Dzisiejsza kultura to gigantyczny recykling wszystkich wyobrażalnych nurtów, trendów i mód Współczesna kultura popularna przypomina gigantyczny wideoklip. Oczarowuje barwnością, urzeka różnorodnością, fascynuje efektami specjalnymi. Atakuje obrazem i dźwiękiem spreparowanym w sam raz na początek nowego stulecia i nowego milenium. Odwołuje się do wspomnień, przywołując to muzykę Abby, to wyczyny sympatycznego gangu króla włamywaczy Danny'ego Oceana, któremu czterdzieści lat po legendarnym Franku Sinatrze nowej twarzy użyczył George Clooney. Jeśli kogoś nie było na świecie, gdy gwiazdami kina byli Humphrey Bogart, James Stewart, John Wayne czy Greta Garbo, a idolami rocka The Beatles, Roxy Music czy The Sex Pistols, nie ma problemu. Krótki wypad do najbliższego empiku czy kliknięcie w adres internetowych sklepów szybko pozwoli nadrobić zaległości. Koniec z polowaniami na rzadkie płyty po zagraconych sklepikach z towarem z drugiej ręki. Koniec niecierpliwych oczekiwań na pojawienie się upragnionego filmu w kinotece. Nigdy jeszcze dostępność do produktów kultury, w tym prawie całego jej dziedzictwa, nie była tak szybka, nieograniczona i tak tania.
Wielkie odgrzewanie
W ciągu ledwie jednego pokolenia płyty CD i DVD oraz kieszonkowe iPody o oszałamiającej pojemności, pozwalającej na magazynowanie nawet 10 tysięcy utworów zapisanych w formacie mp3, i obsługujące je witryny internetowe zmieniły stosunek publiczności do dziedzictwa kulturalnego. Zmieniły sposób obcowania ze sztuką, a w wypadku artystów - zrewolucjonizowały styl ich pracy. Dzięki nowym technologiom cyfrowym nowoczesną muzykę można szpikować do woli samplami ze starych nagrań, a na ekranie stworzyć bez ograniczeń na przykład romantyczną wizję Paryża ("Moulin Rouge", "Upiór w operze") lub dokonywać imponujących rekonstrukcji bitew z dowolnie wybranej epoki czy fantastycznych zmagań wymyślonych przez twórców pokroju George'a Lucasa czy J.R.R. Tolkiena.
Ta różnorodność ma wszakże pewien wspólny mianownik - można go określić mianem ucieczki w przeszłość. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z gigantycznym recyklingiem wszystkich wyobrażalnych nurtów, trendów i mód. Pozór nowości mogą temu procesowi dawać coraz doskonalsze technologie, lecz i one nie są w stanie przysłonić faktu, że współcześni twórcy popkulturowi jak ognia unikają konfrontacji z autentycznymi problemami współczesności. Być może dlatego, że dyktatura politycznej poprawności uczyniła teraźniejszość polem minowym, na którym łatwo wylecieć w powietrze. A być może przesądził o tym powszechny uraz wywołany atakami terrorystycznymi z 11 września 2001 r. i ich pokłosiem. Jak to ujął muzyk ze szwedzkiej grupy Soundtrack of Our Lives, "jest coś kojącego w spoglądaniu w przeszłość: dzięki temu świat wydaje się mniej przerażającym miejscem".
Plecami ku przyszłości
Tęsknota za przeszłością - prawdziwą bądź mityczną - jest wpisana w naturę człowieka. Co najmniej od Platona utarło się, że pojęcie złotego wieku czy złotej epoki zawsze kojarzy się z tym, co już było. A więc czymś znanym, oswojonym i bezpiecznym. Nigdy z teraźniejszością, a już na pewno nie z przyszłością, ta bowiem jest niepewna, nieprzewidywalna i jako taka raczej napawa lękiem. Marshall McLuhan trafnie to scharakteryzował w swej pracy "The Medium Is the Message" (Środek przekazu jest przekazem): "Gdy stajemy w obliczu całkiem nowej sytuacji, zawsze przejawiamy skłonność do odwoływania się do obiektów, do aromatów z bliskiej nam przeszłości. Patrzymy na teraźniejszość przez wsteczne lusterko. Podążamy ku przyszłości obróceni do niej plecami".
