Amerykanie nasilili działania wywiadowcze w Iranie już pół roku temu. Ich zadaniem jest rozpoznanie celów militarnych Wyglądało na to, że Biały Dom stanie się na najbliższe cztery lata Domem Dyplomacji, że polityka zagraniczna USA powróci do stylu łagodnej perswazji. Aż tu nagle okazuje się, że w Iranie działają ściśle tajne amerykańskie grupy wywiadowcze, których zadaniem jest rozpoznanie celów militarnych, takich jak instalacje nuklearne. To się nazywa "czarny rekonesans".
Cel - Teheran?
Iran następnym celem w wojnie z terroryzmem? Być może. Nie dość, że najbardziej wpływowy wiceprezydent w historii Stanów Zjednoczonych, Dick Cheney, uznał ten kraj za numer 1 na liście potencjalnych punktów zapalnych w najbliższej przyszłości, to jeszcze prezydent w expose na początku drugiej kadencji wypowiedział wojnę tyraniom.
Tygodnik "New Yorker" opublikował zaś artykuł "Nadchodzące wojny", z którego wynika, że do operacji militarnej w Iranie administracja przymierza się poważnie od dłuższego czasu. W mediach zawrzało. Pentagon uznał artykuł za "pełen błędów", ale nie ogłosił całkowitego dementi.
Jeśli wierzyć rewelacjom "New Yorkera", administracja amerykańska przeprowadziła radykalne zmiany w służbach wywiadowczych, ograniczając w znacznym stopniu prerogatywy CIA na rzecz wywiadu wojskowego. Donald Rumsfeld, sekretarz obrony narodowej, skupił w swych rękach 80 proc. budżetu wywiadowczego i porównywalną część władzy nad odpowiednimi służbami. Najistotniejsze operacje związane z wojną z terroryzmem, zarówno wojskowe, jak i wywiadowcze, znalazły się w gestii Pentagonu. Jest to metoda na ograniczenie nadzoru Kongresu, a właściwie Komisji ds. Wywiadu, nad działalnością służb specjalnych. Zgodnie z prawem, nadzór ten dotyczy CIA, a Pentagon jest do pewnego stopnia poza zasięgiem radaru. Wszystko po to, by mógł prowadzić hipertajne akcje w krajach, które mogłyby się stać celami operacji militarnych. Czyli, rzecz jasna, w Iranie.
Tajna broń Busha
Po tekście "New Yorkera" "New York Times" i "Washington Post" opublikowały fragmenty memorandów Departamentu Obrony, a nawet instrukcji przygotowanych dla Rumsfelda przez gen. Richarda Myersa, szefa sztabów połączonych. Z tych dokumentów wynika, że nowe jednostki wywiadowcze działają od dwu lat m.in. w Afganistanie i Iraku. Na liście państw, w których mógłby się rozwijać terroryzm i gdzie należy stworzyć siatki wywiadowcze, znalazły się Somalia, Jemen, Algieria, Sudan, Syria, Malezja, Filipiny, a nawet Gruzja.
Po rewelacjach w prasie przedstawiciele Pentagonu musieli złożyć w trybie natychmiastowym wyjaśnienia przed komisjami Kongresu, który zresztą w reformie służb wywiadowczych nie dopatrzył się ostatecznie niczego złego. Obawy dotyczące przygotowań do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie nie zostały jednak rozwiane.
"Czarny rekonesans" w Iranie jest podobno prowadzony co najmniej od lata 2004 r. Grupy wywiadowców penetrują wschodnie rejony tego kraju w poszukiwaniu podziemnych instalacji nuklearnych i fabryk broni chemicznej. Program budowy broni zszedł w Iranie "do podziemia" po tym, jak w 1981 r. Izraelczycy zbombardowali iracki reaktor w Osiraku. Teheran zadecydował wtedy o przemieszczeniu ważnych baz i ośrodków badawczych na wschód kraju, poza zasięg izraelskich F-16; najważniejsze instalacje ukryto głęboko pod ziemią. Zdobycie informacji na ich temat, a nawet ich zlokalizowanie wymaga użycia tego, co w żargonie amerykańskich szpiegów nazywa się humint (human intelligence), czyli informacji zgromadzonych przez wywiadowców (w odróżnieniu od danych dostarczanych przez bezzałogowe samoloty szpiegowskie czy satelity). Podobno grupy specjalne, wyposażone w tak zwane sniffery (wąchacze), czyli urządzenia analizujące skład powietrza w poszukiwaniu cząsteczek radioaktywnych lub innych niepokojących sygnałów, przeszukują Iran.
