Robert Kubica nie tylko potrafi się ścigać bolidami Formuły 1, ale też swobodnie mówi w czterech językach obcych
"Obserwujcie tego faceta" - napisał kiedyśo Robercie Kubicy brytyjski tygodnik "Autocar". Kubica, będący nadzieją polskich kibiców na sukcesy w Formule 1, już na początku kariery dał się poznać jako kierowca jeżdżący równo, w sposób powtarzalny, w dodatku nigdy nie maltretujący samochodów. Taki zawodnik to ideał nie tylko kierowcy testowego. W dodatku, w szybkim samochodzie World Series by Renault wykazał niemal skandynawski chłód w najbardziej skomplikowanych sytuacjach podczas wyścigów. Nic dziwnego, że wreszcie dostał szansę startu w zawodach najdroższej na świecie dyscypliny sportu (duże teamy, jak Ferrari, mają roczny budżet w wysokości nawet ponad 400 mln dolarów).
Show dla 350 milionów
Mario Theissen z BMW oświadczył przed debiutanckim wyścigiem Polaka na budapeszteńskim torze, że jeszcze nie podjęto decyzji, kto będzie drugim, obok Nicka Heidfelda, kierowcą teamu w pozostałych wyścigach sezonu. Specjaliści spekulują, czy przypadkiem BMW nie będzie chciało skłonić byłego mistrza świata Jacques'a Villeneuve'a, który nie radzi sobie najlepiej w tym sezonie, do przedłużenia rekonwalescencji. Oznaczałoby to dla kierowcy z Krakowa życiową szansę zaprezentowania się nie raz, ale wielokrotnie przed 350 mln telewidzów. Taką widownię przyciągają bowiem wyścigi F1.
Swobodnie konwersujący w czterech obcych językach Kubica to skarb dla każdej firmy marzącej o globalnym zasięgu. Jeżeli w dalszej części sezonu będzie zastępował niedysponowanego kolegę z zespołu, na pewno dotrą do niego zagraniczne firmy. Można się spodziewać, że pierwszy Polak w F1, który jako nastolatek wywalczył kartingowe mistrzostwo Włoch (w 1998 r.) i mistrzostwo World Series by Renault (w 2005 r.), przyciągnie też sponsorów z Polski. Na razie, mimo że Kubica od dłuższego czasu był przygotowywany do startów w najbardziej prestiżowych wyścigach samochodowych, żadna z polskich firm "nie obserwowała tego faceta", by wykorzystać go w celach marketingowych.
Sportowo-biznesowy objazdowy cyrk wyścigów F1 szuka coraz to nowych miejsc do ekspansji. Zakaz reklamy wyrobów tytoniowych w Unii Europejskiej, obowiązujący od 2006 r., a w niektórych krajach wprowadzony dobrowolnie już wcześniej, oznacza utratę jednego z głównych źródeł finansowania tego sportu. Wszystkie główne koncerny tytoniowe, czyli Philip Morris, British American Tobacco, Gallaher, Seita inwestowały łącznie w wyścigi bolidów nawet do 1,5 mld dolarów rocznie. Ograniczenie możliwości reklamowych w Europie Zachodniej oznacza silne parcie na organizowanie nowych wyścigów Grand Prix w regionach świata, gdzie stosunek do palenia papierosów jest bardziej liberalny albo gdzie władze nie wierzą, że ktokolwiek zaczyna palić tylko dlatego, że obejrzał w telewizji wyścig F1. Stąd zawody organizowane w Malezji, Bahrajnie, Turcji czy Chinach. Malezja, dzięki gigantowi naftowemu Petronas, stara się znaleźć na światowej mapie państw przemysłowo zaawansowanych, Bahrajn daje dostęp do rynków Zatoki Perskiej, zaś Turcja korzysta z F1 jako drzwi do zjednoczonej Europy. W wypadku Chin wiele europejskich firm samochodowych liczy na ekspansję na tym rynku w następnych latach. Łakomym okiem spoglądają też na Rosję.
Superpromocja Węgier
Wprawdzie w Polsce i w innych krajach postkomunistycznych, które przystąpiły do unii, także nie wolno reklamować papierosów, ale te rynki stają się coraz bardziej obiecujące dla wielkich firm. Bernie Ecclestone, człowiek pociągający za sznurki w F1, zdawał sobie sprawę z tego jeszcze przed upadkiem komunizmu. Szukając sposobów ekspansji na wschód, trafił na Węgry. W 1986 r. na zbudowanym od podstaw torze Hungaroring, na którym zadebiutował Kubica, odbył się pierwszy wyścig Grand Prix.
