Sędzia lustracyjny rozpatrujący sprawę Zyty Gilowskiej wydał wyrok w procesie zmanipulowanym przez MSW
Sędzia lustracyjny rozpatrujący sprawę Zyty Gilowskiej wydał wyrok w procesie zmanipulowanym przez MSW
Jarosław Jakimczyk
Największą niespodzianką sprawy lustracyjnej Zyty Gilowskiej może wcale nie być wyjaśnienie jej przeszłości z drugiej połowy lat 80. Może nią być przeszłość sędziego Zbigniewa Puszkarskiego, który orzekał w sprawie wniosku o lustrację Gilowskiej. Przez siedem lat funkcjonowania ustawy lustracyjnej nikt nie przyjrzał się bliżej biografiom sędziów Wydziału Lustracyjnego Sądu Apelacyjnego w Warszawie. To oni oceniają zgodność z prawdą oświadczeń lustracyjnych osób podejrzewanych o kłamstwo przez rzecznika interesu publicznego. Jak wynika z dokumentów, które "Wprost" otrzymał z Instytutu Pamięci Narodowej, w karierze najważniejszego sędziego lustracyjnego w Polsce, Zbigniewa Puszkarskiego, istnieje biała plama wymagająca rzetelnego zbadania i wyjaśnienia. Szef sądu lustracyjnego 20 lat temu wydał skazujący wyrok w procesie poszlakowym, ewidentnie zmanipulowanym przez bezpiekę.
Proces pod specjalnymnadzorem
Dwadzieścia lat temu przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi Południe toczyła się sprawa karna o sygnaturze IVK 1040/85. W styczniu 1986 r. sędzia Puszkarski, dziś przewodniczący sądu lustracyjnego, skazał na cztery lata więzienia sierżanta MO Waldemara B., oskarżonego o paserstwo. Funkcjonariusz wydziału kryminalnego miał świadomie przyjąć na przechowanie przedmioty skradzione przez jego zakonspirowanego informatora. - Byłem niewinny, a zarzucane mi czyny stanowiły część kombinacji operacyjnej z udziałem tajnego współpracownika, który pomagał mi wielokrotnie z powodzeniem rozpracowywać środowisko złodziei i paserów - opowiada 53-letni dziś były milicjant. Przed sądem dowodził, że padł ofiarą funkcjonariuszy czerpiących korzyści z interesów z przestępcami okradającymi składy PKP na warszawskim Rembertowie. Adwokat oskarżonego przekonywał sąd, że "przyjmowanie przedmiotów pochodzących z przestępstwa celem ich identyfikacji jest normalną rutynową czynnością milicyjną".
Odtajnione przez IPN dokumenty dowodzą, że proces Waldemara B. był ustawiony przez najwyższe czynniki w Komendzie Głównej MO i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a jego przebiegiem interesował się sam gen. Czesław Kiszczak. Aby doprowadzić do skazania milicjanta z dzielnicowego komisariatu, MSW uruchomiło gigantyczną machinę, zlecając przeprowadzenie ściśle tajnych działań operacyjnych Inspektoratowi Ochrony Funkcjonariuszy Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Ta utworzona po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki wewnętrzna policja resortowa prowadziła rozpracowania operacyjne i miała własną sieć tajnych informatorów.
- Do dzisiaj nie miałem świadomości, że tamtemu procesowi towarzyszyły jakieś nadzwyczajne działania podejmowane przez MSW - zapewnia w rozmowie z "Wprost" sędzia Zbigniew Puszkarski. Tymczasem - jak wynika z materiałów IPN - już sam skład sądu, który orzekał w procesie prowadzonym z wyłączeniem jawności, był uzgadniany z MSW. Inspektorat Ochrony Funkcjonariuszy SUSW ustalił wcześniej, że aresztowany podczas rozprawy ujawni tajniki współpracy z informatorem oraz to, że nigdy nie musiał mieć zgody przełożonych na udział tajnego współpracownika w kombinacji operacyjnej. "Wykazanie sądowi takiej praktyki zawodowej (...) może rzucić cień podejrzenia na łamanie w resorcie spraw wewnętrznych zasad praworządności" - stwierdził szef stołecznego Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy ppłk K. Borowski. MSW postanowiło temu zapobiec. "Podczas rozprawy sądowej niezbędnym jest (...) spowodowanie, by minister spraw wewnętrznych nie udzielił sądowi zgody na ujawnienie przez Waldemara B. tajemnicy państwowej w zakresie form i metod stosowanych we współpracy z tajnym współpracownikiem; uzgodnienie z prezesem sądu wojewódzkiego Romualdem Soroko potrzeby odpowiedniego doboru składu orzekającego, który powinien dążyć do rozpatrzenia sprawy w oparciu o dotychczas zgromadzone w sprawie dowody i oddalać wnioski obrony lub oskarżonego o dopuszczenie dodatkowych dowodów, które by naruszyły tajemnicę państwową, przynosząc szkodę resortowi spraw wewnętrznych. Podobna rozmowa zostanie przeprowadzona z oskarżycielem publicznym" - uspokajał centralę ppłk Borowski.
