Politycy zamiast rządzić, bawią się jak dzieci problemami, które sami stworzyli. Piąty dzień trwał kryzys rządowy. Prezydent zastanawiał się, czy przerwać swoją wizytę w USA, bo tak długi kryzys zmniejsza prestiż państwa. W końcu oświadczył, że nie zdecydował się na odwołanie wizyty w Stanach tylko dlatego, by nie zwracać uwagi amerykańskich polityków na kryzys w swoim kraju. Dał partiom rządzącej koalicji pięć dni na zażegnanie kryzysu lub podanie gabinetu do dymisji.
Piąty dzień trwał kryzys rządowy. Prezydent zastanawiał się, czy przerwać swoją wizytę w USA, bo tak długi kryzys zmniejsza prestiż państwa. W końcu oświadczył, że nie zdecydował się na odwołanie wizyty w Stanach tylko dlatego, by nie zwracać uwagi amerykańskich polityków na kryzys w swoim kraju. Dał partiom rządzącej koalicji pięć dni na zażegnanie kryzysu lub podanie gabinetu do dymisji. Tak działo się we wrześniu 2002 r. Nie chodziło jednak ani o polski rząd, ani o prezydenta Kwaśniewskiego. Pięciodniowy kryzys rządu wydał się niebezpieczny ówczesnemu prezydentowi Czech Vaclavowi Havlowi.
W Polsce kryzys rządowy trwa już prawie miesiąc. O tym, że nastąpi, wiadomo było od dwóch miesięcy. I co? I nic. A raczej mamy coś bardzo typowego dla Ameryki Łacińskiej. "Sytuacja w kraju nie daje powodów do zaniepokojenia, nie ma mowy o żadnym kryzysie rządowym" - mówił prezydent na początku grudnia 2002 r. Kilka dni później doszło do strajku powszechnego i żądania referendum w sprawie rozpisania wcześniejszych wyborów. Tak się działo w Wenezueli rządzonej przez Hugo Chaveza. Czyżby Chavez był bliższy Kwaśniewskiemu niż Havel? Podpowiadamy - tak, Chavez to prezydent tego kraju, gdzie powstają fantastycznie melodramatyczne telenowele. Wystarczy się przełączyć z Eurosportu na Romanticę.
Nierządem do Europy
"Historia to jest również suma tego, czego można było uniknąć" - mawiał niemiecki kanclerz Konrad Adenauer. Anarchii władzy, która szkodzi społeczeństwu, ale zdaje się nie martwić politycznych elit, można było w naszym kraju uniknąć. Pytanie, komu na tym zależało. Na pewno nie prezydentowi, bo miał plan. Plan polegał na tym, że gdy ze sceny zniknął twardy przeciwnik, jakim był Leszek Miller, Kwaśniewski zaczął tworzyć autorski rząd. I wyszło mu tak jak zwykle. Czyli tak jak z partią prezydencką - nie powstała, ale ten pomysł ożywiał zainteresowanie Kwaśniewskim co najmniej przez pół roku. Tak też było z prezydencką listą do europarlamentu - nie powstała itd. Tak było z ideą historycznej koalicji ponad podziałami - nie powstała, ale podekscytowała polityczne trupy i ubawiła partie naprawdę silne.
Dla naszych polityków kilkutygodniowy kryzys rządowy to mało znaczący detal, a zniecierpliwienie czy irytacja społeczeństwa to jego problem. I to powinien być polski wkład w europejską demokrację - sprzedajmy im nasz nierząd pod hasłem "siła spokoju" (Tadeusz Mazowiecki zarobi jeszcze na patencie). Niech się od nas uczą takie niedojdy, jak na przykład Holendrzy. W październiku 2002 r. doszło tam do kryzysu rządowego, mimo że gabinet młodego premiera Jana Petera Balkendende rządził dopiero trzy miesiące. I co? I po tygodniu zdecydowano o rozpisaniu nowych wyborów. Nas na taką lekkomyślność nie stać, bo trzeba wyczerpać wszystkie możliwości (w tym trzy kroki konstytucyjne). A to, że przy okazji wyczerpie się społeczeństwo?
