Od czasu III Rzeszy nie było w Niemczech takiego wybuchu narodowej dumy jak podczas mundialu
Co odkrywają inni, gdy podczas piłkarskich mistrzostw świata Niemcy odkrywają swój patriotyzm? Inni, głównie sąsiedzi Niemiec, odkrywają na pewno, że Niemcy czują się silni i pewni siebie jak nigdy po wojnie. A gdy Niemcy czują się silni, wraca pytanie, czy są w stanie utrzymać dystans wobec samych siebie. Czy siła ich nie upoi, jak już bywało w przeszłości? Niemieccy publicyści uspokajają, że futbolowy patriotyzm to szansa na normalność ich rodaków. Polacy z kolei odkrywają, że niemieckie poczucie pewności siebie na razie owocuje poczuciem, że można z nas bez umiaru kpić.
Niemieckie odurzenie
Gdy fussball patriotismus (piłkarski patriotyzm) ogarnął Niemcy, czarno-czerwono-złote flagi zalały nie tylko mundialowe stadiony, ale dosłownie cały kraj. Wir sind Schwarz-rot-geil - śpiewali fani, zastępując określenie trzeciego koloru flagi - gold - słowem "geil", czyli w wolnym tłumaczeniu "sexy". Ta słowna szarada to symboliczny miks narodowej symboliki i słówka niegdyś najlepiej znanego z reklam sekstelefonów. Fussball patriotismus ma swoją historię, ale nie ma takich jak obecnie konsekwencji. Zaczęło się w 1954 r. od zdobycia przez jedenastkę RFN tytułu mistrza świata w Bernie, co było pierwszą okazją do zademonstrowania dumy zachodnich Niemców. Gdy z kolei w 1974 r. reprezentacja RFN sięgnęła po złoto (mundial odbywał się w Niemczech), w raportach wschodnioniemieckiej Stasi troskano się zachowaniem obywateli NRD, fetujących po domach wygraną braci z Zachodu. Tegoroczne mistrzostwa po raz pierwszy odbywają się w zjednoczonych Niemczech, lecz eksplozja narodowego rauszu zaskoczyła nawet Niemców.
Tym razem, inaczej niż przy poprzednich okazjach, wśród niemieckich intelektualistów głosy wyrażające satysfakcję z narodowej fiesty po raz pierwszy znacząco górują nad malkontentami, zaniepokojonymi tembrem dziesiątek tysięcy gardeł śpiewających niemiecki hymn. Kanclerz Angela Merkel z zachwytem korzystała z eksplozji narodowej wspólnotowości i nakazała wszystkim swoim ministrom chodzenie na mecze - w nadziei, że kamery wyłapią ich na trybunach. W liberalno-centrowej "Berliner Zeitung" komentator Maxim Leo (rocznik 1970, laureat niemiecko-francuskiej nagrody dziennikarskiej za 2003 rok) podzielił się z czytelnikami takim oto wyznaniem: "Czuję coś w sobie. Coś dziwnego. Mieszankę dumy, podniecenia i ciągłego ucisku pęcherza. Nie wiem, czy to już patriotyzm, ale rozważam teraz poważnie, czy nie wywiesić na balkonie niemieckiej flagi. Kilka dni temu na naszej ulicy była tylko jedna flaga. Leniwie trzepotała na wietrze i z początku myślałem, że trzeba być dość głupim, żeby robić coś takiego. Teraz wisi już osiem flag. Moja mała ulica popada w niemieckie odurzenie". Czy mówi to serio? Nie do końca, ale trudno uznać te słowa jedynie za autoironię. Maxi Leo odkrywa nowy rodzaj speedu, porównywalnego z zażyciem ecstasy. Może żartuje, ale czuć, że narodowa flaga Niemiec istotnie zaczyna być dziś "geil", czyli wręcz chutliwie sexy.
Wulkaniczny wybuch miłości do ojczyzny
Nowy patriotyzm Niemców ma już swego ideologa. Na witrynie internetowej bulwarówki "Bild" obok bloku materiałów o narodowym mundialowym rauszu zamieszczono rozmowę z Mathiasem Matusskiem (rocznik 1954), autorem bestsellera "My, Niemcy - dlaczego inni mogą nas lubić?". Matussek apeluje do Niemców o zmianę negatywnego podejścia do własnego narodu i opowiada się za umocnieniem postaw patriotycznych oraz dumy z własnych osiągnięć. "Naród musi z dumą się opierać na swej historii, aby móc kształtować własną przyszłość. Uważam, że w niemieckiej historii było dużo wielkich osiągnięć. (...) Przyznaję, że należę do pokolenia, które nigdy nie nauczyło się bycia dumnym z Niemiec. Gdy myśleliśmy o Niemczech, to tylko o ciemnych stronach historii" - mówi Matussek. I dodaje, że dwanaście lat hitlerowskiej dyktatury zdominowało niemiecką historiografię.