Dziś dzięki wyścigom F1 oraz takim wydarzeniom jak mocno spopularyzowany lotniczy wyścig z serii Red Bull Air Race w Budapeszcie, Węgry są postrzegane na Zachodzie jako kraj pozbawiony postkomunistycznych kompleksów. Organizowanie wyścigów F1 dało im więcej, niż jakakolwiek kampania promocyjna organizowana przez polityków. Rząd węgierski nadal subsydiuje wyścig, na który przybywa nawet 200 tys. osób, z czego tylko 10 proc. to Węgrzy. Wiceprezes toru Hungaroring Attila Gaal twierdzi, że zwrócenie uwagi świata na Węgry podczas wyścigu warte jest wielu milionów dolarów, których nie trzeba wydawać na promocję kraju. Epizodycznie w F1 pojawił się węgierski kierowca Zsolt Baumgartner, silniej zaznaczył swą obecność Czech Thom+ä Enge. Teraz nadeszła kolej na Polaka.
Naszywka zamiast wyścigów
Czy występy Kubicy pomogą ściągnąć F1 do Polski? Niewiele na to wskazuje. Mamy wprawdzie dwa tory wyścigowe, ale ich konstrukcja i infrastruktura dalekie są od wymogów F1. Zresztą, dla działaczy zarządzających torami automobilklubów ważniejsze są organizowane na ich terenie giełdy samochodowe niż wyścigi. W Kielcach wyścigi rangi mistrzostw Polski odbywają się np. w sobotę zamiast tradycyjnie w niedzielę, bo w niedzielę teren wokół toru należy do sprzedawców używanych samochodów.
Dzięki występom na arenie lokalnej i zagranicznej takich kierowców, jak Krzysztof Hołowczyc, nieżyjący Janusz Kulig czy Leszek Kuzaj, setki młodych ludzi w Polsce zaczynają się ścigać, poczynając od stanowiących pierwszy stopień sportowego rzemiosła KJS. Niestety, Polski Związek Motorowy z reguły zachowuje się tak wobec amatorskiego sportu, jakby był wrogiem motoryzacji. Pojawienie się w tych warunkach Kubicy jest po prostu cudem.
Kilka lat temu głośno było o projekcie budowy toru wyścigowego nadającego się do organizowania zawodów F1, który miał powstać w okolicach Białej Podlaskiej. Wmawiano, że można zbudować tor na pustkowiu, bez połączeń komunikacyjnych ze stolicą, bez jakiejkolwiek infrastruktury hotelowej w okolicy. A potem się okazało, że zamiar budowy toru (który miał projektować najpopularniejszy na świecie projektant torów F1 Niemiec Hermann Tilke) oraz parku rozrywki był bujdą, zaś turecki inwestor oszustem. Na tle coraz bardziej globalnej F1 wyglądamy na egzotycznych antyglobalistów. W tej sytuacji jedynym sposobem na tak wyczekiwane pojawienie się biało-czerwonej flagi w F1 jest naszywka na kombinezonie kierowcy - Roberta Kubicy.
Fot: BMW
Show dla 350 milionów
Mario Theissen z BMW oświadczył przed debiutanckim wyścigiem Polaka na budapeszteńskim torze, że jeszcze nie podjęto decyzji, kto będzie drugim, obok Nicka Heidfelda, kierowcą teamu w pozostałych wyścigach sezonu. Specjaliści spekulują, czy przypadkiem BMW nie będzie chciało skłonić byłego mistrza świata Jacques'a Villeneuve'a, który nie radzi sobie najlepiej w tym sezonie, do przedłużenia rekonwalescencji. Oznaczałoby to dla kierowcy z Krakowa życiową szansę zaprezentowania się nie raz, ale wielokrotnie przed 350 mln telewidzów. Taką widownię przyciągają bowiem wyścigi F1.
Swobodnie konwersujący w czterech obcych językach Kubica to skarb dla każdej firmy marzącej o globalnym zasięgu. Jeżeli w dalszej części sezonu będzie zastępował niedysponowanego kolegę z zespołu, na pewno dotrą do niego zagraniczne firmy. Można się spodziewać, że pierwszy Polak w F1, który jako nastolatek wywalczył kartingowe mistrzostwo Włoch (w 1998 r.) i mistrzostwo World Series by Renault (w 2005 r.), przyciągnie też sponsorów z Polski. Na razie, mimo że Kubica od dłuższego czasu był przygotowywany do startów w najbardziej prestiżowych wyścigach samochodowych, żadna z polskich firm "nie obserwowała tego faceta", by wykorzystać go w celach marketingowych.