I czemu się zachodnie gazety głupio dziwią, że trudno nam się rozwiązuje trudne problemy? Weźmy taki "Süddeutsche Zeitung", który obwieszcza, że "Polska ma tylko rząd komisaryczny, co grozi nieprzewidywalnymi skutkami". To samo "La Libre Belgique", belgijski dziennik, który wydziwia, że "w wyniku przedłużającego się kryzysu rządowego zahamowana została prywatyzacja przedsiębiorstw i zablokowana seria ustaw przygotowanych przez ministra gospodarki Hausnera. Trzeba będzie też poczekać z reformą opieki zdrowotnej, której stan jest fatalny".
Piaskownica kontra szachy
Opisując politykę, często sięgamy po retorykę rodem z gier, zwłaszcza z szachów. Mamy więc graczy, gambity, kombinacje, poświęcenia i roszady. Polityczne pojedynki wygrywają ci, którzy przewidują więcej posunięć naprzód. Porównywanie polityki z królewską grą ma świadczyć o intelektualnych walorach parlamentarnych graczy, a także o szlachetności materii, którą się parają. Dziś szachy są na ulicy Wiejskiej grą niepopularną, wypieraną przez warcaby czy bierki. Spora grupa polityków na naszych oczach dziecinnieje, ale niewiele ma to wspólnego z sympatyczną wizją zaprezentowaną w książce "Król Maciuś Pierwszy". Maciuś miał kłopoty z rządzeniem, ale przynajmniej pełen był szlachetnego idealizmu.
Z szachów pozostało jedno: tempo rozgrywki. Prezydent Kwaśniewski, szef SLD Krzysztof Janik i premier Marek Belka może nie są talentami na miarę Alechina czy Korcznoja, ale wybitnych arcymistrzów naśladują przynajmniej jednym - ślamazarnością. Wiadomo, że dzieciom obca jest kategoria upływu czasu. Zdziecinniali politycy nie przejmują się więc tym wymiarem rzeczywistości. Z uporem godnym konstytucjonalisty profesora Piotra Winczorka rozładowują kryzys rządowy w dostojnym tempie wyznaczonym przez konstytucję. Widać jej twórcy, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele, nie przewidzieli, że ich koledzy z SLD rozwalą państwo tak dokumentnie, iż przy tworzeniu systemu opieki zdrowotnej cenny będzie każdy dzień. W przeciwnym razie po 1 stycznia 2005 r. pacjenci będą mogli szukać pomocy na cmentarzach, a nie w publicznych zakładach opieki zdrowotnej. Grozi to kryzysem nieporównywalnym z żadną z dotychczasowych (koszmarnych przecież) zapaści systemu zdrowia. Ale spokojnie, mamy czas. Wszak przyszłość jest odległa jak klasówka w następny wtorek. Kto by się przejmował czymś, co właściwie nie istnieje?
Furmanka kontra ferrari
Zdziecinniali politycy żyją w zupełnie innym czasie niż zwykli, zagonieni obywatele, którym konstytucja nie daje wielu miesięcy na rozwiązanie własnych problemów. Człowiek, który od tygodni codziennie wieczorem słyszy w telewizji o szansach na powstanie rządu Belki, może albo skręcać się z nudów, albo wściekać się na nieruchawość rządzących, którym płaci się pensje z jego podatków. Obie reakcje prowadzą do tego samego: zobojętnienia na politykę. Labiedzenie działaczy SLD na brak kontaktu między klasą polityczną a społeczeństwem brzmi w tej sytuacji cokolwiek obłudnie.
Tempo naszej polityki i tempo normalnego życia mają się do siebie jak furmanka do najnowszego ferrari - że posłużymy się retoryką Lecha Wałęsy z początków lat 90. Konsumenci kultury masowej, a zwłaszcza młode pokolenie, przyzwyczajeni są do żwawszej akcji, szybszego montażu i emocjonujących przesileń. Tymczasem obecny kryzys polityczny rozgrywany jest w tempie wenezuelskiego serialu. W kolejnych odcinkach bez końca mówi się o tych samych problemach, które zastygają jak rzeźby i nie zmieniają się nawet na jotę. Prezydent Kwaśniewski wciąż kocha premiera Belkę, ale wciąż nie wiadomo, czy ta historia skończy się szczęśliwie.
Taka poetyka może trafić do gospodyń domowych, ale ta grupa społeczna ma akurat własne seriale i własne dzieci, którymi interesuje się bardziej niż przygodami Olka i Marka.
