100 tysięcy turystów zeszło w 2005 r. do doliny Colca, ale do Canco na dnie najgłębszego kanionu świata - tylko kilkuset
Wczasie schodzenia w głąb kanionu Colca jednemu z uczestników obsunęła się noga i z wąskiej ścieżki runął w przepaść. Grupa towarzyszących mu osób zamarła: oto ich przyjaciel Blackstone Dilworth, biznesmen z Teksasu, któremu w przeszłości tak wiele zawdzięczali, znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Na szczęście na drodze BlackstoneŐa znalazły się kaktusy - niebezpieczna, ale zbawienna zapora. Ocalał. Dotkliwie potłuczonego, naszpikowanego kolcami zabrał wezwany telefonem satelitarnym śmigłowiec. Krótko potem z Teksasu nadeszła wiadomość: "Jest OK. Dziękuję za wszystko. To była największa przygoda mojego życia!". Blackstone okazał się nie tylko człowiekiem mężnym, ale i niepozbawionym humoru. Obie cechy przydają się w tajemniczej krainie kanionów.
Straszny rów
Zejście na to "dno ziemi" wymaga spokoju, uwagi, cierpliwości i solidnych butów. Z wioski Huambo do osady Canco prowadzi jedna ścieżka. Przytuloną do skał 40--60-centymetrową półką Indianie idą w dół trzy, cztery godziny, a zwykli turyści - od ośmiu do dziesięciu godzin. Powrót na górę trwa dwie, trzy godziny dłużej. Wszystko zależy od pory dnia (nasłonecznienia), pory roku i kondycji turystów. W eskapadzie często pomagają muły i osły. Żeby się nie nudziło, w kanionie ziemia potrafi się nagle zatrząść, co wspomina Andrzej Piętowski z ekipy Canoandes: "W 1983 r. w nocy, gdy spaliśmy nad rzeką, runęła nam na głowy lawina kamieni. Chowaliśmy się pod nawisy skalne i pod kajaki. Na szczęście kamienie spadły trochę powyżej nurtu rzeki. Poniżej natknęliśmy się na zawalisko i powstałe wskutek trzęsienia sztuczne jezioro. Mieliśmy sporo szczęścia, bo spadające kamienie są niezwykle ostre, mogą przeciąć powłokę pontonu, obudowę kajaka, podeszwy butów". Nawet w pogodny dzień trzeba pamiętać, że wśród stromych brzegów tego strasznego rowu, którego pionowe ściany wznoszą się na niektórych odcinkach na trzy, cztery tysiące metrów, wszystko może się zdarzyć.
Za wejście do doliny Colca płaci się 10 dolarów. Ta opłata stanowi tylko drobną część dochodów prowincji i peruwiańskiego państwa. Ocenia się, że jeżeli turysta spędzi tylko jedną noc w dolinie, kosztuje go to 100 dolarów. W roku 2005 do doliny Colca zeszło około 100 tys. turystów (do Canco, na dno kanionu dochodzi tylko kilkuset turystów), co oznacza dochód w wysokości 10 mln dolarów. A liczba odwiedzających Colcę stale wzrasta. Zarabiają agencje turystyczne, biura podróży, przedsiębiorstwa autobusowe, hotele, dyplomowani przewodnicy. Szacuje się, że mieszkańcy okolic kanionu mają z tego jedynie 10 proc., bo tutejsi Indianie Collagua i Cabana, nie znając języków obcych, wykonują najniżej płatne prace. Optymiści zauważają jednak, że postęp dostrzegalny jest gołym okiem. Miasteczko Chivay w ciągu dwóch ostatnich lat z 4 tys. mieszkańców powiększyło się do 6 tys. Do wsi Yanke ściągają artyści z innych części Peru. Dzieci są zadbane, szpital pracuje coraz sprawniej, droga została wyasfaltowana.
Niezwykłe Canco
Ubogie obszary rolnicze ożyły. Tylko wody ciągle mało, rzeki i strumienie są coraz wątlejsze. Mało też tlenu. Póki się jest na wysokości szczytów naszych Tatr, da się żyć, wyżej każdy robi bokami jak ryba. Żeby dojechać szosą z Arequipy do Chivay, trzeba pokonać wzniesienie Patapampa, którędy (krawędzią nieczynnego wulkanu) wiedzie droga na wysokości 4950 m. Samochodów tam nie brakuje, tylko kierowcy patrzą przed siebie dziwnie wybałuszonymi oczami.