Matussek obawia się, że po krótkim okresie narodowej radości ze zjednoczenia Niemcy "umknęli" w niejasną tożsamość europejską. "Na uczucia patriotyczne było chyba za późno. W chwili gdy jako naród doszliśmy do celu i mogliśmy zapuścić wspólne korzenie, państwo narodowe uznano, przynajmniej u nas, za przestarzały model" - tłumaczy.
Matusska pochwalił już wydawca tygodnika "Die Zeit" Michael Naumann, określając jego wyznanie jako "wulkaniczny wybuch miłości do ojczyzny". Naumann przypomniał, że w latach 70. Matussek należał do środowiska rewolucyjnych maoistów. Książka Matusska doskonale się wstrzeliła w mundialowy patriotyzm. Z futbolowej dumy narodowej cieszy się też pismo narodowych konserwatystów "Junge Freiheit": "Podnoszony przy okazji mundialu zarzut wobec nowego patriotyzmu, jakoby był on tylko zabawą, lekceważy fakt, że w ceremoniale ważny jest właśnie element zabawy. (...) To, że ma on [patriotyzm] na razie charakter anarchiczny i zabawowy, a nie jest odgórnie zaordynowany, może być zdrowszą drogą".
Teraz Niemcy?
Czy narodowy rausz w czasie "niemieckiego" mundialu to jedynie wyraz solidarności narodowej na bezpiecznym polu futbolu, czy też na odwrót? Może futbolowy show to okazja do ujawnienia poczucia narodowej siły, która jeszcze się kryguje uzewnętrzniać przy innych okazjach? Pierwsza teoria doskonale pasuje do twierdzeń o unormalnianiu się Niemców. Druga skłania do ostrożności i wyczulenia. W naturalny sposób do pierwszej teorii przychylają się Niemcy, a do drugiej ci, którzy mają z Niemcami złe wspomnienia. Dlatego mundialowy rausz budzi mieszane uczucia u tak różnych i oddalonych od siebie narodów, jak Brytyjczycy i Polacy. ""Deutschland! Deutschland!? - w latach 30. takie skandowanie sprawiało, że świat przechodziły ciarki. Teraz taki śpiew z tysiąca gardeł pod Bramą Brandenburską znaczy coś zupełnie innego - to dowód, że Niemcy w końcu zmyły z siebie dziedzictwo nazizmu i stały się ponownie normalnym narodem. Od czasu III Rzeszy nie było w Niemczech takiego wybuchu narodowej dumy, choć nie sposób tego porównywać z widowiskami nazistów" - napisał Roger Boyes w "The Times".
Choć Boyes co rusz odrzuca porównanie z latami 30., z jakiegoś powodu te porównania wciąż mu się nasuwają. Takie skojarzenia wywołują z kolei u Niemców rozdrażnienie i nerwowe wymówki, że prawie 60 lat demokracji to wystarczająco wiele, by przestać szantażować moralnie Niemców skojarzeniami z epoki Hitlera. Im bardziej jednak Niemcy denerwują się, że są już normalni i nie wolno im wciąż wypominać III Rzeszy, tym bardziej ci, którzy mają wyostrzoną pamięć, dochodzą do wniosku, że Niemcy nie są jeszcze tacy normalni. Gdy Niemcy są wyczuleni na uznanie ich za naród jak każdy inny, ich sąsiedzi się burzą, bo w ich opinii RFN musi w wielu kwestiach zachowywać się lepiej niż inni. Innymi słowy, uznanie, że "jest normalnie", to możliwy wstęp do nienormalności. I tu dochodzimy do nie kończącej się dyskusji, co jest marginesem, a co nie. Niemcy wskazują, że nie dopuścili do wykorzystania mundialu do światowego zjazdu nazistowskich bojówkarzy. A takie incydenty jak pełen antypolskich dowcipów show publicznej telewizji ZDF czy nazwanie przez niemieckie media Włochów "próżniakami", to tylko nieistotny margines.
Medialną wojnę włosko-niemiecką rozpoczął poważny "Der Spiegel", który na swojej stronie internetowej umieścił artykuł definiujący mieszkańców Italii jako "pasożytów" i "maminsynków". To prawda - dość szybko go zdjęto, a potem były przeprosiny, ale było już za późno. Włosi poczuli się obrażeni. Czy nieistotnym incydentem był też atak "Spiegla" sprzed dwóch lat na Silvio Berslusconiego, którego przedstawiono na okładce pisma jako mafijnego "padrone"? Mało kto wiedział, że to właśnie zachęciło Berlusconiego do nazwania polityka SPD Martina Schulzego "kandydatem do roli kapo". I tu znów nie sposób rozstrzygnąć sporu, czy nawrót do obraźliwych narodowych stereotypów mniej przystoi Niemcom niż innym? Czy i jak długo należy wymagać od Niemców znacznie więcej niż od innych narodów, a już na pewno od ich byłych ofiar? Czy Edmund Stoiber, lider współrządzącej partii CSU, ma prawo nazywać powojenne deportacje Niemców z Czech "zbrodnią przeciw ludzkości"? Czy akcje Eriki Steinbach są skandalem samym w sobie, czy tylko marginesem polityki w RFN, który roztropniej zignorować? I co wreszcie ma Polska czynić, gdy ów margines instaluje na reprezentacyjnej ulicy Berlina - w alei Unter den Linden - wystawę porównującą los deportowanych Niemców z losem poddawanych ludobójstwu Ormian?
