Żeby ulepić homo europaensis, Polakowi trzeba wmówić, że jest gorszy i głupszy od innych Polak jaki jest, każdy widzi. I Polak martwi się, że jak go widzą, tak go piszą. Aby nie zrobić złego wrażenia, stara się wtopić w zagraniczne otoczenie. Wstydzi się wszystkiego, co może go wyróżniać, i powtarza jak papuga zasłyszane poglądy. Polak omawia swoje wady i zalety w kawiarni albo w towarzystwie wzajemnej adoracji. Tam też nabiera przekonania, że ciąży na nim brzemię odpowiedzialności za naród. Ten Polak to zwykle intelektualista czy twórca roszczący sobie prawo do narzucania innym Polakom jedynie słusznych poglądów na wszystko. Polak, o którym mówię, ma głębokie kompleksy i miał je zawsze, wystarczy popatrzeć na historię. Bywał pawiem narodów i papugą. I w ten sposób pozostał prowincjuszem Europy, pragnącym zostać prawdziwym Europejczykiem, nie wiedząc tak naprawdę, na czym europejskość polega. Teraz próbuje gonić Europę jak pinczer.
Kompleks pochodzenia
Nie tylko elity intelektualne oraz niemała część elit politycznych cierpią na polski kompleks. Cierpi cały naród, bo postawiono przed nim trudne zadanie. Żeby naród ten był jak Francuzi, Niemcy, Włosi, Anglicy i Hiszpanie razem wzięci. Żeby zasłużył sobie w oczach tych narodów na miano Europejczyka. Przeżywamy różne etapy leczenia kompleksów kraju zacofanego, ale ambitnego. Cieszymy się jak dzieci, że pierwsza dama wraz z córką była na jakimś balu w Paryżu, a nawet na wyścigach. Cieszymy się, gdy jakiś zgrany na Zachodzie artysta zachwyca się urodą Polek. - Jak się panu podoba w Polsce? - pyta dziennikarza. Oh yes, bardzo, Polska to piękny kraj - mówi facet, który nie zdążył się jeszcze zakwaterować w hotelu.
Aby się stać Europejczykiem, Polak buduje sobie dom, popadając w kredyty. Nie jakiś domek jednorodzinny, ale willę, a co najmniej dworek. Dworek szlachecki. Jesteśmy społeczeństwem chłopskim, zakompleksionym, więc dworek nas nobilituje, uszlachetnia. Jak te zdjęcia wytwornych pań i panów z końca XIX wieku, które posłowie chłopskiego pochodzenia kupują u fotografa, żeby przyprawić sobie drzewo genealogiczne.
Kompleks zacofania
O ile poprawa samopoczucia narodowego rośnie wraz z dobrobytem i kiedyś przestaniemy zabiegać o względy cudzoziemców i wypatrywać każdego dobrego słowa o nas w zagranicznych mediach, o tyle wyrównywanie standardów w dziedzinie poglądów i światopoglądów oraz obyczajowych wolności dopiero się zaczyna i będzie trwać, dopóki nie nadejdzie sygnał z lepszych, wysoko cywilizowanych krajów, że nie ma już o co walczyć. Że przegrali wszyscy, a teraz siedzą na gruzach własnej tożsamości i nie wiedzą, dokąd iść.
Przykładem beznadziejnej walki z polskim kompleksem jest sztuka. Na Zachodzie wszystko już było. Spektakle teatralne, podczas których gołe aktorki wygłaszały kwestie z klasyków, siedząc na klozecie czy uprawiając seks. Były happeningi z użyciem psów specjalnie zabitych w tym celu i wszelkie możliwe wynaturzenia, które wywołują uczucie obrzydzenia i politowania zarazem. Nieszczęściem naszych artystów, a także pisarzy jest naśladownictwo cudzych pomysłów, stąd dzieła staczające się na poziom wychodka, powieści przesiąknięte wulgarnym seksem, poruszające niby- -tematy z niby-życia. Kopie budzą umiarkowane zainteresowanie świata, ale tutejsza, autentyczna, osobna, oryginalna sztuka nie budzi entuzjazmu na miejscu. Toteż jej nie ma.
