Palestyńska ścieżka terroru i przemocy zmieniła się w autostradę do wojny
Henryk Szafir
z Jerozolimy
Gdy w ubiegłym tygodniu izraelscy żołnierze wkroczyli do Strefy Gazy, nawet w miasteczku rządowym w Jerozolimie nikt nie wiedział, jak potoczy się największa od lat operacja wojskowa. Izraelscy politycy ani nawet najbardziej rozgorączkowani generałowie nie chcą na stałe wracać do Strefy Gazy, ale na wszelki wypadek grupa oficerów rezerwy od kilku dni uczestniczy w przyspieszonym kursie zarządzania i administracji okupowanych terenów. Jedno jest pewne: jeśli porwany 25 czerwca izraelski żołnierz, 19-letni Gilad Szalit, zostanie zamordowany, Hamas zniknie z politycznej mapy Bliskiego Wschodu, a rząd Autonomii przestanie istnieć. Na razie najbliższe jego posiedzenie odbędzie się w izraelskim więzieniu Ofer.
Niepoczytalni
Fala aresztowań członków palestyńskiego rządu i parlamentu, do której doszło w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie po porwaniu Szalita, nie była spontanicznym pomysłem asertywnych polityków i generałów z Tel Awiwu. Plany akcji były gotowe od kilku tygodni. Silniki izraelskich czołgów zostały zapuszczone tuż po tym, jak zamiast przekąsek w postaci pogróżek i wojennych podchodów generałowie dostali tajną decyzję rządu o przejęciu inicjatywy w wojnie z terrorem. "Również my musimy pokazać, że czasami potrafimy być niepoczytalni" - stwierdził zaraz potem jeden z członków Sztabu Generalnego. Znakiem, że Izraelczycy są gotowi do podania terrorystom głównego dania, był przeprowadzony na pustyni Negew pozorowany atak na Strefę Gazy.
Początkowo zakładano, że akcja ograniczy się do fizycznej eliminacji przywódców palestyńskiego terroru. Ci, którzy nie zawahali się zabić szejka Ahmeda Jasina, niemal świętego międzynarodowego islamu, nie będą mieli problemu z zabiciem hamasowskiego premiera Autonomii czy jego politycznych i terrorystycznych pomocników. Armia zaakceptowała linię Mossadu i służby bezpieczeństwa, które od dawna twierdziły, że najlepsze wyniki daje odcinanie głowy hydrze. "Izrael przestanie rozróżniać między islamskimi fundamentalistami a świeckimi organizacjami terrorystycznymi" - napisał publicysta Ben Kaspit na łamach telawiwskiego dziennika "Maariv", dodając: "Już niedługo głowy ich przywódców zaczną się toczyć po ulicach palestyńskich miast. Nie pogodzimy się z tym, że między morzem a pustynią rodzi się imperium terroru".
Akcja prewencyjna
Na świecie nie ma państwa, które bezustannie znajduje się pod ostrzałem rakietowym i nie odpowiada na to wojną. Nie do zniesienia Izraelczykom może się też wydawać, że fala terroru wezbrała po tym, jak oddali Strefę Gazy do ostatniego centymetra. W tym konflikcie mieli oni dotychczas więcej szczęścia niż rozumu. Od dawna jest oczywiste, że pewnego dnia palestyńskie rakiety Kassam spowodują masakrę ludności cywilnej. Wówczas nawet USA nie zdołałyby powstrzymać Izraela przed "bezprecedensową" reakcją. Od kiedy powstał plan "przejęcia inicjatywy", Tel Awiw czekał więc na okazję.
Zapalnikiem mogło być wyśmianie przez kierownictwo Autonomii planu premiera Ehuda Olmerta, który występując na Forum Noblistów w Petrze, zaproponował Palestyńczykom 90 proc. terenów za 100 proc. pokoju. Tak daleko nie poszedł nawet były premier Ehud Barak, co przyznał w prywatnych rozmowach przewodniczący Autonomii Abu Mazen. Hamasowski rząd najchętniej jednak utopiłby "żydowskich krzyżowców". Czara goryczy przelała się w ubiegłym tygodniu, gdy władze Autonomii przyłączyły się do żądań porywaczy 19-letniego Szalita, by w zamian za jego uwolnienie Izrael wypuścił ponad 400 palestyńskich więźniów.