Misie o małych rozumkach
Objawem zdziecinnienia polityków jest ich skłonność do zabawek. Telefony, lancie, gabinety - to jest oczywiście coś, co rajcuje nawet dużego faceta. Ale to zjawisko przybrało zastraszające rozmiary. Najlepszą egzemplifikacją tendencji jest marszałek Sejmu Józef Oleksy. Jako minister spraw wewnętrznych w trzy miesiące wydał milion złotych na meble i tym podobne gadżety. Potem chciał zasiąść w fotelu premiera zamiast Belki, ale szef SLD Krzysztof Janik zaspokoił pragnienia Oleksego laską marszałkowską. To jednak Oleksemu nie wystarczyło. Ostatnio napawa się wspaniałą zabawką, jaką jest rządowy śmigłowiec, i marzy o stroju Batmana.
Zabawki władzy to pół biedy, gorszy jest typowy dla dzieci i polityków kompletny brak przewidywania - nawet przewidywania skutków własnych czynów. Co bowiem robią ostatnio politycy lewicy i Aleksander Kwaśniewski? Zastanawiają się, jak uniknąć wyborów 8 sierpnia, na które mało kto pójdzie. A kto ten termin wyczarował dzięki czarodziejskiej księdze, jaką jest konstytucja? Prezydent Kwaśniewski i politycy lewicy. Czy powinni znać tę księgę? Owszem, powinni, bo sami ją uchwalali, a Aleksander Kwaśniewski odegrał nawet przy tej okazji rolę kogoś w rodzaju polskiego Solona. I wciąż chwali swoje dzieło, choć dotychczasowe gabinety, które działały na jej podstawie - Jerzego Buzka i Leszka Millera - popadły w nierozwiązywalne kłopoty: właściwie nie można ich było odwołać, choćby były mniejszościowe w wersji zbliżającej się do zera bezwzględnego. Obecne kłopoty Belki to także skutek wielkiego sukcesu Kwaśniewskiego, czyli konstytucji.
Patykiem po wodzie
Można zrozumieć, że prezydentowi łatwiej niż ustawę zasadniczą jest zapamiętać wyniki rozgrywek grupowych Ligi Mistrzów, bo to naprawdę go interesuje, ale mógłby poprosić o pomoc swą kancelarię. Ta podpowiedziałaby mu, że gdy rok temu razem z Leszkiem Millerem obiecywał wybory w czerwcu 2004 r., to z równym powodzeniem mógł obiecać Niderlandy. A to dlatego, że do rozwiązania Sejmu i przedterminowych wyborów trzeba dwóch trzecich głosów, których SLD nigdy nie miał.
Kiedy liderzy sojuszu obiecują, że jesienią będzie kolejne głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Belki, to ich obietnice nie są warte papieru, na którym je spisano. Bo, po pierwsze, lewica może zmienić zdanie, a po drugie, nawet gdyby Belka dostał w takim głosowaniu wotum nieufności, wcale nie oznacza to wyborów! Wtedy fundujemy sobie apiać całą procedurę od nowa: prezydent znowu powołuje Belkę...
Tak, szachy to gra zbyt trudna dla liderów lewicy. Nie potrafią przewidywać na trzy, cztery ruch naprzód. Wiedzą jedynie, jak wypełnić brzuszek, kiedy akurat są głodni. Zupełnie jak misie o bardzo małych rozumkach. A może to nie infantylizm, tylko spadek po komunizmie? Stefan Kisielewski mówił, że socjalizm to ustrój walczący z problemami, które sam stworzył. Kwaśniewski i SLD nie zajmują się teraz niczym innym.
Brzechwa dzieciom - z lewicy
Dotrzymywanie obietnic to rzadka cecha, a wśród przedszkolaków i liderów lewicy - wręcz nie występująca. Politycy mają jeden tylko ratunek. Muszą się wygramolić z piaskownicy, porzucić zabawki oraz warcaby i zasiąść przy szachach. Najlepiej zresztą błyskawicznych. W przeciwnym razie czeka ich los żab, ryb i raków opisanych przez Jana Brzechwę w wierszu - nomen omen - dla dzieci. Jak wiemy, wodne stwory postanowiły opuścić staw i robić wiele bezsensownych rzeczy. Ale nawet te bzdurne czynności niespecjalnie im wychodziły, ponieważ ryby robiły je "na niby, żaby na aby-aby, a rak byle jak". Po paśmie klęsk zwierzątka postanowiły zająć się tym, do czego je stworzono. Niestety, jest już za późno. Czeka je zagłada: "Opuściliśmy staw przeciw prawu./ Musimy wrócić do stawu./ I poszły. Lecz na ich szkodę,/ Ludzie spuścili wodę".
