W Petersburgu Putin zagra rolę energetycznego cara odnowiciela
To będzie szczyt bez anarchistów, antyglobalistów, ekologów i alterglobalistów. Bez niepotrzebnej krytyki i bezdomnych szpecących miasto. Będzie za to historia o powrocie zranionego imperium. Światła zostaną skierowane na Władimira Putina. - Rosja potrzebuje tego szczytu - mówi Andriej Iłłarionow, rosyjski ekonomista, były doradca Władimira Putina, dziś jego zażarty krytyk. Ale nie potrzebuje go na użytek wewnętrzny, lecz po to, by się utwierdzić w przekonaniu, że wciąż się liczy na szachownicy. Rosja potrzebuje szczytu, by pokazać innym, że decyduje o losach świata i że trzeba się z nią liczyć. - Putin chce usłyszeć, że Rosja jest energetycznym supermocarstwem. Nie zamierza słuchać pouczeń o prawach człowieka i demokracji. Tak można postępować tylko wobec maluczkich - mówi Iłłarionow.
Machina już ruszyła. Dowodzi nią Igor Szuwałow, doradca Putina. To jemu powierzono zadanie przygotowania szczytu w Petersburgu. Priorytetem jest bezpieczeństwo. Miasto stanie się fortecą, w której nie będzie można protestować. OMON już odebrał trzy izraelskie armatki wodne do rozpraszania tłumu. Mogą one działać także na gaz. Petersburska milicja od połowy maja jest w stanie podwyższonej gotowości. Na Prospekcie Newskim zawieszono 40 dodatkowych kamer. Do obsługi zagranicznych delegacji wyznaczono lotnisko Pułkowo. Rzeka Newa i wschodnia część Zatoki Fińskiej od 13 do 17 lipca będą zamknięte dla statków. Aby nic nie psuło sielskiego obrazu, nakazano bezdomnym opuszczenie centrum. Odpowiednie służby zapewnią słoneczną pogodę podczas szczytu. Na wszelki wypadek zakaz demonstracji wprowadzono też w Moskwie.
Nad sposobem opisywania szczytu w zachodnich mediach będzie czuwała amerykańska agencja Ketchum. Jej strategia to odwracanie uwagi. Newsem ma być doniesienie o produkcji wódki G-8. Agencja zadba też o oficjalne biuletyny i medialną logistykę. Media krajowe dostały od prezydenta prikaz o przekazywaniu informacji w duchu "odpowiedzialności". Siergiej Sobianin, niedawno mianowany szef kancelarii Władimira Putina i były gubernator okręgu tiumeńskiego, udał się na wycieczkę po Europie, podczas której poprawiał wizerunek swego kraju. Sobianin został wybrany nieprzypadkowo. Na politycznej giełdzie pomysłów w sprawie rozwiązania "problemu roku 2008", czyli kolejnych wyborów prezydenckich, to właśnie Sobianin zyskał najwięcej punktów. "Mówią, że nie jesteśmy godni zorganizowania szczytu G-8. No to im pokażemy" - dopingował go Władimir Putin.
Najświętsza energetyka
Z formalnego punktu widzenia będzie więc pięknie. Pod względem treści szczyt w Petersburgu może się jednak okazać politycznym niewypałem. W najważniejszej kwestii, czyli w sprawie bezpieczeństwa energetycznego, między członkami G-8 występują ogromne rozbieżności. Przyznaje to nawet Szuwałow. - Atmosfera jest nie najlepsza i nie wiadomo, czy się poprawi - mówi.