Wnioski, według "New Yorkera", są oczywiste: administracja amerykańska uznała wybory prezydenckie za wygrane referendum na temat Iraku i polityki zagranicznej, a zatem przygotowuje się do operacji militarnej w Iranie. Byłoby to częścią ambitnego planu Busha dotyczącego przebudowy Bliskiego Wschodu i konwersji Arabów na demokrację.
O tym, że przygotowywane są nowe plany inwazji na Iran, prasa pisała już wielokrotnie. Z powodu zmian politycznych Pentagon powinien jednak zrewidować założenia takiej operacji, na przykład dotyczące kierunku ataku - teraz do Iranu można wkroczyć z Iraku i Afganistanu. Po ambitnym wystąpieniu inauguracyjnym prezydenta Busha, który podkreślił, że "misją Stanów Zjednoczonych jest niesienie wolności", wielu politologów uważa, że dziś atak na Iran jest wyjątkowo prawdopodobny. Podobnego zdania są media. "New York Times" poświęcił stronę redakcyjną na przekonywanie Białego Domu, że atak na Iran byłby w tym momencie fatalnym wyborem. Nawet środowiska przeciwne rozwiązaniom siłowym nie zaprzeczają jednak, że problem Iranu dojrzał do natychmiastowego rozwiązania. Kenneth Pollack, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i były oficer CIA, napisał w książce "The Persian Puzzle", że pozyskanie broni masowego rażenia przez Teheran uruchomiłoby efekt domina w całym regionie - kolejne państwa muzułmańskie z pewnością rozwinęłyby własne programy nuklearne. Pollack postuluje ścisłą współpracę Waszyngtonu z Europą, uważa przy tym, że żadna ze stron nie poradzi sobie z tym problemem sama. Zarówno Pollack, jak i wielu ekspertów wojskowych uważają, że Iran nie tylko zareagowałby na bombardowanie kontratakiem, ale również wykorzystałby swoje fundamentalistyczne koneksje w innych państwach regionu, by rozpętać terrorystyczne piekło od Palestyny do Afganistanu.
Negocjacje prowadzone przez Unię Europejską metodą kija i marchewki, czyli program nuklearny - sankcje, zarzucenie programu - pomoc gospodarcza, są jednak, zdaniem "jastrzębi" w administracji Busha, skazane na niepowodzenie. Z kolei przyjęcie w tej sprawie wspólnego stanowiska przez Radę Bezpieczeństwa ONZ jest mało prawdopodobne. Chiny zgłosiłyby zapewne weto. Sankcji nie poparłaby również Rosja, która właśnie ma podpisać z Iranem kontrakt na budowę satelity telekomunikacyjnego za 132 mln dolarów.
- Wyobraźmy sobie jednak, że dochodzi do porozumienia między UE a Iranem - mówi Richard Perle, doradca Donalda Rumsfelda - i na tej podstawie decydujemy się nie podejmować żadnej akcji militarnej. Iran robi to, co Korea Północna i w 2007 r. dowiadujemy się, że ma w pełni gotową broń nuklearną. W tym momencie mogłoby być za późno na interwencję - podkreśla Perle, dodając, że zbombardowanie instalacji militarnych w Iranie byłoby jedynie odłożeniem problemu na później. Jego zdaniem, gwarancją bezpieczeństwa dla Stanów Zjednoczonych i Bliskiego Wschodu byłaby zmiana reżimu w Teheranie.
Negocjacje, czyli propaganda
Wywiad amerykański dysponuje danymi, z których wynika, że Iran mógłby wyprodukować broń nuklearną w ciągu trzech, pięciu lat, a już teraz dysponuje stosownymi nośnikami. Rakiety średniego zasięgu Shahab-3 mogą zagrozić zarówno Izraelowi, jak i Europie.
