Przyspieszenie emigracji jest reakcją na zalewającą nas falę ignorancji i demagogii
Wpolskiej gospodarce nie dzieje się najlepiej mimo dość szybkiego wzrostu PKB w ostatnich kilku kwartałach. Jeśli porównać Polskę z innym krajami postkomunistycznymi, które z nami weszły do unii, to w tej ósemce pod względem wzrostu PKB znajdujemy się na ostatnim miejscu. A Estonia, Łotwa czy Litwa mogą się pochwalić wzrostem ponaddwukrotnie wyższym niż Polska. Zatrudnienie w relacji do siły roboczej kurczyło się przez wiele lat (1997-2004) i dopiero od niedawna rośnie, chociaż ciągle jesteśmy pod tym względem na szarym końcu Europy. A przecież w pierwszej fazie przemian, korekcyjnej recesji i późniejszej dynamicznej ekspansji, było inaczej, mimo że rozmaici demagodzy opowiadają teraz rozmaite bzdury na temat transformacji ustrojowej. Wtedy jak grzyby po deszczu powstawały prywatne firmy, szybko rosło zatrudnienie, i prywatyzowaliśmy niewydolny sektor państwowy. Sukcesy osiągaliśmy w liberalnej fazie reform, a nie w późniejszej fazie rosnącego przeregulowania, wydatków publicznych, zbiurokratyzowania i korupcji.
To, że mnóstwo nieuków i demagogów z obecnej koalicji i spoza niej tego nie rozumie, nie zmienia rzeczywistości. Może zaś powodować pogłębienie się trudności, o których mowa wyżej, jeśli ignoranci znajdową wsparcie w ośrodkach opiniotwórczych. Nonsensowne opinie zachęcą do prowadzenia polityki gospodarczej i zmian instytucjonalnych, pogłębiających deformacje w gospodarce.
Zawstydzająca niewiedza
Niestety, w sukurs demagogom i ignorantom przyszedł ostatnio w Poznaniu wysoko postawiony hierarcha Kościoła katolickiego. Passusy wystąpienia arcybiskupa Michalika poświęcone gospodarce mogłyby równie dobrze paść z ust Andrzeja Leppera i jemu podobnych, tak wielki zawierały ładunek fałszywych ocen i zwykłej niewiedzy. Cytując za "Dziennikiem" [26.06], arcybiskup stwierdził: "Czy nie jest paradoksem, że pod pretekstem prywatyzacji wyprzedano polską własność i polskie możliwości, że rząd musi dziś wykupywać koncesję na budowę autostrad. (...) Niedługo będzie musiał odkupić cukrownie, cementownie, huty, banki i pewnie ziemię...". Na razie wystarczy.
Zacznę od powszechnego w ostatnich latach zafałszowania. Otóż prywatyzacja nie jest "pretekstem", lecz środkiem poprawy skuteczności działania i w efekcie zyskowności przedsiębiorstw. Fala prywatyzacji przetoczyła się (i nadal przetacza) przez świat zachodni, kraje rozwijające się i kraje postkomunistyczne, w tej chronologicznie kolejności. Efektem tego są niższe koszty, lepsze produkty i wyższe dochody pracujących. Arcybiskup może się sam o tym przekonać, wsiadając do samochodu wiozącego go do siedziby episkopatu i przypominając sobie, jakim samochodem wożono go za czasów, gdy w państwowych fabrykach produkowaliśmy "wyroby samochodopodobne". Znaczna większość Polaków jest o wiele zamożniejsza niż wówczas. Prywatyzacja była sukcesem, niezależnie od tego, czy u nas i gdzie indziej jacyś cwaniacy starali się przy tej okazji odkrajać kawałek tortu dla siebie.
Tyle korekty fałszywego poglądu o wyprzedaży polskiej własności, którą autor tej żenującej merytorycznie wypowiedzi najwyraźniej myli z własnością państwową. Natomiast pogląd o wyprzedaży "polskich możliwości" zdumiewa brakiem kontaktu z rzeczywistością. Pięć razy więcej studentów studiuje na naszych uczelniach. Coraz bardziej otwierają się też możliwości studiowania na renomowanych uczelniach zagranicznych. I z innej beczki. Trudno o bardziej widoczny przykład nieporównywalnie większych możliwości Polaków niż niedawne mistrzostwa świata w piłce nożnej. Około 35 tys. Polaków, którzy przyjechali z Polski i innych krajów obejrzeć mecz naszej reprezentacji z Ekwadorem, to przykład awansu materialnego, jakiego nie można sobie było nawet wyobrazić choćby 20 lat temu. A także, dodajmy, przykład przywiązania do polskich barw narodowych. Mamy szansę kultywować to przywiązanie. Ale pod warunkiem że nie będziemy Polaków z kraju i zagranicy zniechęcać do Polski, wspierając działania wpędzające nas w biedę, szerząc nieuctwo, a nie wiedzę, i wreszcie tworząc duszną atmosferę niechęci do sukcesu i zawiści wobec pracowitszych, zdolniejszych i bardziej przedsiębiorczych.
