Jak Globalne Państwo Światowego Pokoju budowało indiański raj na ziemi
Na żyjące skromnie i spokojnie w Kostaryce plemię Indian Bribri jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że blade twarze chcą mu przekazać 100 mln dolarów. Nowe drogi, nowe domy, wyposażenie techniczne łącznie z klimatyzowanymi traktorami i to wszystko w zamian za... nic. Nic, zupełnie nic. Indianie osłupieli i ponieważ większość z nich potrafi policzyć do stu, zaczęli gorączkowo kalkulować.
Cywilizowanie Bribri
Przybysze pojawili się w miejscowości Suretka na początku pory deszczowej zeszłego roku. Przedstawili się uprzejmie jako przedstawiciele Globalnego Państwa Światowego Pokoju i powiedzieli, że przywożą 100 mln dolarów amerykańskich na uprawę bananów organicznych, czyli zdrowych, naturalnych owoców, które miałyby wędrować później do Stanów Zjednoczonych, gdzie byłyby sprzedawane pod szyldem Orgánico Védico Maharishi. Pomysł genialny, bez ryzyka porażki. W prowincji Limón w Kostaryce, gdzie leży rezerwat Bribri, banany dojrzewają szybciej niż jabłka w grójeckich sadach pod Warszawą. Z obliczeń przedstawionych przez białych wynikało, że po obsadzeniu 10 tys. hektarów sporo jeszcze pozostanie z oferowanej sumy. Przeciętna tamtejsza rodzina żyje za 10 dolarów miesięcznie, połowa dzieci jest niedożywiona, a analfabetyzm powszechny.
Globalne Państwo Światowego Pokoju zaoferowało 4 mln dolarów na budowę dróg, mostów, domów i zakup maszyn rolniczych. Rozpoczęcie inwestycji było jednak uzależnione od zgody Bribri na powołanie na terenie rezerwatu państwa o nazwie Rika Shanti Rastra i wybudowanie tamże Pałacu dla Pokoju o powierzchni - bagatela - 9 tys. m2, w którym miałyby być prowadzone kursy medytacji transcendentalnej. Emanuel Schiffgens, obywatel Niemiec, przedstawiający się jako premier Globalnego Państwa Światowego Pokoju, poinformował zgromadzonych w miejscowości Suretka, że jeśli Indianie są zainteresowani pomocą, to muszą niezwłocznie powołać króla, który zajmie się zarządzaniem pieniędzmi i będzie pilnował, by nie doszło do marnotrawstwa. Trzy tygodnie później odbyła się koronacja.
Trzy tysiące pałaców dla pokoju
Króla obrano w Cachabri de Bribri w obecności 800 Indian i gapiów. Po uprzedniej selekcji uznano, że najlepszym kandydatem jest Lizandro Méndez, szaman wspólnoty Bribri, cieszący się powszechnym szacunkiem. Na głowę nieszczęsnego Lizandra wciśnięto koronę z... plastiku, a za plecami monarchy już rosła grupa jego oponentów. Mistrz ceremonii oświadczył, że powołanie króla Epe de Awapa Lizandro stało się faktem. Poinformował też, że Globalne Państwo uznaje Kostarykę za swoją stolicę i planuje wybudowanie kolejnych trzech tysięcy pałaców w trzech tysiącach miast. Następnie proklamowano powstanie państwa Rika Shanti Rashtra narodu Bribri w górach Talamanca.
Nowe państwo, w założeniach jego twórców, miało mieć walutę o nazwie raam (równowartość 10 USD), bank centralny, ministrów i ambasadorów na całym świecie. Te szumne zapowiedzi padały wśród ubogich, rozpadających się chatek indiańskich. Między nimi przechadzali się rozweseleni tubylcy, przygrywający na instrumentach o nazwie marimba, nieco nerwowi Europejczycy w złotych krawatach i białobrodzi mistycy z Indii w długich, jasnych szatach.
Szaman, nie król!
