To państwowy monopolista wołał do nas: wrzuć monetę!
Politycy w Polsce głowią się, jak zmienić fatalną sytuację w dziedzinie telekomunikacji i dostępności usług telekomunikacyjnych (głównie Internetu), słusznie zauważając, że stan obecny rzutuje wprost na zdolności konkurencyjne całej naszej gospodarki. Przygnębiającym wnioskiem z tej debaty jest postulat, by rozwiązać problem, obniżając stawkę VAT na usługi telekomunikacyjne. Przygnębiającym, bo naiwnym. Nie tylko bowiem o ten podatek się potykamy, próbując tanio łączyć się z siecią WWW.
Wyobraźnia na łączach
Telekomunikacja jeszcze 100 lat temu była całkowicie nową dziedziną gospodarki i od początku budziła spory natury bardziej ustrojowej i politycznej niż gospodarczej. Już wówczas zadawano pytania, w jaki sposób administracja winna się odnosić do tego sektora gospodarki? Jak głęboko ingerować w wolnorynkową konkurencję? Jak stymulować potrzebne, ale mało opłacalne dla operatorów inwestycje telekomunikacyjne na terenach słabo zurbanizowanych? Wreszcie - jak chronić upadające w wyniku inwazji telekomunikacji branże tradycyjne, takie jak telegraf czy poczta kurierska, zatrudniające tysiące osób?
W Europie na każde z tak postawionych pytań udzielano odmiennych odpowiedzi. Dość powiedzieć, że w przeddzień wybuchu I wojny światowej liczba czynnych linii telefonicznych na 100 mieszkańców w miastach europejskiej części Rosji była niewiele mniejsza niż w miastach Belgii lub Francji. Zdecydowanym liderem telefonizacji były kraje skandynawskie. Na przykład Sztokholm miał w owym czasie 24 telefony na 100 mieszkańców, podczas gdy w 12 największych miastach USA było ich średnio 11,3 na 100 mieszkańców. A przecież telefon jest wynalazkiem amerykańskim. Dla porównania: Paryż miał w tym czasie 3,2 linii telefonicznej na 100 mieszkańców, Londyn - 3,5, a Berlin - 6,6. Lepsze wyniki Niemiec w telefonizacji były rezultatem tego, że rządy w Berlinie - inaczej niż gabinety francuskie i brytyjskie - uwierzyły, że telefon jest wynalazkiem z przyszłością. Brytyjczycy, a w jeszcze większym stopniu Francuzi, byli zdania, że to tylko gadżet, który raczej nie przyjmie się na szerszą skalę. Innymi słowy - o rozwoju tego rynku decydowała początkowo odwaga wizji państwowej administracji.
Kabel kontrolowany
W początkach XX wieku zarówno Francja, jak i Wielka Brytania miały najlepiej rozwiniętą, kontrolowaną przez rząd sieć telegraficzną. I to chęć ochrony państwowych telegrafów w znacznym stopniu zaważyła na przyszłości telekomunikacji w tych krajach. Nadzór nad nową gałęzią komunikacji powierzono bowiem departamentom telegrafów, które długo jeszcze faworyzowały publicznych monopolistów telegraficznych kosztem operatorów telefonicznych. Dopiero gdy okazało się, że obywatele wolą korzystać z telefonów i żadne administracyjne ograniczenia nie są w stanie powstrzymać ekspansji telekomunikacji, rządy w Paryżu i Londynie zmieniły politykę.
Najdalej poszła Francja, która znacjonalizowała (podobnie jak Belgia i Austria) prywatne firmy telefoniczne, w niektórych wypadkach używając siły do przejęcia ich aktywów. Inne kraje, na przykład Wielka Brytania i Włochy, zmieniły politykę koncesyjną. Zamiast wieloletnich koncesji na działalność telekomunikacyjną zaczęły przyznawać prywatnym firmom pozwolenia kilkuletnie, a wydane wcześniej znacząco ograniczono. Co więcej, wprowadzono dość wysokie roczne opłaty (na Wyspach Brytyjskich - do 10 proc. zysków) za korzystanie z koncesji, a po wygaśnięciu zezwoleń generalnie odmawiano ich przedłużania. Ba, rządy stały na stanowisku, że po upływie czasu, na jaki obowiązywała koncesja, majątek firm telekomunikacyjnych przechodzi na własność państwa! Niemcy i Szwajcaria nie dopuściły konkurencji prywatnej i od razu powołały publiczny monopol telekomunikacyjny.
