Prawo i Sprawiedliwość przetrwa, jeśli pójdzie śladem amerykańskich republikanów
Zmiana na stanowisku premiera sprawia, że sytuacja polityczna w Polsce stanie się bardziej przejrzysta. Zamiast trzech ośrodków władzy - prezydenta, premiera i szefa PiS - będziemy mieli dwa, które zapewne nie będą ze sobą konkurować. Również jest czymś naturalnym, że to Jarosław Kaczyński zostanie premierem; wreszcie na czele władzy wykonawczej stanie rzeczywisty lider polityczny. Tyle że ta skądinąd rozsądna zmiana nie rozwiązuje jednego z najważniejszych problemów PiS, którym jest niejasny stosunek tej partii do modernizacji Polski. W końcu to Kazimierz Marcinkiewicz był tym politykiem PiS, który najlepiej rozumiał, że konserwatywna polityka potrzebuje nowoczesnego opakowania.
Wydaje się, że uwaga, jaką ugrupowanie braci Kaczyńskich poświęca walce z patologiami, nie pozwala prawicowym politykom przedstawić wyraźnego projektu przyszłości. A jego brak jest ważnym powodem niechęci części inteligencji do obecnej władzy. Jeśli prawica takiego projektu nie przedstawi, jeśli nie pokaże, że jest siłą nowoczesną i modernizującą Polskę, ta niechęć będzie się nasilać. W dłuższej perspektywie ta słabość może się okazać bardziej niebezpieczna dla losów prawicy niż konkretne błędy rządu.
Gorzej niż kiedykolwiek?
Wielu publicystów krytykowało rząd Marcinkiewicza przede wszystkim za niezrealizowanie głoszonych w czasie kampanii wyborczej haseł. Ich zdaniem, rządy PiS w istocie nie różnią się od działań SLD. W skrajnej wersji taką wizję prezentuje Jacek Żakowski, według którego "miało być dobrze, a na razie wychodzi gorzej niż kiedykolwiek dotychczas". Mocne słowa. "Gorzej niż kiedykolwiek dotychczas" oznacza, że Polska znalazła się w stanie radykalnego kryzysu. Dowody? Seria podejrzanych nominacji do spółek skarbu państwa, chaos, walka wszystkich ze wszystkimi, nieustanne kryzysy. Żakowski wyraża dość powszechny pogląd, zgodnie z którym lada moment staniemy się świadkami narodowej tragedii. W snuciu tych przepowiedni krytykom PiS nie przeszkadzał ani stały wzrost gospodarczy, ani konkretne przykłady walki z korupcją.
To prawda, że ostatnie wybory do spółek skarbu państwa nie należały do najszczęśliwszych. Trudno bronić nominacji Jaromira Netzla na szefa PZU czy Bogusława Marca na prezesa PGNiG, choć ten drugi już ze stanowiska ustąpił. Trudno nie mieć wątpliwości co do sposobu finansowania kampanii do europarlamentu niektórych posłów PiS, co opisał "Wprost". A jednak cokolwiek by o tym myśleć, są to zarzuty innego rodzaju niż wobec SLD. Nie sposób ich porównywać z aferą Rywina, aferą starachowicką czy sprawą Orlenu.
Czy Wildstein przetrwa?
Koronnym dowodem upartyjnienia wszystkich instytucji państwa ma być sytuacja w TVP. Ale czy to dobry przykład? Rzeczywiście, zarząd TVP powstał wskutek politycznego porozumienia PiS, Samoobrony i LPR, a o nominacji na prezesa przesądził ostatecznie Jarosław Kaczyński. A jednak znowu: wybór Bronisława Wildsteina i jego decyzje oznaczają, jak sądzę, postęp. Z pewnością byłoby lepiej, gdyby w zarządzie znaleźli się nie desygnowani przez partie politycy, ale menedżerowie, specjaliści medialni. Domaganie się jednak tego od razu oznacza niedostrzeganie głębokiego uwikłania partyjnego wcześniejszej telewizji. Tak, jakby upolitycznienie TVP było rzeczą nową, oryginalnym wkładem PiS. Przeciwnie, wybór Wildsteina świadczy o tym, iż w decydującym momencie politycy prawicy potrafili się zdobyć na samoograniczenie. Czy ten eksperyment zakończy się sukcesem, czy nowy prezes przetrwa, czy kolejne nominacje będą wolne od politycznych nacisków - tego nie wiem. Jeśli nie sprawdzi się czarny scenariusz, telewizja Wildsteina ma szansę być znacznie bardziej niezależna niż telewizja Dworaka, nie mówiąc już o telewizji Kwiatkowskiego.