Porwania stały się plagą Izraela i tajną bronią terrorystów, którzy bezpłatne lekcje nowego zawodu pobierają w Iraku. W ostatnich tygodniach Palestyńczycy próbowali porwać kilkunastu obywateli izraelskich, ale zdaniem byłego szefa służby bezpieczeństwa Awiego Dichtera, "najgorsze dopiero ma nadejść". Uprowadzenia cieszą się bowiem poparciem ludności palestyńskiej, bo praktycznie w każdej rodzinie od Gazy po Ramallah jest ktoś będący na wikcie izraelskiego podatnika, kogo uwolnienie można próbować wynegocjować za Izraelczyka. Choćby jednorazowe ugięcie przed takimi żądaniami zostałoby potraktowane jak zaproszenie do terrorystycznego tsunami. - To bardziej efektywna broń niż samobójca z pasem wypełnionym materiałem wybuchowym. Trzeba mieć tylko skradziony samochód na izraelskich numerach rejestracyjnych, zimną krew i kilka pomysłów - mówi major S. z brygady antyterrorystycznej.
Jeżeli dojdzie do porozumienia w sprawie uwolnienia kaprala Szalita, a pod koniec tygodnia szanse na to były duże, na całym Bliskim Wschodzie nie znajdzie się firma ubezpieczeniowa, która wystawi polisę na życie przewodniczącego biura politycznego Hamasu Chaleda Maszaala. Na izraelskiej liście likwidacyjnej zajmuje on pierwsze miejsce. Szef Sztabu Generalnego Dan Halutz przysięgał niedawno, że dni Maszaala są policzone i że nie pomoże mu opieka prezydenta Syrii Baszara Asada. Maszaal, którego w Izraelu nazywają "mini-Nasrallą" i "naszym bin Ladenem", mówił pod koniec tygodnia w wywiadzie dla telewizji Al-Dżazira: "Wiem, że długo nie pożyję, ale nigdy nie będę rozmawiał z syjonistami. Zwycięstwo albo śmierć".
Tylko śmierć
Władza Hamasu w Autonomii Palestyńskiej stanowi problem nie tylko dla Izraela, ale również dla całego Zachodu i umiarkowanych państw arabskich. Należy powiedzieć prawdę: akcja izraelska ma nie tylko uratować jednego żołnierza i zapobiec przypadkowej masakrze Izraelczyków. Ma na celu zniszczenie hamasowskiego rządu i jego terrorystycznej infrastruktury. Znamienne jest to, że w obronie palestyńskich radykałów nie wystąpiło ani jedno ważne państwo muzułmańskie. Poza grupkami demonstrantów nikt nie zamierza kiwnąć palcem w obronie brodatych szejków w europejskich garniturach. Nawet Abu Mazen, który publicznie potępił (bo musiał) falę aresztowań palestyńskich przywódców, jest zadowolony, że izraelscy żołnierze wyciągają osmalone kasztany z islamskiego ognia.
Rozpoczynając akcję wojskowo--policyjną w Strefie Gazy, Izrael nie wiedział, gdzie zatrzyma się ostatni czołg. Nie wszyscy ministrowie i członkowie koalicji, choć powstała sprzyjająca okazja, by wysłać islamskich fundamentalistów w polityczną nicość, chcą zagrać va banque. Z rozmów przeprowadzonych ostatnio w Tel Awiwie i Kairze wynika, że egipski mediator gen. Omar Sulejman i jego szef, prezydent Hosni Mubarak, nie mieliby nic przeciwko temu, pod warunkiem że izraelskie działania byłyby szybkie, precyzyjne i dyskretne. W stolicy Izraela oceniają, że w takim wypadku nawet przedstawiciele Pałacu Elizejskiego robiliby dobrą minę do złej gry.
Mimo nieformalnego przerwania ognia Izrael ściga wysokich rangą hamasowców. Od kilku dni premier Autonomii Ismail Hanija ukrywa się w katakumbach na przedmieściach Gazy. Również większość członków parlamentu i szefów zarządów municypalnych zeszło do podziemia. W miejscowości Chan Junes jedyną władzą jest izraelski spadochroniarz kierujący ruchem ulicznym.