Kompleks dyskryminacji
Tak zwane mniejszości seksualne usiłują nam wmówić, że ich problemy są najważniejsze, ważniejsze od bezrobocia, biedy, alkoholizmu, narkomanii i demoralizacji dzieci z blokowisk. Dyskutują o sobie z takim zadęciem, jakbyśmy żyli w Los Angeles. Niedostatek czarnoskórych obywateli sprawia, że nie mamy jeszcze problemu rasizmu. Jeden Olisadebe to za mało. Ale hasła antyrasistowskie już są. Zjednoczone feministki nie wiedzą nawet, czego polska kobieta oczekuje od mężczyzn, od społeczeństwa i od władz. Bo one do tych kobiet nie jeżdżą, nie odwiedzają popegeerowskich bezrobotnych rodzin i nie interesują się stanem zdrowia bezzębnych, zaniedbanych i często wykolejonych matek i żon. Naśladują przebrzmiały już feminizm krajów wysoko uprzemysłowionych, gdzie główny problem polega dziś na dofinansowaniu kobiet, żeby zechciały rodzić dzieci, a nie na tym, jak się pozbyć ciąży na koszt podatnika, który tej ciąży nie zawinił.
Już się nie zwalcza rodziny - jak mniema zapewne minister Magdalena Środa - tylko usiłuje się ją ratować po latach destrukcyjnego oddziaływania swobód obyczajowych i moralnego relatywizmu. Przykładem mogą być Niemcy, gdzie o rodzenie dzieci zaapelował sam prezydent republiki. Pani Środa chce zakazać bicia dzieci, ale ta słuszna idea nie sprawdzi się w praktyce. W naszych warunkach należy rozpocząć od wychowywania tych, którzy biją. Nękani plagą zdziczenia obyczajów, chcemy naśladować najbardziej permisywne społeczności akurat wtedy, kiedy przechodzą one kryzys.
Kompleks polskości
Dramat polega na tym, że zarówno nasze środowiska twórcze, jak i niektóre media bezmyślnie przenoszą na polski grunt - wciąż jeszcze przaśny i słomiany - to, co na Zachodzie rozwijało się przez dziesięciolecia, a co nie mogło zaistnieć w Polsce w czasach komunistycznych. Małpowanie imprez w rodzaju zbiorowego seksu niedomytych facetów w gaciach z troczkami z jakąś prostytutką albo emitowanie programów trącących pornografią w naszych telewizjach prowadzi do aberracji obyczajowych w środowiskach zupełnie nie przygotowanych do tego rodzaju wrażeń. Na wsi mnożą się gwałty zakończone zabójstwem ofiar, odrażająca nieobyczajność, dotychczas obca naszej kulturze i tradycji. Ze świata mediów czerpane są wzory moralne. Już i u nas człowiek zdesperowany nie poprzestaje na samobójstwie, lecz najpierw bez wahania zabija całą swoją rodzinę, z niemowlęciem włącznie. Zjawisko to w krajach zachodnich jest na porządku dziennym, tak jak gwałty na dzieciach, bo tam już dawno puściły hamulce moralne, a jedyną sankcją przeciw występkom jest sankcja prawna.
Wędrując przez krainę polskich kompleksów, zbliżamy się do środowisk intelektualno-politycznych, niby liberalnych, w gruncie rzeczy lewicowych, a nawet skłaniających się ku lewactwu. Te środowiska odczuwają głęboki dyskomfort bycia polskimi. Chcą być europejskimi, tu i teraz. Według nich, żeby zostać Polakiem, trzeba przestać być Polakiem, przestać mieć swoją tożsamość i rodzimy rodowód. Prawdziwy Polak musi się dać ponieść nurtowi wypływającemu z całkiem innej historii i innych doświadczeń, całkowicie wtopić się w lepsze, zachodnie otoczenie i broń Boże nie wnosić niczego nowego, co może być oparte na polskich doświadczeniach. Bo byłoby to czerpanie z narodowego gumna.