Żarty mało zabawne
"Dziś wygrywamy na turyńskiej olimpiadzie, jutro wygramy mistrza świata, a pojutrze Polacy mogą się stać bardzo nerwowi" - żartował sobie przed mundialem berliński satyryk Chim Meyer. Tonacja tego żartu dobrze pokazuje, dlaczego Polaków tak mało bawi nowa fala niemieckich dowcipasów. Meyer wykpiwa niemieckie sny o potędze, ale nie może się powstrzymać, by nie zakpić z naszego wyczulenia na sąsiadów zza Odry.
Niechęć do "national-konservative" prezydenta Kaczyńskiego ma usprawiedliwiać druk wulgarnego tekstu w "Die Tageszeitung". Czy kpiny z prezydenta RP to krytyka nielubianego konserwatysty, czy stara tradycja szyderstw z "polskich watażków"- od bandyty Korfantego po faszystę Piłsudskiego? Pytani o takie dowcipasy Niemcy często przyjmują role mentorów, pouczających nas o potrzebie dystansu wobec siebie. Riposta brzmi z grubsza tak: "My, Niemcy, bawimy się konwencjami, bo czujemy się wolni. W czasach III Rzeszy wszelkie konwencje były aż za bardzo nienaruszalne. Kpiny ze wszystkich świętości to dziś normalna rzecz w postmodernistycznym świecie. Jeśli podchodzimy do wszystkiego bez patosu, to tylko powinniście się cieszyć. Czy wolicie, byśmy zamiast tego zamęczali was naszymi neurozami"? Takie odpowiedzi pozornie brzmią niezwykle nowocześnie. Czy jednak pod postmodernistyczną kpinę nie wciskają się stare antypolskie stereotypy? Czy "słuszny gniew" wobec nietolerancyjnych i homofobicznych Polaków nie jest okazją do uwolnienia dziwnie znajomych uprzedzeń?
Wieczni besserwisserzy
W naturalny sposób Polacy są wyczuleni na niemieckie paralele. I być może dlatego wizyty niemieckich posłów na warszawskiej paradzie równości mogą się kojarzyć z pozą nowych "kulturträgerów", pouczających Polaków, jak ma wyglądać postęp i nowa europejska cywilizacja. Być może dlatego nerwowo reagujemy na taktykę dobrotliwego zawstydzania Polaków "nie umiejących się rozliczyć ze zbrodnią wypędzeń". Ten nowy język cywilizacyjnej perswazji jest swoistą nowomową, ale jego prawdziwe znaczenie szybko da się zrozumieć. W raportach niemieckich instytutów Polacy "zaskakują", "niepokoją", "dopiero czekają na dojście do właściwych wniosków". Polskie fobie antyniemieckie Niemców "smucą", "rozczarowują" lub "czekają na rzeczową dyskusję".
Wielu Niemców przyjmuje pozycję terapeuty ubolewającego nad polskim uporem. To w końcu nic nowego. Słowo besserwisser, czyli "wiedzący lepiej", jest w końcu wyrazem z niemieckiego świata pojęć.
Zezowanie na Podolskiego
Wiele niemieckich zachowań irytuje nas jako wyjaskrawienie problemów, z którymi sami nie bardzo potrafimy się uporać. Także u nas politycy, choćby z LPR, mieszają patriotyzm z szowinizmem. Czasem jak na dłoni widać nasze narodowe kompleksy, na przykład na tle stosunku naszej prasy do dwóch czołowych napastników Niemiec - Miroslava Klosego i Lucasa Podolskiego. Uparte nazywanie ich Polakami, podpatrywanie, czy czasem nie podśpiewują naszego hymnu przed meczem, musiało budzić zażenowanie. Ale z drugiej strony, niemieckie ziomkostwa nie mogły się powstrzymać od pochwalenia się Klosem i Podolskim jako najświeższymi Ślązakami - Schlesierami. "Niemiecka reprezentacja piłkarska zawdzięcza swoje sukcesy na mundialu przesiedleńcom z Polski" - podkreślił Jochen-Konrad Fromme, kierujący zespołem roboczym "Wypędzeni, uciekinierzy i przesiedleńcy" w klubie parlamentarnym CDU/CSU.