Zachód stara się wymóc na Rosjanach liberalizację rynku gazu przez ratyfikację Europejskiej Karty Energetycznej. Kreml dąży do jak największego uzależnienia innych państw, zwłaszcza Unii Europejskiej, od rosyjskich dostaw. Ostatecznie chce usankcjonowania monopolu Gazpromu. Rosjanie chcą też powiązać kwestię energetyczną ze wstąpieniem do WTO, na co nie godzą się na razie USA. Do tego dochodzi kwestia uranu i budowa terminali skroplonego gazu LNG. UE ograniczyła import uranu z Rosji do 20 proc. zapotrzebowania (ten surowiec jest wykorzystywany jako paliwo w elektrowniach nuklearnych). Ostatnio limit wzrósł do 25 proc., by zaspokoić potrzeby nowych krajów członkowskich UE. Rosjanie są niezadowoleni z takiego rozwiązania i domagają się zniesienia ograniczeń. A to oznacza uzależnienie od importu uranu z Rosji (w planach jest stworzenie nuklearnego Gazpromu). Do rozwiązania pozostaje też problem podpisania nowego układu o partnerstwie i współpracy między UE a Rosją. Obowiązujący wygasa 1 stycznia 2007 r.
Moskwa pozoruje grę. Zapowiada, że liberalizacja rynku gazu jest możliwa (w zamian za dostęp do zachodnioeuropejskich sieci przesyłowych), a jednocześnie Duma przyjmuje ustawę, która uznaje gaz za surowiec strategiczny. Dlatego dla dobra interesów narodowych Rosji wyłączne prawo do jego eksportu ma "właściciel wspólnego systemu zaopatrywania w gaz", czyli Gazprom. Ponadto trwają prace nad ustawą ograniczającą wielkość złóż, do których mają dostęp firmy zagraniczne. Jej przyjęcie oznaczałoby utratę kontroli Royal Dutch Shell i ExxonMobil nad złożami ropy na Sachalinie. - Jeśli nasi europejscy partnerzy oczekują, że dopuścimy ich do tego, co najświętsze w naszej gospodarce, czyli energetyki, to oczekujemy od nich takich samych kroków w dziedzinach najbardziej krytycznych i najważniejszych dla naszego rozwoju - mówił podczas spotkania UE - Rosja w Soczi Władimir Putin.
Kilka tygodni później podczas wizyty Romano Prodiego w Moskwie Rosja i Włochy "otworzyły nowy rozdział w sferze energetyki", liberalizując wzajemnie rynki energetyczne. Rosja zrealizowała wymagania Karty Energetycznej wobec Włoch, nie ratyfikując samej karty. Wyjaśniła to rządowa "Rossijskaja Gazieta": "Prodiego i Putina wiele łączy w kwestiach polityki zagranicznej. W odróżnieniu od Berlusconiego nowy włoski premier od początku potępiał amerykańską wojnę przeciwko Irakowi".
Nie szantaż, lecz interesy
W innych krajach europejskich Kreml stosuje podobną taktykę: dziel, uzależniaj i rządź. - Nigdy nie uprawialiśmy szantażu energetycznego. Rosja jest po prostu gotowa wykorzystywać swoje zasoby do obrony przed nieuczciwą konkurencją - tłumaczył Putin podczas narady w rosyjskim MSZ.
Wykonawcą tej polityki jest państwo w państwie, czyli Gazprom, nazywany "drugim MSZ Rosji". Gazprom to największa firma w branży na świecie, a Rosja to kraj dysponujący największymi zasobami gazu. Koncernowi nie wystarcza już rola eksportera i udziałowca w sieciach gazociągów różnych krajów, oczekuje dostępu do dystrybucji, czyli bezpośrednio do klientów.
Najpierw jednak Gazprom chce w pełni uzależnić Europę od swojego gazu. Najnowszym pomysłem koncernu jest budowa Gazociągu Południowoeuropejskiego (SEGP). Gazociąg ten będzie przedłużeniem rurociągu Blue Stream z Turcji do Bułgarii, Rumunii i Węgier, skąd surowiec będzie mógł być rozsyłany do całej południowej Europy. W pierwszym etapie rura miałaby przepustowość 16 mld m?, w drugim - 32 mld m3, co "mogłoby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne tej części Europy". W rzeczywistości jest to próba powtórzenia scenariusza z Gazociągiem Północnym, tyle że na południu Europy. Symbolicznym elementem tej strategii było podpisanie wstępnej umowy Gazpromu z węgierskim ministrem gospodarki Jánosem Kóką dzień przed wizytą w Budapeszcie George'a W. Busha. Amerykański prezydent przyjechał tam, by uczcić 50. rocznicę antykomunistycznego powstania na Węgrzech.
