Fani SMS-ów najlepiej czują się w sytuacji onanisty, czyli będąc sam na sam ze swoją komórką Największym wynalazkiem naszych czasów (obok viagry i Internetu) są bezsprzecznie telefony komórkowe. Te małe, przenośne urządzenia sprawiają wszystkim człekokształtnym wiele radości. Cieszą się z nich mali i duzi, biedni i bogaci. Telefon komórkowy już dawno przestał być synonimem statusu majątkowego właściciela. Są to urządzenia tak powszechne, jak łyżka, golarka dla kota czy otwieracz do piwa.
Popularne komórki zawojowały rynek usług telefonicznych i dzisiaj stać każdego na ten dziesięciocentymetrowy cud techniki. Komórki mają menele i biznesmeni, sprzątaczki i premierzy, bezrobotni i prezesi. Sensacją towarzyską jest ktoś, kto przy dzisiejszym tempie życia podejmuje trud egzystencji bez komórki (w redakcji "Wprost" taką heroiczną postawę wybrał np. Łukasz Radwan, człowiek zajmujący się publicystyką kulturalną, a więc człowiek z gruntu stracony). Grupa radykalnych antykomórkowców to mikroskopijna społeczność złożona głównie z ekscentrycznych dziwaków, piewców natury, obsesjonistów bojących się, że fale telefonii urwą im łeb. Do tego grona należy zaliczyć także kilku tyleż wybitnych, co zblazowanych aktorów starszego pokolenia, którzy publicznie ogłaszali, że brzydzą się komórkami i w życiu nie kupią sobie tego elektronicznego świństwa.
Pozostała część społeczeństwa to raczej entuzjaści komórek. Stopień ich entuzjazmu zależy zwykle od liczby darmowych minut i ogólnie od wysokości opłat za rozmowy. Rozmowy przez komórki są w Polsce nadal koszmarnie drogie. Czy to nie skandal, żeby taniej niż u nas było np. w USA? Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy jacyś normalni ludzie dojdą do władzy i obok znanych trzech operatorów sieci pojawi się przynajmniej dziesięciu nowych.
Mimo słonych opłat wszyscy pokochaliśmy komórki. Komórka ułatwia życie, ale - jak wskazują przykłady posła Jagiełły, barona Długosza i wiceministra Sobotki - może też życie utrudnić. To dzięki podsłuchom z komórek policja dowiedziała się o przeciekach tajnych informacji. Lista ofiar telefonii komórkowej jest dużo większa niż trójka skazana w aferze starachowickiej. Policja przyznaje, że spora liczba zatrzymanych w sprawach o afery gospodarcze to ludzie, którzy powiedzieli za dużo przez telefon. Dzięki telefonom komórkowym oczyszcza się więc scena polityczna. Dawniej każdy, kto się jakoś wybijał, miał swoją teczkę na bezpiece, dziś takim nadaktywnym ludziom zakłada się podsłuchy.
Telefony komórkowe to także smycz, dzięki której pracodawca, żona czy rodzice mogą lepiej kontrolować użytkownika telefonu. Swego czasu na trasie koncertowej jedna z moich wokalistek przeżywała komórkowy koszmar. Zazdrosny narzeczony wydzwaniał co piętnaście minut i wypytywał dziewczę, co teraz porabia. Doszło do tego, że bidulka właziła z włączonym telefonem na scenę i gadała między piosenkami. Publiczność biła brawo, myśląc, że jest to ukartowany numer sceniczny. Telefon jest jak egipski faraon. Ma swoich licznych niewolników. Okazuje się, że od telefonu - podobnie jak od papierosów i seksu - można się uzależnić. Nową grupę Polaków (nie znaną jeszcze kilka lat temu socjologom) stanowią maniacy SMS-ów. Fanatycy wysyłania SMS-ów uciekają przed towarzystwem. Zawsze pierwsi wstają od stołu i nie integrują się z grupą. Zwykle chowają się po kątach i z błędnym wzrokiem wciskają kciukiem klawisze komóry. Najlepiej czują się w sytuacji onanisty, czyli będąc sam na sam ze swoją komórką. Perkusista pewnego zespołu rockowego znany jest z tego, że wysyła SMS-y, nawet będąc pod prysznicem.
Komórki pomagają dziennikarzom przeprowadzającym wywiady. Krótkie wywiady przez telefon zwykle jednak mają się nijak do tego, co pytany rzeczywiście powiedział. Jako osoba wygłupiająca się na estradzie często jestem nagabywany przez przedstawicieli kolorowej bądź czarno-białej prasy celem skomentowania jakiegoś wydarzenia. Zwykle prosi się mnie o komentarz jakichś absurdalnych przejawów życia, których codziennie dostarcza nam rzeczywistość. Ostatnio dla pisma "Metro" mówiłem coś o Warszawie i bizantyjskim stylu prezydenta Kwaśniewskiego. W druku ukazał się "prezydent Kaczyński". Niby mała różnica, a jednak. Widać Kwaśniewski z Kaczyńskim przynajmniej przez komórkę niczym się nie różnią.