Kompleks religijności
Narodowym gumnem jest w Polsce katolicyzm. I jest to ogromne gumno, bo obejmuje 95 proc. narodu. Teraz wielkim nakładem sił, z argumentacją i moralistyką rzekomo europejską, usiłuje się to gumno przeorać, zabronować i zmeliorować, aby przygotować grunt pod nowego Polaka, Europejczyka całą gębą, zgodnego pod każdym względem z normami Unii Europejskiej, zapisanego w traktacie konstytucyjnym i zaprojektowanego na rajzbrecie awangardy. Tworzenie nowego człowieka w pustym miejscu, na ugorze pozostałym po wyplenionej z korzeniami historii - czy nam to czegoś nie przypomina? Ludzie pozbawieni kompleksów, świadomi swojej odrębności, ale i swojej wartości, nie dają się tak łatwo wykorzenić. Człowiek socjalistyczny, homo sovieticus, nie bardzo się w PRL udał, mimo wielkich wysiłków. Nie udało się go odrąbać od korzeni i wykarczować z katolicyzmu i historii. Teraz mamy powtórkę. Będziemy lepić homo europaensis. Żeby się to udało, temu Polakowi, który istnieje, trzeba wmówić, że jest gorszy i głupszy od innych. Trzeba mu zaszczepić kompleks i chęć udziału w wyścigu na dochodzenie. Polak zakompleksiony to Polak powolny perswazji i podatny na ideologię. Mamy się wstydzić przede wszystkim świątyń, obyczaju oraz moralnych odwołań do katolicyzmu. Katolicyzm był tępiony przez Hitlera i Stalina. Teraz nie jest tępiony - jest lekceważony i ośmieszany. Antychrześcijaństwo europejskie wyrosło w krajach, gdzie lewicowa ideologia została wzięta z drugiej ręki, rozwijała się bez przeszkód, w warunkach demokracji i wolności. I dlatego bardzo długo nie napotykała sprzeciwu, rozpełzała się łagodnie, ale systematycznie. Wspomagał ją dobrobyt i rozwój konsumpcji. Życie jest krótkie, więc trzeba z niego korzystać, ograniczenia i swędzenie sumienia przeszkadza w korzystaniu z jego błyszczącej polewy. Lewica europejska proponuje właśnie takie czerpanie z życia w myśl zasady laicyzmu: co nie jest zabronione, jest dozwolone.
Koniec kompleksów?
Do traktowania życia wedle zasady "co nie jest zabronione, jest dozwolone" namawia nas nasza intelektualna lewica, dla której wszystko jest relatywne. Poza prawdą, którą sama głosi, bo ta jest obiektywna i bezdyskusyjna. Kiedy Polak w nią uwierzy, pozbędzie się kompleksów niższości, umyje zęby, wyczyści buty i przestanie spluwać na ulicę. Jest to myślenie życzeniowe i głęboko prowincjonalne. To jest wielki polski kompleks. Jeśli mamy się czegoś wstydzić, to prowincjonalności naszych kompleksów.
Nie tylko elity intelektualne oraz niemała część elit politycznych cierpią na polski kompleks. Cierpi cały naród, bo postawiono przed nim trudne zadanie. Żeby naród ten był jak Francuzi, Niemcy, Włosi, Anglicy i Hiszpanie razem wzięci. Żeby zasłużył sobie w oczach tych narodów na miano Europejczyka. Przeżywamy różne etapy leczenia kompleksów kraju zacofanego, ale ambitnego. Cieszymy się jak dzieci, że pierwsza dama wraz z córką była na jakimś balu w Paryżu, a nawet na wyścigach. Cieszymy się, gdy jakiś zgrany na Zachodzie artysta zachwyca się urodą Polek. - Jak się panu podoba w Polsce? - pyta dziennikarza. Oh yes, bardzo, Polska to piękny kraj - mówi facet, który nie zdążył się jeszcze zakwaterować w hotelu.
Aby się stać Europejczykiem, Polak buduje sobie dom, popadając w kredyty. Nie jakiś domek jednorodzinny, ale willę, a co najmniej dworek. Dworek szlachecki. Jesteśmy społeczeństwem chłopskim, zakompleksionym, więc dworek nas nobilituje, uszlachetnia. Jak te zdjęcia wytwornych pań i panów z końca XIX wieku, które posłowie chłopskiego pochodzenia kupują u fotografa, żeby przyprawić sobie drzewo genealogiczne.