Nie ustają też spekulacje o wejściu Gazpromu do północnej Afryki. Rosyjski koncern chce wykorzystać do tego celu transsaharyjski system przesyłowy mający połączyć Angolę, Nigerię i Algierię. W ten sposób Gazprom uzyskałby wpływ na sieć przesyłową, która ma być źródłem przyszłego europejskiego zaopatrzenia w skroplony gaz LNG.
Towarzysz wilk
Określenie "towarzysz wilk" pojawiło się po ostrym przemówieniu Dicka Cheneya w Wilnie, kiedy amerykański wiceprezydent skrytykował Putina za to, że chce "cofnąć zegar demokratycznych zmian". Stało się to przyczyną, jak to określił Jurij Uszakow, ambasador w Waszyngtonie, "słownej wojny" między USA a Rosją. Ta słowna wojna powoli przeradza się w nową zimną wojnę, mimo że Władimir Putin tuż przed szczytem próbował łagodzić atmosferę. "Nasze więzi są naprawdę bliskie" - mówił.
W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. O ile Europa jest skłonna komplementować Putina, o tyle stosunek USA do Rosji zmienił się diametralnie. - Na razie ta zmiana odbywa się na poziomie słów. Amerykanie jeszcze nie opracowali strategii politycznej wobec Rosji - mówi Michael McFaul, znawca stosunków amerykańsko-rosyjskich w Carnegie Endowment. Co ważne, wśród amerykańskich elit panuje zgoda w sprawie zaostrzenia kursu wobec Kremla. W Radzie Stosunków Zagranicznych powstała niedawno grupa, której przewodził John Edwards, były kandydat demokratów na wiceprezydenta, i Jack Kemp, były republikański kongresman. Owocem pracy grupy był obszerny raport o znaczącym tytule: "Rosja: zły kierunek". Wśród krytyków działań Kremla pojawił się także senator John McCain, jeden z faworytów w wyścigu po prezydenturę. Stanowcza strategia wobec Rosji może więc powstać już niedługo.
Kreml nie ukrywa, że oba kraje są na kolizyjnym kursie. W styczniu ukazał się komentowany w Waszyngtonie tekst Siergieja Iwanowa, ministra obrony i potencjalnego następcy Putina, który przestrzegał przed "wpływaniem na rosyjską politykę przez obce państwa". Była to zawoalowana krytyka Waszyngtonu wspierającego kolorowe rewolucje. Niedługo później Kreml zajął się porządkowaniem sposobu działania zachodnich organizacji pozarządowych, które oskarżono o prowadzenie agentur wpływu. W innej publikacji rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow stwierdził, że "pierwszy raz interesy USA i Rosji nie są zgodne". Wyrazem owej niezgodności była sprzedaż Iranowi 29 pocis-ków Tor-M1. Pociski te mogą powstrzymać ewentualną amerykańską interwencję w tym kraju. Gazprom z kolei włączył się do budowy rurociągu z Iranu przez Pakistan do Indii. Waszyngton był temu przeciwny. Awantura skończyła się przemówieniem Dicka Cheneya w Wilnie i odpowiedzią Putina o "towarzyszu wilku". "Jeśli Bush pojawi się w Petersburgu, to będzie to opcja minimum" - mówi Nikolas Gvosdev, redaktor "National Interest".