Zezowanie na Klosego i Podolskiego pokazuje, jak skomplikowane są nasze uczucia wobec Niemców. Nasi sąsiedzi zza Odry drażnią nas najbardziej, gdy sami nie potrafimy rozwiązywać tego, co Niemcom przychodzi znacznie łatwiej. Gdy zarówno SPD, jak i CDU porozumiały się w kwestii państwowego lansowania pamięci o wysiedlonych, w Polsce polityka historyczna dzieli prawicę i lewicę. Kształt naszego patriotyzmu jest kwestią ostrego sporu. Nie umiemy zbudować własnego muzeum ofiar hitlerowskich zbrodni, może więc tym bardziej niepokoi nas Centrum przeciw Wypędzeniom za Odrą. Gdy niemieckie partie wspólnie lansują pomysł uzyskania przez RFN miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, w Polsce byli szefowie naszej dyplomacji krytykują prezydenta RP. Nasza lewica z kolei głosuje za rezolucją krytykującą Polskę za rasizm - coś podobnego w RFN trudno byłoby sobie wyobrazić.
Wyroki opatrzności
"Jeśli Brazylijczycy, Włosi i ktokolwiek inny macha swoimi flagami i jest dumny ze swoich barw, dlaczego Niemcy nie mogą robić tego samego?" - pyta młody kibic cytowany przez portal Der Spiegel. Owo pytanie "dlaczego?" pokazuje różny stosunek do historii. Ani Brazylijczycy, ani Włosi nie podpalili połowy świata i nie mają podobnych dylematów. Dopóki Niemcom nie trzeba będzie przypominać tego faktu, dopóty nie będą tego musieli czynić sąsiedzi. Polacy będą mogli spokojnie się przyglądać nowemu niemieckiemu patriotyzmowi, jeżeli nad Sprewą i Renem będzie trwała świadomość specjalnego statusu polsko-niemieckich relacji. Problemem jest to, że coraz częściej Polacy nie widzą, by Niemcy czuli wagę hipoteki historii w naszych relacjach. Tu wypada przypomnieć tak lubiane przez niemieckich recenzentów obecnej Polski słowo "tolerancja". Ale nie tylko w znaczeniu rozliczania Polski z postulatów polskiego ruchu gejowskiego. Chodzi o tolerancję Niemców dla polskiego katolicyzmu, konserwatyzmu, naszej sympatii do USA. A także szacunku dla naszego prezydenta, nawet jeśli może się wydawać Niemcom inny od ich oczekiwań.
Dopóki tolerancja będzie obowiązywać tylko jedną, polską stronę, a Niemcy będą sobie uzurpować rolę eurokontrolera sąsiada, konflikt będzie narastał. A miłość do czarno-czerwono-żółtych flag nadal będzie przez Polaków przyjmowana z dystansem. Paradoksalnie, lepiej od samych Niemców rozumie to włoski komentator "Corriere della Sera", który oceniając polsko-niemiecki spór o tekst w "Die Tageszeitung", zachęcił Niemców, by nie zbywali sprawy uwagami o polskim przewrażliwieniu: "Moglibyśmy ten spór skwitować jako jeden z letnich żartów, które od czasu do czasu burzą bez powodu i dla zabawy stosunki między dwoma państwami. Moglibyśmy, gdyby nie chodziło o Polskę. Kiedy chodzi o potężnego sąsiada, atmosfera staje się zapalna, dawne resentymenty dochodzą do głosu, a upiory historii znów tańczą". I być może awansem odpłacając za to trzeźwe spojrzenie, tak wielu Polaków kibicowało tak gorąco Włochom w meczu z drużyną Klinsmanna. Z jakichś powodów wielu naszych rodaków uznało, że dla samych Niemców będzie lepiej, jeśli los odsunie od nich zawrót głowy z racji zdobycia mistrzostwa świata. Czasem warto się zadumać nad wyrokami opatrzności.
Fot: Z. Furman
Niemieckie odurzenie
Gdy fussball patriotismus (piłkarski patriotyzm) ogarnął Niemcy, czarno-czerwono-złote flagi zalały nie tylko mundialowe stadiony, ale dosłownie cały kraj. Wir sind Schwarz-rot-geil - śpiewali fani, zastępując określenie trzeciego koloru flagi - gold - słowem "geil", czyli w wolnym tłumaczeniu "sexy". Ta słowna szarada to symboliczny miks narodowej symboliki i słówka niegdyś najlepiej znanego z reklam sekstelefonów. Fussball patriotismus ma swoją historię, ale nie ma takich jak obecnie konsekwencji. Zaczęło się w 1954 r. od zdobycia przez jedenastkę RFN tytułu mistrza świata w Bernie, co było pierwszą okazją do zademonstrowania dumy zachodnich Niemców. Gdy z kolei w 1974 r. reprezentacja RFN sięgnęła po złoto (mundial odbywał się w Niemczech), w raportach wschodnioniemieckiej Stasi troskano się zachowaniem obywateli NRD, fetujących po domach wygraną braci z Zachodu. Tegoroczne mistrzostwa po raz pierwszy odbywają się w zjednoczonych Niemczech, lecz eksplozja narodowego rauszu zaskoczyła nawet Niemców.
