Arafat był człowiekiem o czystym sumieniu - nigdy go nie używał
Oriana Fallaci, znakomita włoska dziennikarka, słynny korespondent wojenny i moja idolka, rozpoczęła wyścig ze śmiercią. Kaszle, słabnie, traci oddech, ale nie traci odwagi i pasji w wyrażaniu tego, co wie, co myśli. Ma coś bardzo ważnego do powiedzenia - chce zdążyć jeszcze raz ostrzec Zachód przed islamskim terroryzmem. Robi to w "Wywiadzie Oriany Fallaci z Orianą Fallaci". Książka liczy wszystkiego 126 stron i ukazała się jako dodatek do gazety "Corriere della Sera". We Włoszech była rozchwytana, za to krytycy zgodnie stwierdzili, że Oriana wręcz obsesyjnie się powtarza, że te 126 stronic to powtórka z jej wspaniałych książek: "Siły rozumu" czy "Wściekłości i dumy".
Wielu krytyków uważa, że zawarte w "Wywiadzie Oriany z Orianą" bezkompromisowe potępienie islamskiego terroryzmu i jeszcze bardziej bezkompromisowa obrona kultury Zachodu przed islamskim zalewem są, oględnie mówiąc, mocno przesadzone. W zasadzie się z nimi zgadzam. Weźmy na przykład stosunek Fallaci do Jasera Arafata. Żyłam z nim blisko, nie w przyjaźni, o nie, ale bardzo blisko i poznałam go dobrze. Pisałam o nim bardzo dużo i bardzo źle, bo był szpetny i odrażający tą specyficzną brzydotą ciała i ducha, która idzie w parze z okrucieństwem i nienawiścią. Artyści wciąż retuszowali i poprawiali jego portrety, ale nie udało im się wymazać fanatycznego, brutalnego spojrzenia zatwardziałego terrorysty. Oriana Fallaci, po przeprowadzeniu z nim wywiadu, powiedziała, że jest "hipokrytą, któremu nie można ufać nawet wtedy, kiedy odpowiada na pytanie o godzinę". A przebłyski szczerości "ten kłamca ma tylko wtedy, kiedy odmawia Izraelowi prawa do istnienia, ale tylko w rozmowach prywatnych". Fallaci nie szczędzi Arafatowi epitetów: "ten malowany bojownik, ten kameleon, który potrafi sam sobie zaprzeczyć, ten wieczny terrorysta, który potrafi tylko wychowywać terrorystów, ten pyszałkowaty gaduła, ten półgłówek odgrywa rolę głowy państwa".
Krytycy mają rację - także o Arafacie należy powiedzieć kilka dobrych słów. Był człowiekiem o czystym sumieniu - nigdy go nie używał. Był oddanym ojcem - z córeczki zrobił miliarderkę, jej rówieśników nie zdeprawował bogactwem, ale nauczył zabijać i umierać. Edukację prowadził już w przedszkolach. W Autonomii Palestyńskiej maluchy maszerują w czerwonych opaskach męczenników na czole, ze zwisającymi z ramionek pasami z amunicją. Pierwszoklasiści popisują się musztrą i znajomością broni. Maturzystom Arafat zaszczepił z kolei marzenie, jedyne, które zrozumiał i potrafił przyswoić z wielkiej cywilizacji niemieckiej - wejść do żydowskiego domu, zabić i osiąść na jego mieniu. Nie mógł się rozstać z tym marzeniem. Jego poddani - bo tak ich traktował - otrzymali bardzo staranne wykształcenie. Gdyby ich pogonić po pustyni przez lat 40, wątpliwe, czy nawet wtedy wywietrzałyby im z głowy jego nauki.
Bóg nie kwapił się z zabraniem Arafata do siebie - bał się, że aniołowie mu pouciekają. Bogu też zdarzają się takie wybrakowane egzemplarze. Więc Arafat działał przez długie, długie lata. Fallaci szalała z oburzenia, a ja smutniałam. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc. Po każdym wyczynie, po każdej zbrodni, po każdym jego ruchu, smutniałam. Byłam smutniejsza niż tydzień temu, niż przed godziną, niż tego ranka, niż po obiedzie, gdy ostry, słoneczny promień nieco słabł i nie raził już tak, jak o dwunastej w południe.