Nie chodzi o to, by usprawiedliwiać i tłumaczyć różne wpadki obecnego układu politycznego. Należy jednak zachować proporcje, nie posługiwać się fałszywymi analogiami, dostrzegać drobne zwycięstwa w walce z układem III RP i nie redukować wszystkiego do twierdzenia, że polityka to bagno. Na pewno obecny stan polskiego życia publicznego odbiega od marzeń, ale to zupełnie co innego, niż powiedzieć, że jeszcze nigdy nie było równie źle jak teraz.
Wybierzcie przyszłość
Jeśli istnieje istotny mankament dotychczasowej polityki PiS, to jest to raczej brak jasnego projektu modernizacyjnego Polski. I to, aby było jasne, nie dlatego że lekceważę zagrożenia wynikające z wpływów układu, o którym wspominał Jarosław Kaczyński. Problemem są nie tyle konkretne cele partii Kaczyńskich, ile brak całościowej wizji, czegoś, co można by uznać za projekt czy też program. Czasem można mieć wrażenie, że odrzucając hasło wyboru przyszłości, Kaczyńscy w ogóle o niej zapomnieli. Jakby cała ich polityka sprowadzała się do rozliczeń z przeszłością. Oczywiście, wiele podstawowych problemów ma korzenie w zaniedbaniach sprzed lat. Choćby sprawa lustracji, rozwiązania służb specjalnych, rozprawienia się z korupcją w sposób naturalny wymuszają zwrot ku przeszłości. Takie wytłumaczenie jednak nie wystarcza.
Czy nie jest tak, że politycy PiS po prostu nie czują potrzeby myślenia o przyszłości? Dlaczego do tej pory przyszłościowej wizji państwa i miejsca Polski w Europie nie potrafił przedstawić ośrodek prezydencki? To właśnie prezydent, zachowujący większy dystans do codziennej gry politycznej, powinien pokazać, jaki jest przyszłościowy projekt Polski, jaka jest nasza wizja Europy, w jaki sposób chcemy pokonać dominujące tam tendencje, z kim zamierzamy współpracować. Można się zżymać, i słusznie, na przewagę lewicowej elity w instytucjach unii, warto jednak wiedzieć, jak się jej przeciwstawić. Bo przecież takim pomysłem nie jest próba ukarania niemieckiego dziennikarza, który mieni się satyrykiem. Co to znaczy, że PiS opowiada się za Europą jako wspólnotą państw narodowych, w jaki sposób możemy budować nowoczesny patriotyzm, jak dotrzeć z naszą wizją do zachodnich elit? Wprawdzie, jak kiedyś powiedział Jarosław Kaczyński, "nie wiem, co będzie w Europie za sto lat, natomiast wiem, że teraz jedyną realną koncepcją jest wspólnota państw narodowych" ("Ozon" z 6 lipca 2005 r.). Tylko na czym ta koncepcja polega? Słowa Kaczyńskiego to co najwyżej niewyraźny szkic programu.
Antypisowska namiętność
Słabość PiS doskonale widzą jego przeciwnicy. I potrafią zrobić z niej użytek. Warto choćby zwrócić uwagę na język Aleksandra Smolara, który sprawnie buduje dychotomię między nowoczesnością, Europą, przyszłością, globalizacją a anachronizmem, polskością i zachowawczością. Oczywiście, symbolicznym reprezentantem anachronicznej utopii okazuje się partia Kaczyńskich. W interesującym wywiadzie dla "Europy" (z 4 maja 2006 r.) Smolar stwierdził, że w PiS dominuje "anachroniczna tendencja do nadmiernej rozbudowy państwa, do nadmiernego poszerzania kompetencji polityki przeciwko społeczeństwu obywatelskiemu". Mniejsza o to, że szef Centrum Stosunków Międzynarodowych nie uzasadnił, dlaczego polityka przeciwstawia się społeczeństwu obywatelskiemu i dlaczego partia ma być zaprzeczeniem obywatelskiego zaangażowania. Ważniejszy jest język, jakim działania PiS opisuje Smolar. Według niego, myślenie Kaczyńskich cechuje anachroniczny utopizm, pojmowanie roli państwa w kategoriach XIX i początku XX wieku. Prezes Fundacji Batorego nie wahał się nawet budować analogii między Kaczyńskimi a "anachronicznymi, reakcyjnymi katolickimi utopiami z lat 30. ubiegłego wieku".