Kompleks zacofania
O ile poprawa samopoczucia narodowego rośnie wraz z dobrobytem i kiedyś przestaniemy zabiegać o względy cudzoziemców i wypatrywać każdego dobrego słowa o nas w zagranicznych mediach, o tyle wyrównywanie standardów w dziedzinie poglądów i światopoglądów oraz obyczajowych wolności dopiero się zaczyna i będzie trwać, dopóki nie nadejdzie sygnał z lepszych, wysoko cywilizowanych krajów, że nie ma już o co walczyć. Że przegrali wszyscy, a teraz siedzą na gruzach własnej tożsamości i nie wiedzą, dokąd iść.
Przykładem beznadziejnej walki z polskim kompleksem jest sztuka. Na Zachodzie wszystko już było. Spektakle teatralne, podczas których gołe aktorki wygłaszały kwestie z klasyków, siedząc na klozecie czy uprawiając seks. Były happeningi z użyciem psów specjalnie zabitych w tym celu i wszelkie możliwe wynaturzenia, które wywołują uczucie obrzydzenia i politowania zarazem. Nieszczęściem naszych artystów, a także pisarzy jest naśladownictwo cudzych pomysłów, stąd dzieła staczające się na poziom wychodka, powieści przesiąknięte wulgarnym seksem, poruszające niby- -tematy z niby-życia. Kopie budzą umiarkowane zainteresowanie świata, ale tutejsza, autentyczna, osobna, oryginalna sztuka nie budzi entuzjazmu na miejscu. Toteż jej nie ma.
Kompleks dyskryminacji
Tak zwane mniejszości seksualne usiłują nam wmówić, że ich problemy są najważniejsze, ważniejsze od bezrobocia, biedy, alkoholizmu, narkomanii i demoralizacji dzieci z blokowisk. Dyskutują o sobie z takim zadęciem, jakbyśmy żyli w Los Angeles. Niedostatek czarnoskórych obywateli sprawia, że nie mamy jeszcze problemu rasizmu. Jeden Olisadebe to za mało. Ale hasła antyrasistowskie już są. Zjednoczone feministki nie wiedzą nawet, czego polska kobieta oczekuje od mężczyzn, od społeczeństwa i od władz. Bo one do tych kobiet nie jeżdżą, nie odwiedzają popegeerowskich bezrobotnych rodzin i nie interesują się stanem zdrowia bezzębnych, zaniedbanych i często wykolejonych matek i żon. Naśladują przebrzmiały już feminizm krajów wysoko uprzemysłowionych, gdzie główny problem polega dziś na dofinansowaniu kobiet, żeby zechciały rodzić dzieci, a nie na tym, jak się pozbyć ciąży na koszt podatnika, który tej ciąży nie zawinił.
Już się nie zwalcza rodziny - jak mniema zapewne minister Magdalena Środa - tylko usiłuje się ją ratować po latach destrukcyjnego oddziaływania swobód obyczajowych i moralnego relatywizmu. Przykładem mogą być Niemcy, gdzie o rodzenie dzieci zaapelował sam prezydent republiki. Pani Środa chce zakazać bicia dzieci, ale ta słuszna idea nie sprawdzi się w praktyce. W naszych warunkach należy rozpocząć od wychowywania tych, którzy biją. Nękani plagą zdziczenia obyczajów, chcemy naśladować najbardziej permisywne społeczności akurat wtedy, kiedy przechodzą one kryzys.
Kompleks polskości
Dramat polega na tym, że zarówno nasze środowiska twórcze, jak i niektóre media bezmyślnie przenoszą na polski grunt - wciąż jeszcze przaśny i słomiany - to, co na Zachodzie rozwijało się przez dziesięciolecia, a co nie mogło zaistnieć w Polsce w czasach komunistycznych. Małpowanie imprez w rodzaju zbiorowego seksu niedomytych facetów w gaciach z troczkami z jakąś prostytutką albo emitowanie programów trącących pornografią w naszych telewizjach prowadzi do aberracji obyczajowych w środowiskach zupełnie nie przygotowanych do tego rodzaju wrażeń. Na wsi mnożą się gwałty zakończone zabójstwem ofiar, odrażająca nieobyczajność, dotychczas obca naszej kulturze i tradycji. Ze świata mediów czerpane są wzory moralne. Już i u nas człowiek zdesperowany nie poprzestaje na samobójstwie, lecz najpierw bez wahania zabija całą swoją rodzinę, z niemowlęciem włącznie. Zjawisko to w krajach zachodnich jest na porządku dziennym, tak jak gwałty na dzieciach, bo tam już dawno puściły hamulce moralne, a jedyną sankcją przeciw występkom jest sankcja prawna.