Ppłk Borowski meldował: "(...) została przeprowadzona rozmowa z prezesem sądu wojewódzkiego, któremu zaprezentowano nasz punkt widzenia na sprawę oraz zwrócono się z prośbą o wyznaczenie odpowiedniego składu orzekającego, który gwarantowałby właściwe przeprowadzenie rozprawy. Prezes (...) przychylił się do tej prośby i wyznaczył do prowadzenia rozprawy przewodniczącego [Wydziału Karnego] Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Południe Zbigniewa Puszkarskiego, który opiniowany jest pozytywnie". - Dokumenty te sugerują, że były ze mną prowadzone jakieś rozmowy na temat przebiegu tego procesu. Jest to niezgodne z prawdą - zapewnia "Wprost" Puszkarski.
Kara nie rażąca surowością
Rozprawy obserwowali dwaj funkcjonariusze MSW, nagrywając je za zgodą sądu. W meldunku nr 3 z 15 października 1985 r. czytamy, że "(...) sędzia Z. Puszkarski zwrócił się z nieoficjalną prośbą [do obserwatorów z MSW] o zapoznanie go z treścią dokumentów operacyjnych, znajdujących się w teczce pracy TW ps. Trajan. (...) W odpowiedzi prokurator [wcześniej funkcjonariusze przeprowadzili rozmowę z jego zwierzchnikiem, zalecając "zwiększenie aktywności oskarżyciela podczas rozprawy"] złożył wniosek o przesłuchanie przełożonego Waldemara B., kpt. Zbigniewa Żmijewskiego, chociaż według oskarżonego, nie znał on milicyjnego informatora Trajana. (...) W tej sytuacji z inspiracji kierownictwa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych przewodniczący składu orzekającego sędzia Z. Puszkarski wydał postanowienie, na podstawie którego minister sprawiedliwości zwrócił się do ministra spraw wewnętrznych z prośbą o zwolnienie ww. funkcjonariuszy od obowiązku zachowania tajemnicy państwowej oraz udostępnienie jako materiału dowodowego teczki TW ps. Trajan".
Szef MSW gen. Czesław Kiszczak nie zgodził się na ujawnienie przed sądem tajemnicy państwowej przez świadków obrony. Odmówił udostępnienia na potrzeby procesu teczki Trajana. Zwolnił natomiast z obowiązku zachowania tajemnicy świadka oskarżenia kpt. Żmijewskiego. Treść jego zeznań - jak dowodzi meldunek nr 7 ppłk. K. Borowskiego - została ustalona w porozumieniu z najwyższym kierownictwem MSW: "Zgodnie z zatwierdzonym planem kpt Z. Żmijewski nie będzie udzielał odpowiedzi na pytania, które wykraczałyby poza meritum sprawy. (...) Ma wyjaśnić, że przestępstwo, które jest przedmiotem rozprawy, nie było żadną kombinacją operacyjną oraz że w teczce pracy TW ps. Trajan nie ma dokumentów, które by na taką kombinację wskazywały".