Smolar nie zauważa, że bunt przeciwko dziedzictwu oświecenia nie musi być buntem przeciw nowoczesności. W końcu dobrze wiemy, że są różne dziedzictwa oświecenia i - jak zauważyła choćby Hannah Arendt - czym innym jest republikańskie dziedzictwo rewolucji amerykańskiej, a czym innym dziedzictwo rewolucji francuskiej. Podobnie wiara w siłę sprawczą polityki wcale nie musi być objawem anachronizmu i zwątpienia w demokrację, ale - wręcz przeciwnie - może być wyrazem wiary w obywatelską aktywność. Dlaczego Polska nie ma reagować na globalne procesy? W jaki sposób bierność i poddaństwo mają być tożsame z budowaniem społeczeństwa obywatelskiego? Myślę, że nie chodzi tu, wbrew sugestiom Smolara, o żadne ciągoty autorytarne; lecz raczej o to, o czym pisze Andrzej Nowak - według Kaczyńskich polityka jest jedynym instrumentem, jaki wobec pozapolitycznej władzy banków czy służb może dziś znaleźć społeczeństwo czy naród.
Republikański wzór
Trudno się nie zgodzić ze zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, który w swoim kongresowym wystąpieniu powiedział, że "warto być Polakiem, warto, by Polska trwała". Trudno też negować istnienie masy wyzwań, jakimi są zwiększenie liczby ludności, zmniejszenie przestępczości itd. Wszakże jeszcze trudniej pojąć, że lider PiS nie wykorzystał wystąpień na kongresie do przedstawienia swojej dalekosiężnej wizji - że zabrakło refleksji nad globalizacją, przyszłością unii, miejscem polskiej prawicy na ogólnoeuropejskiej mapie. Skoro dotychczas mu się to nie udało, trudno uwierzyć, że zrobi to teraz, ponosząc już bezpośrednią odpowiedzialność za rząd.
Polska prawica musi się nauczyć tego, co doskonale zrozumieli amerykańscy republikanie. Prawicowy polityk wcale nie jest skazany na porażkę w nowoczesnej demokracji, pod warunkiem wszakże, że nie przegra walki o przyszłość, że będzie umiał pokazać, iż jego propozycja nie jest anachroniczna. Że nie opiera się ona na resentymencie, strachu i niedojrzałości. Dzięki temu republikanie wygrywają kolejne wybory. Z jednej strony, potrafią bronić tradycyjnej moralności, z drugiej - pozyskiwać głosy silnej, bogatej, patrzącej w przyszłość klasy średniej. Czy polska prawica się tego nauczy? Czy zachowując przywiązanie do patriotyzmu i tradycyjnych wartości, pokaże jednocześnie, że jest siłą modernizującą kraj? W każdym razie od tego w dużym stopniu zależy jej dalsze powodzenie.
Wydaje się, że uwaga, jaką ugrupowanie braci Kaczyńskich poświęca walce z patologiami, nie pozwala prawicowym politykom przedstawić wyraźnego projektu przyszłości. A jego brak jest ważnym powodem niechęci części inteligencji do obecnej władzy. Jeśli prawica takiego projektu nie przedstawi, jeśli nie pokaże, że jest siłą nowoczesną i modernizującą Polskę, ta niechęć będzie się nasilać. W dłuższej perspektywie ta słabość może się okazać bardziej niebezpieczna dla losów prawicy niż konkretne błędy rządu.
Gorzej niż kiedykolwiek?
Wielu publicystów krytykowało rząd Marcinkiewicza przede wszystkim za niezrealizowanie głoszonych w czasie kampanii wyborczej haseł. Ich zdaniem, rządy PiS w istocie nie różnią się od działań SLD. W skrajnej wersji taką wizję prezentuje Jacek Żakowski, według którego "miało być dobrze, a na razie wychodzi gorzej niż kiedykolwiek dotychczas". Mocne słowa. "Gorzej niż kiedykolwiek dotychczas" oznacza, że Polska znalazła się w stanie radykalnego kryzysu. Dowody? Seria podejrzanych nominacji do spółek skarbu państwa, chaos, walka wszystkich ze wszystkimi, nieustanne kryzysy. Żakowski wyraża dość powszechny pogląd, zgodnie z którym lada moment staniemy się świadkami narodowej tragedii. W snuciu tych przepowiedni krytykom PiS nie przeszkadzał ani stały wzrost gospodarczy, ani konkretne przykłady walki z korupcją.