Wędrując przez krainę polskich kompleksów, zbliżamy się do środowisk intelektualno-politycznych, niby liberalnych, w gruncie rzeczy lewicowych, a nawet skłaniających się ku lewactwu. Te środowiska odczuwają głęboki dyskomfort bycia polskimi. Chcą być europejskimi, tu i teraz. Według nich, żeby zostać Polakiem, trzeba przestać być Polakiem, przestać mieć swoją tożsamość i rodzimy rodowód. Prawdziwy Polak musi się dać ponieść nurtowi wypływającemu z całkiem innej historii i innych doświadczeń, całkowicie wtopić się w lepsze, zachodnie otoczenie i broń Boże nie wnosić niczego nowego, co może być oparte na polskich doświadczeniach. Bo byłoby to czerpanie z narodowego gumna.
Kompleks religijności
Narodowym gumnem jest w Polsce katolicyzm. I jest to ogromne gumno, bo obejmuje 95 proc. narodu. Teraz wielkim nakładem sił, z argumentacją i moralistyką rzekomo europejską, usiłuje się to gumno przeorać, zabronować i zmeliorować, aby przygotować grunt pod nowego Polaka, Europejczyka całą gębą, zgodnego pod każdym względem z normami Unii Europejskiej, zapisanego w traktacie konstytucyjnym i zaprojektowanego na rajzbrecie awangardy. Tworzenie nowego człowieka w pustym miejscu, na ugorze pozostałym po wyplenionej z korzeniami historii - czy nam to czegoś nie przypomina? Ludzie pozbawieni kompleksów, świadomi swojej odrębności, ale i swojej wartości, nie dają się tak łatwo wykorzenić. Człowiek socjalistyczny, homo sovieticus, nie bardzo się w PRL udał, mimo wielkich wysiłków. Nie udało się go odrąbać od korzeni i wykarczować z katolicyzmu i historii. Teraz mamy powtórkę. Będziemy lepić homo europaensis. Żeby się to udało, temu Polakowi, który istnieje, trzeba wmówić, że jest gorszy i głupszy od innych. Trzeba mu zaszczepić kompleks i chęć udziału w wyścigu na dochodzenie. Polak zakompleksiony to Polak powolny perswazji i podatny na ideologię. Mamy się wstydzić przede wszystkim świątyń, obyczaju oraz moralnych odwołań do katolicyzmu. Katolicyzm był tępiony przez Hitlera i Stalina. Teraz nie jest tępiony - jest lekceważony i ośmieszany. Antychrześcijaństwo europejskie wyrosło w krajach, gdzie lewicowa ideologia została wzięta z drugiej ręki, rozwijała się bez przeszkód, w warunkach demokracji i wolności. I dlatego bardzo długo nie napotykała sprzeciwu, rozpełzała się łagodnie, ale systematycznie. Wspomagał ją dobrobyt i rozwój konsumpcji. Życie jest krótkie, więc trzeba z niego korzystać, ograniczenia i swędzenie sumienia przeszkadza w korzystaniu z jego błyszczącej polewy. Lewica europejska proponuje właśnie takie czerpanie z życia w myśl zasady laicyzmu: co nie jest zabronione, jest dozwolone.
Koniec kompleksów?
Do traktowania życia wedle zasady "co nie jest zabronione, jest dozwolone" namawia nas nasza intelektualna lewica, dla której wszystko jest relatywne. Poza prawdą, którą sama głosi, bo ta jest obiektywna i bezdyskusyjna. Kiedy Polak w nią uwierzy, pozbędzie się kompleksów niższości, umyje zęby, wyczyści buty i przestanie spluwać na ulicę. Jest to myślenie życzeniowe i głęboko prowincjonalne. To jest wielki polski kompleks. Jeśli mamy się czegoś wstydzić, to prowincjonalności naszych kompleksów.
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.