Ten, kto w końcu dotrze z Huambo na dno kanionu Colca, może odwiedzić niezwykłą osadę Canco. Mieszka w niej osiem rodzin. To dawna hacjenda i winnica. Po reformie rolnej generała Velazco w latach 60. gospodarstwo przekazano chłopom, Indianom z Huambo. Zamieszkali tu, zostawiając dzieci u rodzin "na górze", gdzie chodzą do szkoły. Mieszkańcy Canco są biedni jak myszy kościelne. Uprawiają paprykę, opuncje, oregano i owoce tropikalne. Turystów witają z otwartymi ramionami, a "siedmiu wspaniałych" - lekko już posiwiałych zdobywców Colki - podejmują niczym bliskich krewnych. Tych siedmiu przyniosło z sobą butelki piwa, sporo garderoby, materiały piśmienne. Przez dwa dni świętowano i wspominano.
Od 1981 r. dno kanionu zaczęło gościć nowych przybyszy. Teraz w budowie znajduje się droga do Canco, a stamtąd nowym mostem na drugą stronę do wioski Ayo, co pozwoli doprowadzić turystów do najgłębszej części kanionu.
Gromy żywiołu
Było już po uroczystościach w Chivay i Huambo. Po odsłonięciu tablicy Jana Pawła II przy wodospadach jego imienia w kanionie i trójjęzycznej tablicy pamiątkowej na głównym placu Chivay, po powitaniach, przemówieniach, defiladach, tańcach i śpiewach. Już cenne podarki otrzymały szkoły, którymi opiekują się w Chivay Andrzej Piętowski (w wolnych od zajęć chwilach nauczyciel), a w Huambo Jurek Majcherczyk.
Nadszedł czas refleksji, dla których Canco stanowi idealną scenerię. Tak będzie, dopóki dynamit i cement, pojawiające się w kanionie coraz częściej za sprawą zaradnych inwestorów, nie zniszczą piękna tego boskiego zakątka. Ktoś, może Piotr Chmieliński (jest na kartach "Księgi rekordów Guinnessa"), powiedział mi: "Ta sama rzeka, te same ściany skał, ale jakby większa cisza. Może ona jest już teraz w nas samych?". A przecież każdy ze zdobywców kanionu ma do dziś w uszach chwilami straszliwy huk wody, spotęgowany grozą śmiertelnego niebezpieczeństwa - nade wszystko uszkodzenia pontonu i kajaków. Majcherczyk jakby ze zdziwieniem wspomina w swojej książce o Rio Colca próby przebicia się przez tamte gromy żywiołu: "Jaki przerażający głos może wydać z siebie człowiek, gdy walczy o życie".
Minęło 25 lat od zdobycia przez siedmiu odważnych chłopców z Krakowa tego trudno dostępnego, magicznego miejsca na ziemi. Zdobywcy żyją dziś daleko od krainy peruwiańskich kanionów, ale są tu obecni zawsze, gdy trzeba ich rady czy pomocy w Chivay, Huambo, Canco. Chwała im za to!
Straszny rów
Zejście na to "dno ziemi" wymaga spokoju, uwagi, cierpliwości i solidnych butów. Z wioski Huambo do osady Canco prowadzi jedna ścieżka. Przytuloną do skał 40--60-centymetrową półką Indianie idą w dół trzy, cztery godziny, a zwykli turyści - od ośmiu do dziesięciu godzin. Powrót na górę trwa dwie, trzy godziny dłużej. Wszystko zależy od pory dnia (nasłonecznienia), pory roku i kondycji turystów. W eskapadzie często pomagają muły i osły. Żeby się nie nudziło, w kanionie ziemia potrafi się nagle zatrząść, co wspomina Andrzej Piętowski z ekipy Canoandes: "W 1983 r. w nocy, gdy spaliśmy nad rzeką, runęła nam na głowy lawina kamieni. Chowaliśmy się pod nawisy skalne i pod kajaki. Na szczęście kamienie spadły trochę powyżej nurtu rzeki. Poniżej natknęliśmy się na zawalisko i powstałe wskutek trzęsienia sztuczne jezioro. Mieliśmy sporo szczęścia, bo spadające kamienie są niezwykle ostre, mogą przeciąć powłokę pontonu, obudowę kajaka, podeszwy butów". Nawet w pogodny dzień trzeba pamiętać, że wśród stromych brzegów tego strasznego rowu, którego pionowe ściany wznoszą się na niektórych odcinkach na trzy, cztery tysiące metrów, wszystko może się zdarzyć.