Bez wsparcia Stanów Zjednoczonych siła argumentacji Europejczyków w negocjacjach z Iranem jest ograniczona. Co więcej, Unia Europejska ustami brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Jacka Strawa odżegnała się od rozwiązań siłowych. Dlatego niektórzy politolodzy interpretują twardą retorykę Białego Domu jako element wojny propagandowej, przed którą uchyla się Europa. - Bez realnego zagrożenia interwencją Iran nie odstąpi od prób zbudowania arsenału nuklearnego - twierdzi David Kay, który był szefem specjalnej grupy powołanej przez szefa CIA do zbadania nuklearnych możliwości Iraku. Kay podał się rok temu do dymisji i zeznał przed komisją senacką, że dane na temat broni masowego rażenia w Iraku były fałszywe. Pozostaje jednak jednym z prominentnych ekspertów ds. broni nuklearnej, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Kay uważa, że działania wywiadu wojskowego w Iranie są jak najbardziej pożądane i nie znaczą wcale, że wojna jest nieuchronna. - Póki Teheran jest przekonany, że jesteśmy przygotowani do ataku, pozostaje szansa, że nie będziemy musieli interweniować - mówi Kay. - Kolejna wojna na Bliskim Wschodzie byłaby dramatem.
Jastrzębie kontra orły
Czy gdyby Stany Zjednoczone zdecydowały się na "chirurgiczne bombardowania" obiektów wojskowych w Iranie, wojna lądowa byłaby nie do uniknięcia? Richard Perle twierdzi, że nie, ale doświadczenia z Iraku zdają się temu przeczyć. Iran zaś, od kiedy rozgorzała dyskusja w mediach, wydaje oświadczenie za oświadczeniem. Ali Junesi, minister ds. wywiadu, powiedział prasie, że "pogróżki Ameryki to blef" i że Iran z niecierpliwością oczekuje, aż pojawią się amerykańskie grupy wywiadowcze, ponieważ "są to kurczaki, które nasze orły wyłapią z łatwością". Dyplomaci Teheranu odrzucili też warunek postawiony w negocjacjach przez Europejczyków - zarzucenie produkcji wzbogaconego uranu. Resort spraw zagranicznych wydał w piątek oświadczenie, że choć Teheran nie chce pogłębiać nieporozumień między Iranem a USA, to od programu nie odstąpi, "bo ma prawo żyć jak suwerenne państwo, któremu nikt nie może grozić".
Po takim dictum spekulacje dotyczące ataku Stanów Zjednoczonych na Iran pojawiły się we wszystkich serwisach prasowych. "Jastrzębie" w administracji Busha zatarły ręce. Sam prezydent, choć wyjątkowo powściągliwy w komentarzach, ostrzegł Iran, by nie mieszał się do irackich wyborów.
A kiedy brytyjski tabloid ostrzegał Amerykanów: "Wojna z Iranem - bez nas!", odezwała się wreszcie Condoleezza Rice. W pierwszym dniu swojego urzędowania jako nowo zaprzysiężony sekretarz stanu powiedziała, że "świat powinien się zjednoczyć, by pokazać Iranowi, że nie może być członkiem międzynarodowej społeczności, nie odrzucając planów nuklearnych".
Iran następnym celem w wojnie z terroryzmem? Być może. Nie dość, że najbardziej wpływowy wiceprezydent w historii Stanów Zjednoczonych, Dick Cheney, uznał ten kraj za numer 1 na liście potencjalnych punktów zapalnych w najbliższej przyszłości, to jeszcze prezydent w expose na początku drugiej kadencji wypowiedział wojnę tyraniom.
Tygodnik "New Yorker" opublikował zaś artykuł "Nadchodzące wojny", z którego wynika, że do operacji militarnej w Iranie administracja przymierza się poważnie od dłuższego czasu. W mediach zawrzało. Pentagon uznał artykuł za "pełen błędów", ale nie ogłosił całkowitego dementi.