Służą nauką
Na razie trwa wojna na szczyty. George W. Bush przyjął w Waszyngtonie prezydenta Gruzji i zastanawia się, czy przy okazji wizyty w Rosji nie odwiedzić Ukrainy i nie wziąć udziału w moskiewskim "alternatywnym szczycie". Udział w konferencji "Inna Rosja", której celem jest nagłośnienie łamania praw obywatelskich w Rosji, zapowiedzieli już przedstawiciele Departamentu Stanu USA i ambasador Wielkiej Brytanii w Moskwie. Amerykańska administracja zachęca też Warszawę do zorganizowania kontrszczytu energetycznego z udziałem prezydentów Ukrainy, Azerbejdżanu i Kazachstanu. Nie wiadomo, czy takie spotkanie się odbędzie, bo nie jest pewne, czy prezydenci dwóch ostatnich krajów, Nursułtan Nazarbajew i Ilham Alijew, odważą się przyjechać. Konstantij Kosaczow, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Dumy, wyraził nadzieję, że przywódcom Kazachstanu i Azerbejdżanu "starczy politycznej mądrości i dbałości o interesy swoich krajów, by się nie poddać tego rodzaju prowokacji".
Tymczasem Władimir Putin prowadzi własny show. Niedawno przyjął rekomendację Obywatelskiego Szczytu G-8, czyli zalecenia organizacji pozarządowych obradujących przed głównym szczytem. Przy okazji zapewnił, że "wbrew temu, co mówili niektórzy uczestnicy szczytu", w Czeczenii nie trwają "działania bojowe", dochodzi tam natomiast do "przejawów terroryzmu". "Żołnierze w Czeczenii zajmują się tym samym, czym w innych częściach federacji: nauką i pełnieniem służby" - zapewnił. Rosyjskie gazety pisały, że Obywatelski Szczyt G-8 został zorganizowany przez organizacje lojalne wobec władz. Koordynatorem jego prac była przewodnicząca Rady ds. Problemów Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka przy Prezydencie Rosji Ełła Pamfiłowa.
Tydzień przed szczytem w Petersburgu nie wiadomo, co z niego wyniknie i czy uda się osiągnąć kompromis. Politycznie szczyt będzie prawdopodobnie niewypałem. Putin przygotował przywódcom najbogatszych państw przedstawienie, w którym zagra rolę energetycznego cara odnowiciela. Część polityków wyjedzie z Petersburga zachwycona, część zniesmaczona. A niektórzy rosyjscy myśliciele zaczną się zastanawiać, czy Petersburga nie należałoby przemianować na Putinograd.
Machina już ruszyła. Dowodzi nią Igor Szuwałow, doradca Putina. To jemu powierzono zadanie przygotowania szczytu w Petersburgu. Priorytetem jest bezpieczeństwo. Miasto stanie się fortecą, w której nie będzie można protestować. OMON już odebrał trzy izraelskie armatki wodne do rozpraszania tłumu. Mogą one działać także na gaz. Petersburska milicja od połowy maja jest w stanie podwyższonej gotowości. Na Prospekcie Newskim zawieszono 40 dodatkowych kamer. Do obsługi zagranicznych delegacji wyznaczono lotnisko Pułkowo. Rzeka Newa i wschodnia część Zatoki Fińskiej od 13 do 17 lipca będą zamknięte dla statków. Aby nic nie psuło sielskiego obrazu, nakazano bezdomnym opuszczenie centrum. Odpowiednie służby zapewnią słoneczną pogodę podczas szczytu. Na wszelki wypadek zakaz demonstracji wprowadzono też w Moskwie.
