Konserliberalizm, czyli jak pogodzić PiS z PO
Spadający na podłogę pluszowy miś przesłonił tradycyjne konflikty na linii prawica-lewica. A zaciekłość sporu między narodowo-konserwatywnym Prawem i Sprawiedliwością a liberalną Platforma Obywatelską przeszła wszystko to, co widziano w Polsce od kilkunastu lat. Gdyby wierzyć w to, co mówią i czynią obecnie polscy politycy, między PiS i PO rozciąga się prawdziwa przepaść, najgorsza ideologiczna przeszkoda, jaką nasz kraj widział. Przed ostatnimi wyborami partia, które je wygrała, kazała nam wybierać między solidarnością a liberalizmem. Czy rzeczywiście największą różnicą między PiS a PO jest ideologia? Czy to właśnie liberalna trucizna, która tak bardzo zasmuciła pluszowego misia z telewizyjnych przedwyborczych spotów PiS, nie pozwala znaleźć wspólnego języka między Kaczyńskim a Tuskiem albo Marcinkiewiczem i Rokitą?
Wygląda na to, że mamy raczej do czynienia z mistyfikacją. Bo tak naprawdę, jeśli chodzi o postrzeganie świata i gospodarki, zarówno konserwatyzm, jak i liberalizm zamiast dzielić, powinny ułatwiać rozmowę obu tych ugrupowań. Co można zaproponować naszym wyniszczającym się dominującym dziś w sondażach partiom? Proponuję konserliberalizm, czyli połączenie przywiązania do tradycji i społecznego porządku z nowoczesną wizją polityki gospodarczej. Nazwa jest moja, ale trend, który nazwałem konserliberalizmem, tak naprawdę już istnieje. Także w Polsce.
Konserwatyzm kontra liberalizm
Czym jest w gruncie rzeczy konserwatyzm? Zgodnie ze słownikowymi wyjaśnieniami, jest to ideologia bazująca na poszanowaniu dla tradycyjnych instytucji społecznych, religii, szacunku dla władzy. Jest to także ideologia o zakorzenionym braku pełnego zaufania do jednostki, która jest grzeszna, nigdy nie będzie doskonała i zawsze może postępować niewłaściwie. Konserwatyści patrzą więc na silne instytucje państwowe jako na rodzaj zabezpieczenia przed egoizmem i złymi cechami ludzkiego charakteru. Nie mają one obywatelom zabierać wolności, ale mają pilnie strzec, aby ta wolność nie została nadużyta ze szkodą dla innych. Z drugiej strony, konserwatyzm to nie komunizm. Instytucje publiczne mają bronić zasad i uczciwości, ale nie mają zastępować ludzi w działalności gospodarczej. Konserwatyści nie mają więc nic przeciwko rynkowi - przeciwnie, to właśnie wolny rynek, konkurencja i prywatna przedsiębiorczość stanowią podstawę trwałego rozwoju. Wykwitem politycznego konserwatyzmu jest niemiecka chadecja i stworzone po wojnie przez Konrada Adenauera nowe Niemcy, przez dziesięciolecia łączące najlepsze cechy sprawnego i skutecznego państwa z efektywną gospodarką i obywatelskimi swobodami.
Liberalizm bazuje z kolei na przekonaniu, że wolność ludzi jest wartością nadrzędną, naturalne prawa rządzące rynkiem i społeczeństwem są w stanie sprawnie rozwiązywać konflikty i problemy, a instytucje publiczne są oczywiście niezbędne, ale tylko w takim zakresie, który nie ogranicza nadmiernie wolności człowieka. Słowem, liberał wierzy w prawidłowe zachowanie człowieka i w samoregulujące mechanizmy rynkowe, podczas gdy konserwatysta jest w obu tych dziedzinach bardziej wstrzemięźliwy.
Czy obie ideologie są z sobą w zasadniczy sposób skłócone? W pewnych dziedzinach na pewno, w pewnych jednak nie. Skoro i konserwatyści, i liberałowie godzą się na kluczową rolę rynku i prywatnej przedsiębiorczości w rozwoju gospodarczym, na polu ekonomicznym różnice między nimi dają się w znacznej mierze załagodzić. Między żądanym przez konserwatystów czujnym nadzorem instytucji publicznych, mającym na celu przeciwdziałanie realizowanemu kosztem innym nadmiernemu ekonomicznemu egoizmowi, a akceptowaną przez liberałów potrzebą dobrych regulacji rynkowych, broniących konkurencji i uczciwych reguł gry, nietrudno daje się znaleźć kompromis. Podobnie można szukać kompromisu w sferze społecznej - w końcu szacunek dla religii i tradycyjnych wartości społecznych nie musi być okazywany przez ograniczanie wolności obywateli.