W Polsce kryzys rządowy trwa już prawie miesiąc. O tym, że nastąpi, wiadomo było od dwóch miesięcy. I co? I nic. A raczej mamy coś bardzo typowego dla Ameryki Łacińskiej. "Sytuacja w kraju nie daje powodów do zaniepokojenia, nie ma mowy o żadnym kryzysie rządowym" - mówił prezydent na początku grudnia 2002 r. Kilka dni później doszło do strajku powszechnego i żądania referendum w sprawie rozpisania wcześniejszych wyborów. Tak się działo w Wenezueli rządzonej przez Hugo Chaveza. Czyżby Chavez był bliższy Kwaśniewskiemu niż Havel? Podpowiadamy - tak, Chavez to prezydent tego kraju, gdzie powstają fantastycznie melodramatyczne telenowele. Wystarczy się przełączyć z Eurosportu na Romanticę.
Nierządem do Europy
"Historia to jest również suma tego, czego można było uniknąć" - mawiał niemiecki kanclerz Konrad Adenauer. Anarchii władzy, która szkodzi społeczeństwu, ale zdaje się nie martwić politycznych elit, można było w naszym kraju uniknąć. Pytanie, komu na tym zależało. Na pewno nie prezydentowi, bo miał plan. Plan polegał na tym, że gdy ze sceny zniknął twardy przeciwnik, jakim był Leszek Miller, Kwaśniewski zaczął tworzyć autorski rząd. I wyszło mu tak jak zwykle. Czyli tak jak z partią prezydencką - nie powstała, ale ten pomysł ożywiał zainteresowanie Kwaśniewskim co najmniej przez pół roku. Tak też było z prezydencką listą do europarlamentu - nie powstała itd. Tak było z ideą historycznej koalicji ponad podziałami - nie powstała, ale podekscytowała polityczne trupy i ubawiła partie naprawdę silne.
Dla naszych polityków kilkutygodniowy kryzys rządowy to mało znaczący detal, a zniecierpliwienie czy irytacja społeczeństwa to jego problem. I to powinien być polski wkład w europejską demokrację - sprzedajmy im nasz nierząd pod hasłem "siła spokoju" (Tadeusz Mazowiecki zarobi jeszcze na patencie). Niech się od nas uczą takie niedojdy, jak na przykład Holendrzy. W październiku 2002 r. doszło tam do kryzysu rządowego, mimo że gabinet młodego premiera Jana Petera Balkendende rządził dopiero trzy miesiące. I co? I po tygodniu zdecydowano o rozpisaniu nowych wyborów. Nas na taką lekkomyślność nie stać, bo trzeba wyczerpać wszystkie możliwości (w tym trzy kroki konstytucyjne). A to, że przy okazji wyczerpie się społeczeństwo?
I czemu się zachodnie gazety głupio dziwią, że trudno nam się rozwiązuje trudne problemy? Weźmy taki "Süddeutsche Zeitung", który obwieszcza, że "Polska ma tylko rząd komisaryczny, co grozi nieprzewidywalnymi skutkami". To samo "La Libre Belgique", belgijski dziennik, który wydziwia, że "w wyniku przedłużającego się kryzysu rządowego zahamowana została prywatyzacja przedsiębiorstw i zablokowana seria ustaw przygotowanych przez ministra gospodarki Hausnera. Trzeba będzie też poczekać z reformą opieki zdrowotnej, której stan jest fatalny".
Piaskownica kontra szachy
Opisując politykę, często sięgamy po retorykę rodem z gier, zwłaszcza z szachów. Mamy więc graczy, gambity, kombinacje, poświęcenia i roszady. Polityczne pojedynki wygrywają ci, którzy przewidują więcej posunięć naprzód. Porównywanie polityki z królewską grą ma świadczyć o intelektualnych walorach parlamentarnych graczy, a także o szlachetności materii, którą się parają. Dziś szachy są na ulicy Wiejskiej grą niepopularną, wypieraną przez warcaby czy bierki. Spora grupa polityków na naszych oczach dziecinnieje, ale niewiele ma to wspólnego z sympatyczną wizją zaprezentowaną w książce "Król Maciuś Pierwszy". Maciuś miał kłopoty z rządzeniem, ale przynajmniej pełen był szlachetnego idealizmu.
