Z telewizyjnej ramówki polecą zakłamani Kloss i pancerni, no i posuną jeszcze tego i tamtego za oglądalność
Huczek się podniósł, że z telewizyjnej ramówki jesienią poleci pierze. Posuną tego, posuną tamtego. Też mi nowina! Jak już ktoś na antenie jest, jak ma oglądalność i ludzką sympatię, to co za sztuka go posunąć. Ale już wielka sztuka wprowadzić na jego miejsce nowego. I żeby ten nowy też miał tę oglądalność, sympatię itp. Więc jakoś nie słychać: wyprowadzamy Monikę Olejnik poza główne pasmo, bo na jej miejsce mamy rewelacyjną młodą wyżeraczkę Dziunię Psipsińską. Nie. Tego nie słychać. Słychać natomiast: wyprowadzamy Monikę Olejnik, bo mamy zmiany w ramówce. Na pytanie, co będziemy oglądali jesienią, publiczna odpowiada: obejrzą Państwo zmiany w ramówce!
Przede wszystkim telewizja zmieni seriale. To znaczy, wyrzuci stare, a potem się zobaczy. Seriale szurnąć łatwo. Zwłaszcza gdy naciskają kombatanci. Na Wildsteina nacisnęli w sprawie Klossa i pancernych. I Wildstein się wykazał z miejsca: "Telewizja Polska nie zamierza emitować w najbliższych miesiącach seriali zakłamujących naszą przeszłość historyczną". Ale jak mu się zdaje, że odetchnął, to mu się źle zdaje. No, bo niech spróbuje wypuścić na wizję taką ramotkę jak "Wojna domowa" z 1965 r. Zaraz mu zląduje na biurko pięć listów protestacyjnych. Już to widzę: jeden jedyny zdrowy pomysł, żeby trójki klasowe przeczesywały nocne lokale w poszukiwaniu randkujących uczniów, to za mało, by nadawać tę gomułkowską propagandę, jak leci. A potem już pobiegnie sznurkiem. Taka "Podróż za jeden uśmiech" też się nie nada. Duduś i Poldek tym swoim autostopem nie pielgrzymują przecież na Lednicę. Co z pedagogicznego punktu widzenia - zabójcze. A "Janosik" to już jawna prowokacja. Teologia wyzwolenia w wersji znad Dunajca! Mięśniak Perepeczko, jakby żywcem skopiowany z oleodruku z przykościelnego supersamu (pozdrawiamy Łagiewniki!), chodzi od wioski do wioski z dobrą nowiną o wyzwoleniu socjalnym. I jeszcze nosi na ramionach zagubioną owieczkę. Bez przesady. A już zupełnie niedopuszczalna będzie "Kariera Nikodema Dyzmy". Państwo pamiętają: w finale ten szemrany fordanser otrzymuje nominację na premiera. Więc samo się przez się rozumie...
Szurnąć łatwo i prezenterów, którzy robią w podejrzanych sentymentach. Jak duet Szabłowska - Szewczyk, wiecznie zajęty odświeżaniem dorobku Krzysztofa Krawczyka. Niby tacy kulturalni, żywcem wycięci z podręcznika dobrych manier, a też sączą jady. Przecież do nich dzwonią ci pogrobowcy PRL, którym środkowy Gierek kojarzy się z pepsi i dzwonami z bistoru, a nie z pierwszymi biuletynami KOR. Chociaż właściwie pogoda dzisiaj taka, że już lepszy na skojarzenia jest bistor niż KOR. Albo - następny do szurnięcia - Tadek Drozda. Też swoich gości nie sprawdza przez IPN. I różne tam u niego komuchy z zaszłościami się zdarzały, co karygodne. A poza tym Drozda nie trzyma stylu. Gęba jak pyza, rubaszne brzucho wypuszczone powyżej pasa, gadka przedwojennego ciecia. A czasy nie po temu, mój Drozdo. W sezonie 2006 obowiązuje dziób zasznurowany, teksty takie więcej w stylistyce instrukcji przeciwpożarowej, wzrok zimny i skoncentrowany jak laser. Najlepiej na przeciwniku politycznym. Więc sami, Drozdo, rozumiecie...