Stenogram rozprawy dowodzi, że Żmijewski złożył zeznania zgodne z wytycznymi MSW. Trzy dni później sąd pod przewodnictwem Zbigniewa Puszkarskiego skazał Waldemara B. na cztery lata więzienia - o rok więcej, niż wnioskował prokurator. "Kara pozbawienia wolności wymierzona osk. B. jest surowa, ale surowością nie razi" - czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Naciągane dowody
- Sędzia Puszkarski robił wrażenie, że z góry jest przekonany o winie oskarżonego, dlatego złożyłem wniosek o wyłączenie go ze składu orzekającego - wspomina obrońca Waldemara B. mecenas Jan Woźniak. - Takie zachowanie to rutynowa taktyka obrończa, często stosowana na sali rozpraw przez adwokatów - odpiera zarzuty sędzia Puszkarski. Jego zdaniem, wyrok dla funkcjonariusza MO musiał być surowszy, bo jako stróż prawa zawiódł zaufanie społeczeństwa. - Z czystym sumieniem mogę dziś oświadczyć, że sądziłem wtedy samodzielnie, opierając się wyłącznie na własnej ocenie materiału dowodowego - twierdzi sędzia Puszkarski. Nie wyklucza natomiast, że mogła mu się zdarzyć sądowa omyłka.
Odnaleźliśmy dokument, który potwierdza, że materiał dowodowy i winę oskarżonego kwestionowali niektórzy funkcjonariusze. Kpt. Bartłomiej Sankowski z Komendy Głównej MO w analizie przygotowanej przed procesem stwierdził: "Sprawa przeciwko Waldemarowi B. ma charakter poszlakowy. (...) W szczególności brak dowodów na to, aby B., działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, przyjął skradzione w wyniku włamania przedmioty lub pomagał w ich ukryciu". Skoro część milicjantów krytycznie oceniła dowody zebrane przeciwko Waldemarowi B., to wyrok skazujący mógł zostać uchylony przez sąd wyższej instancji. Okazuje się, że tylko teoretycznie. - Sędzia prawie rok pisał uzasadnienie wyroku, przez co nie mogłem złożyć wniosku o rewizję. W końcu zrezygnowałem, bo okazało się, że prędzej wyjdę z więzienia warunkowo za dobre sprawowanie - opowiada Waldemar B. Sędzia przyznaje, że zwłoka z uzasadnieniem wyroku była uchybieniem.
W wypadku Zbigniewa Puszkarskiego nie chodzi o zwykłego sędziego, lecz o szefa sądu, który bada zgodność z prawdą oświadczeń lustracyjnych najważniejszych osób w państwie, m.in. kandydatów na prezydenta Rzeczypospolitej.
Jarosław Jakimczyk
Największą niespodzianką sprawy lustracyjnej Zyty Gilowskiej może wcale nie być wyjaśnienie jej przeszłości z drugiej połowy lat 80. Może nią być przeszłość sędziego Zbigniewa Puszkarskiego, który orzekał w sprawie wniosku o lustrację Gilowskiej. Przez siedem lat funkcjonowania ustawy lustracyjnej nikt nie przyjrzał się bliżej biografiom sędziów Wydziału Lustracyjnego Sądu Apelacyjnego w Warszawie. To oni oceniają zgodność z prawdą oświadczeń lustracyjnych osób podejrzewanych o kłamstwo przez rzecznika interesu publicznego. Jak wynika z dokumentów, które "Wprost" otrzymał z Instytutu Pamięci Narodowej, w karierze najważniejszego sędziego lustracyjnego w Polsce, Zbigniewa Puszkarskiego, istnieje biała plama wymagająca rzetelnego zbadania i wyjaśnienia. Szef sądu lustracyjnego 20 lat temu wydał skazujący wyrok w procesie poszlakowym, ewidentnie zmanipulowanym przez bezpiekę.
Proces pod specjalnymnadzorem
Dwadzieścia lat temu przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi Południe toczyła się sprawa karna o sygnaturze IVK 1040/85. W styczniu 1986 r. sędzia Puszkarski, dziś przewodniczący sądu lustracyjnego, skazał na cztery lata więzienia sierżanta MO Waldemara B., oskarżonego o paserstwo. Funkcjonariusz wydziału kryminalnego miał świadomie przyjąć na przechowanie przedmioty skradzione przez jego zakonspirowanego informatora. - Byłem niewinny, a zarzucane mi czyny stanowiły część kombinacji operacyjnej z udziałem tajnego współpracownika, który pomagał mi wielokrotnie z powodzeniem rozpracowywać środowisko złodziei i paserów - opowiada 53-letni dziś były milicjant. Przed sądem dowodził, że padł ofiarą funkcjonariuszy czerpiących korzyści z interesów z przestępcami okradającymi składy PKP na warszawskim Rembertowie. Adwokat oskarżonego przekonywał sąd, że "przyjmowanie przedmiotów pochodzących z przestępstwa celem ich identyfikacji jest normalną rutynową czynnością milicyjną".