Konserwatyzm z liberalizmem nie są skazane na stałą walkę. Odwrotnie, nie jest trudno znaleźć pola współpracy. Oczywiście, wówczas gdy za szyldem rzekomego "konserwatyzmu" nie kryją się miłośnicy etatyzmu, protekcjonizmu i państwowego socjalizmu, a za szyldem "liberalizmu" nie chowają się anarchiści marzący o rozmontowywaniu publicznych instytucji dla samej przyjemności tego działania. Obawiam się, że w znacznej mierze w takiej właśnie sytua-cji znaleźliśmy się obecnie w Polsce.
Rynek kontra etatyzm
Liberalizm daje się pogodzić z konserwatyzmem, podobnie jak w przeszłości udało się go pogodzić z elementami tradycji socjalistycznej. Koniec XX wieku można uznać za okres potężnej ofensywy liberalizmu wdzierającego się w sam środek tradycyjnych podziałów na scenie politycznej. W pierwszej połowie XX wieku wydawało się, że główną linią podziału społecznego jest podział lewica - prawica, w którym lewica broniła interesów świata pracy, a prawica - interesów kapitału. Tradycyjny liberalizm podobnie jak konserwatyzm znajdował się wówczas po stronie prawicy, broniąc wolnego rynku przed etatystycznymi zakusami ideologów socjalizmu. Dalszy rozwój światowej gospodarki zadał kłam tezie, że główny konflikt społeczny przebiega dziś na linii praca - kapitał. Znacznie silniejszy okazał się konflikt na linii: zwolennicy rynku - zwolennicy etatyzmu, który po jednaj stronie sceny postawił wielkiego przedsiębiorcę i wysoko wykwalifikowanego pracownika, a po drugiej - słabo wykształconego robotnika oraz właściciela małego sklepu. Liberalizm przystąpił więc do wielkiej ofensywy, przenikając stopniowo do dawnych ideologii lewicowych i dostosowując je do współczesnego świata. Część partii o rodowodzie socjaldemokratycznym, jak Partia Pracy Tony'ego Blaira albo hiszpańska PSOE Felipe Gonzáleza, przeszły metamorfozę, umiejętnie łącząc część swoich dawnych lewicowych ideałów z liberalizmem w dziedzinie gospodarczej. Powstał w ten sposób socjalliberalizm, nowoczesny nurt polityczny, który umie radzić sobie z wyznaniami globalizmu i nowoczesnej gospodarki, nie tracąc całkiem swoich lewicowych korzeni.
Taka sama metamorfoza zachodzi i po drugiej stronie tradycyjnej sceny politycznej. Partie prawicowe i konserwatywne, dostosowując się do wymogów współczesnego świata, sięgają po język liberalizmu w sprawach gospodarczych. Robili to i robią José Aznar w Hiszpanii, Angela Merkel w Niemczech, a nawet - w specyficzny dla siebie sposób - Silvio Berlusconi we Włoszech. Gospodarczy liberalizm okazuje się kuszącym uzupełnieniem konserwatyzmu z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, przemawia dobrze do dominującej w społeczeństwach zachodnioeuropejskich klasy średniej, po drugie, dobrze pasuje do współczesnej światowej gospodarki, dając szansę na ekonomiczny sukces. Wyrasta więc nam konserliberalizm, inteligentne połączenie przywiązania do tradycji i społecznego porządku z nowoczesną wizją polityki gospodarczej.
To, co budzi nadal pewne zdumienie w Europie, nie jest niczym nowym w Ameryce. W gruncie rzeczy obie główne partie w USA to partie liberalne - z tym że demokraci są bliżsi postaw socjalliberalnych, a republikanie - konserliberalnych (notabene z polskiego punktu widzenia obie amerykańskie partie byłyby sklasyfikowane jako "ultraliberalne", a być może i "lumpenliberalne").