Izrael się waha
Z ostatnich sondaży wynika, że aż 58 proc. Izraelczyków zgadza sie na zwolnienie więźniów palestyńskich w zamian za uwolnienie porwanego żołnierza, a 51 proc. sprzeciwia się zabiciu palestyńskiego premiera, który od pewnego czasu jest postrzegany jako rzecznik przytomnego nurtu w Hamasie. Okazuje się, że nawet zło może być względne. Prasa w Gazie i na Zachodnim Brzegu przypomniała sobie nagle, że szczytem kariery Haniji było porządkowanie papierów w kancelarii szejka Jasina. Nawet Izraelczycy zdają sobie sprawę, że premier nie ma bezpośrednich powiązań z terrorystami. "Największym wrogiem Izraela jest kolosalny chaos w Autonomii - pisze Ben Kaspit. - Nie ma tam gospodarza, nie ma adresu, nie ma nawet porządnego bandziora, z którym można by robić interesy. Nieprawdopodobne, ale są chwile, gdy zaczynamy tęsknić za Arafatem. Z tym śliskim oszustem można było rozmawiać, a nawet podpisywać deklaracje. Po nim została tylko spalona ziemia i skrajny islam, który marzy o zbudowaniu osi od Teheranu do Ramallah".
Chyba nikt się nawet nie łudzi, że palestyńską plątaninę można rozwiązać metodami wojskowymi. "Ten ból głowy pozostawimy w spadku następnym pokoleniom" - mówił niedawno Ehud Barak. W Jerozolimie nie brakuje komentarzy, że Izrael popełnia kolejny błąd, kierując lufy czołgów nie na prawdziwych winnych, lecz na tych, którzy w przyszłości mogliby być partnerami do rozmów. Eksperci wskazują, że wobec zewnętrznego zagrożenia Arabowie zawsze konsolidują się wokół przywódcy. Niezbyt odległa historia uczy, że likwidacja szefów organizacji terrorystycznych tylko na chwilę osłabiła terror. Zabicie szejka Jasina czy doktora Rantisiego nie miało znaczenia dla politycznej, ideologicznej i religijnej odporności islamskiej ideologii wzywającej do dżihadu. Izraelskie czołgi czekają w Gazie, ale Izrael może się z łatwością ponownie znaleźć w ślepym zaułku.
Henryk Szafir
z Jerozolimy
Gdy w ubiegłym tygodniu izraelscy żołnierze wkroczyli do Strefy Gazy, nawet w miasteczku rządowym w Jerozolimie nikt nie wiedział, jak potoczy się największa od lat operacja wojskowa. Izraelscy politycy ani nawet najbardziej rozgorączkowani generałowie nie chcą na stałe wracać do Strefy Gazy, ale na wszelki wypadek grupa oficerów rezerwy od kilku dni uczestniczy w przyspieszonym kursie zarządzania i administracji okupowanych terenów. Jedno jest pewne: jeśli porwany 25 czerwca izraelski żołnierz, 19-letni Gilad Szalit, zostanie zamordowany, Hamas zniknie z politycznej mapy Bliskiego Wschodu, a rząd Autonomii przestanie istnieć. Na razie najbliższe jego posiedzenie odbędzie się w izraelskim więzieniu Ofer.
Niepoczytalni
Fala aresztowań członków palestyńskiego rządu i parlamentu, do której doszło w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie po porwaniu Szalita, nie była spontanicznym pomysłem asertywnych polityków i generałów z Tel Awiwu. Plany akcji były gotowe od kilku tygodni. Silniki izraelskich czołgów zostały zapuszczone tuż po tym, jak zamiast przekąsek w postaci pogróżek i wojennych podchodów generałowie dostali tajną decyzję rządu o przejęciu inicjatywy w wojnie z terrorem. "Również my musimy pokazać, że czasami potrafimy być niepoczytalni" - stwierdził zaraz potem jeden z członków Sztabu Generalnego. Znakiem, że Izraelczycy są gotowi do podania terrorystom głównego dania, był przeprowadzony na pustyni Negew pozorowany atak na Strefę Gazy.
Początkowo zakładano, że akcja ograniczy się do fizycznej eliminacji przywódców palestyńskiego terroru. Ci, którzy nie zawahali się zabić szejka Ahmeda Jasina, niemal świętego międzynarodowego islamu, nie będą mieli problemu z zabiciem hamasowskiego premiera Autonomii czy jego politycznych i terrorystycznych pomocników. Armia zaakceptowała linię Mossadu i służby bezpieczeństwa, które od dawna twierdziły, że najlepsze wyniki daje odcinanie głowy hydrze. "Izrael przestanie rozróżniać między islamskimi fundamentalistami a świeckimi organizacjami terrorystycznymi" - napisał publicysta Ben Kaspit na łamach telawiwskiego dziennika "Maariv", dodając: "Już niedługo głowy ich przywódców zaczną się toczyć po ulicach palestyńskich miast. Nie pogodzimy się z tym, że między morzem a pustynią rodzi się imperium terroru".