To prawda, że ostatnie wybory do spółek skarbu państwa nie należały do najszczęśliwszych. Trudno bronić nominacji Jaromira Netzla na szefa PZU czy Bogusława Marca na prezesa PGNiG, choć ten drugi już ze stanowiska ustąpił. Trudno nie mieć wątpliwości co do sposobu finansowania kampanii do europarlamentu niektórych posłów PiS, co opisał "Wprost". A jednak cokolwiek by o tym myśleć, są to zarzuty innego rodzaju niż wobec SLD. Nie sposób ich porównywać z aferą Rywina, aferą starachowicką czy sprawą Orlenu.
Czy Wildstein przetrwa?
Koronnym dowodem upartyjnienia wszystkich instytucji państwa ma być sytuacja w TVP. Ale czy to dobry przykład? Rzeczywiście, zarząd TVP powstał wskutek politycznego porozumienia PiS, Samoobrony i LPR, a o nominacji na prezesa przesądził ostatecznie Jarosław Kaczyński. A jednak znowu: wybór Bronisława Wildsteina i jego decyzje oznaczają, jak sądzę, postęp. Z pewnością byłoby lepiej, gdyby w zarządzie znaleźli się nie desygnowani przez partie politycy, ale menedżerowie, specjaliści medialni. Domaganie się jednak tego od razu oznacza niedostrzeganie głębokiego uwikłania partyjnego wcześniejszej telewizji. Tak, jakby upolitycznienie TVP było rzeczą nową, oryginalnym wkładem PiS. Przeciwnie, wybór Wildsteina świadczy o tym, iż w decydującym momencie politycy prawicy potrafili się zdobyć na samoograniczenie. Czy ten eksperyment zakończy się sukcesem, czy nowy prezes przetrwa, czy kolejne nominacje będą wolne od politycznych nacisków - tego nie wiem. Jeśli nie sprawdzi się czarny scenariusz, telewizja Wildsteina ma szansę być znacznie bardziej niezależna niż telewizja Dworaka, nie mówiąc już o telewizji Kwiatkowskiego.
Nie chodzi o to, by usprawiedliwiać i tłumaczyć różne wpadki obecnego układu politycznego. Należy jednak zachować proporcje, nie posługiwać się fałszywymi analogiami, dostrzegać drobne zwycięstwa w walce z układem III RP i nie redukować wszystkiego do twierdzenia, że polityka to bagno. Na pewno obecny stan polskiego życia publicznego odbiega od marzeń, ale to zupełnie co innego, niż powiedzieć, że jeszcze nigdy nie było równie źle jak teraz.
Wybierzcie przyszłość
Jeśli istnieje istotny mankament dotychczasowej polityki PiS, to jest to raczej brak jasnego projektu modernizacyjnego Polski. I to, aby było jasne, nie dlatego że lekceważę zagrożenia wynikające z wpływów układu, o którym wspominał Jarosław Kaczyński. Problemem są nie tyle konkretne cele partii Kaczyńskich, ile brak całościowej wizji, czegoś, co można by uznać za projekt czy też program. Czasem można mieć wrażenie, że odrzucając hasło wyboru przyszłości, Kaczyńscy w ogóle o niej zapomnieli. Jakby cała ich polityka sprowadzała się do rozliczeń z przeszłością. Oczywiście, wiele podstawowych problemów ma korzenie w zaniedbaniach sprzed lat. Choćby sprawa lustracji, rozwiązania służb specjalnych, rozprawienia się z korupcją w sposób naturalny wymuszają zwrot ku przeszłości. Takie wytłumaczenie jednak nie wystarcza.
Czy nie jest tak, że politycy PiS po prostu nie czują potrzeby myślenia o przyszłości? Dlaczego do tej pory przyszłościowej wizji państwa i miejsca Polski w Europie nie potrafił przedstawić ośrodek prezydencki? To właśnie prezydent, zachowujący większy dystans do codziennej gry politycznej, powinien pokazać, jaki jest przyszłościowy projekt Polski, jaka jest nasza wizja Europy, w jaki sposób chcemy pokonać dominujące tam tendencje, z kim zamierzamy współpracować. Można się zżymać, i słusznie, na przewagę lewicowej elity w instytucjach unii, warto jednak wiedzieć, jak się jej przeciwstawić. Bo przecież takim pomysłem nie jest próba ukarania niemieckiego dziennikarza, który mieni się satyrykiem. Co to znaczy, że PiS opowiada się za Europą jako wspólnotą państw narodowych, w jaki sposób możemy budować nowoczesny patriotyzm, jak dotrzeć z naszą wizją do zachodnich elit? Wprawdzie, jak kiedyś powiedział Jarosław Kaczyński, "nie wiem, co będzie w Europie za sto lat, natomiast wiem, że teraz jedyną realną koncepcją jest wspólnota państw narodowych" ("Ozon" z 6 lipca 2005 r.). Tylko na czym ta koncepcja polega? Słowa Kaczyńskiego to co najwyżej niewyraźny szkic programu.
