Pospolity argument przeciwko próbom ograniczania zakresu działania państwa głosi, że powstanie wówczas próżnia w zaspokajaniu ludzkich potrzeb. Jest to pokłosie popularnego poglądu, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nikt tego nie zrobi. Jego wyznawcy nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że sprowadzają do zera potencjał dobrowolnej międzyludzkiej współpracy, która obejmuje zarówno transakcje rynkowe (czyli obliczone na zysk), jak i współdziałanie na zasadzie wzajemnej pomocy. Ten, kto w państwie widzi jedyną czy główną instancję rozwiązującą ludzkie problemy, nie może jednocześnie głosić idei społeczeństwa obywatelskiego, które obejmuje sieć dobrowolnych organizacji niepaństwowych. Społecznik etatysta byłby jak wegetarianin, który codziennie jada kotlety schabowe.
Etatyzm w mieszkaniu
Problem nie polega na tym, że ograniczenie rozdętego państwa stworzy pustkę, lecz na tym, iż ekspansja etatyzmu wypiera dobrowolną, rynkową lub nierynkową współpracę. W socjalizmie wszystkie problemy - braki mieszkań, butów, mleka, bułek - adresowano do państwa, bo państwo wzięło na siebie ich rozwiązywanie. Nie wynikało to jednak z tego, że sektor prywatny zawodził, lecz z tego, że został brutalnie wyparty. Dziś już chyba uznaliśmy, że butów, bułek i mleka nie musi dostarczać państwo, ale stare schematy pokutują jeszcze w dziedzinie mieszkalnictwa, oświaty, usług lekarskich i opieki socjalnej. I w tym wypadku problem nie polega na tym, że prywatna działalność i dobrowolna współpraca nieuchronnie zawodzą, lecz na tym, że rozdęte państwo je wypiera.
Nie ma np. żadnego ekonomicznego prawa, które by mówiło, że mieszkania nie mogą być towarem. Sektor prywatny może w sposób rynkowy zaspokajać potrzeby mieszkaniowe. Wystarczy jednak zaniżenie - na mocy państwowych przepisów - czynszów i/lub nadmierna ochrona najemców, aby prywatne inwestowanie w mieszkalnictwo stało się nieopłacalne. Wtedy prywatny kapitał skieruje się na przykład ku produkcji herbatników czy lemoniady albo poszuka zyskownych lokat za granicą. W budownictwie mieszkaniowym powstanie zaś próżnia, którą będzie usiłowało wypełniać "uspołecznione" budownictwo. Przerabialiśmy to w PRL. Owa próżnia nie zaistniała z powodu ułomności rynku, lecz wskutek interwencji państwa. To państwo poprzez jedną interwencję (zaniżanie czynszów) stworzyło popyt na następną własną interwencję (budownictwo socjalne). Tak powstaje spirala interwencjonizmu.
Bon na konkurencję
Popatrzmy na usługi oświatowe. Uważamy zwykle za oczywistość, że oświata musi być "bezpłatna", czyli finansowana z podatków. Dodam, że nie wzywam tutaj do komercjalizacji podstawowej edukacji. Chciałbym jednak, abyśmy przyjrzeli się obiegowemu poglądowi, że bez "bezpłatnej" oświaty istniałaby próżnia (analfabetyzm), gdyż rodzice nie posyłaliby dzieci do szkół. Jakie założenie o stosunku rodziców do dzieci leży u podstaw tego poglądu? A jak ten pogląd ma się do doświadczeń historycznych? Warto w tym miejscu przytoczyć wyniki badań Edwina G. Westa, który pokazał, że w Anglii, Walii i Stanach Zjednoczonych przed wprowadzeniem bezpłatnej i przymusowej edukacji publicznej istniała gęsta sieć niepaństwowych szkół podstawowych, finansowanych z czesnego, wpłacanego przez rodziny robotnicze oraz organizacje kościelne. W 1833 r. w Anglii wydawano w ten sposób na kształcenie dzieci około procentu dochodu narodowego, a w 1920 r. - już po wprowadzeniu bezpłatnego kształcenia w szkołach publicznych - 0,7 proc. Finansowane z podatków (czyli bezpłatne dla rodziców) szkoły publiczne przechwyciły pieniądze kierowane wcześniej do szkół niepublicznych, co doprowadziło do upadku tych drugich. I w tym wypadku ekspansja państwa nie wypełniła luki, lecz wyparła wcześniej powstałą działalność niepaństwową.
