Do Kosowa przemoc nie wróciła - była tu zawsze
O Kosovskiej Mitrovicy mówi się, że jest papierkiem lakmusowym sytuacji w całej prowincji. Wystarczy, że jakiś Serb lub Albańczyk zginie w wypadku, natychmiast w obu częściach miasta gromadzą się wrogie sobie tłumy. Dawne miasteczko górnicze jest podzielone na część północną - serbską - i południową - albańską. Granicą jest rzeka Ibar. Przez łączący jej brzegi most przejeżdżają tylko pojazdy sił międzynarodowych, a jeśli znajdą się jacyś piesi, to są to obcokrajowcy. Dla własnego bezpieczeństwa żaden Serb ani Albańczyk nie próbuje się przedostać na drugą stronę. Wyjątkiem są sytuacje, kiedy most staje się areną walk. Często kończy się na starciach z siłami międzynarodowymi (to strefa koordynowana przez żołnierzy francuskich, stacjonują tu też polscy policjanci), które starają się nie dopuścić do walk miejscowej ludności.
W ubiegłym tygodniu zaczęło się od nieszczęśliwego wypadku - w rzece utonęła dwójka albańskich nastolatków. Albańskie gazety natychmiast winą obarczyły Serbów, sugerując, że ofiary zostały wrzucone do rzeki. Tłum Albańczyków usiłował się przedostać na stronę serbską. Mówi się przynajmniej o siedmiu zabitych - dwóch Serbach i pięciu Albańczykach. Ranni zostali interweniujący francuscy żołnierze. Do walk doszło także w innych miastach kosowskich. Grupy uzbrojonych nastolatków przypuściły szturm na serbskie domy i cerkwie. Oblężone zostały wioski zamieszkiwane przez Serbów, pozbawione ochrony sił międzynarodowych. W czwartek w Belgradzie i innych większych miastach Serbowie demonstrowali poparcie dla swych rodaków w Kosowie.
NATO skierowało do prowincji dodatkowe oddziały z Bośni, ale na wysłanie tam serbskich wojsk się nie zgodziło. W stan podwyższonej gotowości postawiła swoje skromne siły Macedonia, sąsiadująca z Kosowem (jedna trzecia jej mieszkańców to Albańczycy).
Największa od czasu interwencji NATO w Kosowie rzeź (31 zabitych, setki rannych) była do przewidzenia. 24 marca minie piąta rocznica od rozpoczęcia interwencji NATO w Jugosławii. Co roku w dniach poprzedzających tę rocznicę w Serbii dochodzi do zamieszek. Interwencja, której celem było odsunięcie od władzy Milos"evicia, wycofanie z Kosowa serbskich żołnierzy, policjantów i jednostek paramilitarnych, oceniana jest coraz gorzej.
Milos"ević został obalony rok po zakończeniu interwencji, z Kosowa wycofały się serbskie siły zbrojne, a wraz z nimi cywile - ponad 200 tys. Serbów, Romów i innych niealbańskich mieszkańców prowincji. Ustanowiono tam cywilną administrację ONZ. Albańczycy dążą do pełnej niezależności, a Serbowie oraz państwa ościenne nie godzą się na takie rozwiązanie. W efekcie etap przejściowy trwa już pięć lat. Dużo się mówi o umożliwieniu powrotu do Kosowa Serbom i Romom, ale kończy się na deklaracjach. Serbowie, którzy nie uciekli (bo albo byli zbyt starzy, albo nie mieli pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia), żyją głównie w enklawach przypominających getta. Nad ich bezpieczeństwem czuwają siły międzynarodowe, ale nie ma tygodnia, by nie dochodziło do podpaleń, porwań, mordów. Żołnierzy KFOR jest zbyt mało, by ochrona była skuteczna.
Europa pięć lat temu odetchnęła z ulgą w nadziei, że rozwiązuje problem kosowski.
O tym, jak złudne były to nadzieje, świadczą ostatnie rozruchy. Dopóki w Kosowie będą obok siebie mieszkać Serbowie i Albańczycy, o żadnym pokoju nie ma mowy. Serbów i Albańczyków dzieli wszystko: narodowość, język, wiara (Serbowie są z reguły prawosławni, Albańczycy w większości wyznają islam), historia. Łączy ich jedynie wzajemna nienawiść.
Do Kosowa nie wróciła przemoc i wojna - one w Kosowie były zawsze. Tutejszych Serbów i Albańczyków dzieli tak wiele, że jedynym sposobem na uniknięcie dalszego rozlewu krwi jest odseparowanie ich od siebie, czyli - mówiąc językiem politycznym - kantonizacja Kosowa.
