Związki zawodowe chcą o 770 tysięcy zwiększyć liczbę najmłodszych na świecie polskich emerytów
Czy tak jak kiedyś komuniści na progu IV RP chce się przywilejami kupować poparcie dla rządów? Na przykład rozdając przywileje emerytalne, polegające na prawie do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę. Takie uprawnienia (poza kobietami, które mają wiek emerytalny obniżony o pięć lat) uzyskało w PRL aż 20 proc. zatrudnionych. Pierwsza ekipa rządów solidarnościowych jeszcze sytuację pogorszyła, umożliwiając uzyskiwanie wcześniejszych świadczeń emerytalnych pracownikom zakładów zagrożonych bankructwem. Rezultat? Tylko teoretycznie wiek emerytalny wynosi w Polsce 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. W tym wieku bowiem "na zasłużony odpoczynek" odchodzi u nas jedynie co dziesiąty zatrudniony. Aż 5 proc. weteranów pracy ma mniej niż 49 lat, prawie 10 proc. - mniej niż 54 lata, a ponad 50 proc. - mniej niż 59 lat.
System wcześniejszych emerytur zwanych pomostowymi doprowadził do paradoksu: liczba emerytów i rencistów w Polsce sięgnęła 9 mln osób, czyli jest większa od populacji w wieku przekraczającym ustawowy wiek emerytalny. Dziś Polak zaczyna pobierać emeryturę przeciętnie po ukończeniu 57 lat, czyli sześć lat wcześniej niż Brytyjczyk lub Węgier. W ten sposób, biorąc pod uwagę przeciętną długość życia, polski emeryt może jeszcze przynajmniej przez 10 lat od zakończenia kariery zawodowej ponarzekać na swój ciężki los i niewysoką emeryturę (co akurat nie jest prawdą, bo licząc wysokość naszych świadczeń w relacji do przeciętnych płac, należą one do najwyższych na świecie). ZUS wali się pod ciężarem tych zobowiązań, tymczasem chętnych do szybszego przejścia na emeryturę przybywa. OPZZ zgłosiło niedawno projekt rozszerzenia uprawnień do świadczeń pomostowych na kolejne grupy pracowników - w sumie 775 tys. osób. Wszyscy podatnicy musieliby w ciągu najbliższych kilkunastu lat wyłożyć na to około 60 mld zł.
Bal na "Titanicu"
Mimo bardzo wysokich składek emerytalnych, wynoszących w Polsce 19,52 proc. wynagrodzenia brutto (plus 16,42 proc., licząc pozostałe składki ubezpieczenia społecznego), wydatki ZUS na emerytury są o 25 mld zł wyższe niż zebrane przez zakład składki. Przy starzeniu się społeczeństwa (do 2010 r. liczba Polaków w wieku ponad 65 lat wzrośnie o milion) i spadku liczby zatrudnionych w następnych latach deficyt ten będzie się jeszcze pogłębiał. Krótko mówiąc, ZUS co rok generuje dziurę budżetową niemal tak wielką, jak generuje całe państwo.
Dopóki system emerytalny miał charakter pokoleniowy (pracujący składają się na świadczenia dla emerytów), w którym wszystkie składki trafiają do wspólnego kotła, dopóty sprawę można było lekceważyć. Na ostrzu noża postawiła ją reforma wprowadzona ustawą z 17 grudnia 1998 r. Po przejściu do systemu kapitałowego każdy sam wpłaca składkę na swoje konto emerytalne i nie ma powodu, aby przechodzący w wieku 65 lat na emeryturę Kowalski płacił na rzecz korzystającego z wcześniejszych świadczeń Malinowskiego. By konflikt rozwiązać łagodnie, postanowiono stary system utrzymać przez siedem lat, a nowe rozwiązania wprowadzić 1 stycznia 2007 r., likwidując problem wcześniejszych emerytur.
Za rządu Marka Belki pojawiły się dwa projekty obywatelskie, zgłoszone przez posłów SLD (pod wodzą Ryszarda Zbrzyz-nego) oraz Tadeusza Motowidłę (projekt ów przygotowały górnicze związki zawodowe należące do OPZZ), i odrębny projekt górniczej "Solidarności". Wszystkie przewidywały utrzymanie przywilejów zawodowych w kwestii wieku i zasady, że koszt wcześniejszych emerytur będzie pokrywany z budżetu. Z kolei rząd SLD w znacznej mierze pod wpływem stanowiska organizacji pracodawców chciał, by prawo do emerytur pomostowych utrzymano tylko dla osób pracujących "w szczególnych warunkach" lub "w szczególnym charakterze". Wykaz takich zawodów nie musiałby być określany odgórnie, gdyż o tym, czy dany pracownik pracuje w trudnych warunkach, decydowałby pracodawca, godząc się na odprowadzanie dodatkowej składki emerytalnej na nowy fundusz celowy - Fundusz Emerytur Pomostowych, współfinansowany przez budżet. Osoby, które nie uzyskałyby prawa do emerytur pomostowych, mimo że poprzednio miały prawo do wcześniejszych emerytur, uzyskałyby rekompensaty.