Mając włączony telefon komórkowy, nie można być pewnym ani dnia, ani godziny. Zdarza się, że udzielam wywiadu, wyrzucając śmieci, trzepiąc dywany czy zmywając gary po obiedzie. Pech chciał, że pewnego razu zadzwonił telefon, gdy siedziałem w toalecie na stacji benzynowej. Radio 94 pytało chyba o rodzaje orgazmów albo o posła Pęczaka, albo o coś jeszcze podobnie głupiego. Przypadek sprawił, że telefon miałem włączony na opcję głośnego mówienia. W pewnym momencie do naszej rozmowy na antenie włączyła się babcia klozetowa, która słysząc dwa męskie głosy dochodzące z kabiny, krzyczała, że ona nie pozwoli na to, aby na jej terenie dwóch mężczyzn zamykało się w ubikacji. Gdy wychodziłem, patrzyła na mnie jak na seryjnego mordercę. Komórka może utrudnić życie nie tylko posłowi Jagielle.
Pozostała część społeczeństwa to raczej entuzjaści komórek. Stopień ich entuzjazmu zależy zwykle od liczby darmowych minut i ogólnie od wysokości opłat za rozmowy. Rozmowy przez komórki są w Polsce nadal koszmarnie drogie. Czy to nie skandal, żeby taniej niż u nas było np. w USA? Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy jacyś normalni ludzie dojdą do władzy i obok znanych trzech operatorów sieci pojawi się przynajmniej dziesięciu nowych.
Mimo słonych opłat wszyscy pokochaliśmy komórki. Komórka ułatwia życie, ale - jak wskazują przykłady posła Jagiełły, barona Długosza i wiceministra Sobotki - może też życie utrudnić. To dzięki podsłuchom z komórek policja dowiedziała się o przeciekach tajnych informacji. Lista ofiar telefonii komórkowej jest dużo większa niż trójka skazana w aferze starachowickiej. Policja przyznaje, że spora liczba zatrzymanych w sprawach o afery gospodarcze to ludzie, którzy powiedzieli za dużo przez telefon. Dzięki telefonom komórkowym oczyszcza się więc scena polityczna. Dawniej każdy, kto się jakoś wybijał, miał swoją teczkę na bezpiece, dziś takim nadaktywnym ludziom zakłada się podsłuchy.
Telefony komórkowe to także smycz, dzięki której pracodawca, żona czy rodzice mogą lepiej kontrolować użytkownika telefonu. Swego czasu na trasie koncertowej jedna z moich wokalistek przeżywała komórkowy koszmar. Zazdrosny narzeczony wydzwaniał co piętnaście minut i wypytywał dziewczę, co teraz porabia. Doszło do tego, że bidulka właziła z włączonym telefonem na scenę i gadała między piosenkami. Publiczność biła brawo, myśląc, że jest to ukartowany numer sceniczny. Telefon jest jak egipski faraon. Ma swoich licznych niewolników. Okazuje się, że od telefonu - podobnie jak od papierosów i seksu - można się uzależnić. Nową grupę Polaków (nie znaną jeszcze kilka lat temu socjologom) stanowią maniacy SMS-ów. Fanatycy wysyłania SMS-ów uciekają przed towarzystwem. Zawsze pierwsi wstają od stołu i nie integrują się z grupą. Zwykle chowają się po kątach i z błędnym wzrokiem wciskają kciukiem klawisze komóry. Najlepiej czują się w sytuacji onanisty, czyli będąc sam na sam ze swoją komórką. Perkusista pewnego zespołu rockowego znany jest z tego, że wysyła SMS-y, nawet będąc pod prysznicem.
Komórki pomagają dziennikarzom przeprowadzającym wywiady. Krótkie wywiady przez telefon zwykle jednak mają się nijak do tego, co pytany rzeczywiście powiedział. Jako osoba wygłupiająca się na estradzie często jestem nagabywany przez przedstawicieli kolorowej bądź czarno-białej prasy celem skomentowania jakiegoś wydarzenia. Zwykle prosi się mnie o komentarz jakichś absurdalnych przejawów życia, których codziennie dostarcza nam rzeczywistość. Ostatnio dla pisma "Metro" mówiłem coś o Warszawie i bizantyjskim stylu prezydenta Kwaśniewskiego. W druku ukazał się "prezydent Kaczyński". Niby mała różnica, a jednak. Widać Kwaśniewski z Kaczyńskim przynajmniej przez komórkę niczym się nie różnią.
Mając włączony telefon komórkowy, nie można być pewnym ani dnia, ani godziny. Zdarza się, że udzielam wywiadu, wyrzucając śmieci, trzepiąc dywany czy zmywając gary po obiedzie. Pech chciał, że pewnego razu zadzwonił telefon, gdy siedziałem w toalecie na stacji benzynowej. Radio 94 pytało chyba o rodzaje orgazmów albo o posła Pęczaka, albo o coś jeszcze podobnie głupiego. Przypadek sprawił, że telefon miałem włączony na opcję głośnego mówienia. W pewnym momencie do naszej rozmowy na antenie włączyła się babcia klozetowa, która słysząc dwa męskie głosy dochodzące z kabiny, krzyczała, że ona nie pozwoli na to, aby na jej terenie dwóch mężczyzn zamykało się w ubikacji. Gdy wychodziłem, patrzyła na mnie jak na seryjnego mordercę. Komórka może utrudnić życie nie tylko posłowi Jagielle.
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.