W ubiegłym tygodniu zaczęło się od nieszczęśliwego wypadku - w rzece utonęła dwójka albańskich nastolatków. Albańskie gazety natychmiast winą obarczyły Serbów, sugerując, że ofiary zostały wrzucone do rzeki. Tłum Albańczyków usiłował się przedostać na stronę serbską. Mówi się przynajmniej o siedmiu zabitych - dwóch Serbach i pięciu Albańczykach. Ranni zostali interweniujący francuscy żołnierze. Do walk doszło także w innych miastach kosowskich. Grupy uzbrojonych nastolatków przypuściły szturm na serbskie domy i cerkwie. Oblężone zostały wioski zamieszkiwane przez Serbów, pozbawione ochrony sił międzynarodowych. W czwartek w Belgradzie i innych większych miastach Serbowie demonstrowali poparcie dla swych rodaków w Kosowie.
NATO skierowało do prowincji dodatkowe oddziały z Bośni, ale na wysłanie tam serbskich wojsk się nie zgodziło. W stan podwyższonej gotowości postawiła swoje skromne siły Macedonia, sąsiadująca z Kosowem (jedna trzecia jej mieszkańców to Albańczycy).
Największa od czasu interwencji NATO w Kosowie rzeź (31 zabitych, setki rannych) była do przewidzenia. 24 marca minie piąta rocznica od rozpoczęcia interwencji NATO w Jugosławii. Co roku w dniach poprzedzających tę rocznicę w Serbii dochodzi do zamieszek. Interwencja, której celem było odsunięcie od władzy Milos"evicia, wycofanie z Kosowa serbskich żołnierzy, policjantów i jednostek paramilitarnych, oceniana jest coraz gorzej.
Milos"ević został obalony rok po zakończeniu interwencji, z Kosowa wycofały się serbskie siły zbrojne, a wraz z nimi cywile - ponad 200 tys. Serbów, Romów i innych niealbańskich mieszkańców prowincji. Ustanowiono tam cywilną administrację ONZ. Albańczycy dążą do pełnej niezależności, a Serbowie oraz państwa ościenne nie godzą się na takie rozwiązanie. W efekcie etap przejściowy trwa już pięć lat. Dużo się mówi o umożliwieniu powrotu do Kosowa Serbom i Romom, ale kończy się na deklaracjach. Serbowie, którzy nie uciekli (bo albo byli zbyt starzy, albo nie mieli pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia), żyją głównie w enklawach przypominających getta. Nad ich bezpieczeństwem czuwają siły międzynarodowe, ale nie ma tygodnia, by nie dochodziło do podpaleń, porwań, mordów. Żołnierzy KFOR jest zbyt mało, by ochrona była skuteczna.
Europa pięć lat temu odetchnęła z ulgą w nadziei, że rozwiązuje problem kosowski.
O tym, jak złudne były to nadzieje, świadczą ostatnie rozruchy. Dopóki w Kosowie będą obok siebie mieszkać Serbowie i Albańczycy, o żadnym pokoju nie ma mowy. Serbów i Albańczyków dzieli wszystko: narodowość, język, wiara (Serbowie są z reguły prawosławni, Albańczycy w większości wyznają islam), historia. Łączy ich jedynie wzajemna nienawiść.
Do Kosowa nie wróciła przemoc i wojna - one w Kosowie były zawsze. Tutejszych Serbów i Albańczyków dzieli tak wiele, że jedynym sposobem na uniknięcie dalszego rozlewu krwi jest odseparowanie ich od siebie, czyli - mówiąc językiem politycznym - kantonizacja Kosowa.
BORIS TADIĆ minister obrony Serbii i Czarnogóry dla "Wprost" W Kosowie mamy do czynienia z regularnymi czystkami etnicznymi. Albańczycy podpalają serbskie domy i klasztory, napadają i mordują Serbów, usiłując ich przepędzić z prowincji. Jednocześnie niszczone są wszelkie przejawy materialnej i duchowej kultury narodu serbskiego. Bojówki albańskie kończą w ten sposób dzieło, które zaczęły pięć lat temu, tuż po zakończeniu interwencji NATO. Wówczas rozpoczęły się masowe prześladowania Serbów i innych niealbańskich mieszkańców Kosowa. Teraz liczymy na pomoc NATO i zwiększenie kontyngentu KFOR w prowincji. Tylko dzięki pomocy sił międzynarodowych uda się zapobiec nasileniu konfliktu i wypędzeniu wszystkich Serbów. Albańczycy, realizując swą politykę, nie dopuszczają do dyskusji w sprawie przyszłości Kosowa. |
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.