Odtajnione przez IPN dokumenty dowodzą, że proces Waldemara B. był ustawiony przez najwyższe czynniki w Komendzie Głównej MO i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a jego przebiegiem interesował się sam gen. Czesław Kiszczak. Aby doprowadzić do skazania milicjanta z dzielnicowego komisariatu, MSW uruchomiło gigantyczną machinę, zlecając przeprowadzenie ściśle tajnych działań operacyjnych Inspektoratowi Ochrony Funkcjonariuszy Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Ta utworzona po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki wewnętrzna policja resortowa prowadziła rozpracowania operacyjne i miała własną sieć tajnych informatorów.
- Do dzisiaj nie miałem świadomości, że tamtemu procesowi towarzyszyły jakieś nadzwyczajne działania podejmowane przez MSW - zapewnia w rozmowie z "Wprost" sędzia Zbigniew Puszkarski. Tymczasem - jak wynika z materiałów IPN - już sam skład sądu, który orzekał w procesie prowadzonym z wyłączeniem jawności, był uzgadniany z MSW. Inspektorat Ochrony Funkcjonariuszy SUSW ustalił wcześniej, że aresztowany podczas rozprawy ujawni tajniki współpracy z informatorem oraz to, że nigdy nie musiał mieć zgody przełożonych na udział tajnego współpracownika w kombinacji operacyjnej. "Wykazanie sądowi takiej praktyki zawodowej (...) może rzucić cień podejrzenia na łamanie w resorcie spraw wewnętrznych zasad praworządności" - stwierdził szef stołecznego Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy ppłk K. Borowski. MSW postanowiło temu zapobiec. "Podczas rozprawy sądowej niezbędnym jest (...) spowodowanie, by minister spraw wewnętrznych nie udzielił sądowi zgody na ujawnienie przez Waldemara B. tajemnicy państwowej w zakresie form i metod stosowanych we współpracy z tajnym współpracownikiem; uzgodnienie z prezesem sądu wojewódzkiego Romualdem Soroko potrzeby odpowiedniego doboru składu orzekającego, który powinien dążyć do rozpatrzenia sprawy w oparciu o dotychczas zgromadzone w sprawie dowody i oddalać wnioski obrony lub oskarżonego o dopuszczenie dodatkowych dowodów, które by naruszyły tajemnicę państwową, przynosząc szkodę resortowi spraw wewnętrznych. Podobna rozmowa zostanie przeprowadzona z oskarżycielem publicznym" - uspokajał centralę ppłk Borowski.
Ppłk Borowski meldował: "(...) została przeprowadzona rozmowa z prezesem sądu wojewódzkiego, któremu zaprezentowano nasz punkt widzenia na sprawę oraz zwrócono się z prośbą o wyznaczenie odpowiedniego składu orzekającego, który gwarantowałby właściwe przeprowadzenie rozprawy. Prezes (...) przychylił się do tej prośby i wyznaczył do prowadzenia rozprawy przewodniczącego [Wydziału Karnego] Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Południe Zbigniewa Puszkarskiego, który opiniowany jest pozytywnie". - Dokumenty te sugerują, że były ze mną prowadzone jakieś rozmowy na temat przebiegu tego procesu. Jest to niezgodne z prawdą - zapewnia "Wprost" Puszkarski.
Kara nie rażąca surowością
Rozprawy obserwowali dwaj funkcjonariusze MSW, nagrywając je za zgodą sądu. W meldunku nr 3 z 15 października 1985 r. czytamy, że "(...) sędzia Z. Puszkarski zwrócił się z nieoficjalną prośbą [do obserwatorów z MSW] o zapoznanie go z treścią dokumentów operacyjnych, znajdujących się w teczce pracy TW ps. Trajan. (...) W odpowiedzi prokurator [wcześniej funkcjonariusze przeprowadzili rozmowę z jego zwierzchnikiem, zalecając "zwiększenie aktywności oskarżyciela podczas rozprawy"] złożył wniosek o przesłuchanie przełożonego Waldemara B., kpt. Zbigniewa Żmijewskiego, chociaż według oskarżonego, nie znał on milicyjnego informatora Trajana. (...) W tej sytuacji z inspiracji kierownictwa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych przewodniczący składu orzekającego sędzia Z. Puszkarski wydał postanowienie, na podstawie którego minister sprawiedliwości zwrócił się do ministra spraw wewnętrznych z prośbą o zwolnienie ww. funkcjonariuszy od obowiązku zachowania tajemnicy państwowej oraz udostępnienie jako materiału dowodowego teczki TW ps. Trajan".