Tymczasem coraz głośniej dyskutowano na temat prawa nowego władcy do bycia królem. Zadecydowano, że sporną kwestię rozstrzygnie tradycyjny sąd Bribri. Jeśli uzna on, że tytuł został nadany bezprawnie, będzie mógł na zawsze wydalić Lizandra z plemiennej społeczności. Zaniepokojony posiadacz plastikowej korony poddał się i stwierdził, że ostatni z rodu królów zmarł w 1910 r., a on sam należy do klanu szamanów. "Bóg Sibú przekazał nam prawa i tradycję, które podtrzymywaliśmy przez wiele lat. Nie mogę być królem, ponieważ jestem z klanu szamanów Awapa, a nie z klanu królów Blupawak. Tak ustalił Sibú i ja to respektuję" - tłumaczył zdumionym współplemieńcom, zaprzeczając, jakoby nieco wcześniej doszło do koronacji.
O przedstawicielach Globalnego Państwa Światowego Pokoju zaczęto się niepochlebnie wyrażać w pobliskim miasteczku Puerto Viejo, w którym zatrzymali się cudzoziemcy. Z relacji wynikało, że obcokrajowcy zachowywali się dziwnie, a czasem arogancko. Podczas jednej z ceremonii koronowali Indianina z Panamy na króla (plastikową koroną, rzecz jasna), skrapiając obecnych wodą przy użyciu drewnianej laski i zapowiedzieli utworzenie Światowej Federacji Królów Tradycyjnych. Przybyszów broni właścicielka hotelu, w którym wynajmowali pokoje. Twierdzi, że zachowywali się dobrze i zostawili dużo pieniędzy. - Oni chcą nam pomóc, są przyjaźni i ja im wierzę - dodaje szaman Lizandro. Skąd ta wiara? - Częściowo przekonali mnie oni, ale i bóg Sibú powiedział mi, że to poważni ludzie, a my ufamy Sibú - mówi Lizandro.
Innego zdania są władze Kostaryki, które w obawie przed secesją części terytorium państwa nakazały obcokrajowcom niezwłocznie opuścić kraj.
Wirtualne Globalne Państwo
Globalne Państwo Światowego Pokoju powołał w 2000 r. słynny guru medytacji transcendentalnej Maharishi Mahesh Yogi. Członkowie grupy twierdzą, że ich celem jest opieka i nadzór nad rozwojem bytu ludzkiego oraz harmonią wśród wszystkich krajów. Z manifestu ogłoszonego w Internecie wynika, że sprawą najważniejszą dla Globalnego Państwa jest likwidacja nędzy. Główna siedziba organizacji mieści się w Holandii, gdzie Globalne Państwo działa jako fundacja. Datki zbiera za pośrednictwem Internetu, sprzedając bony o nazwie Raam Światowego Pokoju, wydawane przez Fundusz Globalnego Rozwoju Maharishi z siedzibą w Waszyngtonie. Marlon Medina, kostarykański adwokat przedstawicieli Globalnego Państwa, twierdzi, że jego klienci przedstawili mu certyfikaty znanego nowojorskiego banku, potwierdzające posiadanie na koncie 700 mln dolarów.
Za działalność grupy w Kostaryce odpowiedzialny był Emanuel Schiffgens, który dwa dni po przylocie do kraju wynajął salę stołecznego teatru Melico Salazar i w obecności 32 gości ogłosił Kostarykę stolicą Globalnego Państwa Światowego Pokoju. Schiffgens przez kilka miesięcy lobbował wśród kostarykańskich polityków na rzecz swojego przedsięwzięcia. Do poparcia inicjatywy próbował nakłonić ówczesnego prezydenta Kostaryki Miguela Angela Rodrigueza. Kilka tygodni później na fotelu prezydenckim zasiadł jednak Abel Pacheco i to on osobiście miał wydać nakaz wydalenia grupy z kraju. Czy rzeczywiście obawiał się separatystycznych dążeń obcokrajowców? Przypuszczalnie tak. Za cztery lata kolejne wybory, być może wtedy Globalne Państwo Światowego Pokoju, po którym chwilowo ślad zaginął, spróbuje wrócić do proklamowanej przez siebie stolicy i do Indian Bribri, którzy bujając się w hamakach w gorące dni, marzą o plantacjach bananów i klimatyzowanych traktorach.