Diagnoza McLuhana była prawidłowa, ale nawet on nie potrafił przewidzieć, jak totalne będzie odwrócenie się plecami od przyszłości na początku XXI wieku. Przynajmniej na gruncie kultury popularnej. Wskrzeszanie przeszłości i nie kończące się sprzedawanie wspomnień w coraz to nowych, coraz to bardziej wymyślnych opakowaniach stało się kołem zamachowym multimiliardowego biznesu. Początek tej rewolucji przypadł na przełom lat 80. i 90. XX wieku, gdy płyta kompaktowa wyparła tradycyjny krążek winylowy. Natychmiast rozpoczęła się nie kończąca się nawałnica reedycji całych katalogów wytwórni płytowych - od prostych przekładów z analogu na kompakt, po efektowne edycje typu deluxe i wielopłytowe retrospektywy. Jaki był tego pierwszy praktyczny efekt, widać po sukcesie tzw. britpopu, którego przedstawiciele - Oasis, Blur, Supergrass czy Radiohead - zamiast wytyczać nowe kierunki ewolucji rocka, w swoim repertuarze poddali recyklingowi muzykę lat 60., na którą akurat zapanowała moda.
Wcześniej zabawa polegała na tym, że ktoś w second-handach czy na stoiskach ze starociami wygrzebał jakąś zapomnianą płytę, coś z niej ściągnął, dorzucił coś własnego i efekt oryginalności był gwarantowany. Dziś nie jest to możliwe, bowiem wszyscy - i muzycy, i publiczność - znają wszystko. W konsekwencji teraźniejszość znajduje się w stanie ciągłej interakcji z przeszłością. Wystarczy na przykład, że młode, odnoszące sukcesy zespoły, jak The Rapture czy Franz Ferdinand, powołały się na The Cure czy The Gang of Four, by sprzedaż nowego albumu i biletów na koncerty pierwszego z tych zespołów w 2004 r. natychmiast skoczyła do góry, a drugi - zdecydował się na wznowienie działalności w oryginalnym składzie po dwudziestoletniej przerwie. Dzięki produkcji Jacka White'a z The White Stripes nowy album dawnej gwiazdy country Loretty Lynn "Van Lear Rose" stał się światowym bestsellerem. Jedyne, co dziś może bulwersować (choć już nie dziwić), to trasy The Doors lub Queen z erzac-Morrisonem i erzac-Mercurym. Ale przecież to tylko rock and roll - zwykła rozrywka i pretekst, by uronić łezkę za starymi, zawsze przecież dobrymi czasami.
Biblioteka Babel
Podobną dojrzałość i atrakcyjność edytorską jak przed dziesięciu laty CD osiągnęło w ostatnich dwóch latach DVD. Jego potencjału handlowego nie tylko nikt już dziś nie kwestionuje, ale wręcz zaczyna dostrzegać w nim nie mniej ważne źródło dochodów niż tradycyjne wpływy ze sprzedaży biletów do kin. Jeśli jeszcze w 2002 r. przeciętna długość kinowego życia filmu wahała się między czterema a ośmioma miesiącami, w roku 2005 może ona wynieść nie więcej niż cztery do ośmiu tygodni. Publiczność odkrywa zalety oglądania filmów w domu i często woli poczekać na wydanie DVD. W domowym kinie - obok nowości - do woli można tworzyć prywatny repertuar złożony z obficie wydawanej kinowej klasyki. Nieważne, czy za tę klasykę uzna się "Obywatela Kane'a", "Wejście smoka" czy osławiony megapornos "Głębokie gardło" z 1972 r. Po co zresztą powoływać się na te starocie, skoro za klasyczne uważa się już stosunkowo świeże pozycje, jak "Gladiator", "Władca pierścieni" czy oba "Shreki" (choćby dlatego, że można je sobie postawić w domu na półce).