Górniczy precedens
Papierkiem lakmusowym pokazującym, która propozycja rozwiązania problemów ZUS zwycięży, stała się kwestia emerytur górniczych. Po kolejnej dewastacji Warszawy przez górników (oczywiście nikt z demonstrantów nie poniósł znaczących konsekwencji) postanowiono wyłączyć górników z ogółu uprzywilejowanych i kwestię ich emerytur rozpatrzyć oddzielnie. W lipcu 2005 r. Sejm przyjął ustawę dającą górnikom prawo do przechodzenia na emeryturę po 25 latach pracy (jeżeli pięć lat przepracowali pod ziemią). Premier Marek Belka uznał te ustawę za sprzeczną z konstytucją i zaskarżył ją do Trybunału Konstytucyjnego. Niestety, nowy rząd, a dokładniej premier Kazimierz Marcinkiewicz, 29 listopada 2005 r. skargę wycofał. Tym samym rząd PiS obciążył przyszłe pokolenia koszmarnym kosztem wcześniejszych emerytur górniczych i zachęcił inne zawody korzystające dotychczas z podobnych przywilejów do intensyfikacji walki o swoje prawa.
Walka już się zmaterializowała w postaci obywatelskiego projektu ustawy o emeryturach pomostowych, przygotowanego przez OPZZ. Powiela on propozycje zawarte w projektach zgłaszanych wcześniej, dając prawo uzyskania emerytury na dotychczasowych zasadach (5 lat wcześniej niż normalnie) ubezpieczonym w ZUS urodzonym w latach 1949-1968, którzy przed 1 stycznia 1999 r. pracowali w szczególnych warunkach i w szczególnym charakterze. Według szacunków, skumulowany koszt wprowadzania tych przepisów sięgnąłby 60 mld zł.
Sondaże kontra rachunki
Rząd PiS chętnie zredukowałby uprawnienia górnicze, ograniczając je do osób zatrudnionych pod ziemią. Ale boi się protestów i utraty społecznego poparcia. Staje zatem przed dylematem: czy wykazać troskę o gospodarkę i normalne funkcjonowanie finansów publicznych w przyszłości (po upływie swojej kadencji), narażając się na gniew grup zawodowych, które uzyskały status "świętych krów", czy też kupić chwilę spokoju kosztem obciążenia budżetu świadczeniami, których nie będzie można sfinansować, niwecząc przy okazji dotychczasowe osiągnięcia reformy emerytalnej. Nie ma wątpliwości, że dokonanie kolejnego wyłomu w zasadzie, zgodnie z którą emerytura jest skapitalizowaną składką, nakręci spiralę żądań innych grup zawodowych. Wkrótce trzeba będzie dokonać wyboru. I bez przesady można powiedzieć, że zadecyduje on o tym, w którą stronę będzie ewoluować cała polityka gospodarcza rządzącej koalicji.
Ilustracja: D. Krupa
System wcześniejszych emerytur zwanych pomostowymi doprowadził do paradoksu: liczba emerytów i rencistów w Polsce sięgnęła 9 mln osób, czyli jest większa od populacji w wieku przekraczającym ustawowy wiek emerytalny. Dziś Polak zaczyna pobierać emeryturę przeciętnie po ukończeniu 57 lat, czyli sześć lat wcześniej niż Brytyjczyk lub Węgier. W ten sposób, biorąc pod uwagę przeciętną długość życia, polski emeryt może jeszcze przynajmniej przez 10 lat od zakończenia kariery zawodowej ponarzekać na swój ciężki los i niewysoką emeryturę (co akurat nie jest prawdą, bo licząc wysokość naszych świadczeń w relacji do przeciętnych płac, należą one do najwyższych na świecie). ZUS wali się pod ciężarem tych zobowiązań, tymczasem chętnych do szybszego przejścia na emeryturę przybywa. OPZZ zgłosiło niedawno projekt rozszerzenia uprawnień do świadczeń pomostowych na kolejne grupy pracowników - w sumie 775 tys. osób. Wszyscy podatnicy musieliby w ciągu najbliższych kilkunastu lat wyłożyć na to około 60 mld zł.
Bal na "Titanicu"
Mimo bardzo wysokich składek emerytalnych, wynoszących w Polsce 19,52 proc. wynagrodzenia brutto (plus 16,42 proc., licząc pozostałe składki ubezpieczenia społecznego), wydatki ZUS na emerytury są o 25 mld zł wyższe niż zebrane przez zakład składki. Przy starzeniu się społeczeństwa (do 2010 r. liczba Polaków w wieku ponad 65 lat wzrośnie o milion) i spadku liczby zatrudnionych w następnych latach deficyt ten będzie się jeszcze pogłębiał. Krótko mówiąc, ZUS co rok generuje dziurę budżetową niemal tak wielką, jak generuje całe państwo.