Cywilizowanie Bribri
Przybysze pojawili się w miejscowości Suretka na początku pory deszczowej zeszłego roku. Przedstawili się uprzejmie jako przedstawiciele Globalnego Państwa Światowego Pokoju i powiedzieli, że przywożą 100 mln dolarów amerykańskich na uprawę bananów organicznych, czyli zdrowych, naturalnych owoców, które miałyby wędrować później do Stanów Zjednoczonych, gdzie byłyby sprzedawane pod szyldem Orgánico Védico Maharishi. Pomysł genialny, bez ryzyka porażki. W prowincji Limón w Kostaryce, gdzie leży rezerwat Bribri, banany dojrzewają szybciej niż jabłka w grójeckich sadach pod Warszawą. Z obliczeń przedstawionych przez białych wynikało, że po obsadzeniu 10 tys. hektarów sporo jeszcze pozostanie z oferowanej sumy. Przeciętna tamtejsza rodzina żyje za 10 dolarów miesięcznie, połowa dzieci jest niedożywiona, a analfabetyzm powszechny.
Globalne Państwo Światowego Pokoju zaoferowało 4 mln dolarów na budowę dróg, mostów, domów i zakup maszyn rolniczych. Rozpoczęcie inwestycji było jednak uzależnione od zgody Bribri na powołanie na terenie rezerwatu państwa o nazwie Rika Shanti Rastra i wybudowanie tamże Pałacu dla Pokoju o powierzchni - bagatela - 9 tys. m2, w którym miałyby być prowadzone kursy medytacji transcendentalnej. Emanuel Schiffgens, obywatel Niemiec, przedstawiający się jako premier Globalnego Państwa Światowego Pokoju, poinformował zgromadzonych w miejscowości Suretka, że jeśli Indianie są zainteresowani pomocą, to muszą niezwłocznie powołać króla, który zajmie się zarządzaniem pieniędzmi i będzie pilnował, by nie doszło do marnotrawstwa. Trzy tygodnie później odbyła się koronacja.
Trzy tysiące pałaców dla pokoju
Króla obrano w Cachabri de Bribri w obecności 800 Indian i gapiów. Po uprzedniej selekcji uznano, że najlepszym kandydatem jest Lizandro Méndez, szaman wspólnoty Bribri, cieszący się powszechnym szacunkiem. Na głowę nieszczęsnego Lizandra wciśnięto koronę z... plastiku, a za plecami monarchy już rosła grupa jego oponentów. Mistrz ceremonii oświadczył, że powołanie króla Epe de Awapa Lizandro stało się faktem. Poinformował też, że Globalne Państwo uznaje Kostarykę za swoją stolicę i planuje wybudowanie kolejnych trzech tysięcy pałaców w trzech tysiącach miast. Następnie proklamowano powstanie państwa Rika Shanti Rashtra narodu Bribri w górach Talamanca.
Nowe państwo, w założeniach jego twórców, miało mieć walutę o nazwie raam (równowartość 10 USD), bank centralny, ministrów i ambasadorów na całym świecie. Te szumne zapowiedzi padały wśród ubogich, rozpadających się chatek indiańskich. Między nimi przechadzali się rozweseleni tubylcy, przygrywający na instrumentach o nazwie marimba, nieco nerwowi Europejczycy w złotych krawatach i białobrodzi mistycy z Indii w długich, jasnych szatach.
Szaman, nie król!