Uwolnić rynek!
Rządy Szwecji, Danii i Norwegii nie tylko dopuszczały na własny rynek zagraniczne firmy telekomunikacyjne, lecz również godziły się na to, by samorządy lokalne mogły wydawać im koncesje. W efekcie przed I wojną światową w niewielkiej Danii działało 50 firm telekomunikacyjnych, zaś w Szwecji około stu. Rezultaty? W 1914 r. Dania i Szwecja w przeliczeniu na mieszkańca miały sześć razy więcej telefonów niż Francja! Mimo że dochód narodowy Francji per capita był wówczas tylko o 10 proc. niższy niż duński i porównywalny ze szwedzkim. Co ciekawsze, Szwedzi udowodnili, że forma własności jest mniej ważna dla sukcesu rynkowego niż atmosfera rynkowej rywalizacji, nie zakłóconej kapryśnymi interwencjami administracji.
Sztokholm był w owym czasie areną chyba najsilniejszej walki konkurencyjnej, toczonej przez firmę Bell, pioniera na rynku telekomunikacji, i publicznego operatora. Ostatecznie rywalizację wygrał ten ostatni, wykupując rywala, a Szwecja była chyba najbardziej w owym czasie rozwiniętym rynkiem telefonicznym na świecie. I to rynkiem najtańszym! W Wielkiej Brytanii przed I wojną światową telefoniczne połączenie międzymiastowe na najdłuższą odległość kosztowało średnio 41 pensów za minutę; w Szwecji - 1,2 pensa.
Rozmównica publiczna
Ekonomiści z Banku Światowego, porównując dane z lat 1892-1914, udowodnili, że tam, gdzie działały tylko telekomunikacyjne firmy państwowe, osiągano radykalnie gorsze rezultaty w telefonizacji kraju niż tam, gdzie dopuszczono do otwartej konkurencji podmioty prywatne.
Jaką naukę można wyciągnąć z tej historycznej lekcji dla Polski? Ano taką, że nawet stosunkowo nieduży i niezbyt zasobny kraj jest w stanie szybciej niż jego silniejsi sąsiedzi wdrożyć zaawansowane i pozornie drogie technologie. Pod jednym warunkiem: rządowi musi bardziej zależeć na podejmowaniu działań służących wzrostowi gospodarczemu niż na podbudowywaniu swojej chwiejnej pozycji uprzywilejowaną relacją z dotychczasowymi monopolistami. W przeciwnym wypadku ci ostatni zawsze będą mogli bezceremonialnie wołać do słuchawki "wrzuć monetę" bez narażania się na utratę dotychczasowej pozycji. To państwowy monopolista wołał do nas: wrzuć monetę!
Wyobraźnia na łączach
Telekomunikacja jeszcze 100 lat temu była całkowicie nową dziedziną gospodarki i od początku budziła spory natury bardziej ustrojowej i politycznej niż gospodarczej. Już wówczas zadawano pytania, w jaki sposób administracja winna się odnosić do tego sektora gospodarki? Jak głęboko ingerować w wolnorynkową konkurencję? Jak stymulować potrzebne, ale mało opłacalne dla operatorów inwestycje telekomunikacyjne na terenach słabo zurbanizowanych? Wreszcie - jak chronić upadające w wyniku inwazji telekomunikacji branże tradycyjne, takie jak telegraf czy poczta kurierska, zatrudniające tysiące osób?