Jeśli wierzyć rewelacjom "New Yorkera", administracja amerykańska przeprowadziła radykalne zmiany w służbach wywiadowczych, ograniczając w znacznym stopniu prerogatywy CIA na rzecz wywiadu wojskowego. Donald Rumsfeld, sekretarz obrony narodowej, skupił w swych rękach 80 proc. budżetu wywiadowczego i porównywalną część władzy nad odpowiednimi służbami. Najistotniejsze operacje związane z wojną z terroryzmem, zarówno wojskowe, jak i wywiadowcze, znalazły się w gestii Pentagonu. Jest to metoda na ograniczenie nadzoru Kongresu, a właściwie Komisji ds. Wywiadu, nad działalnością służb specjalnych. Zgodnie z prawem, nadzór ten dotyczy CIA, a Pentagon jest do pewnego stopnia poza zasięgiem radaru. Wszystko po to, by mógł prowadzić hipertajne akcje w krajach, które mogłyby się stać celami operacji militarnych. Czyli, rzecz jasna, w Iranie.
Tajna broń Busha
Po tekście "New Yorkera" "New York Times" i "Washington Post" opublikowały fragmenty memorandów Departamentu Obrony, a nawet instrukcji przygotowanych dla Rumsfelda przez gen. Richarda Myersa, szefa sztabów połączonych. Z tych dokumentów wynika, że nowe jednostki wywiadowcze działają od dwu lat m.in. w Afganistanie i Iraku. Na liście państw, w których mógłby się rozwijać terroryzm i gdzie należy stworzyć siatki wywiadowcze, znalazły się Somalia, Jemen, Algieria, Sudan, Syria, Malezja, Filipiny, a nawet Gruzja.
Po rewelacjach w prasie przedstawiciele Pentagonu musieli złożyć w trybie natychmiastowym wyjaśnienia przed komisjami Kongresu, który zresztą w reformie służb wywiadowczych nie dopatrzył się ostatecznie niczego złego. Obawy dotyczące przygotowań do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie nie zostały jednak rozwiane.
"Czarny rekonesans" w Iranie jest podobno prowadzony co najmniej od lata 2004 r. Grupy wywiadowców penetrują wschodnie rejony tego kraju w poszukiwaniu podziemnych instalacji nuklearnych i fabryk broni chemicznej. Program budowy broni zszedł w Iranie "do podziemia" po tym, jak w 1981 r. Izraelczycy zbombardowali iracki reaktor w Osiraku. Teheran zadecydował wtedy o przemieszczeniu ważnych baz i ośrodków badawczych na wschód kraju, poza zasięg izraelskich F-16; najważniejsze instalacje ukryto głęboko pod ziemią. Zdobycie informacji na ich temat, a nawet ich zlokalizowanie wymaga użycia tego, co w żargonie amerykańskich szpiegów nazywa się humint (human intelligence), czyli informacji zgromadzonych przez wywiadowców (w odróżnieniu od danych dostarczanych przez bezzałogowe samoloty szpiegowskie czy satelity). Podobno grupy specjalne, wyposażone w tak zwane sniffery (wąchacze), czyli urządzenia analizujące skład powietrza w poszukiwaniu cząsteczek radioaktywnych lub innych niepokojących sygnałów, przeszukują Iran.
Wnioski, według "New Yorkera", są oczywiste: administracja amerykańska uznała wybory prezydenckie za wygrane referendum na temat Iraku i polityki zagranicznej, a zatem przygotowuje się do operacji militarnej w Iranie. Byłoby to częścią ambitnego planu Busha dotyczącego przebudowy Bliskiego Wschodu i konwersji Arabów na demokrację.
O tym, że przygotowywane są nowe plany inwazji na Iran, prasa pisała już wielokrotnie. Z powodu zmian politycznych Pentagon powinien jednak zrewidować założenia takiej operacji, na przykład dotyczące kierunku ataku - teraz do Iranu można wkroczyć z Iraku i Afganistanu. Po ambitnym wystąpieniu inauguracyjnym prezydenta Busha, który podkreślił, że "misją Stanów Zjednoczonych jest niesienie wolności", wielu politologów uważa, że dziś atak na Iran jest wyjątkowo prawdopodobny. Podobnego zdania są media. "New York Times" poświęcił stronę redakcyjną na przekonywanie Białego Domu, że atak na Iran byłby w tym momencie fatalnym wyborem. Nawet środowiska przeciwne rozwiązaniom siłowym nie zaprzeczają jednak, że problem Iranu dojrzał do natychmiastowego rozwiązania. Kenneth Pollack, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i były oficer CIA, napisał w książce "The Persian Puzzle", że pozyskanie broni masowego rażenia przez Teheran uruchomiłoby efekt domina w całym regionie - kolejne państwa muzułmańskie z pewnością rozwinęłyby własne programy nuklearne. Pollack postuluje ścisłą współpracę Waszyngtonu z Europą, uważa przy tym, że żadna ze stron nie poradzi sobie z tym problemem sama. Zarówno Pollack, jak i wielu ekspertów wojskowych uważają, że Iran nie tylko zareagowałby na bombardowanie kontratakiem, ale również wykorzystałby swoje fundamentalistyczne koneksje w innych państwach regionu, by rozpętać terrorystyczne piekło od Palestyny do Afganistanu.