We współczesnym kinie, tak jak w muzyce, wszystkie epoki są jednakowo ważne. Nie rywalizują między sobą o dominację, lecz przypominają raczej globalną rekwizytornię, binarną bibliotekę Babel, w której jest wszystko i z której można czerpać dowolnie elementy i łączyć je w nieskończoną liczbę kombinacji. Pojęcie oryginalności odchodzi do lamusa - dziś liczy się stworzenie wrażenia oryginalności, w czym zasadniczą rolę odgrywają nowe technologie. Czym bowiem jeszcze - oprócz efektów - mogą nas zaskoczyć twórcy nowego "Egzorcysty", "Batmana" czy "King Konga"? Czy będzie to muzyka (zwłaszcza klubowa i elektroniczna), czy widowiska filmowe, bez wyjątku będą się one odwoływać do naszej nowo nabytej erudycji.
Sekundy sławy
Technologie mają jednak to do siebie, że szybko się starzeją i w tym tkwi wytłumaczenie, dlaczego rzeczy, którymi jeszcze wczoraj się pasjonowaliśmy, dziś wydają się nam archaiczne. Jak choćby "Matrix" albo popularny do niedawna nurt electroclash (w muzyce tanecznej). Od kiedy między kulturą a rozrywką postawiony został znak równości, niegdysiejsze, zdefiniowane przez Andy'ego Warhola 15 minut sławy praktycznie skróciło się do kilkudziesięciu sekund. Z drugiej strony, od całkowitego zapomnienia ratuje owe kulturalne epizody taniość i łatwość rejestracji oraz możliwość przywołania ich, gdy nadarzy się ku temu okazja. Poddane stosownemu face liftingowi, powrócą do nas w jakiejś nowej konfiguracji. Na tym polega istota dzisiejszej kultury, którą już ktoś zdążył określić mianem boomerang culture.
Kwestią czysto akademicką jest to, czy nasze kolekcje nagrań i filmów są biblioteką klasyki, czy magazynem starzyzny. Pewne jest natomiast, że nasz raz pobudzony apetyt stale rośnie i domaga się nowych bodźców, smaków i aromatów - oryginalnych, a jednocześnie znajomych. Ale czy obsługujący nas przemysł, który już wyraźnie wykazuje objawy przegrzania, sprosta naszemu gargantuicznemu apetytowi na rozrywkę, to już całkiem inna historia.
W ciągu ledwie jednego pokolenia płyty CD i DVD oraz kieszonkowe iPody o oszałamiającej pojemności, pozwalającej na magazynowanie nawet 10 tysięcy utworów zapisanych w formacie mp3, i obsługujące je witryny internetowe zmieniły stosunek publiczności do dziedzictwa kulturalnego. Zmieniły sposób obcowania ze sztuką, a w wypadku artystów - zrewolucjonizowały styl ich pracy. Dzięki nowym technologiom cyfrowym nowoczesną muzykę można szpikować do woli samplami ze starych nagrań, a na ekranie stworzyć bez ograniczeń na przykład romantyczną wizję Paryża ("Moulin Rouge", "Upiór w operze") lub dokonywać imponujących rekonstrukcji bitew z dowolnie wybranej epoki czy fantastycznych zmagań wymyślonych przez twórców pokroju George'a Lucasa czy J.R.R. Tolkiena.