Tym razem, inaczej niż przy poprzednich okazjach, wśród niemieckich intelektualistów głosy wyrażające satysfakcję z narodowej fiesty po raz pierwszy znacząco górują nad malkontentami, zaniepokojonymi tembrem dziesiątek tysięcy gardeł śpiewających niemiecki hymn. Kanclerz Angela Merkel z zachwytem korzystała z eksplozji narodowej wspólnotowości i nakazała wszystkim swoim ministrom chodzenie na mecze - w nadziei, że kamery wyłapią ich na trybunach. W liberalno-centrowej "Berliner Zeitung" komentator Maxim Leo (rocznik 1970, laureat niemiecko-francuskiej nagrody dziennikarskiej za 2003 rok) podzielił się z czytelnikami takim oto wyznaniem: "Czuję coś w sobie. Coś dziwnego. Mieszankę dumy, podniecenia i ciągłego ucisku pęcherza. Nie wiem, czy to już patriotyzm, ale rozważam teraz poważnie, czy nie wywiesić na balkonie niemieckiej flagi. Kilka dni temu na naszej ulicy była tylko jedna flaga. Leniwie trzepotała na wietrze i z początku myślałem, że trzeba być dość głupim, żeby robić coś takiego. Teraz wisi już osiem flag. Moja mała ulica popada w niemieckie odurzenie". Czy mówi to serio? Nie do końca, ale trudno uznać te słowa jedynie za autoironię. Maxi Leo odkrywa nowy rodzaj speedu, porównywalnego z zażyciem ecstasy. Może żartuje, ale czuć, że narodowa flaga Niemiec istotnie zaczyna być dziś "geil", czyli wręcz chutliwie sexy.
Wulkaniczny wybuch miłości do ojczyzny
Nowy patriotyzm Niemców ma już swego ideologa. Na witrynie internetowej bulwarówki "Bild" obok bloku materiałów o narodowym mundialowym rauszu zamieszczono rozmowę z Mathiasem Matusskiem (rocznik 1954), autorem bestsellera "My, Niemcy - dlaczego inni mogą nas lubić?". Matussek apeluje do Niemców o zmianę negatywnego podejścia do własnego narodu i opowiada się za umocnieniem postaw patriotycznych oraz dumy z własnych osiągnięć. "Naród musi z dumą się opierać na swej historii, aby móc kształtować własną przyszłość. Uważam, że w niemieckiej historii było dużo wielkich osiągnięć. (...) Przyznaję, że należę do pokolenia, które nigdy nie nauczyło się bycia dumnym z Niemiec. Gdy myśleliśmy o Niemczech, to tylko o ciemnych stronach historii" - mówi Matussek. I dodaje, że dwanaście lat hitlerowskiej dyktatury zdominowało niemiecką historiografię.
Matussek obawia się, że po krótkim okresie narodowej radości ze zjednoczenia Niemcy "umknęli" w niejasną tożsamość europejską. "Na uczucia patriotyczne było chyba za późno. W chwili gdy jako naród doszliśmy do celu i mogliśmy zapuścić wspólne korzenie, państwo narodowe uznano, przynajmniej u nas, za przestarzały model" - tłumaczy.
Matusska pochwalił już wydawca tygodnika "Die Zeit" Michael Naumann, określając jego wyznanie jako "wulkaniczny wybuch miłości do ojczyzny". Naumann przypomniał, że w latach 70. Matussek należał do środowiska rewolucyjnych maoistów. Książka Matusska doskonale się wstrzeliła w mundialowy patriotyzm. Z futbolowej dumy narodowej cieszy się też pismo narodowych konserwatystów "Junge Freiheit": "Podnoszony przy okazji mundialu zarzut wobec nowego patriotyzmu, jakoby był on tylko zabawą, lekceważy fakt, że w ceremoniale ważny jest właśnie element zabawy. (...) To, że ma on [patriotyzm] na razie charakter anarchiczny i zabawowy, a nie jest odgórnie zaordynowany, może być zdrowszą drogą".
Teraz Niemcy?
Czy narodowy rausz w czasie "niemieckiego" mundialu to jedynie wyraz solidarności narodowej na bezpiecznym polu futbolu, czy też na odwrót? Może futbolowy show to okazja do ujawnienia poczucia narodowej siły, która jeszcze się kryguje uzewnętrzniać przy innych okazjach? Pierwsza teoria doskonale pasuje do twierdzeń o unormalnianiu się Niemców. Druga skłania do ostrożności i wyczulenia. W naturalny sposób do pierwszej teorii przychylają się Niemcy, a do drugiej ci, którzy mają z Niemcami złe wspomnienia. Dlatego mundialowy rausz budzi mieszane uczucia u tak różnych i oddalonych od siebie narodów, jak Brytyjczycy i Polacy. ""Deutschland! Deutschland!? - w latach 30. takie skandowanie sprawiało, że świat przechodziły ciarki. Teraz taki śpiew z tysiąca gardeł pod Bramą Brandenburską znaczy coś zupełnie innego - to dowód, że Niemcy w końcu zmyły z siebie dziedzictwo nazizmu i stały się ponownie normalnym narodem. Od czasu III Rzeszy nie było w Niemczech takiego wybuchu narodowej dumy, choć nie sposób tego porównywać z widowiskami nazistów" - napisał Roger Boyes w "The Times".
