Polański może i jest tyranem na planie, ale jakie osiąga dzięki temu efekty! Rozmowa z Adrienem Brodym, laureatem Oscara
Justyna Kobus: Sprawiał pan wrażenie ogromnie zdziwionego, odbierając statuetkę za rolę w "Pianiście".
Adrien Brody: Zdziwionego? Byłem zszokowany! Idąc na galę, byłem gotów się założyć o milion dolarów, że nie zostanę nagrodzony. Stawiałem na Jacka Nicholsona, jak zresztą większość. Nawet nie przygotowałem sobie mowy dziękczynnej. Robiłem to przy okazji mniej prestiżowych nagród, a potem zwyciężał ktoś inny. Mam wrażenie, że śnię. Gdy usłyszałem swoje nazwisko, chciałem zawołać: "Czy na pewno nie pomyliliście mnie z kimś innym? Chodzi wam o mnie?
- Kokietuje pan. W rankingach był pan wymieniany wśród faworytów - razem z Danielem Day-Lewisem.
- Nie widziałem tych rankingów. Wydawało mi się też, że samo myślenie o wygranej w otoczeniu tak znakomitych rywali byłoby z mojej strony szczytem zuchwalstwa.
- Jak to jest być najmłodszym w historii aktorem nagrodzonym za pierwszoplanową rolę?
- Najmłodszym? Niemożliwe! Przecież Oscary dostawało tylu małolatów!
- Raczej małolatki: Shirley Temple, Tatum O'Neal, Jodie Foster. Dotąd najmłodszy był Richard Dreyfuss. Miał 30 lat, gdy odbierał statuetkę Oscara, czyli był o rok starszy od pana.
- To oznacza, że miałem rację, powtarzając, iż kobiety są od nas lepsze.
- Czy zgadza się pan z Jackiem Nicholsonem i Faye Dunaway, którzy twierdzili, że Roman Polański jest na planie tyranem?
- Może i jest, ale jakie osiąga dzięki temu efekty! Cóż mogę powiedzieć o artyście, dzięki któremu zagrałem rolę życia? Mam pełną świadomość, że taka rola już mi się drugi raz nie zdarzy. Polański to perfekcjonista. Dokładnie wie, czego chce, i konsekwentnie do tego dąży. To prawda, że nie znosi sprzeciwów, ale jego filmom wychodzi to na dobre. O aktorach wie znacznie więcej niż większość reżyserów, bo sam również uprawia od czasu do czasu ten zawód. Bardzo mi pomógł podczas pracy na planie. Myślę, że dla niego ten film również był dużym przeżyciem - wiadomo przecież, że sam przeszedł przez piekło getta. Trzeba jego talentu, by poskramiając własne emocje, skupić się na artystycznym przekazie. Chyba niewielu reżyserów byłoby na to stać. Jestem więc mu ogromnie wdzięczny, że wybrał mnie na odtwórcę roli Władysława Szpilmana. Ten film zmienił moje życie. Konieczność współodczuwania cierpień mojego bohatera sprawiła, że dojrzałem nie tylko jako aktor, ale i jako człowiek.
- Odbierając Oscara, wspomniał pan o wojnie w Iraku. Jest pan jej przeciwny?
- To skomplikowane. Przede wszystkim liczy się dla mnie to, że poleciał tam mój bliski przyjaciel - zresztą polskiego pochodzenia - Tommy Zarębiński. Ta wojna dotyka mnie więc w sposób bardzo osobisty. Mam dziwne uczucie, że popełniam jakieś świętokradztwo, świętując otrzymanie Oscara, podczas gdy świat jest ogarnięty wojną. Nie miałem wątpliwości, że powinienem uczestniczyć w ceremonii wręczania Oscarów, ale wciąż się zastanawiam, czy na pewno radość w takiej sytuacji jest na miejscu. Wiedza o okrucieństwach wojny, jaką nabyłem podczas realizacji "Pianisty", każe mi z przerażeniem patrzeć na wydarzenia ostatnich dni.
- Wywołał pan sensację podczas oscarowej gali, całując Halle Barry tak namiętnie, że była wręcz wściekła.
- Naprawdę? Miałem inne wrażenie Byłbym idiotą, gdybym nie wykorzystał takiej okazji! Jeśli miałbym wybierać między statuetką Oscara a pocałunkiem Halle, nie wiem, na co w końcu zdecydowałbym się. Było tak przyjemnie, że jeszcze mam dreszcze na wspomnienie tego wydarzenia.
Rozmawiała Justyna Kobus
Los Angeles
Więcej możesz przeczytać w 15/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.