Ta różnorodność ma wszakże pewien wspólny mianownik - można go określić mianem ucieczki w przeszłość. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z gigantycznym recyklingiem wszystkich wyobrażalnych nurtów, trendów i mód. Pozór nowości mogą temu procesowi dawać coraz doskonalsze technologie, lecz i one nie są w stanie przysłonić faktu, że współcześni twórcy popkulturowi jak ognia unikają konfrontacji z autentycznymi problemami współczesności. Być może dlatego, że dyktatura politycznej poprawności uczyniła teraźniejszość polem minowym, na którym łatwo wylecieć w powietrze. A być może przesądził o tym powszechny uraz wywołany atakami terrorystycznymi z 11 września 2001 r. i ich pokłosiem. Jak to ujął muzyk ze szwedzkiej grupy Soundtrack of Our Lives, "jest coś kojącego w spoglądaniu w przeszłość: dzięki temu świat wydaje się mniej przerażającym miejscem".
Plecami ku przyszłości
Tęsknota za przeszłością - prawdziwą bądź mityczną - jest wpisana w naturę człowieka. Co najmniej od Platona utarło się, że pojęcie złotego wieku czy złotej epoki zawsze kojarzy się z tym, co już było. A więc czymś znanym, oswojonym i bezpiecznym. Nigdy z teraźniejszością, a już na pewno nie z przyszłością, ta bowiem jest niepewna, nieprzewidywalna i jako taka raczej napawa lękiem. Marshall McLuhan trafnie to scharakteryzował w swej pracy "The Medium Is the Message" (Środek przekazu jest przekazem): "Gdy stajemy w obliczu całkiem nowej sytuacji, zawsze przejawiamy skłonność do odwoływania się do obiektów, do aromatów z bliskiej nam przeszłości. Patrzymy na teraźniejszość przez wsteczne lusterko. Podążamy ku przyszłości obróceni do niej plecami".
Diagnoza McLuhana była prawidłowa, ale nawet on nie potrafił przewidzieć, jak totalne będzie odwrócenie się plecami od przyszłości na początku XXI wieku. Przynajmniej na gruncie kultury popularnej. Wskrzeszanie przeszłości i nie kończące się sprzedawanie wspomnień w coraz to nowych, coraz to bardziej wymyślnych opakowaniach stało się kołem zamachowym multimiliardowego biznesu. Początek tej rewolucji przypadł na przełom lat 80. i 90. XX wieku, gdy płyta kompaktowa wyparła tradycyjny krążek winylowy. Natychmiast rozpoczęła się nie kończąca się nawałnica reedycji całych katalogów wytwórni płytowych - od prostych przekładów z analogu na kompakt, po efektowne edycje typu deluxe i wielopłytowe retrospektywy. Jaki był tego pierwszy praktyczny efekt, widać po sukcesie tzw. britpopu, którego przedstawiciele - Oasis, Blur, Supergrass czy Radiohead - zamiast wytyczać nowe kierunki ewolucji rocka, w swoim repertuarze poddali recyklingowi muzykę lat 60., na którą akurat zapanowała moda.
Wcześniej zabawa polegała na tym, że ktoś w second-handach czy na stoiskach ze starociami wygrzebał jakąś zapomnianą płytę, coś z niej ściągnął, dorzucił coś własnego i efekt oryginalności był gwarantowany. Dziś nie jest to możliwe, bowiem wszyscy - i muzycy, i publiczność - znają wszystko. W konsekwencji teraźniejszość znajduje się w stanie ciągłej interakcji z przeszłością. Wystarczy na przykład, że młode, odnoszące sukcesy zespoły, jak The Rapture czy Franz Ferdinand, powołały się na The Cure czy The Gang of Four, by sprzedaż nowego albumu i biletów na koncerty pierwszego z tych zespołów w 2004 r. natychmiast skoczyła do góry, a drugi - zdecydował się na wznowienie działalności w oryginalnym składzie po dwudziestoletniej przerwie. Dzięki produkcji Jacka White'a z The White Stripes nowy album dawnej gwiazdy country Loretty Lynn "Van Lear Rose" stał się światowym bestsellerem. Jedyne, co dziś może bulwersować (choć już nie dziwić), to trasy The Doors lub Queen z erzac-Morrisonem i erzac-Mercurym. Ale przecież to tylko rock and roll - zwykła rozrywka i pretekst, by uronić łezkę za starymi, zawsze przecież dobrymi czasami.