Choć Boyes co rusz odrzuca porównanie z latami 30., z jakiegoś powodu te porównania wciąż mu się nasuwają. Takie skojarzenia wywołują z kolei u Niemców rozdrażnienie i nerwowe wymówki, że prawie 60 lat demokracji to wystarczająco wiele, by przestać szantażować moralnie Niemców skojarzeniami z epoki Hitlera. Im bardziej jednak Niemcy denerwują się, że są już normalni i nie wolno im wciąż wypominać III Rzeszy, tym bardziej ci, którzy mają wyostrzoną pamięć, dochodzą do wniosku, że Niemcy nie są jeszcze tacy normalni. Gdy Niemcy są wyczuleni na uznanie ich za naród jak każdy inny, ich sąsiedzi się burzą, bo w ich opinii RFN musi w wielu kwestiach zachowywać się lepiej niż inni. Innymi słowy, uznanie, że "jest normalnie", to możliwy wstęp do nienormalności. I tu dochodzimy do nie kończącej się dyskusji, co jest marginesem, a co nie. Niemcy wskazują, że nie dopuścili do wykorzystania mundialu do światowego zjazdu nazistowskich bojówkarzy. A takie incydenty jak pełen antypolskich dowcipów show publicznej telewizji ZDF czy nazwanie przez niemieckie media Włochów "próżniakami", to tylko nieistotny margines.
Medialną wojnę włosko-niemiecką rozpoczął poważny "Der Spiegel", który na swojej stronie internetowej umieścił artykuł definiujący mieszkańców Italii jako "pasożytów" i "maminsynków". To prawda - dość szybko go zdjęto, a potem były przeprosiny, ale było już za późno. Włosi poczuli się obrażeni. Czy nieistotnym incydentem był też atak "Spiegla" sprzed dwóch lat na Silvio Berslusconiego, którego przedstawiono na okładce pisma jako mafijnego "padrone"? Mało kto wiedział, że to właśnie zachęciło Berlusconiego do nazwania polityka SPD Martina Schulzego "kandydatem do roli kapo". I tu znów nie sposób rozstrzygnąć sporu, czy nawrót do obraźliwych narodowych stereotypów mniej przystoi Niemcom niż innym? Czy i jak długo należy wymagać od Niemców znacznie więcej niż od innych narodów, a już na pewno od ich byłych ofiar? Czy Edmund Stoiber, lider współrządzącej partii CSU, ma prawo nazywać powojenne deportacje Niemców z Czech "zbrodnią przeciw ludzkości"? Czy akcje Eriki Steinbach są skandalem samym w sobie, czy tylko marginesem polityki w RFN, który roztropniej zignorować? I co wreszcie ma Polska czynić, gdy ów margines instaluje na reprezentacyjnej ulicy Berlina - w alei Unter den Linden - wystawę porównującą los deportowanych Niemców z losem poddawanych ludobójstwu Ormian?
Żarty mało zabawne
"Dziś wygrywamy na turyńskiej olimpiadzie, jutro wygramy mistrza świata, a pojutrze Polacy mogą się stać bardzo nerwowi" - żartował sobie przed mundialem berliński satyryk Chim Meyer. Tonacja tego żartu dobrze pokazuje, dlaczego Polaków tak mało bawi nowa fala niemieckich dowcipasów. Meyer wykpiwa niemieckie sny o potędze, ale nie może się powstrzymać, by nie zakpić z naszego wyczulenia na sąsiadów zza Odry.
Niechęć do "national-konservative" prezydenta Kaczyńskiego ma usprawiedliwiać druk wulgarnego tekstu w "Die Tageszeitung". Czy kpiny z prezydenta RP to krytyka nielubianego konserwatysty, czy stara tradycja szyderstw z "polskich watażków"- od bandyty Korfantego po faszystę Piłsudskiego? Pytani o takie dowcipasy Niemcy często przyjmują role mentorów, pouczających nas o potrzebie dystansu wobec siebie. Riposta brzmi z grubsza tak: "My, Niemcy, bawimy się konwencjami, bo czujemy się wolni. W czasach III Rzeszy wszelkie konwencje były aż za bardzo nienaruszalne. Kpiny ze wszystkich świętości to dziś normalna rzecz w postmodernistycznym świecie. Jeśli podchodzimy do wszystkiego bez patosu, to tylko powinniście się cieszyć. Czy wolicie, byśmy zamiast tego zamęczali was naszymi neurozami"? Takie odpowiedzi pozornie brzmią niezwykle nowocześnie. Czy jednak pod postmodernistyczną kpinę nie wciskają się stare antypolskie stereotypy? Czy "słuszny gniew" wobec nietolerancyjnych i homofobicznych Polaków nie jest okazją do uwolnienia dziwnie znajomych uprzedzeń?
