Nadreakcja polskich władz na publikację "Die Tageszeitung" powoduje, że nasz kraj traci przyjaciół i wpływy
Jeśli rzeczywiście prezydent Lech Kaczyński był chory i dlatego odwołał wyjazd na spotkanie w ramach trójkąta weimarskiego, powinniśmy dostać oficjalny komunikat lekarski w tej sprawie. Stan zdrowia głowy państwa nie jest bowiem wyłącznie prywatną sprawą Lecha Kaczyńskiego. Tymczasem otrzymaliśmy informację, że Lech Kaczyński czuł się niedysponowany i ma kłopoty z przewodem pokarmowym. Bardzo możliwe, że rzeczywiście prezydent miał poważne problemy ze zdrowiem, ale jeśli tak, to komunikat kancelarii bagatelizował sprawę. Zapewne dała o sobie znać słynna sekretność braci Kaczyńskich, ich nieufność wobec świata i chęć ukrycia niektórych rzeczy przed opinią publiczną.
Gdy jednak w tym samym czasie Kancelaria Prezydenta zaczęła na gorąco komentować publikację w niemieckim "Die Tageszeitung", w sposób oczywisty nasuwały się przypuszczenia, że powód odwołania szczytu był inny niż podany oficjalnie. Prezydent we wcześniejszych wypowiedziach dawał do zrozumienia, że nie bardzo widzi sens współpracy w ramach trójkąta weimarskiego. Zresztą za jego kadencji stosunki Polski z Niemcami uległy pogorszeniu. Uprawdopodobniło to pogłoski, że Lechem Kaczyńskim mogła kierować niechęć do uczestniczenia w spotkaniu, albo odwołując swój przyjazd do Weimaru, prezydent chciał zademonstrować, jak bardzo poczuł się urażony tekstem w niemieckiej gazecie. To był kontekst powstania oświadczenia byłych ministrów spraw zagranicznych. Chcieliśmy zwrócić uwagę, że współpraca w ramach trójkąta weimarskiego jest wyjątkowo ważna dla Polski, że nie wolno odwoływać jego szczytów z błahych przyczyn, że żałujemy, iż spotkanie się nie odbyło, i mamy nadzieję, że uda się do niego doprowadzić. Tylko tyle i aż tyle.
Nowy patriotyzm
Reakcje Kancelarii Prezydenta, kierownictwa PiS i MSZ na nasze oświadczenie wprawiają w zdumienie i budzą jeszcze większy niepokój niż odwołanie szczytu. Ogłoszono oto, że krytyka polityki zagranicznej obecnych władz działa na szkodę państwa polskiego. W ten sposób PiS na nowo definiuje polski patriotyzm. Patriotą okazuje się tylko ten, kto chwali prezydenta Kaczyńskiego i PiS, a ktokolwiek ośmieli się na krytykę, patriotą nie jest. Takie zachowanie przypomina najgorsze praktyki z lat 50. i 60., kiedy każdy, kto występował z krytyką ówczesnych władz, stawał się nie tylko wrogiem władzy ludowej, ale i ludu. Ale te czasy mamy już za sobą. W demokracji krytyka rządzących jest rzeczą normalną. Bracia Kaczyńscy ochoczo korzystali z tej swobody, gdy sami byli w opozycji. Polska nie jest jednak Białorusią, gdzie wychwalanie władzy jest obowiązkowe. Warto, by prezydent i działacze PiS o tym pamiętali.
Nadreakcja władz
Mieliśmy do czynienia ze zdecydowaną nadreakcją polskich władz na artykuł w niemieckiej gazecie. Artykuł, skądinąd obrzydliwy, wyraża poglądy dziennikarza i prywatnej gazety. Władze Niemiec nie mają na to wpływu. Takie są bowiem prawa wolnych mediów w demokracjach. Domaganie się oficjalnej reakcji władz w Berlinie na satyryczny artykuł jest nieporozumieniem. To tak, jakby niemiecki rząd zażądał ustosunkowania się władz w Warszawie do artykułu w "Nie" czy "Fakcie". Artykuły publikowane w niezależnej prasie nie mogą być przyczyną zawieszania stosunków międzypaństwowych. Można wystąpić z powództwem cywilnym przeciw "Die Tageszeitung" o naruszenie dóbr osobistych, ale nie przenosi się tego sporu na poziom oficjalnych stosunków międzypaństwowych. Kanclerz Angela Merkel nie kontroluje tego, co ukazuje się w niemieckiej prasie.
Domagając się reakcji rządu niemieckiego na artykuł w "Die Tages-zeitung", polskie władze dodatkowo się ośmieszają. Cóż rząd niemiecki mógł odpowiedzieć na polskie żądania? Że to prywatna sprawa między Lechem Kaczyńskim a gazetą, która go zniesławiła. Minister Anna Fotyga, która porównała "Die Tageszeitung" do faszystowskiej gazety "Der St?rmer", tylko dolała oliwy do ognia. O ile bowiem dziennikarz "Die Tageszeitung" wypowiadał się w imieniu własnym, a co najwyżej gazety, o tyle minister Fotyga mówiła w imieniu polskiego państwa.