Akcja prewencyjna
Na świecie nie ma państwa, które bezustannie znajduje się pod ostrzałem rakietowym i nie odpowiada na to wojną. Nie do zniesienia Izraelczykom może się też wydawać, że fala terroru wezbrała po tym, jak oddali Strefę Gazy do ostatniego centymetra. W tym konflikcie mieli oni dotychczas więcej szczęścia niż rozumu. Od dawna jest oczywiste, że pewnego dnia palestyńskie rakiety Kassam spowodują masakrę ludności cywilnej. Wówczas nawet USA nie zdołałyby powstrzymać Izraela przed "bezprecedensową" reakcją. Od kiedy powstał plan "przejęcia inicjatywy", Tel Awiw czekał więc na okazję.
Zapalnikiem mogło być wyśmianie przez kierownictwo Autonomii planu premiera Ehuda Olmerta, który występując na Forum Noblistów w Petrze, zaproponował Palestyńczykom 90 proc. terenów za 100 proc. pokoju. Tak daleko nie poszedł nawet były premier Ehud Barak, co przyznał w prywatnych rozmowach przewodniczący Autonomii Abu Mazen. Hamasowski rząd najchętniej jednak utopiłby "żydowskich krzyżowców". Czara goryczy przelała się w ubiegłym tygodniu, gdy władze Autonomii przyłączyły się do żądań porywaczy 19-letniego Szalita, by w zamian za jego uwolnienie Izrael wypuścił ponad 400 palestyńskich więźniów.
Porwania stały się plagą Izraela i tajną bronią terrorystów, którzy bezpłatne lekcje nowego zawodu pobierają w Iraku. W ostatnich tygodniach Palestyńczycy próbowali porwać kilkunastu obywateli izraelskich, ale zdaniem byłego szefa służby bezpieczeństwa Awiego Dichtera, "najgorsze dopiero ma nadejść". Uprowadzenia cieszą się bowiem poparciem ludności palestyńskiej, bo praktycznie w każdej rodzinie od Gazy po Ramallah jest ktoś będący na wikcie izraelskiego podatnika, kogo uwolnienie można próbować wynegocjować za Izraelczyka. Choćby jednorazowe ugięcie przed takimi żądaniami zostałoby potraktowane jak zaproszenie do terrorystycznego tsunami. - To bardziej efektywna broń niż samobójca z pasem wypełnionym materiałem wybuchowym. Trzeba mieć tylko skradziony samochód na izraelskich numerach rejestracyjnych, zimną krew i kilka pomysłów - mówi major S. z brygady antyterrorystycznej.
Jeżeli dojdzie do porozumienia w sprawie uwolnienia kaprala Szalita, a pod koniec tygodnia szanse na to były duże, na całym Bliskim Wschodzie nie znajdzie się firma ubezpieczeniowa, która wystawi polisę na życie przewodniczącego biura politycznego Hamasu Chaleda Maszaala. Na izraelskiej liście likwidacyjnej zajmuje on pierwsze miejsce. Szef Sztabu Generalnego Dan Halutz przysięgał niedawno, że dni Maszaala są policzone i że nie pomoże mu opieka prezydenta Syrii Baszara Asada. Maszaal, którego w Izraelu nazywają "mini-Nasrallą" i "naszym bin Ladenem", mówił pod koniec tygodnia w wywiadzie dla telewizji Al-Dżazira: "Wiem, że długo nie pożyję, ale nigdy nie będę rozmawiał z syjonistami. Zwycięstwo albo śmierć".
Tylko śmierć
Władza Hamasu w Autonomii Palestyńskiej stanowi problem nie tylko dla Izraela, ale również dla całego Zachodu i umiarkowanych państw arabskich. Należy powiedzieć prawdę: akcja izraelska ma nie tylko uratować jednego żołnierza i zapobiec przypadkowej masakrze Izraelczyków. Ma na celu zniszczenie hamasowskiego rządu i jego terrorystycznej infrastruktury. Znamienne jest to, że w obronie palestyńskich radykałów nie wystąpiło ani jedno ważne państwo muzułmańskie. Poza grupkami demonstrantów nikt nie zamierza kiwnąć palcem w obronie brodatych szejków w europejskich garniturach. Nawet Abu Mazen, który publicznie potępił (bo musiał) falę aresztowań palestyńskich przywódców, jest zadowolony, że izraelscy żołnierze wyciągają osmalone kasztany z islamskiego ognia.