Wieczni besserwisserzy
W naturalny sposób Polacy są wyczuleni na niemieckie paralele. I być może dlatego wizyty niemieckich posłów na warszawskiej paradzie równości mogą się kojarzyć z pozą nowych "kulturträgerów", pouczających Polaków, jak ma wyglądać postęp i nowa europejska cywilizacja. Być może dlatego nerwowo reagujemy na taktykę dobrotliwego zawstydzania Polaków "nie umiejących się rozliczyć ze zbrodnią wypędzeń". Ten nowy język cywilizacyjnej perswazji jest swoistą nowomową, ale jego prawdziwe znaczenie szybko da się zrozumieć. W raportach niemieckich instytutów Polacy "zaskakują", "niepokoją", "dopiero czekają na dojście do właściwych wniosków". Polskie fobie antyniemieckie Niemców "smucą", "rozczarowują" lub "czekają na rzeczową dyskusję".
Wielu Niemców przyjmuje pozycję terapeuty ubolewającego nad polskim uporem. To w końcu nic nowego. Słowo besserwisser, czyli "wiedzący lepiej", jest w końcu wyrazem z niemieckiego świata pojęć.
Zezowanie na Podolskiego
Wiele niemieckich zachowań irytuje nas jako wyjaskrawienie problemów, z którymi sami nie bardzo potrafimy się uporać. Także u nas politycy, choćby z LPR, mieszają patriotyzm z szowinizmem. Czasem jak na dłoni widać nasze narodowe kompleksy, na przykład na tle stosunku naszej prasy do dwóch czołowych napastników Niemiec - Miroslava Klosego i Lucasa Podolskiego. Uparte nazywanie ich Polakami, podpatrywanie, czy czasem nie podśpiewują naszego hymnu przed meczem, musiało budzić zażenowanie. Ale z drugiej strony, niemieckie ziomkostwa nie mogły się powstrzymać od pochwalenia się Klosem i Podolskim jako najświeższymi Ślązakami - Schlesierami. "Niemiecka reprezentacja piłkarska zawdzięcza swoje sukcesy na mundialu przesiedleńcom z Polski" - podkreślił Jochen-Konrad Fromme, kierujący zespołem roboczym "Wypędzeni, uciekinierzy i przesiedleńcy" w klubie parlamentarnym CDU/CSU.
Zezowanie na Klosego i Podolskiego pokazuje, jak skomplikowane są nasze uczucia wobec Niemców. Nasi sąsiedzi zza Odry drażnią nas najbardziej, gdy sami nie potrafimy rozwiązywać tego, co Niemcom przychodzi znacznie łatwiej. Gdy zarówno SPD, jak i CDU porozumiały się w kwestii państwowego lansowania pamięci o wysiedlonych, w Polsce polityka historyczna dzieli prawicę i lewicę. Kształt naszego patriotyzmu jest kwestią ostrego sporu. Nie umiemy zbudować własnego muzeum ofiar hitlerowskich zbrodni, może więc tym bardziej niepokoi nas Centrum przeciw Wypędzeniom za Odrą. Gdy niemieckie partie wspólnie lansują pomysł uzyskania przez RFN miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, w Polsce byli szefowie naszej dyplomacji krytykują prezydenta RP. Nasza lewica z kolei głosuje za rezolucją krytykującą Polskę za rasizm - coś podobnego w RFN trudno byłoby sobie wyobrazić.
Wyroki opatrzności
"Jeśli Brazylijczycy, Włosi i ktokolwiek inny macha swoimi flagami i jest dumny ze swoich barw, dlaczego Niemcy nie mogą robić tego samego?" - pyta młody kibic cytowany przez portal Der Spiegel. Owo pytanie "dlaczego?" pokazuje różny stosunek do historii. Ani Brazylijczycy, ani Włosi nie podpalili połowy świata i nie mają podobnych dylematów. Dopóki Niemcom nie trzeba będzie przypominać tego faktu, dopóty nie będą tego musieli czynić sąsiedzi. Polacy będą mogli spokojnie się przyglądać nowemu niemieckiemu patriotyzmowi, jeżeli nad Sprewą i Renem będzie trwała świadomość specjalnego statusu polsko-niemieckich relacji. Problemem jest to, że coraz częściej Polacy nie widzą, by Niemcy czuli wagę hipoteki historii w naszych relacjach. Tu wypada przypomnieć tak lubiane przez niemieckich recenzentów obecnej Polski słowo "tolerancja". Ale nie tylko w znaczeniu rozliczania Polski z postulatów polskiego ruchu gejowskiego. Chodzi o tolerancję Niemców dla polskiego katolicyzmu, konserwatyzmu, naszej sympatii do USA. A także szacunku dla naszego prezydenta, nawet jeśli może się wydawać Niemcom inny od ich oczekiwań.