Dopóki system emerytalny miał charakter pokoleniowy (pracujący składają się na świadczenia dla emerytów), w którym wszystkie składki trafiają do wspólnego kotła, dopóty sprawę można było lekceważyć. Na ostrzu noża postawiła ją reforma wprowadzona ustawą z 17 grudnia 1998 r. Po przejściu do systemu kapitałowego każdy sam wpłaca składkę na swoje konto emerytalne i nie ma powodu, aby przechodzący w wieku 65 lat na emeryturę Kowalski płacił na rzecz korzystającego z wcześniejszych świadczeń Malinowskiego. By konflikt rozwiązać łagodnie, postanowiono stary system utrzymać przez siedem lat, a nowe rozwiązania wprowadzić 1 stycznia 2007 r., likwidując problem wcześniejszych emerytur.
Za rządu Marka Belki pojawiły się dwa projekty obywatelskie, zgłoszone przez posłów SLD (pod wodzą Ryszarda Zbrzyz-nego) oraz Tadeusza Motowidłę (projekt ów przygotowały górnicze związki zawodowe należące do OPZZ), i odrębny projekt górniczej "Solidarności". Wszystkie przewidywały utrzymanie przywilejów zawodowych w kwestii wieku i zasady, że koszt wcześniejszych emerytur będzie pokrywany z budżetu. Z kolei rząd SLD w znacznej mierze pod wpływem stanowiska organizacji pracodawców chciał, by prawo do emerytur pomostowych utrzymano tylko dla osób pracujących "w szczególnych warunkach" lub "w szczególnym charakterze". Wykaz takich zawodów nie musiałby być określany odgórnie, gdyż o tym, czy dany pracownik pracuje w trudnych warunkach, decydowałby pracodawca, godząc się na odprowadzanie dodatkowej składki emerytalnej na nowy fundusz celowy - Fundusz Emerytur Pomostowych, współfinansowany przez budżet. Osoby, które nie uzyskałyby prawa do emerytur pomostowych, mimo że poprzednio miały prawo do wcześniejszych emerytur, uzyskałyby rekompensaty.
Górniczy precedens
Papierkiem lakmusowym pokazującym, która propozycja rozwiązania problemów ZUS zwycięży, stała się kwestia emerytur górniczych. Po kolejnej dewastacji Warszawy przez górników (oczywiście nikt z demonstrantów nie poniósł znaczących konsekwencji) postanowiono wyłączyć górników z ogółu uprzywilejowanych i kwestię ich emerytur rozpatrzyć oddzielnie. W lipcu 2005 r. Sejm przyjął ustawę dającą górnikom prawo do przechodzenia na emeryturę po 25 latach pracy (jeżeli pięć lat przepracowali pod ziemią). Premier Marek Belka uznał te ustawę za sprzeczną z konstytucją i zaskarżył ją do Trybunału Konstytucyjnego. Niestety, nowy rząd, a dokładniej premier Kazimierz Marcinkiewicz, 29 listopada 2005 r. skargę wycofał. Tym samym rząd PiS obciążył przyszłe pokolenia koszmarnym kosztem wcześniejszych emerytur górniczych i zachęcił inne zawody korzystające dotychczas z podobnych przywilejów do intensyfikacji walki o swoje prawa.
Walka już się zmaterializowała w postaci obywatelskiego projektu ustawy o emeryturach pomostowych, przygotowanego przez OPZZ. Powiela on propozycje zawarte w projektach zgłaszanych wcześniej, dając prawo uzyskania emerytury na dotychczasowych zasadach (5 lat wcześniej niż normalnie) ubezpieczonym w ZUS urodzonym w latach 1949-1968, którzy przed 1 stycznia 1999 r. pracowali w szczególnych warunkach i w szczególnym charakterze. Według szacunków, skumulowany koszt wprowadzania tych przepisów sięgnąłby 60 mld zł.
Sondaże kontra rachunki
Rząd PiS chętnie zredukowałby uprawnienia górnicze, ograniczając je do osób zatrudnionych pod ziemią. Ale boi się protestów i utraty społecznego poparcia. Staje zatem przed dylematem: czy wykazać troskę o gospodarkę i normalne funkcjonowanie finansów publicznych w przyszłości (po upływie swojej kadencji), narażając się na gniew grup zawodowych, które uzyskały status "świętych krów", czy też kupić chwilę spokoju kosztem obciążenia budżetu świadczeniami, których nie będzie można sfinansować, niwecząc przy okazji dotychczasowe osiągnięcia reformy emerytalnej. Nie ma wątpliwości, że dokonanie kolejnego wyłomu w zasadzie, zgodnie z którą emerytura jest skapitalizowaną składką, nakręci spiralę żądań innych grup zawodowych. Wkrótce trzeba będzie dokonać wyboru. I bez przesady można powiedzieć, że zadecyduje on o tym, w którą stronę będzie ewoluować cała polityka gospodarcza rządzącej koalicji.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 23/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.