Z szachów pozostało jedno: tempo rozgrywki. Prezydent Kwaśniewski, szef SLD Krzysztof Janik i premier Marek Belka może nie są talentami na miarę Alechina czy Korcznoja, ale wybitnych arcymistrzów naśladują przynajmniej jednym - ślamazarnością. Wiadomo, że dzieciom obca jest kategoria upływu czasu. Zdziecinniali politycy nie przejmują się więc tym wymiarem rzeczywistości. Z uporem godnym konstytucjonalisty profesora Piotra Winczorka rozładowują kryzys rządowy w dostojnym tempie wyznaczonym przez konstytucję. Widać jej twórcy, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele, nie przewidzieli, że ich koledzy z SLD rozwalą państwo tak dokumentnie, iż przy tworzeniu systemu opieki zdrowotnej cenny będzie każdy dzień. W przeciwnym razie po 1 stycznia 2005 r. pacjenci będą mogli szukać pomocy na cmentarzach, a nie w publicznych zakładach opieki zdrowotnej. Grozi to kryzysem nieporównywalnym z żadną z dotychczasowych (koszmarnych przecież) zapaści systemu zdrowia. Ale spokojnie, mamy czas. Wszak przyszłość jest odległa jak klasówka w następny wtorek. Kto by się przejmował czymś, co właściwie nie istnieje?
Furmanka kontra ferrari
Zdziecinniali politycy żyją w zupełnie innym czasie niż zwykli, zagonieni obywatele, którym konstytucja nie daje wielu miesięcy na rozwiązanie własnych problemów. Człowiek, który od tygodni codziennie wieczorem słyszy w telewizji o szansach na powstanie rządu Belki, może albo skręcać się z nudów, albo wściekać się na nieruchawość rządzących, którym płaci się pensje z jego podatków. Obie reakcje prowadzą do tego samego: zobojętnienia na politykę. Labiedzenie działaczy SLD na brak kontaktu między klasą polityczną a społeczeństwem brzmi w tej sytuacji cokolwiek obłudnie.
Tempo naszej polityki i tempo normalnego życia mają się do siebie jak furmanka do najnowszego ferrari - że posłużymy się retoryką Lecha Wałęsy z początków lat 90. Konsumenci kultury masowej, a zwłaszcza młode pokolenie, przyzwyczajeni są do żwawszej akcji, szybszego montażu i emocjonujących przesileń. Tymczasem obecny kryzys polityczny rozgrywany jest w tempie wenezuelskiego serialu. W kolejnych odcinkach bez końca mówi się o tych samych problemach, które zastygają jak rzeźby i nie zmieniają się nawet na jotę. Prezydent Kwaśniewski wciąż kocha premiera Belkę, ale wciąż nie wiadomo, czy ta historia skończy się szczęśliwie.
Taka poetyka może trafić do gospodyń domowych, ale ta grupa społeczna ma akurat własne seriale i własne dzieci, którymi interesuje się bardziej niż przygodami Olka i Marka.
Misie o małych rozumkach
Objawem zdziecinnienia polityków jest ich skłonność do zabawek. Telefony, lancie, gabinety - to jest oczywiście coś, co rajcuje nawet dużego faceta. Ale to zjawisko przybrało zastraszające rozmiary. Najlepszą egzemplifikacją tendencji jest marszałek Sejmu Józef Oleksy. Jako minister spraw wewnętrznych w trzy miesiące wydał milion złotych na meble i tym podobne gadżety. Potem chciał zasiąść w fotelu premiera zamiast Belki, ale szef SLD Krzysztof Janik zaspokoił pragnienia Oleksego laską marszałkowską. To jednak Oleksemu nie wystarczyło. Ostatnio napawa się wspaniałą zabawką, jaką jest rządowy śmigłowiec, i marzy o stroju Batmana.