Przepaść do przejścia
Czy rzeczywiście między PiS i PO rozpościera się w sferze gospodarczej ideologiczna przepaść nie do przejścia? Jeśli nawet tak jest, to wcale nie z powodu niemożności połączenia wartości liberalnych i konserwatywnych. Konflikt o to, czy prywatyzować kopalnie i fabryki, nie ma nic wspólnego z ideologią - jest to bardziej efekt presji związków zawodowych, które boją się o swoje miejsca pracy, niż różnic w postrzeganiu świata. Podobnie jest z kłótniami o kierunki reformy finansów publicznych, o niezależność banku centralnego, o prywatyzację banków czy o zmiany podatkowe. Konserwatyści z PiS bez problemu mogliby znaleźć wspólny język z liberałami z PO. Tyle że nie wydaje się, aby w obecnych polskich warunkach chodziło o znalezienie wspólnego języka. Odwrotnie, im mniej wspólnego języka, tym lepiej.
Fot: M. Stelmach
Wygląda na to, że mamy raczej do czynienia z mistyfikacją. Bo tak naprawdę, jeśli chodzi o postrzeganie świata i gospodarki, zarówno konserwatyzm, jak i liberalizm zamiast dzielić, powinny ułatwiać rozmowę obu tych ugrupowań. Co można zaproponować naszym wyniszczającym się dominującym dziś w sondażach partiom? Proponuję konserliberalizm, czyli połączenie przywiązania do tradycji i społecznego porządku z nowoczesną wizją polityki gospodarczej. Nazwa jest moja, ale trend, który nazwałem konserliberalizmem, tak naprawdę już istnieje. Także w Polsce.
Konserwatyzm kontra liberalizm
Czym jest w gruncie rzeczy konserwatyzm? Zgodnie ze słownikowymi wyjaśnieniami, jest to ideologia bazująca na poszanowaniu dla tradycyjnych instytucji społecznych, religii, szacunku dla władzy. Jest to także ideologia o zakorzenionym braku pełnego zaufania do jednostki, która jest grzeszna, nigdy nie będzie doskonała i zawsze może postępować niewłaściwie. Konserwatyści patrzą więc na silne instytucje państwowe jako na rodzaj zabezpieczenia przed egoizmem i złymi cechami ludzkiego charakteru. Nie mają one obywatelom zabierać wolności, ale mają pilnie strzec, aby ta wolność nie została nadużyta ze szkodą dla innych. Z drugiej strony, konserwatyzm to nie komunizm. Instytucje publiczne mają bronić zasad i uczciwości, ale nie mają zastępować ludzi w działalności gospodarczej. Konserwatyści nie mają więc nic przeciwko rynkowi - przeciwnie, to właśnie wolny rynek, konkurencja i prywatna przedsiębiorczość stanowią podstawę trwałego rozwoju. Wykwitem politycznego konserwatyzmu jest niemiecka chadecja i stworzone po wojnie przez Konrada Adenauera nowe Niemcy, przez dziesięciolecia łączące najlepsze cechy sprawnego i skutecznego państwa z efektywną gospodarką i obywatelskimi swobodami.
Liberalizm bazuje z kolei na przekonaniu, że wolność ludzi jest wartością nadrzędną, naturalne prawa rządzące rynkiem i społeczeństwem są w stanie sprawnie rozwiązywać konflikty i problemy, a instytucje publiczne są oczywiście niezbędne, ale tylko w takim zakresie, który nie ogranicza nadmiernie wolności człowieka. Słowem, liberał wierzy w prawidłowe zachowanie człowieka i w samoregulujące mechanizmy rynkowe, podczas gdy konserwatysta jest w obu tych dziedzinach bardziej wstrzemięźliwy.
Czy obie ideologie są z sobą w zasadniczy sposób skłócone? W pewnych dziedzinach na pewno, w pewnych jednak nie. Skoro i konserwatyści, i liberałowie godzą się na kluczową rolę rynku i prywatnej przedsiębiorczości w rozwoju gospodarczym, na polu ekonomicznym różnice między nimi dają się w znacznej mierze załagodzić. Między żądanym przez konserwatystów czujnym nadzorem instytucji publicznych, mającym na celu przeciwdziałanie realizowanemu kosztem innym nadmiernemu ekonomicznemu egoizmowi, a akceptowaną przez liberałów potrzebą dobrych regulacji rynkowych, broniących konkurencji i uczciwych reguł gry, nietrudno daje się znaleźć kompromis. Podobnie można szukać kompromisu w sferze społecznej - w końcu szacunek dla religii i tradycyjnych wartości społecznych nie musi być okazywany przez ograniczanie wolności obywateli.