Sportowo-biznesowy objazdowy cyrk wyścigów F1 szuka coraz to nowych miejsc do ekspansji. Zakaz reklamy wyrobów tytoniowych w Unii Europejskiej, obowiązujący od 2006 r., a w niektórych krajach wprowadzony dobrowolnie już wcześniej, oznacza utratę jednego z głównych źródeł finansowania tego sportu. Wszystkie główne koncerny tytoniowe, czyli Philip Morris, British American Tobacco, Gallaher, Seita inwestowały łącznie w wyścigi bolidów nawet do 1,5 mld dolarów rocznie. Ograniczenie możliwości reklamowych w Europie Zachodniej oznacza silne parcie na organizowanie nowych wyścigów Grand Prix w regionach świata, gdzie stosunek do palenia papierosów jest bardziej liberalny albo gdzie władze nie wierzą, że ktokolwiek zaczyna palić tylko dlatego, że obejrzał w telewizji wyścig F1. Stąd zawody organizowane w Malezji, Bahrajnie, Turcji czy Chinach. Malezja, dzięki gigantowi naftowemu Petronas, stara się znaleźć na światowej mapie państw przemysłowo zaawansowanych, Bahrajn daje dostęp do rynków Zatoki Perskiej, zaś Turcja korzysta z F1 jako drzwi do zjednoczonej Europy. W wypadku Chin wiele europejskich firm samochodowych liczy na ekspansję na tym rynku w następnych latach. Łakomym okiem spoglądają też na Rosję.
Superpromocja Węgier
Wprawdzie w Polsce i w innych krajach postkomunistycznych, które przystąpiły do unii, także nie wolno reklamować papierosów, ale te rynki stają się coraz bardziej obiecujące dla wielkich firm. Bernie Ecclestone, człowiek pociągający za sznurki w F1, zdawał sobie sprawę z tego jeszcze przed upadkiem komunizmu. Szukając sposobów ekspansji na wschód, trafił na Węgry. W 1986 r. na zbudowanym od podstaw torze Hungaroring, na którym zadebiutował Kubica, odbył się pierwszy wyścig Grand Prix.
Dziś dzięki wyścigom F1 oraz takim wydarzeniom jak mocno spopularyzowany lotniczy wyścig z serii Red Bull Air Race w Budapeszcie, Węgry są postrzegane na Zachodzie jako kraj pozbawiony postkomunistycznych kompleksów. Organizowanie wyścigów F1 dało im więcej, niż jakakolwiek kampania promocyjna organizowana przez polityków. Rząd węgierski nadal subsydiuje wyścig, na który przybywa nawet 200 tys. osób, z czego tylko 10 proc. to Węgrzy. Wiceprezes toru Hungaroring Attila Gaal twierdzi, że zwrócenie uwagi świata na Węgry podczas wyścigu warte jest wielu milionów dolarów, których nie trzeba wydawać na promocję kraju. Epizodycznie w F1 pojawił się węgierski kierowca Zsolt Baumgartner, silniej zaznaczył swą obecność Czech Thom+ä Enge. Teraz nadeszła kolej na Polaka.
Naszywka zamiast wyścigów
Czy występy Kubicy pomogą ściągnąć F1 do Polski? Niewiele na to wskazuje. Mamy wprawdzie dwa tory wyścigowe, ale ich konstrukcja i infrastruktura dalekie są od wymogów F1. Zresztą, dla działaczy zarządzających torami automobilklubów ważniejsze są organizowane na ich terenie giełdy samochodowe niż wyścigi. W Kielcach wyścigi rangi mistrzostw Polski odbywają się np. w sobotę zamiast tradycyjnie w niedzielę, bo w niedzielę teren wokół toru należy do sprzedawców używanych samochodów.
Dzięki występom na arenie lokalnej i zagranicznej takich kierowców, jak Krzysztof Hołowczyc, nieżyjący Janusz Kulig czy Leszek Kuzaj, setki młodych ludzi w Polsce zaczynają się ścigać, poczynając od stanowiących pierwszy stopień sportowego rzemiosła KJS. Niestety, Polski Związek Motorowy z reguły zachowuje się tak wobec amatorskiego sportu, jakby był wrogiem motoryzacji. Pojawienie się w tych warunkach Kubicy jest po prostu cudem.
Kilka lat temu głośno było o projekcie budowy toru wyścigowego nadającego się do organizowania zawodów F1, który miał powstać w okolicach Białej Podlaskiej. Wmawiano, że można zbudować tor na pustkowiu, bez połączeń komunikacyjnych ze stolicą, bez jakiejkolwiek infrastruktury hotelowej w okolicy. A potem się okazało, że zamiar budowy toru (który miał projektować najpopularniejszy na świecie projektant torów F1 Niemiec Hermann Tilke) oraz parku rozrywki był bujdą, zaś turecki inwestor oszustem. Na tle coraz bardziej globalnej F1 wyglądamy na egzotycznych antyglobalistów. W tej sytuacji jedynym sposobem na tak wyczekiwane pojawienie się biało-czerwonej flagi w F1 jest naszywka na kombinezonie kierowcy - Roberta Kubicy.
Fot: BMW
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.