Nad sposobem opisywania szczytu w zachodnich mediach będzie czuwała amerykańska agencja Ketchum. Jej strategia to odwracanie uwagi. Newsem ma być doniesienie o produkcji wódki G-8. Agencja zadba też o oficjalne biuletyny i medialną logistykę. Media krajowe dostały od prezydenta prikaz o przekazywaniu informacji w duchu "odpowiedzialności". Siergiej Sobianin, niedawno mianowany szef kancelarii Władimira Putina i były gubernator okręgu tiumeńskiego, udał się na wycieczkę po Europie, podczas której poprawiał wizerunek swego kraju. Sobianin został wybrany nieprzypadkowo. Na politycznej giełdzie pomysłów w sprawie rozwiązania "problemu roku 2008", czyli kolejnych wyborów prezydenckich, to właśnie Sobianin zyskał najwięcej punktów. "Mówią, że nie jesteśmy godni zorganizowania szczytu G-8. No to im pokażemy" - dopingował go Władimir Putin.
Najświętsza energetyka
Z formalnego punktu widzenia będzie więc pięknie. Pod względem treści szczyt w Petersburgu może się jednak okazać politycznym niewypałem. W najważniejszej kwestii, czyli w sprawie bezpieczeństwa energetycznego, między członkami G-8 występują ogromne rozbieżności. Przyznaje to nawet Szuwałow. - Atmosfera jest nie najlepsza i nie wiadomo, czy się poprawi - mówi.
Zachód stara się wymóc na Rosjanach liberalizację rynku gazu przez ratyfikację Europejskiej Karty Energetycznej. Kreml dąży do jak największego uzależnienia innych państw, zwłaszcza Unii Europejskiej, od rosyjskich dostaw. Ostatecznie chce usankcjonowania monopolu Gazpromu. Rosjanie chcą też powiązać kwestię energetyczną ze wstąpieniem do WTO, na co nie godzą się na razie USA. Do tego dochodzi kwestia uranu i budowa terminali skroplonego gazu LNG. UE ograniczyła import uranu z Rosji do 20 proc. zapotrzebowania (ten surowiec jest wykorzystywany jako paliwo w elektrowniach nuklearnych). Ostatnio limit wzrósł do 25 proc., by zaspokoić potrzeby nowych krajów członkowskich UE. Rosjanie są niezadowoleni z takiego rozwiązania i domagają się zniesienia ograniczeń. A to oznacza uzależnienie od importu uranu z Rosji (w planach jest stworzenie nuklearnego Gazpromu). Do rozwiązania pozostaje też problem podpisania nowego układu o partnerstwie i współpracy między UE a Rosją. Obowiązujący wygasa 1 stycznia 2007 r.
Moskwa pozoruje grę. Zapowiada, że liberalizacja rynku gazu jest możliwa (w zamian za dostęp do zachodnioeuropejskich sieci przesyłowych), a jednocześnie Duma przyjmuje ustawę, która uznaje gaz za surowiec strategiczny. Dlatego dla dobra interesów narodowych Rosji wyłączne prawo do jego eksportu ma "właściciel wspólnego systemu zaopatrywania w gaz", czyli Gazprom. Ponadto trwają prace nad ustawą ograniczającą wielkość złóż, do których mają dostęp firmy zagraniczne. Jej przyjęcie oznaczałoby utratę kontroli Royal Dutch Shell i ExxonMobil nad złożami ropy na Sachalinie. - Jeśli nasi europejscy partnerzy oczekują, że dopuścimy ich do tego, co najświętsze w naszej gospodarce, czyli energetyki, to oczekujemy od nich takich samych kroków w dziedzinach najbardziej krytycznych i najważniejszych dla naszego rozwoju - mówił podczas spotkania UE - Rosja w Soczi Władimir Putin.
Kilka tygodni później podczas wizyty Romano Prodiego w Moskwie Rosja i Włochy "otworzyły nowy rozdział w sferze energetyki", liberalizując wzajemnie rynki energetyczne. Rosja zrealizowała wymagania Karty Energetycznej wobec Włoch, nie ratyfikując samej karty. Wyjaśniła to rządowa "Rossijskaja Gazieta": "Prodiego i Putina wiele łączy w kwestiach polityki zagranicznej. W odróżnieniu od Berlusconiego nowy włoski premier od początku potępiał amerykańską wojnę przeciwko Irakowi".