Konserwatyzm z liberalizmem nie są skazane na stałą walkę. Odwrotnie, nie jest trudno znaleźć pola współpracy. Oczywiście, wówczas gdy za szyldem rzekomego "konserwatyzmu" nie kryją się miłośnicy etatyzmu, protekcjonizmu i państwowego socjalizmu, a za szyldem "liberalizmu" nie chowają się anarchiści marzący o rozmontowywaniu publicznych instytucji dla samej przyjemności tego działania. Obawiam się, że w znacznej mierze w takiej właśnie sytua-cji znaleźliśmy się obecnie w Polsce.
Rynek kontra etatyzm
Liberalizm daje się pogodzić z konserwatyzmem, podobnie jak w przeszłości udało się go pogodzić z elementami tradycji socjalistycznej. Koniec XX wieku można uznać za okres potężnej ofensywy liberalizmu wdzierającego się w sam środek tradycyjnych podziałów na scenie politycznej. W pierwszej połowie XX wieku wydawało się, że główną linią podziału społecznego jest podział lewica - prawica, w którym lewica broniła interesów świata pracy, a prawica - interesów kapitału. Tradycyjny liberalizm podobnie jak konserwatyzm znajdował się wówczas po stronie prawicy, broniąc wolnego rynku przed etatystycznymi zakusami ideologów socjalizmu. Dalszy rozwój światowej gospodarki zadał kłam tezie, że główny konflikt społeczny przebiega dziś na linii praca - kapitał. Znacznie silniejszy okazał się konflikt na linii: zwolennicy rynku - zwolennicy etatyzmu, który po jednaj stronie sceny postawił wielkiego przedsiębiorcę i wysoko wykwalifikowanego pracownika, a po drugiej - słabo wykształconego robotnika oraz właściciela małego sklepu. Liberalizm przystąpił więc do wielkiej ofensywy, przenikając stopniowo do dawnych ideologii lewicowych i dostosowując je do współczesnego świata. Część partii o rodowodzie socjaldemokratycznym, jak Partia Pracy Tony'ego Blaira albo hiszpańska PSOE Felipe Gonzáleza, przeszły metamorfozę, umiejętnie łącząc część swoich dawnych lewicowych ideałów z liberalizmem w dziedzinie gospodarczej. Powstał w ten sposób socjalliberalizm, nowoczesny nurt polityczny, który umie radzić sobie z wyznaniami globalizmu i nowoczesnej gospodarki, nie tracąc całkiem swoich lewicowych korzeni.
Taka sama metamorfoza zachodzi i po drugiej stronie tradycyjnej sceny politycznej. Partie prawicowe i konserwatywne, dostosowując się do wymogów współczesnego świata, sięgają po język liberalizmu w sprawach gospodarczych. Robili to i robią José Aznar w Hiszpanii, Angela Merkel w Niemczech, a nawet - w specyficzny dla siebie sposób - Silvio Berlusconi we Włoszech. Gospodarczy liberalizm okazuje się kuszącym uzupełnieniem konserwatyzmu z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, przemawia dobrze do dominującej w społeczeństwach zachodnioeuropejskich klasy średniej, po drugie, dobrze pasuje do współczesnej światowej gospodarki, dając szansę na ekonomiczny sukces. Wyrasta więc nam konserliberalizm, inteligentne połączenie przywiązania do tradycji i społecznego porządku z nowoczesną wizją polityki gospodarczej.
To, co budzi nadal pewne zdumienie w Europie, nie jest niczym nowym w Ameryce. W gruncie rzeczy obie główne partie w USA to partie liberalne - z tym że demokraci są bliżsi postaw socjalliberalnych, a republikanie - konserliberalnych (notabene z polskiego punktu widzenia obie amerykańskie partie byłyby sklasyfikowane jako "ultraliberalne", a być może i "lumpenliberalne").
Przepaść do przejścia
Czy rzeczywiście między PiS i PO rozpościera się w sferze gospodarczej ideologiczna przepaść nie do przejścia? Jeśli nawet tak jest, to wcale nie z powodu niemożności połączenia wartości liberalnych i konserwatywnych. Konflikt o to, czy prywatyzować kopalnie i fabryki, nie ma nic wspólnego z ideologią - jest to bardziej efekt presji związków zawodowych, które boją się o swoje miejsca pracy, niż różnic w postrzeganiu świata. Podobnie jest z kłótniami o kierunki reformy finansów publicznych, o niezależność banku centralnego, o prywatyzację banków czy o zmiany podatkowe. Konserwatyści z PiS bez problemu mogliby znaleźć wspólny język z liberałami z PO. Tyle że nie wydaje się, aby w obecnych polskich warunkach chodziło o znalezienie wspólnego języka. Odwrotnie, im mniej wspólnego języka, tym lepiej.
Fot: M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.