Dopóki tolerancja będzie obowiązywać tylko jedną, polską stronę, a Niemcy będą sobie uzurpować rolę eurokontrolera sąsiada, konflikt będzie narastał. A miłość do czarno-czerwono-żółtych flag nadal będzie przez Polaków przyjmowana z dystansem. Paradoksalnie, lepiej od samych Niemców rozumie to włoski komentator "Corriere della Sera", który oceniając polsko-niemiecki spór o tekst w "Die Tageszeitung", zachęcił Niemców, by nie zbywali sprawy uwagami o polskim przewrażliwieniu: "Moglibyśmy ten spór skwitować jako jeden z letnich żartów, które od czasu do czasu burzą bez powodu i dla zabawy stosunki między dwoma państwami. Moglibyśmy, gdyby nie chodziło o Polskę. Kiedy chodzi o potężnego sąsiada, atmosfera staje się zapalna, dawne resentymenty dochodzą do głosu, a upiory historii znów tańczą". I być może awansem odpłacając za to trzeźwe spojrzenie, tak wielu Polaków kibicowało tak gorąco Włochom w meczu z drużyną Klinsmanna. Z jakichś powodów wielu naszych rodaków uznało, że dla samych Niemców będzie lepiej, jeśli los odsunie od nich zawrót głowy z racji zdobycia mistrzostwa świata. Czasem warto się zadumać nad wyrokami opatrzności.
Richard Von Weizsäcker były prezydent Niemiec Nacjonalizm wywołał już w Europie dwie wojny. Patriotyzm, który zapanował na mistrzostwach, jest czymś przeciwnym. Łączy nas, Niemców, z naszymi sąsiadami na drodze pokojowej. Wszyscy byli u nas w gościnie jako przyjaciele. Tak już pozostanie. Lech Wałęsa były prezydent RP Kiedyś byliśmy patriotami lokalnymi - śląskimi, mazowieckimi itp. Potem to był patriotyzm państwowy - polski, niemiecki, francuski itd. Kiedyś bić Niemca, bić Sowieta to był patriotyzm. Teraz już nie. Żyjemy w momencie przejścia od patriotyzmu państwowego do nowego patriotyzmu kontynentalnego, a nawet globalnego. Myślę, że nowy patriotyzm będzie charakteryzować stosunek do wartości, do ekologii itp. To, co się dzieje w Niemczech, pokazuje, że żyjemy w okresie przełomu. Z jednej strony pojawia się ten nowy patriotyzm, a z drugiej odzywa się ten stary - państwowy, narodowy. Trwa walka między nimi. Uważam, że prędzej czy później i tak zwycięży ten pierwszy. Nie ma od tego odwrotu. Jerzy Buzek były premier Zwycięstwa sportowe wyzwalają w nas poczucie dumy narodowej, wspólnoty. Są to bardzo pozytywne emocje. Przecież my też mamy swojego Małysza, za którym polscy kibice jeździli po całej Europie. Niemcy teraz przechodzą to samo, ciesząc się sukcesami i piękną grą swojej drużyny. Jestem pewien, że 95 proc. z nich przeżywa to w bardzo pozytywny sposób - jako poczucie "dobrej" wspólnoty. Zawsze znajdą się jednak tacy, którzy takie sukcesy będą chcieli wykorzystać w sposób niegodny i niewłaściwy, próbując rozbudzić niemiecki nacjonalizm. Moim zdaniem, to margines i Niemcy nie są tym zagrożeni. To, w jaki sposób polscy kibice zostali przyjęci przez Niemców, najlepiej o tym świadczy. Wprawdzie zdarzały się pojedyncze wypadki złego zachowania wobec Polaków podczas mundialu, jednak zdecydowana większość polskich kibiców bardzo dobrze wspomina pobyt w Niemczech i wspólne przeżywanie emocji sportowych razem z gospodarzami. Hans-Dietrich Genscher były minister spraw zagranicznych Niemiec To, że Niemcy się cieszą ze swojej młodej reprezentacji piłkarskiej, która odnosi tak wielkie sukcesy na mistrzostwach, jest najbardziej normalną rzeczą na świecie. Z nacjonalizmem nie ma to nic wspólnego. Niemiec cieszących się z wielkiego wydarzenia sportowego i przyjmujących z szeroko otwartymi ramionami wszystkich zagranicznych gości nie powinien się naprawdę nikt obawiać. Marcel Reich-Ranicki krytyk literacki Patriotyzm jest rzeczą piękną. Jest jednak tylko niewielki krok od patriotyzmu do nacjonalizmu i od nacjonalizmu do szowinizmu. Czy zatem należy się bać Niemców? Mówi się, że ten, kto się sparzył, dmucha na zimne. A dmuchanie mu nie zaszkodzi. |
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.