Rozmowa z Paulem Kennedym, profesorem historii na Uniwersytecie Yale, autorem książki "Mocarstwa świata: narodziny, rozkwit, upadek"
Nathan Gardels: Bez potęgi wojskowej USA wielka operacja pomocy dla ofiar tsunami nie byłaby chyba możliwa.
Paul Kennedy: Bez wątpienia część polityków z Białego Domu postrzega tę katastrofę jako doskonałą okazję do odbudowania stosunków z Europą, ONZ i Azją, stosunków, które poważnie nadwerężyła wojna z Irakiem. Widzą oni polityczną korzyść w tym, że Stany Zjednoczone odgrywają wielką rolę w udzielaniu pomocy humanitarnej w Azji Południowej. Również premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, krytykowany za wspieranie prowadzonej przez Amerykanów wojny, stara się jako przewodniczący G-8 zyskać w oczach opinii publicznej, prosząc o pomoc dla ofiar tsunami.
Ta sytuacja pokazuje, że nikt nie jest w stanie dorównać amerykańskim siłom zbrojnym w dziedzinie transportu lotniczego i morskiego. Kto poza Ameryką mógłby w kilka dni przerzucić na miejsce katastrofy gigantyczny lotniskowiec z 30-40 śmigłowcami na pokładzie? Natychmiastowe dostarczenie pomocy na pokładzie "Abrahama Lincolna" - przyczółka Ameryki na Oceanie Spokojnym - ma symboliczną wymowę.
- Okazało się, że hard power - twarda potęga wojskowa USA - może być użyteczna także jako soft power, na przykład w niesieniu pomocy humanitarnej.
- Zdecydowanie tak. Norwegowie i Niemcy mogą ogłaszać, że czterokrotnie zwiększyli pomoc dla dotkniętej katastrofą części świata, ale jak by tam dotarli, gdyby nie środki USA? Na skutek poważnego zniszczenia w Indonezji czy Sri Lance infrastruktury, zwłaszcza dróg przybrzeżnych, śmigłowce pozostają tam właściwie jedynym środkiem transportu. Oczywiście, również Europa ma mnóstwo śmigłowców, ale służą one głównie do miejscowych akcji poszukiwawczo-ratunkowych. Mają krótki zasięg i ograniczone zdolności transportowe. Nie dotrą do Azji Południowej i nie uniosą samochodów ciężarowych.
- "Twardy" prezydent Bush też pokazał miękkie oblicze, zwiększając wysokość pomocy USA dla ofiar i wzywając swojego ojca oraz Billa Clintona, by kierowali zbiórką prywatnych pieniędzy.
- Ogłaszając zwiększenie pomocy i angażując byłych prezydentów w akcję zbierania pieniędzy, Bush zrobi dobre wrażenie na świecie. Stany Zjednoczone muszą się jednak wystrzegać tego, co uczynił kiedyś amerykański sekretarz stanu Colin Powell, a mianowicie chełpienia się amerykańską hojnością, jakby była czymś wyjątkowym. Wystarczy zajrzeć na szwedzkie, norweskie, brytyjskie czy niemieckie strony internetowe, by się przekonać, że apele o pomoc znajdują u obywateli tych państw potężny odzew. Nie zapominajmy też, że katolickie służby pomocy, szwedzcy protestanccy duchowni czy organizacja Oxfam od początku działają na miejscu katastrofy. (...)
Spodziewam się znacznej zmiany opinii na nasz temat co najmniej w Kanadzie, Japonii i Australii. Nie sądzę jednak, by to, co Stany Zjednoczone uczynią nawet dla muzułmańskiej Indonezji, miało istotny wpływ na arabską opinię publiczną, póki amerykańskie wojsko pozostanie w Iraku, a izraelsko-palestyński proces pokojowy będzie się przeciągał. Przecież 92 proc. mieszkańców Egiptu, najbliższego sojusznika Ameryki na Bliskim Wschodzie, nie ufa motywom działania USA. Zresztą, świat arabski wydaje się jako jedyny nieporuszony cierpieniami spowodowanymi przez tsunami. Niektórzy krytykują państwa naftowe z rejonu Zatoki Perskiej za skąpstwo i nieudzielanie innym pomocy. "Dlaczego nas to nie obchodzi?" - pytała jedna z gazet w Kuwejcie.
- Reakcja na katastrofę spowodowaną przez tsunami zdaje się rehabilitować ONZ, która powróciła do roli koordynatora wysiłków na rzecz pomocy. Czy istotnie ONZ pozostaje - jak to ujął Kofi Annan - "organizacją niezastąpioną"?
- Rzeczywiście nie ma innej organizacji, która może koordynować wysiłki na rzecz pomocy poszkodowanym, podejmowane na taką skalę równocześnie w wielu krajach. Jedną trzecią ofiar stanowią dzieci, co jest ogromnym zadaniem dla UNICEF, agendy ONZ. ONZ musi przede wszystkim inteligentnie współpracować z organizacjami pozarządowymi na miejscu katastrofy i z krajami dostarczającymi pomocy, a na dłuższą metę także z Bankiem Światowym i MFW - przy odbudowie infrastruktury i miejscowej gospodarki.
- W pomocy długofalowej celuje Europa. Same Niemcy przeznaczyły na ten cel 690 mln dolarów.
- Niemcy nie są w stanie przewieźć wielkiej liczby darów ze swoich portów do Sri Lanki, więc przeznaczają znaczne sumy pieniędzy do rozdysponowania w dłuższym okresie - na stabilizację i odbudowę. Postawa Niemiec i innych państw europejskich potwierdza tezę Roberta Kagana, że "Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus". Preferowanie przez Europejczyków soft power, siły przyciągania, hamuje zdolność budowy hard power, potęgi wojskowej, która pozostaje domeną Amerykanów.