Szef MSW gen. Czesław Kiszczak nie zgodził się na ujawnienie przed sądem tajemnicy państwowej przez świadków obrony. Odmówił udostępnienia na potrzeby procesu teczki Trajana. Zwolnił natomiast z obowiązku zachowania tajemnicy świadka oskarżenia kpt. Żmijewskiego. Treść jego zeznań - jak dowodzi meldunek nr 7 ppłk. K. Borowskiego - została ustalona w porozumieniu z najwyższym kierownictwem MSW: "Zgodnie z zatwierdzonym planem kpt Z. Żmijewski nie będzie udzielał odpowiedzi na pytania, które wykraczałyby poza meritum sprawy. (...) Ma wyjaśnić, że przestępstwo, które jest przedmiotem rozprawy, nie było żadną kombinacją operacyjną oraz że w teczce pracy TW ps. Trajan nie ma dokumentów, które by na taką kombinację wskazywały".
Stenogram rozprawy dowodzi, że Żmijewski złożył zeznania zgodne z wytycznymi MSW. Trzy dni później sąd pod przewodnictwem Zbigniewa Puszkarskiego skazał Waldemara B. na cztery lata więzienia - o rok więcej, niż wnioskował prokurator. "Kara pozbawienia wolności wymierzona osk. B. jest surowa, ale surowością nie razi" - czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Naciągane dowody
- Sędzia Puszkarski robił wrażenie, że z góry jest przekonany o winie oskarżonego, dlatego złożyłem wniosek o wyłączenie go ze składu orzekającego - wspomina obrońca Waldemara B. mecenas Jan Woźniak. - Takie zachowanie to rutynowa taktyka obrończa, często stosowana na sali rozpraw przez adwokatów - odpiera zarzuty sędzia Puszkarski. Jego zdaniem, wyrok dla funkcjonariusza MO musiał być surowszy, bo jako stróż prawa zawiódł zaufanie społeczeństwa. - Z czystym sumieniem mogę dziś oświadczyć, że sądziłem wtedy samodzielnie, opierając się wyłącznie na własnej ocenie materiału dowodowego - twierdzi sędzia Puszkarski. Nie wyklucza natomiast, że mogła mu się zdarzyć sądowa omyłka.
Odnaleźliśmy dokument, który potwierdza, że materiał dowodowy i winę oskarżonego kwestionowali niektórzy funkcjonariusze. Kpt. Bartłomiej Sankowski z Komendy Głównej MO w analizie przygotowanej przed procesem stwierdził: "Sprawa przeciwko Waldemarowi B. ma charakter poszlakowy. (...) W szczególności brak dowodów na to, aby B., działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, przyjął skradzione w wyniku włamania przedmioty lub pomagał w ich ukryciu". Skoro część milicjantów krytycznie oceniła dowody zebrane przeciwko Waldemarowi B., to wyrok skazujący mógł zostać uchylony przez sąd wyższej instancji. Okazuje się, że tylko teoretycznie. - Sędzia prawie rok pisał uzasadnienie wyroku, przez co nie mogłem złożyć wniosku o rewizję. W końcu zrezygnowałem, bo okazało się, że prędzej wyjdę z więzienia warunkowo za dobre sprawowanie - opowiada Waldemar B. Sędzia przyznaje, że zwłoka z uzasadnieniem wyroku była uchybieniem.
W wypadku Zbigniewa Puszkarskiego nie chodzi o zwykłego sędziego, lecz o szefa sądu, który bada zgodność z prawdą oświadczeń lustracyjnych najważniejszych osób w państwie, m.in. kandydatów na prezydenta Rzeczypospolitej.
Więcej możesz przeczytać w 27/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.