Cui bono?
Wygłaszanie popularnych w danym czasie i miejscu nonsensów musi mieć uzasadnienie. Pierwsze to potrzeba popularności. W odróżnieniu od uczestniczących w wyborach powszechnych liderów partii populistycznych hierarchowie Kościoła w takich wyborach przecież nie uczestniczą. Nawet proboszczów nie wybiera się w wyborach powszechnych. Licytacja z Lepperem nie ma więc uzasadnienia, gdy spojrzy się na to z perspektywy potrzeb wyborczej popularności. A może idzie tutaj o licytację z innym niż Lepper demagogiem i ignorantem, księdzem Rydzykiem? Gdyby tak było, to byłaby to perspektywa zaiste zatrważająca. Walka o popularność wśród najmniej rozumiejących rzeczywistość i najbardziej wrogo odnoszących się do świata i ludzi, o nieuków i nienawistników, może się wprawdzie zakończyć sukcesem, ale Polacy za ten sukces zapłacą wysoką cenę. Tak w kategoriach materialnych (regres gospodarczy), jak i intelektualnych (odwrócenie się ludzi wykształconych).
Jeśli nie mamy do czynienia z kalkulacjami, które starałem się zarysować, to być może jest to po prostu - zwyczajna niewiedza. W końcu ekonomia jest nauką antyintuicyjną. Tylko jeśli tak jest, to znowu: cui bono? Przecież nie istnieje żaden kantowski imperatyw kategoryczny, zmuszający kogokolwiek do wypowiadania się w sprawach gospodarki! Takie wypowiedzi, chciałbym zauważyć, mogą zwiększyć popularność w pewnych kręgach społecznych, ale radykalnie obniżają prestiż, i to nie tylko wypowiadającego się w ten sposób, ale także instytucji, którą reprezentuje.
Co może pomyśleć prawnik, gdy słyszy z ust arcybiskupa Michalika, że "rząd musi wykupywać koncesję na budowę autostrad, której poprzednicy się pozbyli". Z uczuciem prawdziwego zażenowania pomyśli, że wykształcony przecież hierarcha nie dostrzega, że jeśli komuś udzielono koncesji i chce się tę koncesję zabrać niezgodnie z zawartą umową, to znaczy, że trzeba będzie ponieść koszty zerwania umowy. To jest prawniczy elementarz. Co pomyśli ekonomista, jest oczywiste. Pomyśli, że oto kolejni etatyści u władzy chcą zastępować efektywne prywatne nieefektywnym państwowym. Wiadomo bowiem, że firmy prywatne z reguły robią to samo co państwowe lepiej i taniej.
Polacy emigrują do liberalizmu
W tym samym wystąpieniu arcybiskup Michalik biada nad wyjazdami w poszukiwaniu lepszej pracy i lepszego życia dwóch milionów Polaków. Jeżeli ta troska jest prawdziwa, to warto, by hierarcha - i nie tylko on - przyswoił sobie pewne prawdy. Otóż jeśli arcybiskup Michalik chce, by ludzie zdolni, wykształceni i pracowici zostawali w Polsce lub do niej wracali, to w pierwszej kolejności powinien się powstrzymywać od takich wypowiedzi jak ta w Poznaniu. Przyspieszenie emigracji w ostatnim okresie nie jest tylko następstwem nowych możliwości stworzonych przez członkostwo w UE. Jest reakcją na zalewającą nas falę ignorancji i demagogii.
Po drugie, jeśli chce się oceniać przewagi różnych systemów gospodarczych, warto zastanowić się, dokąd idą Polacy w poszukiwaniu lepszej pracy i lepszego życia? Odpowiedź jest wskazówką, jakie gospodarki mają przewagę nad innymi, także w tworzeniu miejsc pracy. Otóż Polacy emigrują legalnie za pracą do Wielkiej Brytanii i Irlandii. Te liberalne gospodarki otworzyły swój rynek pracy, gdyż w odróżnieniu od etatystycznych, przeregulowanych gospodarek kontynentalnej Europy Zachodniej tam powstają ciągle nowe miejsca pracy.