W Europie na każde z tak postawionych pytań udzielano odmiennych odpowiedzi. Dość powiedzieć, że w przeddzień wybuchu I wojny światowej liczba czynnych linii telefonicznych na 100 mieszkańców w miastach europejskiej części Rosji była niewiele mniejsza niż w miastach Belgii lub Francji. Zdecydowanym liderem telefonizacji były kraje skandynawskie. Na przykład Sztokholm miał w owym czasie 24 telefony na 100 mieszkańców, podczas gdy w 12 największych miastach USA było ich średnio 11,3 na 100 mieszkańców. A przecież telefon jest wynalazkiem amerykańskim. Dla porównania: Paryż miał w tym czasie 3,2 linii telefonicznej na 100 mieszkańców, Londyn - 3,5, a Berlin - 6,6. Lepsze wyniki Niemiec w telefonizacji były rezultatem tego, że rządy w Berlinie - inaczej niż gabinety francuskie i brytyjskie - uwierzyły, że telefon jest wynalazkiem z przyszłością. Brytyjczycy, a w jeszcze większym stopniu Francuzi, byli zdania, że to tylko gadżet, który raczej nie przyjmie się na szerszą skalę. Innymi słowy - o rozwoju tego rynku decydowała początkowo odwaga wizji państwowej administracji.
Kabel kontrolowany
W początkach XX wieku zarówno Francja, jak i Wielka Brytania miały najlepiej rozwiniętą, kontrolowaną przez rząd sieć telegraficzną. I to chęć ochrony państwowych telegrafów w znacznym stopniu zaważyła na przyszłości telekomunikacji w tych krajach. Nadzór nad nową gałęzią komunikacji powierzono bowiem departamentom telegrafów, które długo jeszcze faworyzowały publicznych monopolistów telegraficznych kosztem operatorów telefonicznych. Dopiero gdy okazało się, że obywatele wolą korzystać z telefonów i żadne administracyjne ograniczenia nie są w stanie powstrzymać ekspansji telekomunikacji, rządy w Paryżu i Londynie zmieniły politykę.
Najdalej poszła Francja, która znacjonalizowała (podobnie jak Belgia i Austria) prywatne firmy telefoniczne, w niektórych wypadkach używając siły do przejęcia ich aktywów. Inne kraje, na przykład Wielka Brytania i Włochy, zmieniły politykę koncesyjną. Zamiast wieloletnich koncesji na działalność telekomunikacyjną zaczęły przyznawać prywatnym firmom pozwolenia kilkuletnie, a wydane wcześniej znacząco ograniczono. Co więcej, wprowadzono dość wysokie roczne opłaty (na Wyspach Brytyjskich - do 10 proc. zysków) za korzystanie z koncesji, a po wygaśnięciu zezwoleń generalnie odmawiano ich przedłużania. Ba, rządy stały na stanowisku, że po upływie czasu, na jaki obowiązywała koncesja, majątek firm telekomunikacyjnych przechodzi na własność państwa! Niemcy i Szwajcaria nie dopuściły konkurencji prywatnej i od razu powołały publiczny monopol telekomunikacyjny.
Uwolnić rynek!
Rządy Szwecji, Danii i Norwegii nie tylko dopuszczały na własny rynek zagraniczne firmy telekomunikacyjne, lecz również godziły się na to, by samorządy lokalne mogły wydawać im koncesje. W efekcie przed I wojną światową w niewielkiej Danii działało 50 firm telekomunikacyjnych, zaś w Szwecji około stu. Rezultaty? W 1914 r. Dania i Szwecja w przeliczeniu na mieszkańca miały sześć razy więcej telefonów niż Francja! Mimo że dochód narodowy Francji per capita był wówczas tylko o 10 proc. niższy niż duński i porównywalny ze szwedzkim. Co ciekawsze, Szwedzi udowodnili, że forma własności jest mniej ważna dla sukcesu rynkowego niż atmosfera rynkowej rywalizacji, nie zakłóconej kapryśnymi interwencjami administracji.
Sztokholm był w owym czasie areną chyba najsilniejszej walki konkurencyjnej, toczonej przez firmę Bell, pioniera na rynku telekomunikacji, i publicznego operatora. Ostatecznie rywalizację wygrał ten ostatni, wykupując rywala, a Szwecja była chyba najbardziej w owym czasie rozwiniętym rynkiem telefonicznym na świecie. I to rynkiem najtańszym! W Wielkiej Brytanii przed I wojną światową telefoniczne połączenie międzymiastowe na najdłuższą odległość kosztowało średnio 41 pensów za minutę; w Szwecji - 1,2 pensa.