Edwin G. West podkreśla, że do połowy XIX w. ekonomiści - poza Marksem - byli zwolennikami dostarczania oświaty poprzez rynek, gdyż uważali opłacanie czesnego za instrument, dzięki któremu rodzice mogą utrzymywać konkurencję między nauczycielami i szkołami. To dążenie zostało storpedowane przez związki zawodowe nauczycieli. Ich sukces polegał na pozbawieniu rodziców wpływu na wielkość sum trafiających do poszczególnych szkół, czyli na wyeliminowaniu konkurencji między nimi. Jeśli jednak uważamy konkurencję za niezbędną siłę motywującą do innowacji i porządnej pracy producentów butów, koszul, cegieł, lekarstw, samochodów, usług turystycznych itp., dlaczego miałaby być ona niepotrzebna w odniesieniu do producentów usług oświatowych?
Proponowanym współcześnie narzędziem wskrzeszenia konkurencji w tej dziedzinie jest bon oświatowy, czyli prosta zasada, że szkoły uzyskują tym więcej publicznych pieniędzy, im więcej przyciągną uczniów.
Rozdęty łupieżca
Wypieranie działalności niepaństwowej przez pozbawienie jej dochodów grozi także prywatnym mediom, które są silnie uzależnione od przychodów z reklamy. Wystarczy, że państwowa telewizja, finansowana z podatków (abonament), zaniży stawki za emisję reklam i dzięki temu przechwyci zamówienia. W tej sytuacji podatnicy, chcąc nie chcąc, będą wspierać finansowo ekspansję państwa na obszary, gdzie niezależność od państwa jest kluczowa dla ochrony demokracji.
Obiegowa mądrość głosi, że państwowe zabezpieczenia socjalne są konieczne, bo bez nich ludzie byliby bezbronni wobec nieprzewidywalnych (choroba, bezrobocie, wypadek) lub przewidywalnych (starość) zdarzeń, które redukują ich dochody. Analiza doświadczeń biednych krajów Trzeciego Świata pokazuje jednak, że największym zagrożeniem dla tamtejszych społeczeństw jest rozdęte, skorumpowane i łupieżcze państwo, wywołujące kryzysy fiskalne, inflację czy wysokie bezrobocie. Ograniczenie owego państwa, czyli wyeliminowanie jego ekscesów, jest elementarnym i niezbędnym "zabezpieczeniem socjalnym". Taka reforma przyspieszyłaby wzrost indywidualnych dochodów oraz oszczędności i w ten sposób zwiększyłaby zdolność ludzi do stawiania czoła zagrożeniom. Ponadto badania w krajach Trzeciego Świata pokazują, że działa tam zadziwiająco dużo nieformalnych mechanizmów wzajemnej pomocy (wymiana darów, dofinansowywanie rodzin przez emigrantów itp.). Warto też podkreślić duży potencjał nowoczesnych niepaństwowych rozwiązań instytucjonalnych, które wspierają oszczędzanie oraz zapewniają ubezpieczenia i mikrokredyty dla biednych.
Problem polega na tym, że ekspansja państwowych zabezpieczeń socjalnych podważa tradycyjne i nowoczesne rozwiązania niepaństwowe. I w tym wypadku państwo nie wypełnia próżni, lecz wypiera indywidualną działalność i dobrowolną współpracę. Wskazuje na to jeden z ostatnich raportów Banku Światowego, w którym czytamy: "Konkurencja ze strony rządu w dziedzinie transferów socjalnych może wypierać prywatne rozwiązania instytucjonalne, które częściej trafiają do biednych niż biurokratyczna pomoc publiczna".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.