Zabawki władzy to pół biedy, gorszy jest typowy dla dzieci i polityków kompletny brak przewidywania - nawet przewidywania skutków własnych czynów. Co bowiem robią ostatnio politycy lewicy i Aleksander Kwaśniewski? Zastanawiają się, jak uniknąć wyborów 8 sierpnia, na które mało kto pójdzie. A kto ten termin wyczarował dzięki czarodziejskiej księdze, jaką jest konstytucja? Prezydent Kwaśniewski i politycy lewicy. Czy powinni znać tę księgę? Owszem, powinni, bo sami ją uchwalali, a Aleksander Kwaśniewski odegrał nawet przy tej okazji rolę kogoś w rodzaju polskiego Solona. I wciąż chwali swoje dzieło, choć dotychczasowe gabinety, które działały na jej podstawie - Jerzego Buzka i Leszka Millera - popadły w nierozwiązywalne kłopoty: właściwie nie można ich było odwołać, choćby były mniejszościowe w wersji zbliżającej się do zera bezwzględnego. Obecne kłopoty Belki to także skutek wielkiego sukcesu Kwaśniewskiego, czyli konstytucji.
Patykiem po wodzie
Można zrozumieć, że prezydentowi łatwiej niż ustawę zasadniczą jest zapamiętać wyniki rozgrywek grupowych Ligi Mistrzów, bo to naprawdę go interesuje, ale mógłby poprosić o pomoc swą kancelarię. Ta podpowiedziałaby mu, że gdy rok temu razem z Leszkiem Millerem obiecywał wybory w czerwcu 2004 r., to z równym powodzeniem mógł obiecać Niderlandy. A to dlatego, że do rozwiązania Sejmu i przedterminowych wyborów trzeba dwóch trzecich głosów, których SLD nigdy nie miał.
Kiedy liderzy sojuszu obiecują, że jesienią będzie kolejne głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Belki, to ich obietnice nie są warte papieru, na którym je spisano. Bo, po pierwsze, lewica może zmienić zdanie, a po drugie, nawet gdyby Belka dostał w takim głosowaniu wotum nieufności, wcale nie oznacza to wyborów! Wtedy fundujemy sobie apiać całą procedurę od nowa: prezydent znowu powołuje Belkę...
Tak, szachy to gra zbyt trudna dla liderów lewicy. Nie potrafią przewidywać na trzy, cztery ruch naprzód. Wiedzą jedynie, jak wypełnić brzuszek, kiedy akurat są głodni. Zupełnie jak misie o bardzo małych rozumkach. A może to nie infantylizm, tylko spadek po komunizmie? Stefan Kisielewski mówił, że socjalizm to ustrój walczący z problemami, które sam stworzył. Kwaśniewski i SLD nie zajmują się teraz niczym innym.
Brzechwa dzieciom - z lewicy
Dotrzymywanie obietnic to rzadka cecha, a wśród przedszkolaków i liderów lewicy - wręcz nie występująca. Politycy mają jeden tylko ratunek. Muszą się wygramolić z piaskownicy, porzucić zabawki oraz warcaby i zasiąść przy szachach. Najlepiej zresztą błyskawicznych. W przeciwnym razie czeka ich los żab, ryb i raków opisanych przez Jana Brzechwę w wierszu - nomen omen - dla dzieci. Jak wiemy, wodne stwory postanowiły opuścić staw i robić wiele bezsensownych rzeczy. Ale nawet te bzdurne czynności niespecjalnie im wychodziły, ponieważ ryby robiły je "na niby, żaby na aby-aby, a rak byle jak". Po paśmie klęsk zwierzątka postanowiły zająć się tym, do czego je stworzono. Niestety, jest już za późno. Czeka je zagłada: "Opuściliśmy staw przeciw prawu./ Musimy wrócić do stawu./ I poszły. Lecz na ich szkodę,/ Ludzie spuścili wodę".
Stan nierządu |
---|
Kabaret władzy - tak można by nazwać obecną sytuację polityczną. Wyborca może odnieść wrażenie, że elity sobie z niego kpią, bo tworzą nowy rząd tak, jakby miały wiele czasu, kraj kwitł i nie było żadnych problemów do rozwiązania. Wyborcy patrzą na polityków i widzą, że skupili się oni na sobie, że społeczeństwo mało ich obchodzi. W Polsce to organy władzy anarchizują społeczeństwo. Skutkiem tego jest m.in. niepoważne traktowanie Polski na arenie międzynarodowej. Co jest przyczyną tego, że możliwa jest w naszym kraju anarchia? Jaki powinien być scenariusz działań na najbliższe tygodnie, by przerwać kabaret władzy? Kiedy powinny się odbyć wybory? Czy obecny kryzys może być dobrą okazją do niezbędnych zmian ustrojowych, do zmian w konstytucji? Czy nie powinniśmy skończyć z ustrojowym absurdem, że funkcjonują dwa ośrodki władzy wykonawczej, czyli rząd i prezydent? Czy nie nadszedł czas, aby przyjąć ordynację większościową, która z czasem wyłoni dwie silne partie i która sprawi, że wyborca będzie miał większą kontrolę nad wybieranym przez siebie posłem? O tych sprawach 27 maja w redakcji "Wprost" dyskutowali politycy i socjologowie. Publikujemy fragmenty ich wypowiedzi.