Za wejście do doliny Colca płaci się 10 dolarów. Ta opłata stanowi tylko drobną część dochodów prowincji i peruwiańskiego państwa. Ocenia się, że jeżeli turysta spędzi tylko jedną noc w dolinie, kosztuje go to 100 dolarów. W roku 2005 do doliny Colca zeszło około 100 tys. turystów (do Canco, na dno kanionu dochodzi tylko kilkuset turystów), co oznacza dochód w wysokości 10 mln dolarów. A liczba odwiedzających Colcę stale wzrasta. Zarabiają agencje turystyczne, biura podróży, przedsiębiorstwa autobusowe, hotele, dyplomowani przewodnicy. Szacuje się, że mieszkańcy okolic kanionu mają z tego jedynie 10 proc., bo tutejsi Indianie Collagua i Cabana, nie znając języków obcych, wykonują najniżej płatne prace. Optymiści zauważają jednak, że postęp dostrzegalny jest gołym okiem. Miasteczko Chivay w ciągu dwóch ostatnich lat z 4 tys. mieszkańców powiększyło się do 6 tys. Do wsi Yanke ściągają artyści z innych części Peru. Dzieci są zadbane, szpital pracuje coraz sprawniej, droga została wyasfaltowana.
Niezwykłe Canco
Ubogie obszary rolnicze ożyły. Tylko wody ciągle mało, rzeki i strumienie są coraz wątlejsze. Mało też tlenu. Póki się jest na wysokości szczytów naszych Tatr, da się żyć, wyżej każdy robi bokami jak ryba. Żeby dojechać szosą z Arequipy do Chivay, trzeba pokonać wzniesienie Patapampa, którędy (krawędzią nieczynnego wulkanu) wiedzie droga na wysokości 4950 m. Samochodów tam nie brakuje, tylko kierowcy patrzą przed siebie dziwnie wybałuszonymi oczami.
Ten, kto w końcu dotrze z Huambo na dno kanionu Colca, może odwiedzić niezwykłą osadę Canco. Mieszka w niej osiem rodzin. To dawna hacjenda i winnica. Po reformie rolnej generała Velazco w latach 60. gospodarstwo przekazano chłopom, Indianom z Huambo. Zamieszkali tu, zostawiając dzieci u rodzin "na górze", gdzie chodzą do szkoły. Mieszkańcy Canco są biedni jak myszy kościelne. Uprawiają paprykę, opuncje, oregano i owoce tropikalne. Turystów witają z otwartymi ramionami, a "siedmiu wspaniałych" - lekko już posiwiałych zdobywców Colki - podejmują niczym bliskich krewnych. Tych siedmiu przyniosło z sobą butelki piwa, sporo garderoby, materiały piśmienne. Przez dwa dni świętowano i wspominano.
Od 1981 r. dno kanionu zaczęło gościć nowych przybyszy. Teraz w budowie znajduje się droga do Canco, a stamtąd nowym mostem na drugą stronę do wioski Ayo, co pozwoli doprowadzić turystów do najgłębszej części kanionu.
Gromy żywiołu
Było już po uroczystościach w Chivay i Huambo. Po odsłonięciu tablicy Jana Pawła II przy wodospadach jego imienia w kanionie i trójjęzycznej tablicy pamiątkowej na głównym placu Chivay, po powitaniach, przemówieniach, defiladach, tańcach i śpiewach. Już cenne podarki otrzymały szkoły, którymi opiekują się w Chivay Andrzej Piętowski (w wolnych od zajęć chwilach nauczyciel), a w Huambo Jurek Majcherczyk.
Nadszedł czas refleksji, dla których Canco stanowi idealną scenerię. Tak będzie, dopóki dynamit i cement, pojawiające się w kanionie coraz częściej za sprawą zaradnych inwestorów, nie zniszczą piękna tego boskiego zakątka. Ktoś, może Piotr Chmieliński (jest na kartach "Księgi rekordów Guinnessa"), powiedział mi: "Ta sama rzeka, te same ściany skał, ale jakby większa cisza. Może ona jest już teraz w nas samych?". A przecież każdy ze zdobywców kanionu ma do dziś w uszach chwilami straszliwy huk wody, spotęgowany grozą śmiertelnego niebezpieczeństwa - nade wszystko uszkodzenia pontonu i kajaków. Majcherczyk jakby ze zdziwieniem wspomina w swojej książce o Rio Colca próby przebicia się przez tamte gromy żywiołu: "Jaki przerażający głos może wydać z siebie człowiek, gdy walczy o życie".
Minęło 25 lat od zdobycia przez siedmiu odważnych chłopców z Krakowa tego trudno dostępnego, magicznego miejsca na ziemi. Zdobywcy żyją dziś daleko od krainy peruwiańskich kanionów, ale są tu obecni zawsze, gdy trzeba ich rady czy pomocy w Chivay, Huambo, Canco. Chwała im za to!
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.