Bolesne to cięcie po skrzydłach, ale zgodne z duchem czasu. Bo za komuny to była rzeźnia. Wiecie Państwo, dlaczego w 1966 r. komuna zdjęła z ekranów "Wojnę domową"? Bo w jednym odcinku Alina Janowska uczyła siusiać pieska na gazetę. Pech chciał, że reżyser się zagapił i piesek na oczach całej Polski siusiał na tygodnik "Kultura". Redaktorem "Kultury" i decydentem telewizyjnym był niejaki Janusz Wilhelmi. Dalszych odcinków nie było. Dzisiaj - nie do pomyślenia.
Fot: Z. Furman
Przede wszystkim telewizja zmieni seriale. To znaczy, wyrzuci stare, a potem się zobaczy. Seriale szurnąć łatwo. Zwłaszcza gdy naciskają kombatanci. Na Wildsteina nacisnęli w sprawie Klossa i pancernych. I Wildstein się wykazał z miejsca: "Telewizja Polska nie zamierza emitować w najbliższych miesiącach seriali zakłamujących naszą przeszłość historyczną". Ale jak mu się zdaje, że odetchnął, to mu się źle zdaje. No, bo niech spróbuje wypuścić na wizję taką ramotkę jak "Wojna domowa" z 1965 r. Zaraz mu zląduje na biurko pięć listów protestacyjnych. Już to widzę: jeden jedyny zdrowy pomysł, żeby trójki klasowe przeczesywały nocne lokale w poszukiwaniu randkujących uczniów, to za mało, by nadawać tę gomułkowską propagandę, jak leci. A potem już pobiegnie sznurkiem. Taka "Podróż za jeden uśmiech" też się nie nada. Duduś i Poldek tym swoim autostopem nie pielgrzymują przecież na Lednicę. Co z pedagogicznego punktu widzenia - zabójcze. A "Janosik" to już jawna prowokacja. Teologia wyzwolenia w wersji znad Dunajca! Mięśniak Perepeczko, jakby żywcem skopiowany z oleodruku z przykościelnego supersamu (pozdrawiamy Łagiewniki!), chodzi od wioski do wioski z dobrą nowiną o wyzwoleniu socjalnym. I jeszcze nosi na ramionach zagubioną owieczkę. Bez przesady. A już zupełnie niedopuszczalna będzie "Kariera Nikodema Dyzmy". Państwo pamiętają: w finale ten szemrany fordanser otrzymuje nominację na premiera. Więc samo się przez się rozumie...
Szurnąć łatwo i prezenterów, którzy robią w podejrzanych sentymentach. Jak duet Szabłowska - Szewczyk, wiecznie zajęty odświeżaniem dorobku Krzysztofa Krawczyka. Niby tacy kulturalni, żywcem wycięci z podręcznika dobrych manier, a też sączą jady. Przecież do nich dzwonią ci pogrobowcy PRL, którym środkowy Gierek kojarzy się z pepsi i dzwonami z bistoru, a nie z pierwszymi biuletynami KOR. Chociaż właściwie pogoda dzisiaj taka, że już lepszy na skojarzenia jest bistor niż KOR. Albo - następny do szurnięcia - Tadek Drozda. Też swoich gości nie sprawdza przez IPN. I różne tam u niego komuchy z zaszłościami się zdarzały, co karygodne. A poza tym Drozda nie trzyma stylu. Gęba jak pyza, rubaszne brzucho wypuszczone powyżej pasa, gadka przedwojennego ciecia. A czasy nie po temu, mój Drozdo. W sezonie 2006 obowiązuje dziób zasznurowany, teksty takie więcej w stylistyce instrukcji przeciwpożarowej, wzrok zimny i skoncentrowany jak laser. Najlepiej na przeciwniku politycznym. Więc sami, Drozdo, rozumiecie...
Bolesne to cięcie po skrzydłach, ale zgodne z duchem czasu. Bo za komuny to była rzeźnia. Wiecie Państwo, dlaczego w 1966 r. komuna zdjęła z ekranów "Wojnę domową"? Bo w jednym odcinku Alina Janowska uczyła siusiać pieska na gazetę. Pech chciał, że reżyser się zagapił i piesek na oczach całej Polski siusiał na tygodnik "Kultura". Redaktorem "Kultury" i decydentem telewizyjnym był niejaki Janusz Wilhelmi. Dalszych odcinków nie było. Dzisiaj - nie do pomyślenia.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.