Zatrzymajmy tę kiepską komedię pomyłek i pomówień. Ośmieszają się władze Rzeczypospolitej. Pogarsza się wizerunek naszego kraju. To, że do takiej sytuacji doszło, jest objawem amatorszczyzny. Polska pod rządami PiS jawi się jako kraj nieprzewidywalny, awanturniczy, nie zainteresowany współpracą w Unii Europejskiej. Choć politycy PiS twierdzą, że na tym ma polegać twarda walka o polskie interesy, efekt jest dokładnie odwrotny do zamierzonego. Polska traci przyjaciół i wpływy, a nieprzemyślana i niekonsekwentna polityka europejska spycha nas w samoizolację.
Gdy jednak w tym samym czasie Kancelaria Prezydenta zaczęła na gorąco komentować publikację w niemieckim "Die Tageszeitung", w sposób oczywisty nasuwały się przypuszczenia, że powód odwołania szczytu był inny niż podany oficjalnie. Prezydent we wcześniejszych wypowiedziach dawał do zrozumienia, że nie bardzo widzi sens współpracy w ramach trójkąta weimarskiego. Zresztą za jego kadencji stosunki Polski z Niemcami uległy pogorszeniu. Uprawdopodobniło to pogłoski, że Lechem Kaczyńskim mogła kierować niechęć do uczestniczenia w spotkaniu, albo odwołując swój przyjazd do Weimaru, prezydent chciał zademonstrować, jak bardzo poczuł się urażony tekstem w niemieckiej gazecie. To był kontekst powstania oświadczenia byłych ministrów spraw zagranicznych. Chcieliśmy zwrócić uwagę, że współpraca w ramach trójkąta weimarskiego jest wyjątkowo ważna dla Polski, że nie wolno odwoływać jego szczytów z błahych przyczyn, że żałujemy, iż spotkanie się nie odbyło, i mamy nadzieję, że uda się do niego doprowadzić. Tylko tyle i aż tyle.
Nowy patriotyzm
Reakcje Kancelarii Prezydenta, kierownictwa PiS i MSZ na nasze oświadczenie wprawiają w zdumienie i budzą jeszcze większy niepokój niż odwołanie szczytu. Ogłoszono oto, że krytyka polityki zagranicznej obecnych władz działa na szkodę państwa polskiego. W ten sposób PiS na nowo definiuje polski patriotyzm. Patriotą okazuje się tylko ten, kto chwali prezydenta Kaczyńskiego i PiS, a ktokolwiek ośmieli się na krytykę, patriotą nie jest. Takie zachowanie przypomina najgorsze praktyki z lat 50. i 60., kiedy każdy, kto występował z krytyką ówczesnych władz, stawał się nie tylko wrogiem władzy ludowej, ale i ludu. Ale te czasy mamy już za sobą. W demokracji krytyka rządzących jest rzeczą normalną. Bracia Kaczyńscy ochoczo korzystali z tej swobody, gdy sami byli w opozycji. Polska nie jest jednak Białorusią, gdzie wychwalanie władzy jest obowiązkowe. Warto, by prezydent i działacze PiS o tym pamiętali.
Nadreakcja władz
Mieliśmy do czynienia ze zdecydowaną nadreakcją polskich władz na artykuł w niemieckiej gazecie. Artykuł, skądinąd obrzydliwy, wyraża poglądy dziennikarza i prywatnej gazety. Władze Niemiec nie mają na to wpływu. Takie są bowiem prawa wolnych mediów w demokracjach. Domaganie się oficjalnej reakcji władz w Berlinie na satyryczny artykuł jest nieporozumieniem. To tak, jakby niemiecki rząd zażądał ustosunkowania się władz w Warszawie do artykułu w "Nie" czy "Fakcie". Artykuły publikowane w niezależnej prasie nie mogą być przyczyną zawieszania stosunków międzypaństwowych. Można wystąpić z powództwem cywilnym przeciw "Die Tageszeitung" o naruszenie dóbr osobistych, ale nie przenosi się tego sporu na poziom oficjalnych stosunków międzypaństwowych. Kanclerz Angela Merkel nie kontroluje tego, co ukazuje się w niemieckiej prasie.
Domagając się reakcji rządu niemieckiego na artykuł w "Die Tages-zeitung", polskie władze dodatkowo się ośmieszają. Cóż rząd niemiecki mógł odpowiedzieć na polskie żądania? Że to prywatna sprawa między Lechem Kaczyńskim a gazetą, która go zniesławiła. Minister Anna Fotyga, która porównała "Die Tageszeitung" do faszystowskiej gazety "Der St?rmer", tylko dolała oliwy do ognia. O ile bowiem dziennikarz "Die Tageszeitung" wypowiadał się w imieniu własnym, a co najwyżej gazety, o tyle minister Fotyga mówiła w imieniu polskiego państwa.
Zatrzymajmy tę kiepską komedię pomyłek i pomówień. Ośmieszają się władze Rzeczypospolitej. Pogarsza się wizerunek naszego kraju. To, że do takiej sytuacji doszło, jest objawem amatorszczyzny. Polska pod rządami PiS jawi się jako kraj nieprzewidywalny, awanturniczy, nie zainteresowany współpracą w Unii Europejskiej. Choć politycy PiS twierdzą, że na tym ma polegać twarda walka o polskie interesy, efekt jest dokładnie odwrotny do zamierzonego. Polska traci przyjaciół i wpływy, a nieprzemyślana i niekonsekwentna polityka europejska spycha nas w samoizolację.
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.