Nie szantaż, lecz interesy
W innych krajach europejskich Kreml stosuje podobną taktykę: dziel, uzależniaj i rządź. - Nigdy nie uprawialiśmy szantażu energetycznego. Rosja jest po prostu gotowa wykorzystywać swoje zasoby do obrony przed nieuczciwą konkurencją - tłumaczył Putin podczas narady w rosyjskim MSZ.
Wykonawcą tej polityki jest państwo w państwie, czyli Gazprom, nazywany "drugim MSZ Rosji". Gazprom to największa firma w branży na świecie, a Rosja to kraj dysponujący największymi zasobami gazu. Koncernowi nie wystarcza już rola eksportera i udziałowca w sieciach gazociągów różnych krajów, oczekuje dostępu do dystrybucji, czyli bezpośrednio do klientów.
Najpierw jednak Gazprom chce w pełni uzależnić Europę od swojego gazu. Najnowszym pomysłem koncernu jest budowa Gazociągu Południowoeuropejskiego (SEGP). Gazociąg ten będzie przedłużeniem rurociągu Blue Stream z Turcji do Bułgarii, Rumunii i Węgier, skąd surowiec będzie mógł być rozsyłany do całej południowej Europy. W pierwszym etapie rura miałaby przepustowość 16 mld m?, w drugim - 32 mld m3, co "mogłoby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne tej części Europy". W rzeczywistości jest to próba powtórzenia scenariusza z Gazociągiem Północnym, tyle że na południu Europy. Symbolicznym elementem tej strategii było podpisanie wstępnej umowy Gazpromu z węgierskim ministrem gospodarki Jánosem Kóką dzień przed wizytą w Budapeszcie George'a W. Busha. Amerykański prezydent przyjechał tam, by uczcić 50. rocznicę antykomunistycznego powstania na Węgrzech.
Nie ustają też spekulacje o wejściu Gazpromu do północnej Afryki. Rosyjski koncern chce wykorzystać do tego celu transsaharyjski system przesyłowy mający połączyć Angolę, Nigerię i Algierię. W ten sposób Gazprom uzyskałby wpływ na sieć przesyłową, która ma być źródłem przyszłego europejskiego zaopatrzenia w skroplony gaz LNG.
Towarzysz wilk
Określenie "towarzysz wilk" pojawiło się po ostrym przemówieniu Dicka Cheneya w Wilnie, kiedy amerykański wiceprezydent skrytykował Putina za to, że chce "cofnąć zegar demokratycznych zmian". Stało się to przyczyną, jak to określił Jurij Uszakow, ambasador w Waszyngtonie, "słownej wojny" między USA a Rosją. Ta słowna wojna powoli przeradza się w nową zimną wojnę, mimo że Władimir Putin tuż przed szczytem próbował łagodzić atmosferę. "Nasze więzi są naprawdę bliskie" - mówił.
W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. O ile Europa jest skłonna komplementować Putina, o tyle stosunek USA do Rosji zmienił się diametralnie. - Na razie ta zmiana odbywa się na poziomie słów. Amerykanie jeszcze nie opracowali strategii politycznej wobec Rosji - mówi Michael McFaul, znawca stosunków amerykańsko-rosyjskich w Carnegie Endowment. Co ważne, wśród amerykańskich elit panuje zgoda w sprawie zaostrzenia kursu wobec Kremla. W Radzie Stosunków Zagranicznych powstała niedawno grupa, której przewodził John Edwards, były kandydat demokratów na wiceprezydenta, i Jack Kemp, były republikański kongresman. Owocem pracy grupy był obszerny raport o znaczącym tytule: "Rosja: zły kierunek". Wśród krytyków działań Kremla pojawił się także senator John McCain, jeden z faworytów w wyścigu po prezydenturę. Stanowcza strategia wobec Rosji może więc powstać już niedługo.