Negocjacje prowadzone przez Unię Europejską metodą kija i marchewki, czyli program nuklearny - sankcje, zarzucenie programu - pomoc gospodarcza, są jednak, zdaniem "jastrzębi" w administracji Busha, skazane na niepowodzenie. Z kolei przyjęcie w tej sprawie wspólnego stanowiska przez Radę Bezpieczeństwa ONZ jest mało prawdopodobne. Chiny zgłosiłyby zapewne weto. Sankcji nie poparłaby również Rosja, która właśnie ma podpisać z Iranem kontrakt na budowę satelity telekomunikacyjnego za 132 mln dolarów.
- Wyobraźmy sobie jednak, że dochodzi do porozumienia między UE a Iranem - mówi Richard Perle, doradca Donalda Rumsfelda - i na tej podstawie decydujemy się nie podejmować żadnej akcji militarnej. Iran robi to, co Korea Północna i w 2007 r. dowiadujemy się, że ma w pełni gotową broń nuklearną. W tym momencie mogłoby być za późno na interwencję - podkreśla Perle, dodając, że zbombardowanie instalacji militarnych w Iranie byłoby jedynie odłożeniem problemu na później. Jego zdaniem, gwarancją bezpieczeństwa dla Stanów Zjednoczonych i Bliskiego Wschodu byłaby zmiana reżimu w Teheranie.
Negocjacje, czyli propaganda
Wywiad amerykański dysponuje danymi, z których wynika, że Iran mógłby wyprodukować broń nuklearną w ciągu trzech, pięciu lat, a już teraz dysponuje stosownymi nośnikami. Rakiety średniego zasięgu Shahab-3 mogą zagrozić zarówno Izraelowi, jak i Europie.
Bez wsparcia Stanów Zjednoczonych siła argumentacji Europejczyków w negocjacjach z Iranem jest ograniczona. Co więcej, Unia Europejska ustami brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Jacka Strawa odżegnała się od rozwiązań siłowych. Dlatego niektórzy politolodzy interpretują twardą retorykę Białego Domu jako element wojny propagandowej, przed którą uchyla się Europa. - Bez realnego zagrożenia interwencją Iran nie odstąpi od prób zbudowania arsenału nuklearnego - twierdzi David Kay, który był szefem specjalnej grupy powołanej przez szefa CIA do zbadania nuklearnych możliwości Iraku. Kay podał się rok temu do dymisji i zeznał przed komisją senacką, że dane na temat broni masowego rażenia w Iraku były fałszywe. Pozostaje jednak jednym z prominentnych ekspertów ds. broni nuklearnej, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Kay uważa, że działania wywiadu wojskowego w Iranie są jak najbardziej pożądane i nie znaczą wcale, że wojna jest nieuchronna. - Póki Teheran jest przekonany, że jesteśmy przygotowani do ataku, pozostaje szansa, że nie będziemy musieli interweniować - mówi Kay. - Kolejna wojna na Bliskim Wschodzie byłaby dramatem.