Tymczasem coraz głośniej dyskutowano na temat prawa nowego władcy do bycia królem. Zadecydowano, że sporną kwestię rozstrzygnie tradycyjny sąd Bribri. Jeśli uzna on, że tytuł został nadany bezprawnie, będzie mógł na zawsze wydalić Lizandra z plemiennej społeczności. Zaniepokojony posiadacz plastikowej korony poddał się i stwierdził, że ostatni z rodu królów zmarł w 1910 r., a on sam należy do klanu szamanów. "Bóg Sibú przekazał nam prawa i tradycję, które podtrzymywaliśmy przez wiele lat. Nie mogę być królem, ponieważ jestem z klanu szamanów Awapa, a nie z klanu królów Blupawak. Tak ustalił Sibú i ja to respektuję" - tłumaczył zdumionym współplemieńcom, zaprzeczając, jakoby nieco wcześniej doszło do koronacji.
O przedstawicielach Globalnego Państwa Światowego Pokoju zaczęto się niepochlebnie wyrażać w pobliskim miasteczku Puerto Viejo, w którym zatrzymali się cudzoziemcy. Z relacji wynikało, że obcokrajowcy zachowywali się dziwnie, a czasem arogancko. Podczas jednej z ceremonii koronowali Indianina z Panamy na króla (plastikową koroną, rzecz jasna), skrapiając obecnych wodą przy użyciu drewnianej laski i zapowiedzieli utworzenie Światowej Federacji Królów Tradycyjnych. Przybyszów broni właścicielka hotelu, w którym wynajmowali pokoje. Twierdzi, że zachowywali się dobrze i zostawili dużo pieniędzy. - Oni chcą nam pomóc, są przyjaźni i ja im wierzę - dodaje szaman Lizandro. Skąd ta wiara? - Częściowo przekonali mnie oni, ale i bóg Sibú powiedział mi, że to poważni ludzie, a my ufamy Sibú - mówi Lizandro.
Innego zdania są władze Kostaryki, które w obawie przed secesją części terytorium państwa nakazały obcokrajowcom niezwłocznie opuścić kraj.
Wirtualne Globalne Państwo
Globalne Państwo Światowego Pokoju powołał w 2000 r. słynny guru medytacji transcendentalnej Maharishi Mahesh Yogi. Członkowie grupy twierdzą, że ich celem jest opieka i nadzór nad rozwojem bytu ludzkiego oraz harmonią wśród wszystkich krajów. Z manifestu ogłoszonego w Internecie wynika, że sprawą najważniejszą dla Globalnego Państwa jest likwidacja nędzy. Główna siedziba organizacji mieści się w Holandii, gdzie Globalne Państwo działa jako fundacja. Datki zbiera za pośrednictwem Internetu, sprzedając bony o nazwie Raam Światowego Pokoju, wydawane przez Fundusz Globalnego Rozwoju Maharishi z siedzibą w Waszyngtonie. Marlon Medina, kostarykański adwokat przedstawicieli Globalnego Państwa, twierdzi, że jego klienci przedstawili mu certyfikaty znanego nowojorskiego banku, potwierdzające posiadanie na koncie 700 mln dolarów.
Za działalność grupy w Kostaryce odpowiedzialny był Emanuel Schiffgens, który dwa dni po przylocie do kraju wynajął salę stołecznego teatru Melico Salazar i w obecności 32 gości ogłosił Kostarykę stolicą Globalnego Państwa Światowego Pokoju. Schiffgens przez kilka miesięcy lobbował wśród kostarykańskich polityków na rzecz swojego przedsięwzięcia. Do poparcia inicjatywy próbował nakłonić ówczesnego prezydenta Kostaryki Miguela Angela Rodrigueza. Kilka tygodni później na fotelu prezydenckim zasiadł jednak Abel Pacheco i to on osobiście miał wydać nakaz wydalenia grupy z kraju. Czy rzeczywiście obawiał się separatystycznych dążeń obcokrajowców? Przypuszczalnie tak. Za cztery lata kolejne wybory, być może wtedy Globalne Państwo Światowego Pokoju, po którym chwilowo ślad zaginął, spróbuje wrócić do proklamowanej przez siebie stolicy i do Indian Bribri, którzy bujając się w hamakach w gorące dni, marzą o plantacjach bananów i klimatyzowanych traktorach.
Więcej możesz przeczytać w 15/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.