Rozmównica publiczna
Ekonomiści z Banku Światowego, porównując dane z lat 1892-1914, udowodnili, że tam, gdzie działały tylko telekomunikacyjne firmy państwowe, osiągano radykalnie gorsze rezultaty w telefonizacji kraju niż tam, gdzie dopuszczono do otwartej konkurencji podmioty prywatne.
Jaką naukę można wyciągnąć z tej historycznej lekcji dla Polski? Ano taką, że nawet stosunkowo nieduży i niezbyt zasobny kraj jest w stanie szybciej niż jego silniejsi sąsiedzi wdrożyć zaawansowane i pozornie drogie technologie. Pod jednym warunkiem: rządowi musi bardziej zależeć na podejmowaniu działań służących wzrostowi gospodarczemu niż na podbudowywaniu swojej chwiejnej pozycji uprzywilejowaną relacją z dotychczasowymi monopolistami. W przeciwnym wypadku ci ostatni zawsze będą mogli bezceremonialnie wołać do słuchawki "wrzuć monetę" bez narażania się na utratę dotychczasowej pozycji. To państwowy monopolista wołał do nas: wrzuć monetę!
Monopolka |
---|
CEZARY BANASIŃSKI prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów We wszystkich krajach starej unii (z wyjątkiem Portugalii) koszty dostępu do Internetu są o ponad połowę niższe niż w Polsce. Pod tym względem gorzej wypadamy również w porównaniu z nowymi członkami UE (na przykład w Czechach i na Słowacji opłaty za korzystanie z sieci są odpowiednio o 30 proc. i 34 proc. niższe niż u nas). Efekt? W 2003 r. zaledwie 12 proc. polskich gospodarstw domowych korzystało z Internetu (w całej Unii Europejskiej - 45 proc.). Z badań wynika, że dla większości Polaków (ponad 70 proc.) podstawową barierą w dostępie do sieci są zbyt wysokie koszty połączeń. Obniżenie cen usług telekomunikacyjnych można osiągnąć tylko przez rozwój konkurencji na rynku telekomunikacyjnym - dzisiaj niemal trzy czwarte Polaków łączy się z Internetem za pomocą modemu i telefonu stacjonarnego; 90 proc. z nich to abonenci Telekomunikacji Polskiej SA. Dlatego właśnie UOKiK nałożył na TP SA kary za uchylanie się od podpisania umów z niezależnymi dostawcami usług internetowych oraz narzucanie zmian w umowach na usługę ISDN. Kolejne niebezpieczeństwo dla rozwoju społeczeństwa informacyjnego w Polsce to brak zaufania do Internetu, w dużej mierze spowodowany nieuczciwymi działaniami operatorów telekomunikacyjnych. Te praktyki związane są z tzw. dialerami. Zmieniają one numer telefoniczny, przez który modem łączy się z siecią - z rozpoczynającego się od 0-20 na wielokrotnie droższy 0-700. Do UOKiK wpłynęło (i nadal wpływa) sporo skarg od konsumentów otrzymujących od TP SA zawyżone rachunki za świadczenia, których nie zamawiali. Z tego powodu zdarzały się wypadki odłączania telefonów i kierowania spraw do firm windykacyjnych. Urząd uznał za bezprawne pobieranie opłat za nie zamawiane usługi. Podstawowym zarzutem było to, że świadczenia tego rodzaju są realizowane bez zawarcia z abonentem umowy ustalającej relacje między nim a TP SA i dostawcą usług 0-700. Niedopuszczalne jest bowiem utożsamianie zawarcia umowy z instalacją dialera. Za nieuczciwą praktykę UOKiK uznał również zatajanie przez TP SA danych firm realizujących usługi 0-700 oraz pobieranie opłat za blokowanie do nich dostępu. |
Więcej możesz przeczytać w 23/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.