Oriana Fallaci, znakomita włoska dziennikarka, słynny korespondent wojenny i moja idolka, rozpoczęła wyścig ze śmiercią. Kaszle, słabnie, traci oddech, ale nie traci odwagi i pasji w wyrażaniu tego, co wie, co myśli. Ma coś bardzo ważnego do powiedzenia - chce zdążyć jeszcze raz ostrzec Zachód przed islamskim terroryzmem. Robi to w "Wywiadzie Oriany Fallaci z Orianą Fallaci". Książka liczy wszystkiego 126 stron i ukazała się jako dodatek do gazety "Corriere della Sera". We Włoszech była rozchwytana, za to krytycy zgodnie stwierdzili, że Oriana wręcz obsesyjnie się powtarza, że te 126 stronic to powtórka z jej wspaniałych książek: "Siły rozumu" czy "Wściekłości i dumy".
Wielu krytyków uważa, że zawarte w "Wywiadzie Oriany z Orianą" bezkompromisowe potępienie islamskiego terroryzmu i jeszcze bardziej bezkompromisowa obrona kultury Zachodu przed islamskim zalewem są, oględnie mówiąc, mocno przesadzone. W zasadzie się z nimi zgadzam. Weźmy na przykład stosunek Fallaci do Jasera Arafata. Żyłam z nim blisko, nie w przyjaźni, o nie, ale bardzo blisko i poznałam go dobrze. Pisałam o nim bardzo dużo i bardzo źle, bo był szpetny i odrażający tą specyficzną brzydotą ciała i ducha, która idzie w parze z okrucieństwem i nienawiścią. Artyści wciąż retuszowali i poprawiali jego portrety, ale nie udało im się wymazać fanatycznego, brutalnego spojrzenia zatwardziałego terrorysty. Oriana Fallaci, po przeprowadzeniu z nim wywiadu, powiedziała, że jest "hipokrytą, któremu nie można ufać nawet wtedy, kiedy odpowiada na pytanie o godzinę". A przebłyski szczerości "ten kłamca ma tylko wtedy, kiedy odmawia Izraelowi prawa do istnienia, ale tylko w rozmowach prywatnych". Fallaci nie szczędzi Arafatowi epitetów: "ten malowany bojownik, ten kameleon, który potrafi sam sobie zaprzeczyć, ten wieczny terrorysta, który potrafi tylko wychowywać terrorystów, ten pyszałkowaty gaduła, ten półgłówek odgrywa rolę głowy państwa".
Krytycy mają rację - także o Arafacie należy powiedzieć kilka dobrych słów. Był człowiekiem o czystym sumieniu - nigdy go nie używał. Był oddanym ojcem - z córeczki zrobił miliarderkę, jej rówieśników nie zdeprawował bogactwem, ale nauczył zabijać i umierać. Edukację prowadził już w przedszkolach. W Autonomii Palestyńskiej maluchy maszerują w czerwonych opaskach męczenników na czole, ze zwisającymi z ramionek pasami z amunicją. Pierwszoklasiści popisują się musztrą i znajomością broni. Maturzystom Arafat zaszczepił z kolei marzenie, jedyne, które zrozumiał i potrafił przyswoić z wielkiej cywilizacji niemieckiej - wejść do żydowskiego domu, zabić i osiąść na jego mieniu. Nie mógł się rozstać z tym marzeniem. Jego poddani - bo tak ich traktował - otrzymali bardzo staranne wykształcenie. Gdyby ich pogonić po pustyni przez lat 40, wątpliwe, czy nawet wtedy wywietrzałyby im z głowy jego nauki.
Bóg nie kwapił się z zabraniem Arafata do siebie - bał się, że aniołowie mu pouciekają. Bogu też zdarzają się takie wybrakowane egzemplarze. Więc Arafat działał przez długie, długie lata. Fallaci szalała z oburzenia, a ja smutniałam. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc. Po każdym wyczynie, po każdej zbrodni, po każdym jego ruchu, smutniałam. Byłam smutniejsza niż tydzień temu, niż przed godziną, niż tego ranka, niż po obiedzie, gdy ostry, słoneczny promień nieco słabł i nie raził już tak, jak o dwunastej w południe.
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.