Jastrzębie kontra orły
Czy gdyby Stany Zjednoczone zdecydowały się na "chirurgiczne bombardowania" obiektów wojskowych w Iranie, wojna lądowa byłaby nie do uniknięcia? Richard Perle twierdzi, że nie, ale doświadczenia z Iraku zdają się temu przeczyć. Iran zaś, od kiedy rozgorzała dyskusja w mediach, wydaje oświadczenie za oświadczeniem. Ali Junesi, minister ds. wywiadu, powiedział prasie, że "pogróżki Ameryki to blef" i że Iran z niecierpliwością oczekuje, aż pojawią się amerykańskie grupy wywiadowcze, ponieważ "są to kurczaki, które nasze orły wyłapią z łatwością". Dyplomaci Teheranu odrzucili też warunek postawiony w negocjacjach przez Europejczyków - zarzucenie produkcji wzbogaconego uranu. Resort spraw zagranicznych wydał w piątek oświadczenie, że choć Teheran nie chce pogłębiać nieporozumień między Iranem a USA, to od programu nie odstąpi, "bo ma prawo żyć jak suwerenne państwo, któremu nikt nie może grozić".
Po takim dictum spekulacje dotyczące ataku Stanów Zjednoczonych na Iran pojawiły się we wszystkich serwisach prasowych. "Jastrzębie" w administracji Busha zatarły ręce. Sam prezydent, choć wyjątkowo powściągliwy w komentarzach, ostrzegł Iran, by nie mieszał się do irackich wyborów.
A kiedy brytyjski tabloid ostrzegał Amerykanów: "Wojna z Iranem - bez nas!", odezwała się wreszcie Condoleezza Rice. W pierwszym dniu swojego urzędowania jako nowo zaprzysiężony sekretarz stanu powiedziała, że "świat powinien się zjednoczyć, by pokazać Iranowi, że nie może być członkiem międzynarodowej społeczności, nie odrzucając planów nuklearnych".
Atomowe zderzenie cywilizacji |
---|
Kamal Charrazi Minister spraw zagranicznych Iranu Iran w pełni przestrzega traktatu o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnych i opowiada się za dodatkowym wzmocnieniem siły jego zabezpieczeń. (...) Nasze przekonanie do tego traktatu wynika nie tylko z podpisanych zobowiązań i względów bezpieczeństwa, ale również z racji religijnych i etycznych. Nasz najwyższy lider ajatollah Chamenei kilkakrotnie przypominał fatwę zakazującą produkcji, składowania i użycia broni jądrowej, ostatnio 25 listopada. Nie można tego nie doceniać, zważywszy na wielkie znaczenie instytucji fatwy dla szyickiego islamu. (...) Jednocześnie będziemy się jednak nadal stanowczo przeciwstawiać tym, którzy próbują pozbawić nas niezbywalnych praw do rozwoju programu użycia energii jądrowej w celach pokojowych - praw, które daje nam wspomniany traktat. Za pokojowym programem atomowym przemawiają racje gospodarcze i ekologiczne. Rozwijająca się gospodarka średniej wielkości nie może i nie powinna się pozbawiać wielkiej szansy, jaką daje technologia nuklearna. Narodowy konsensus w tej sprawie w Iranie opiera się na przekonaniu, że na jej rozwoju skorzystają wszystkie sektory gospodarki. Stany Zjednoczone przyjmują ekstremistyczną postawę wobec irańskiego pokojowego programu nuklearnego oraz wobec nierozprzestrzeniania broni masowego rażenia w ogóle. Stosują podwójne standardy, czego przejawem jest na przykład ciche poparcie Waszyngtonu dla nie zadeklarowanego przez Izrael programu broni jądrowej. (...) Niepokojące, szczególnie od roku 2000, są amerykańskie zamiary rozwoju i gromadzenia nowej generacji taktycznej broni nuklearnej - do użycia w konfliktach konwencjonalnych oraz w walce z przeciwnikami, którzy nie dysponują bronią atomową (...); a także koncepcja uderzenia prewencyjnego, będąca częścią strategii bezpieczeństwa narodowego USA. (...) Skutkiem takiego stanowiska Ameryki jest zwiększenie nieufności w stosunkach międzynarodowych, nie tylko w świecie muzułmańskim. Musimy podjąć odpowiednie środki, by redukować tę nieufność. Zważywszy na jej skalę, muszą to być środki drastyczne, w przeciwnym razie dystans między dominującym dziś umiarkowanym nurtem polityki w świecie islamu a jego odpowiednikiem w świecie Zachodu może się powiększyć. Wówczas grozi nam to, że ziści się czarna wizja zderzenia cywilizacji. Tłumaczenie i opracowanie: Juliusz Urbanowicz Copyright Global Viewpoint |
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.