|
DEMOKRACJA POSTSOCJALISTYCZNA |
---|
Apelujemy o jak najszybsze powołanie rządu fachowców, których uczciwość i kompetencje nie będą podlegały wątpliwości. W terminie maksymalnie kilku miesięcy przygotuje on najpilniejsze propozycje ustawowe, porządkujące (...) fundamentalne dla kraju problemy. Parlament je uchwali, a później bezzwłocznie przyjmie przygotowaną wcześniej i przedstawioną publicznie uchwałę o samorozwiązaniu". Apel, opublikowany w weekendowej "Rzeczpospolitej", podpisało 17 osobistości, m.in. Władysław Bartoszewski, Ryszard Kapuściński oraz profesorowie Edmund Wnuk-Lipiński, Jerzy Pomianowski, Jerzy Szacki i Franciszek Ziejka Szacowne autorytety popełniają dwa kardynalne błędy. Po pierwsze, chcą zawieszenia zasad demokracji. Jaki rząd fachowców? Jaki zestaw najpilniejszych ustaw przyjętych na zasadzie aklamacji? Demokracja to rząd partyjny - jedyny, który można rozliczyć za pomocą kartki wyborczej. Mityczny apolityczny rząd fachowców to zakwestionowanie sensu wyborów. Wreszcie, ustaw nie przyjmuje się na zasadzie aklamacji (tak było w PRL). Po drugie, sygnatariusze apelu pomylili III RP z PRL. Tak jak w poprzednim systemie, jako suwerena traktują władzę (i do niej apelują), ale wtedy to było wymuszone. Teraz jest normalnie: suwerenem jest naród, a nie władza, i to do narodu powinni się odwołać, a nie do "prezydenta i środowisk politycznych". Z grubsza chodzi o to, żeby było dobrze, a miałby to gwarantować specjalny kontrakt między politykami - ponad głowami wyborców. Wniosek jest jeden: PRL poczyniła w naszych głowach większe spustoszenia, niż mogło się wydawać. Ale na Boga - nie musimy już myśleć peerelem. |
JAROSŁAW KACZYŃSKI prezes Prawa i SprawiedliwoŚci Autorzy apelu przyjęli za własną tezę powtarzaną przez Andrzeja Leppera: "oni już rządzili". Oni, czyli SLD i opozycja naraz. To teza nieprawdziwa. Opozycji nie można obarczać winą za przestępstwa i błędy popełniane przez partię rządzącą. Opozycja nie jest winna układowi starachowickiemu, zaniedbaniom w prokuraturze czy przegłosowaniu w komisji wersji raportu przygotowanej przez Anitę Błochowiak. To rozumowanie, które odpowiada peerelowskiej zasadzie "komu pozwalają występować w telewizorze, ten ma władzę". Diagnozę stanu państwa postawioną w apelu podzielam. Propozycja kuracji (czyli "jak najszybsze powołanie rządu fachowców") jest jednak niejasna. Jeśli rząd fachowców - to jakich? Przez kogo powoływanych? Autorzy apelu uważają, że powinni być kompetentni i bezstronni, układ sił w parlamencie wskazuje, że zostaliby wybrani głosami postkomunistów. To możliwe jedynie pod warunkiem, że na wybierających posłów zstąpiłby Duch Święty, a na to się nie zanosi. Jest prostsze rozwiązanie, przewidziane prawem i zwyczajami demokracji: wybory, wyłonienie nowego parlamentu, a potem rządu. Nie ma potrzeby czekania na interwencję Ducha Świętego, skoro istnieją w Polsce demokratyczne procedury. |
Buble Kwaśniewskiego |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 23/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.