Rząd musi anulować energetyczne "umowy" antyspołeczne Nie trzeba nikomu przypominać, że tytuł tego felietonu odnosi się do "skoku na kasę" w wykonaniu energetyków. Trzeba było przecież niemałego tupetu, by tak otwarcie wykorzystać słabość naszego państwa, jego prawodawstwa, pisanych i niepisanych norm, które powinny obowiązywać w sektorze jeszcze w większości państwowym, będącym naszą wspólną własnością. Trzeba dużego tupetu, by nazwać ten zamach umową społeczną. Oczywistym obowiązkiem władz państwowych jest doprowadzenie do anulowania tych "umów społecznych", a raczej antyspołecznych. Niestety, przy naszym bałaganie prawnym nie wiadomo, czy się to uda.
Istota problemu tkwi jednak w czymś innym. W niejednoznaczności reakcji na to zjawisko, zarówno ze strony władz, które nie wiedzą, czy te "umowy" mają moc prawną, jak i ze strony społeczeństwa, którego niemała część się cieszy, że komuś udało się coś uszczknąć temu wrogiemu państwu. Tymczasem swoistą kulminację osiągnęło zjawisko niezwykle groźne - partykularyzacja sektora państwowego, nie tylko w energetyce. Wszystkie zakłady należące do państwa (nikt mnie nie namówi do odróżniania przedsiębiorstw państwowych od spółek skarbu państwa) walczą o uzyskanie szczególnych gwarancji i przywilejów, o odizolowanie się od reszty. Oczywiście, dzieje się to ze wsparciem zakładowych związków zawodowych, które po prostu uważają państwo za łatwiejszego przeciwnika od prywaciarzy. Im słabsze państwo, im mniej skrupułów ma zakładowa czy branżowa klika, tym łatwiej udaje się coś wyszarpać kosztem innych. Energetycy, podobnie jak kolejarze, walczyli od dawna o uzyskanie szczególnego statusu, wyodrębniającego ich z pracowniczego plebsu. Jedni pod hasłem szczególnej odpowiedzialności za dostawy prądu czy gazu, drudzy w poczuciu swej wyjątkowej roli w funkcjonowaniu infrastruktury gospodarczej. Nigdzie tu nie ma mowy o rynku, o wzajemnej zależności zawodów i branż, o tym, co wiemy z wiersza: "murarz domy muruje, krawiec szyje ubrania..." itd. Wszystko w przekonaniu o nadrzędności swoich branż wobec innych dziedzin gospodarki, w przekonaniu o możliwości wyegzekwowania swych żądań pod groźbą strajku.
Partykularyzacja sektora państwowego uświadomiła nam (miejmy nadzieję, że także rządowi i parlamentowi), jak niebezpieczny jest to proces, jak niebezpieczny jest monopol dostawcy czegokolwiek. Zwłaszcza monopol obudowany dodatkowo przywilejami wyłączającymi go spod kontroli i jurysdykcji urzędu ochrony konkurencji i konsumentów i gwarantujący dochody niezależnie od wyników gospodarczych. To, co mamy w energetyce czy na kolei, świadczy o całkowitym upadku etosu własności państwowej jako dobra wspólnego. Własność tę trzeba rozdrapać i zawłaszczyć, tyle że nie przez prywatyzację, lecz przez partykularyzację kosztem innych grup społecznych i zawodowych. Niestety, dziś pod tym hasłem podpisują się niektórzy działacze "Solidarności".
Jedno jest pewne. Dzisiejsze problemy sektora państwowego, wielomiliardowa tzw. pomoc publiczna dla bankrutujących zakładów państwowych (od pewnego czasu wydatki roczne z tego tytułu są znacznie większe od wpływów z prywatyzacji!!!) to sygnały wskazujące na konieczność przerwania dotychczasowych praktyk, przyspieszenia i zakończenia przyzwoitej prywatyzacji, a także likwidacji monopoli.
Nic z tego jednak nie będzie, jeśli nadal będziemy się mizdrzyć do silnych politycznie grup nacisku, jeśli nadal wpływami z prywatyzacji będziemy finansować świadczenia socjalne, zamiast wspomagać gospodarkę nowoczesną infrastrukturą i inwestycjami w naukę. Narodowy plan rozwoju na najbliższe lata, oparty na unijnych funduszach, nie przyniesie spodziewanych efektów, jeśli radykalnie nie poprawimy jakości polityki gospodarczej i ustrojowych podstaw racjonalnego gospodarowania. Nic też z tego wszystkiego nie będzie, jeśli w parlamencie znowu pojawią się niedokształceni, ale pełni tupetu posłowie, wyżywający się w niekompetentnych komisjach, ale niezdolni do tworzenia dobrego prawa i zniechęcający zagranicę do inwestowania w tym dziwnym kraju.
Partykularyzacja sektora państwowego uświadomiła nam (miejmy nadzieję, że także rządowi i parlamentowi), jak niebezpieczny jest to proces, jak niebezpieczny jest monopol dostawcy czegokolwiek. Zwłaszcza monopol obudowany dodatkowo przywilejami wyłączającymi go spod kontroli i jurysdykcji urzędu ochrony konkurencji i konsumentów i gwarantujący dochody niezależnie od wyników gospodarczych. To, co mamy w energetyce czy na kolei, świadczy o całkowitym upadku etosu własności państwowej jako dobra wspólnego. Własność tę trzeba rozdrapać i zawłaszczyć, tyle że nie przez prywatyzację, lecz przez partykularyzację kosztem innych grup społecznych i zawodowych. Niestety, dziś pod tym hasłem podpisują się niektórzy działacze "Solidarności".
Jedno jest pewne. Dzisiejsze problemy sektora państwowego, wielomiliardowa tzw. pomoc publiczna dla bankrutujących zakładów państwowych (od pewnego czasu wydatki roczne z tego tytułu są znacznie większe od wpływów z prywatyzacji!!!) to sygnały wskazujące na konieczność przerwania dotychczasowych praktyk, przyspieszenia i zakończenia przyzwoitej prywatyzacji, a także likwidacji monopoli.
Nic z tego jednak nie będzie, jeśli nadal będziemy się mizdrzyć do silnych politycznie grup nacisku, jeśli nadal wpływami z prywatyzacji będziemy finansować świadczenia socjalne, zamiast wspomagać gospodarkę nowoczesną infrastrukturą i inwestycjami w naukę. Narodowy plan rozwoju na najbliższe lata, oparty na unijnych funduszach, nie przyniesie spodziewanych efektów, jeśli radykalnie nie poprawimy jakości polityki gospodarczej i ustrojowych podstaw racjonalnego gospodarowania. Nic też z tego wszystkiego nie będzie, jeśli w parlamencie znowu pojawią się niedokształceni, ale pełni tupetu posłowie, wyżywający się w niekompetentnych komisjach, ale niezdolni do tworzenia dobrego prawa i zniechęcający zagranicę do inwestowania w tym dziwnym kraju.
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.