Kreml nie ukrywa, że oba kraje są na kolizyjnym kursie. W styczniu ukazał się komentowany w Waszyngtonie tekst Siergieja Iwanowa, ministra obrony i potencjalnego następcy Putina, który przestrzegał przed "wpływaniem na rosyjską politykę przez obce państwa". Była to zawoalowana krytyka Waszyngtonu wspierającego kolorowe rewolucje. Niedługo później Kreml zajął się porządkowaniem sposobu działania zachodnich organizacji pozarządowych, które oskarżono o prowadzenie agentur wpływu. W innej publikacji rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow stwierdził, że "pierwszy raz interesy USA i Rosji nie są zgodne". Wyrazem owej niezgodności była sprzedaż Iranowi 29 pocis-ków Tor-M1. Pociski te mogą powstrzymać ewentualną amerykańską interwencję w tym kraju. Gazprom z kolei włączył się do budowy rurociągu z Iranu przez Pakistan do Indii. Waszyngton był temu przeciwny. Awantura skończyła się przemówieniem Dicka Cheneya w Wilnie i odpowiedzią Putina o "towarzyszu wilku". "Jeśli Bush pojawi się w Petersburgu, to będzie to opcja minimum" - mówi Nikolas Gvosdev, redaktor "National Interest".
Służą nauką
Na razie trwa wojna na szczyty. George W. Bush przyjął w Waszyngtonie prezydenta Gruzji i zastanawia się, czy przy okazji wizyty w Rosji nie odwiedzić Ukrainy i nie wziąć udziału w moskiewskim "alternatywnym szczycie". Udział w konferencji "Inna Rosja", której celem jest nagłośnienie łamania praw obywatelskich w Rosji, zapowiedzieli już przedstawiciele Departamentu Stanu USA i ambasador Wielkiej Brytanii w Moskwie. Amerykańska administracja zachęca też Warszawę do zorganizowania kontrszczytu energetycznego z udziałem prezydentów Ukrainy, Azerbejdżanu i Kazachstanu. Nie wiadomo, czy takie spotkanie się odbędzie, bo nie jest pewne, czy prezydenci dwóch ostatnich krajów, Nursułtan Nazarbajew i Ilham Alijew, odważą się przyjechać. Konstantij Kosaczow, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Dumy, wyraził nadzieję, że przywódcom Kazachstanu i Azerbejdżanu "starczy politycznej mądrości i dbałości o interesy swoich krajów, by się nie poddać tego rodzaju prowokacji".
Tymczasem Władimir Putin prowadzi własny show. Niedawno przyjął rekomendację Obywatelskiego Szczytu G-8, czyli zalecenia organizacji pozarządowych obradujących przed głównym szczytem. Przy okazji zapewnił, że "wbrew temu, co mówili niektórzy uczestnicy szczytu", w Czeczenii nie trwają "działania bojowe", dochodzi tam natomiast do "przejawów terroryzmu". "Żołnierze w Czeczenii zajmują się tym samym, czym w innych częściach federacji: nauką i pełnieniem służby" - zapewnił. Rosyjskie gazety pisały, że Obywatelski Szczyt G-8 został zorganizowany przez organizacje lojalne wobec władz. Koordynatorem jego prac była przewodnicząca Rady ds. Problemów Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka przy Prezydencie Rosji Ełła Pamfiłowa.
Tydzień przed szczytem w Petersburgu nie wiadomo, co z niego wyniknie i czy uda się osiągnąć kompromis. Politycznie szczyt będzie prawdopodobnie niewypałem. Putin przygotował przywódcom najbogatszych państw przedstawienie, w którym zagra rolę energetycznego cara odnowiciela. Część polityków wyjedzie z Petersburga zachwycona, część zniesmaczona. A niektórzy rosyjscy myśliciele zaczną się zastanawiać, czy Petersburga nie należałoby przemianować na Putinograd.
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.