Antypisowska namiętność
Słabość PiS doskonale widzą jego przeciwnicy. I potrafią zrobić z niej użytek. Warto choćby zwrócić uwagę na język Aleksandra Smolara, który sprawnie buduje dychotomię między nowoczesnością, Europą, przyszłością, globalizacją a anachronizmem, polskością i zachowawczością. Oczywiście, symbolicznym reprezentantem anachronicznej utopii okazuje się partia Kaczyńskich. W interesującym wywiadzie dla "Europy" (z 4 maja 2006 r.) Smolar stwierdził, że w PiS dominuje "anachroniczna tendencja do nadmiernej rozbudowy państwa, do nadmiernego poszerzania kompetencji polityki przeciwko społeczeństwu obywatelskiemu". Mniejsza o to, że szef Centrum Stosunków Międzynarodowych nie uzasadnił, dlaczego polityka przeciwstawia się społeczeństwu obywatelskiemu i dlaczego partia ma być zaprzeczeniem obywatelskiego zaangażowania. Ważniejszy jest język, jakim działania PiS opisuje Smolar. Według niego, myślenie Kaczyńskich cechuje anachroniczny utopizm, pojmowanie roli państwa w kategoriach XIX i początku XX wieku. Prezes Fundacji Batorego nie wahał się nawet budować analogii między Kaczyńskimi a "anachronicznymi, reakcyjnymi katolickimi utopiami z lat 30. ubiegłego wieku".
Smolar nie zauważa, że bunt przeciwko dziedzictwu oświecenia nie musi być buntem przeciw nowoczesności. W końcu dobrze wiemy, że są różne dziedzictwa oświecenia i - jak zauważyła choćby Hannah Arendt - czym innym jest republikańskie dziedzictwo rewolucji amerykańskiej, a czym innym dziedzictwo rewolucji francuskiej. Podobnie wiara w siłę sprawczą polityki wcale nie musi być objawem anachronizmu i zwątpienia w demokrację, ale - wręcz przeciwnie - może być wyrazem wiary w obywatelską aktywność. Dlaczego Polska nie ma reagować na globalne procesy? W jaki sposób bierność i poddaństwo mają być tożsame z budowaniem społeczeństwa obywatelskiego? Myślę, że nie chodzi tu, wbrew sugestiom Smolara, o żadne ciągoty autorytarne; lecz raczej o to, o czym pisze Andrzej Nowak - według Kaczyńskich polityka jest jedynym instrumentem, jaki wobec pozapolitycznej władzy banków czy służb może dziś znaleźć społeczeństwo czy naród.
Republikański wzór
Trudno się nie zgodzić ze zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, który w swoim kongresowym wystąpieniu powiedział, że "warto być Polakiem, warto, by Polska trwała". Trudno też negować istnienie masy wyzwań, jakimi są zwiększenie liczby ludności, zmniejszenie przestępczości itd. Wszakże jeszcze trudniej pojąć, że lider PiS nie wykorzystał wystąpień na kongresie do przedstawienia swojej dalekosiężnej wizji - że zabrakło refleksji nad globalizacją, przyszłością unii, miejscem polskiej prawicy na ogólnoeuropejskiej mapie. Skoro dotychczas mu się to nie udało, trudno uwierzyć, że zrobi to teraz, ponosząc już bezpośrednią odpowiedzialność za rząd.
Polska prawica musi się nauczyć tego, co doskonale zrozumieli amerykańscy republikanie. Prawicowy polityk wcale nie jest skazany na porażkę w nowoczesnej demokracji, pod warunkiem wszakże, że nie przegra walki o przyszłość, że będzie umiał pokazać, iż jego propozycja nie jest anachroniczna. Że nie opiera się ona na resentymencie, strachu i niedojrzałości. Dzięki temu republikanie wygrywają kolejne wybory. Z jednej strony, potrafią bronić tradycyjnej moralności, z drugiej - pozyskiwać głosy silnej, bogatej, patrzącej w przyszłość klasy średniej. Czy polska prawica się tego nauczy? Czy zachowując przywiązanie do patriotyzmu i tradycyjnych wartości, pokaże jednocześnie, że jest siłą modernizującą kraj? W każdym razie od tego w dużym stopniu zależy jej dalsze powodzenie.
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.