Rozpoczynając akcję wojskowo--policyjną w Strefie Gazy, Izrael nie wiedział, gdzie zatrzyma się ostatni czołg. Nie wszyscy ministrowie i członkowie koalicji, choć powstała sprzyjająca okazja, by wysłać islamskich fundamentalistów w polityczną nicość, chcą zagrać va banque. Z rozmów przeprowadzonych ostatnio w Tel Awiwie i Kairze wynika, że egipski mediator gen. Omar Sulejman i jego szef, prezydent Hosni Mubarak, nie mieliby nic przeciwko temu, pod warunkiem że izraelskie działania byłyby szybkie, precyzyjne i dyskretne. W stolicy Izraela oceniają, że w takim wypadku nawet przedstawiciele Pałacu Elizejskiego robiliby dobrą minę do złej gry.
Mimo nieformalnego przerwania ognia Izrael ściga wysokich rangą hamasowców. Od kilku dni premier Autonomii Ismail Hanija ukrywa się w katakumbach na przedmieściach Gazy. Również większość członków parlamentu i szefów zarządów municypalnych zeszło do podziemia. W miejscowości Chan Junes jedyną władzą jest izraelski spadochroniarz kierujący ruchem ulicznym.
Izrael się waha
Z ostatnich sondaży wynika, że aż 58 proc. Izraelczyków zgadza sie na zwolnienie więźniów palestyńskich w zamian za uwolnienie porwanego żołnierza, a 51 proc. sprzeciwia się zabiciu palestyńskiego premiera, który od pewnego czasu jest postrzegany jako rzecznik przytomnego nurtu w Hamasie. Okazuje się, że nawet zło może być względne. Prasa w Gazie i na Zachodnim Brzegu przypomniała sobie nagle, że szczytem kariery Haniji było porządkowanie papierów w kancelarii szejka Jasina. Nawet Izraelczycy zdają sobie sprawę, że premier nie ma bezpośrednich powiązań z terrorystami. "Największym wrogiem Izraela jest kolosalny chaos w Autonomii - pisze Ben Kaspit. - Nie ma tam gospodarza, nie ma adresu, nie ma nawet porządnego bandziora, z którym można by robić interesy. Nieprawdopodobne, ale są chwile, gdy zaczynamy tęsknić za Arafatem. Z tym śliskim oszustem można było rozmawiać, a nawet podpisywać deklaracje. Po nim została tylko spalona ziemia i skrajny islam, który marzy o zbudowaniu osi od Teheranu do Ramallah".
Chyba nikt się nawet nie łudzi, że palestyńską plątaninę można rozwiązać metodami wojskowymi. "Ten ból głowy pozostawimy w spadku następnym pokoleniom" - mówił niedawno Ehud Barak. W Jerozolimie nie brakuje komentarzy, że Izrael popełnia kolejny błąd, kierując lufy czołgów nie na prawdziwych winnych, lecz na tych, którzy w przyszłości mogliby być partnerami do rozmów. Eksperci wskazują, że wobec zewnętrznego zagrożenia Arabowie zawsze konsolidują się wokół przywódcy. Niezbyt odległa historia uczy, że likwidacja szefów organizacji terrorystycznych tylko na chwilę osłabiła terror. Zabicie szejka Jasina czy doktora Rantisiego nie miało znaczenia dla politycznej, ideologicznej i religijnej odporności islamskiej ideologii wzywającej do dżihadu. Izraelskie czołgi czekają w Gazie, ale Izrael może się z łatwością ponownie znaleźć w ślepym zaułku.
GILAD SZALIT (urodzony w 1987 r.) został uprowadzony podczas służby na posterunku granicznym 25 czerwca. Porywacze zabili dwóch jego kolegów. Szalit ma podwójne obywatelstwo, francuskie i izraelskie. Pochodzi z Mitzpe Hila w zachodniej Galilei i jest drugim z trojga rodzeństwa. Ma 21-letniego brata, studiującego w Hajfie, oraz 16-letnią siostrę. Koledzy ze szkoły w Manor mówią, że był dobrym uczniem, uzdolnionym matematycznie. Od 11 miesięcy służył w jednostce pancernej Izraelskich Sił Obrony. Jest pierwszym od ponad dziesięciu lat izraelskim żołnierzem porwanym przez palestyńskich terrorystów. |
Więcej możesz przeczytać w 27/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.