Polacy nie boją się więc tak atakowanego u nas obecnie liberalizmu, świadomie lub intuicyjnie wybierając model tworzący nieporównanie większe szanse niż etatyzm. I dlatego, jeśli chcemy zmniejszyć falę emigracji zarobkowej, musimy powrócić do liberalnego modelu gospodarczego. I przywrócić atmosferę intelektualną wczesnej transformacji, która przyciągała nie tylko emigrantów z lat komuny, ale i cudzoziemców dostrzegających w dynamicznie rozwijającej się Polsce swoje miejsce na świecie.
Fot: Z. Furman
To, że mnóstwo nieuków i demagogów z obecnej koalicji i spoza niej tego nie rozumie, nie zmienia rzeczywistości. Może zaś powodować pogłębienie się trudności, o których mowa wyżej, jeśli ignoranci znajdową wsparcie w ośrodkach opiniotwórczych. Nonsensowne opinie zachęcą do prowadzenia polityki gospodarczej i zmian instytucjonalnych, pogłębiających deformacje w gospodarce.
Zawstydzająca niewiedza
Niestety, w sukurs demagogom i ignorantom przyszedł ostatnio w Poznaniu wysoko postawiony hierarcha Kościoła katolickiego. Passusy wystąpienia arcybiskupa Michalika poświęcone gospodarce mogłyby równie dobrze paść z ust Andrzeja Leppera i jemu podobnych, tak wielki zawierały ładunek fałszywych ocen i zwykłej niewiedzy. Cytując za "Dziennikiem" [26.06], arcybiskup stwierdził: "Czy nie jest paradoksem, że pod pretekstem prywatyzacji wyprzedano polską własność i polskie możliwości, że rząd musi dziś wykupywać koncesję na budowę autostrad. (...) Niedługo będzie musiał odkupić cukrownie, cementownie, huty, banki i pewnie ziemię...". Na razie wystarczy.
Zacznę od powszechnego w ostatnich latach zafałszowania. Otóż prywatyzacja nie jest "pretekstem", lecz środkiem poprawy skuteczności działania i w efekcie zyskowności przedsiębiorstw. Fala prywatyzacji przetoczyła się (i nadal przetacza) przez świat zachodni, kraje rozwijające się i kraje postkomunistyczne, w tej chronologicznie kolejności. Efektem tego są niższe koszty, lepsze produkty i wyższe dochody pracujących. Arcybiskup może się sam o tym przekonać, wsiadając do samochodu wiozącego go do siedziby episkopatu i przypominając sobie, jakim samochodem wożono go za czasów, gdy w państwowych fabrykach produkowaliśmy "wyroby samochodopodobne". Znaczna większość Polaków jest o wiele zamożniejsza niż wówczas. Prywatyzacja była sukcesem, niezależnie od tego, czy u nas i gdzie indziej jacyś cwaniacy starali się przy tej okazji odkrajać kawałek tortu dla siebie.
Tyle korekty fałszywego poglądu o wyprzedaży polskiej własności, którą autor tej żenującej merytorycznie wypowiedzi najwyraźniej myli z własnością państwową. Natomiast pogląd o wyprzedaży "polskich możliwości" zdumiewa brakiem kontaktu z rzeczywistością. Pięć razy więcej studentów studiuje na naszych uczelniach. Coraz bardziej otwierają się też możliwości studiowania na renomowanych uczelniach zagranicznych. I z innej beczki. Trudno o bardziej widoczny przykład nieporównywalnie większych możliwości Polaków niż niedawne mistrzostwa świata w piłce nożnej. Około 35 tys. Polaków, którzy przyjechali z Polski i innych krajów obejrzeć mecz naszej reprezentacji z Ekwadorem, to przykład awansu materialnego, jakiego nie można sobie było nawet wyobrazić choćby 20 lat temu. A także, dodajmy, przykład przywiązania do polskich barw narodowych. Mamy szansę kultywować to przywiązanie. Ale pod warunkiem że nie będziemy Polaków z kraju i zagranicy zniechęcać do Polski, wspierając działania wpędzające nas w biedę, szerząc nieuctwo, a nie wiedzę, i wreszcie tworząc duszną atmosferę niechęci do sukcesu i zawiści wobec pracowitszych, zdolniejszych i bardziej przedsiębiorczych.
Cui bono?