Copyright 2005 Global Viewpoint
Paul Kennedy: Bez wątpienia część polityków z Białego Domu postrzega tę katastrofę jako doskonałą okazję do odbudowania stosunków z Europą, ONZ i Azją, stosunków, które poważnie nadwerężyła wojna z Irakiem. Widzą oni polityczną korzyść w tym, że Stany Zjednoczone odgrywają wielką rolę w udzielaniu pomocy humanitarnej w Azji Południowej. Również premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, krytykowany za wspieranie prowadzonej przez Amerykanów wojny, stara się jako przewodniczący G-8 zyskać w oczach opinii publicznej, prosząc o pomoc dla ofiar tsunami.
Ta sytuacja pokazuje, że nikt nie jest w stanie dorównać amerykańskim siłom zbrojnym w dziedzinie transportu lotniczego i morskiego. Kto poza Ameryką mógłby w kilka dni przerzucić na miejsce katastrofy gigantyczny lotniskowiec z 30-40 śmigłowcami na pokładzie? Natychmiastowe dostarczenie pomocy na pokładzie "Abrahama Lincolna" - przyczółka Ameryki na Oceanie Spokojnym - ma symboliczną wymowę.
- Okazało się, że hard power - twarda potęga wojskowa USA - może być użyteczna także jako soft power, na przykład w niesieniu pomocy humanitarnej.
- Zdecydowanie tak. Norwegowie i Niemcy mogą ogłaszać, że czterokrotnie zwiększyli pomoc dla dotkniętej katastrofą części świata, ale jak by tam dotarli, gdyby nie środki USA? Na skutek poważnego zniszczenia w Indonezji czy Sri Lance infrastruktury, zwłaszcza dróg przybrzeżnych, śmigłowce pozostają tam właściwie jedynym środkiem transportu. Oczywiście, również Europa ma mnóstwo śmigłowców, ale służą one głównie do miejscowych akcji poszukiwawczo-ratunkowych. Mają krótki zasięg i ograniczone zdolności transportowe. Nie dotrą do Azji Południowej i nie uniosą samochodów ciężarowych.
- "Twardy" prezydent Bush też pokazał miękkie oblicze, zwiększając wysokość pomocy USA dla ofiar i wzywając swojego ojca oraz Billa Clintona, by kierowali zbiórką prywatnych pieniędzy.
- Ogłaszając zwiększenie pomocy i angażując byłych prezydentów w akcję zbierania pieniędzy, Bush zrobi dobre wrażenie na świecie. Stany Zjednoczone muszą się jednak wystrzegać tego, co uczynił kiedyś amerykański sekretarz stanu Colin Powell, a mianowicie chełpienia się amerykańską hojnością, jakby była czymś wyjątkowym. Wystarczy zajrzeć na szwedzkie, norweskie, brytyjskie czy niemieckie strony internetowe, by się przekonać, że apele o pomoc znajdują u obywateli tych państw potężny odzew. Nie zapominajmy też, że katolickie służby pomocy, szwedzcy protestanccy duchowni czy organizacja Oxfam od początku działają na miejscu katastrofy. (...)
Spodziewam się znacznej zmiany opinii na nasz temat co najmniej w Kanadzie, Japonii i Australii. Nie sądzę jednak, by to, co Stany Zjednoczone uczynią nawet dla muzułmańskiej Indonezji, miało istotny wpływ na arabską opinię publiczną, póki amerykańskie wojsko pozostanie w Iraku, a izraelsko-palestyński proces pokojowy będzie się przeciągał. Przecież 92 proc. mieszkańców Egiptu, najbliższego sojusznika Ameryki na Bliskim Wschodzie, nie ufa motywom działania USA. Zresztą, świat arabski wydaje się jako jedyny nieporuszony cierpieniami spowodowanymi przez tsunami. Niektórzy krytykują państwa naftowe z rejonu Zatoki Perskiej za skąpstwo i nieudzielanie innym pomocy. "Dlaczego nas to nie obchodzi?" - pytała jedna z gazet w Kuwejcie.
- Reakcja na katastrofę spowodowaną przez tsunami zdaje się rehabilitować ONZ, która powróciła do roli koordynatora wysiłków na rzecz pomocy. Czy istotnie ONZ pozostaje - jak to ujął Kofi Annan - "organizacją niezastąpioną"?
- Rzeczywiście nie ma innej organizacji, która może koordynować wysiłki na rzecz pomocy poszkodowanym, podejmowane na taką skalę równocześnie w wielu krajach. Jedną trzecią ofiar stanowią dzieci, co jest ogromnym zadaniem dla UNICEF, agendy ONZ. ONZ musi przede wszystkim inteligentnie współpracować z organizacjami pozarządowymi na miejscu katastrofy i z krajami dostarczającymi pomocy, a na dłuższą metę także z Bankiem Światowym i MFW - przy odbudowie infrastruktury i miejscowej gospodarki.
- W pomocy długofalowej celuje Europa. Same Niemcy przeznaczyły na ten cel 690 mln dolarów.
- Niemcy nie są w stanie przewieźć wielkiej liczby darów ze swoich portów do Sri Lanki, więc przeznaczają znaczne sumy pieniędzy do rozdysponowania w dłuższym okresie - na stabilizację i odbudowę. Postawa Niemiec i innych państw europejskich potwierdza tezę Roberta Kagana, że "Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus". Preferowanie przez Europejczyków soft power, siły przyciągania, hamuje zdolność budowy hard power, potęgi wojskowej, która pozostaje domeną Amerykanów.
Copyright 2005 Global Viewpoint
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.