Biblioteka Babel
Podobną dojrzałość i atrakcyjność edytorską jak przed dziesięciu laty CD osiągnęło w ostatnich dwóch latach DVD. Jego potencjału handlowego nie tylko nikt już dziś nie kwestionuje, ale wręcz zaczyna dostrzegać w nim nie mniej ważne źródło dochodów niż tradycyjne wpływy ze sprzedaży biletów do kin. Jeśli jeszcze w 2002 r. przeciętna długość kinowego życia filmu wahała się między czterema a ośmioma miesiącami, w roku 2005 może ona wynieść nie więcej niż cztery do ośmiu tygodni. Publiczność odkrywa zalety oglądania filmów w domu i często woli poczekać na wydanie DVD. W domowym kinie - obok nowości - do woli można tworzyć prywatny repertuar złożony z obficie wydawanej kinowej klasyki. Nieważne, czy za tę klasykę uzna się "Obywatela Kane'a", "Wejście smoka" czy osławiony megapornos "Głębokie gardło" z 1972 r. Po co zresztą powoływać się na te starocie, skoro za klasyczne uważa się już stosunkowo świeże pozycje, jak "Gladiator", "Władca pierścieni" czy oba "Shreki" (choćby dlatego, że można je sobie postawić w domu na półce).
We współczesnym kinie, tak jak w muzyce, wszystkie epoki są jednakowo ważne. Nie rywalizują między sobą o dominację, lecz przypominają raczej globalną rekwizytornię, binarną bibliotekę Babel, w której jest wszystko i z której można czerpać dowolnie elementy i łączyć je w nieskończoną liczbę kombinacji. Pojęcie oryginalności odchodzi do lamusa - dziś liczy się stworzenie wrażenia oryginalności, w czym zasadniczą rolę odgrywają nowe technologie. Czym bowiem jeszcze - oprócz efektów - mogą nas zaskoczyć twórcy nowego "Egzorcysty", "Batmana" czy "King Konga"? Czy będzie to muzyka (zwłaszcza klubowa i elektroniczna), czy widowiska filmowe, bez wyjątku będą się one odwoływać do naszej nowo nabytej erudycji.
Sekundy sławy
Technologie mają jednak to do siebie, że szybko się starzeją i w tym tkwi wytłumaczenie, dlaczego rzeczy, którymi jeszcze wczoraj się pasjonowaliśmy, dziś wydają się nam archaiczne. Jak choćby "Matrix" albo popularny do niedawna nurt electroclash (w muzyce tanecznej). Od kiedy między kulturą a rozrywką postawiony został znak równości, niegdysiejsze, zdefiniowane przez Andy'ego Warhola 15 minut sławy praktycznie skróciło się do kilkudziesięciu sekund. Z drugiej strony, od całkowitego zapomnienia ratuje owe kulturalne epizody taniość i łatwość rejestracji oraz możliwość przywołania ich, gdy nadarzy się ku temu okazja. Poddane stosownemu face liftingowi, powrócą do nas w jakiejś nowej konfiguracji. Na tym polega istota dzisiejszej kultury, którą już ktoś zdążył określić mianem boomerang culture.
Kwestią czysto akademicką jest to, czy nasze kolekcje nagrań i filmów są biblioteką klasyki, czy magazynem starzyzny. Pewne jest natomiast, że nasz raz pobudzony apetyt stale rośnie i domaga się nowych bodźców, smaków i aromatów - oryginalnych, a jednocześnie znajomych. Ale czy obsługujący nas przemysł, który już wyraźnie wykazuje objawy przegrzania, sprosta naszemu gargantuicznemu apetytowi na rozrywkę, to już całkiem inna historia.
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.