Wygłaszanie popularnych w danym czasie i miejscu nonsensów musi mieć uzasadnienie. Pierwsze to potrzeba popularności. W odróżnieniu od uczestniczących w wyborach powszechnych liderów partii populistycznych hierarchowie Kościoła w takich wyborach przecież nie uczestniczą. Nawet proboszczów nie wybiera się w wyborach powszechnych. Licytacja z Lepperem nie ma więc uzasadnienia, gdy spojrzy się na to z perspektywy potrzeb wyborczej popularności. A może idzie tutaj o licytację z innym niż Lepper demagogiem i ignorantem, księdzem Rydzykiem? Gdyby tak było, to byłaby to perspektywa zaiste zatrważająca. Walka o popularność wśród najmniej rozumiejących rzeczywistość i najbardziej wrogo odnoszących się do świata i ludzi, o nieuków i nienawistników, może się wprawdzie zakończyć sukcesem, ale Polacy za ten sukces zapłacą wysoką cenę. Tak w kategoriach materialnych (regres gospodarczy), jak i intelektualnych (odwrócenie się ludzi wykształconych).
Jeśli nie mamy do czynienia z kalkulacjami, które starałem się zarysować, to być może jest to po prostu - zwyczajna niewiedza. W końcu ekonomia jest nauką antyintuicyjną. Tylko jeśli tak jest, to znowu: cui bono? Przecież nie istnieje żaden kantowski imperatyw kategoryczny, zmuszający kogokolwiek do wypowiadania się w sprawach gospodarki! Takie wypowiedzi, chciałbym zauważyć, mogą zwiększyć popularność w pewnych kręgach społecznych, ale radykalnie obniżają prestiż, i to nie tylko wypowiadającego się w ten sposób, ale także instytucji, którą reprezentuje.
Co może pomyśleć prawnik, gdy słyszy z ust arcybiskupa Michalika, że "rząd musi wykupywać koncesję na budowę autostrad, której poprzednicy się pozbyli". Z uczuciem prawdziwego zażenowania pomyśli, że wykształcony przecież hierarcha nie dostrzega, że jeśli komuś udzielono koncesji i chce się tę koncesję zabrać niezgodnie z zawartą umową, to znaczy, że trzeba będzie ponieść koszty zerwania umowy. To jest prawniczy elementarz. Co pomyśli ekonomista, jest oczywiste. Pomyśli, że oto kolejni etatyści u władzy chcą zastępować efektywne prywatne nieefektywnym państwowym. Wiadomo bowiem, że firmy prywatne z reguły robią to samo co państwowe lepiej i taniej.
Polacy emigrują do liberalizmu
W tym samym wystąpieniu arcybiskup Michalik biada nad wyjazdami w poszukiwaniu lepszej pracy i lepszego życia dwóch milionów Polaków. Jeżeli ta troska jest prawdziwa, to warto, by hierarcha - i nie tylko on - przyswoił sobie pewne prawdy. Otóż jeśli arcybiskup Michalik chce, by ludzie zdolni, wykształceni i pracowici zostawali w Polsce lub do niej wracali, to w pierwszej kolejności powinien się powstrzymywać od takich wypowiedzi jak ta w Poznaniu. Przyspieszenie emigracji w ostatnim okresie nie jest tylko następstwem nowych możliwości stworzonych przez członkostwo w UE. Jest reakcją na zalewającą nas falę ignorancji i demagogii.
Po drugie, jeśli chce się oceniać przewagi różnych systemów gospodarczych, warto zastanowić się, dokąd idą Polacy w poszukiwaniu lepszej pracy i lepszego życia? Odpowiedź jest wskazówką, jakie gospodarki mają przewagę nad innymi, także w tworzeniu miejsc pracy. Otóż Polacy emigrują legalnie za pracą do Wielkiej Brytanii i Irlandii. Te liberalne gospodarki otworzyły swój rynek pracy, gdyż w odróżnieniu od etatystycznych, przeregulowanych gospodarek kontynentalnej Europy Zachodniej tam powstają ciągle nowe miejsca pracy.
Polacy nie boją się więc tak atakowanego u nas obecnie liberalizmu, świadomie lub intuicyjnie wybierając model tworzący nieporównanie większe szanse niż etatyzm. I dlatego, jeśli chcemy zmniejszyć falę emigracji zarobkowej, musimy powrócić do liberalnego modelu gospodarczego. I przywrócić atmosferę intelektualną wczesnej transformacji, która przyciągała nie tylko emigrantów z lat komuny, ale i cudzoziemców dostrzegających w dynamicznie rozwijającej się Polsce swoje miejsce na świecie.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.