Nikt nie przewidział, że trzecia wojna z Niemcami będzie się toczyć o kartofla
"Kapuścianym głąbem" był nazywany ekskanclerz Niemiec Helmut Kohl (kohl to po niemiecku kapusta). O włoskim premierze Silvio Berlusconim pisano, że to "burak". Polski prezydent Lech Kaczyński będzie zaś w Europie zapamiętany jako "kartofel". Stanie się tak za sprawą samego prezydenta, który zbyt emocjonalnie zareagował na satyryczny tekst w niemieckim pisemku lewicowego marginesu - "Die Tageszeitung". Przejmowanie się koszarowymi żartami opublikowanymi na ostatniej, satyrycznej stronie pisma było ze strony braci Kaczyńskich reakcją zdecydowanie nadpobudliwą. Grubo ciosane antypolskie żarty autorstwa niezbyt lotnego skryby Petera Köhlera należało najzwyczajniej zignorować, czyli olać.
Dornem w Köhlera
Brak poczucia humoru u obrażalskich i czułych na swym punkcie najważniejszych polskich bliźniaków wywołał coś na kształt międzynarodowej afery. Prezydent pod pretekstem kłopotów z kiszkami odwołał swój udział w spotkaniu trójkąta weimarskiego, lekceważąc tym samym przywódców Niemiec i Francji. Szefowa Ministerstwa Spraw Zagranicznych Anna Fatyga, naciskana przez prezydencką kancelarię, domagała się przeprosin ze strony niemieckiego rządu, przyrównując przy okazji "Tageszeitung" do hitlerowskiego "Stürmera". Premier Kazimierz Marcinkiewicz nazwał publikację "draństwem". Jeden z dyplomatów stracił pracę. Jednym słowem - kocioł i zamieszanie. Dobrze, że kogoś nie rozstrzelano za te głupie żarty. Niech się autor artykułu Peter Köhler cieszy, że nie mieszka w Warszawie, bo pewnie już miałby ludzi Ludwika Dorna na karku i przeszukanie oraz zarekwirowany komputer.
To, że bracia Kaczyńscy nie znają się na żartach, wiadomo było od dawna. Przekonał się o tym kilka miesięcy temu pewien rencista z Elbląga, który zabawne fotki kaczek z tekstem "A teraz pocałujcie nas w kupry" rozsyłał Internetem do znajomych. Ponieważ istniało podejrzenie, że kacze kupry na fotografii mogą obrazić głowę państwa, rencista zaliczył przeszukanie w domu i przesłuchanie w prokuraturze. Prokurator ostatecznie uznał, że sprawa nie nadaje się na odsiadkę i z powodu znikomej szkodliwości czynu ją umorzył. Ale jasny sygnał do społeczeństwa został wysłany - z nami nie ma żartów.
Przeprosiny kartofla
Wielu polskich komentatorów uważa, że prezydent Kaczyński powinien zignorować tandetne szyderstwa szwabskiego pisemka. Tak przesadna reakcja nawet na ostrą satyrę nie przystoi po prostu głowie państwa. Sam sobie nie życzę, aby ranga Polski ucierpiała, a polska polityka międzynarodowa była realizowana w sposób kulawy z powodu dotkliwego braku poczucia humoru ludzi władzy. Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć, że reagowanie na tego typu prasowe zaczepki spowoduje tylko dalsze szydercze komentarze. Co też się stało. W odpowiedzi na żądanie przeprosin ze strony niemieckiej pismo "Taz" przeprasza, ale kartofla - za przyrównanie go do polskiego polityka. Kartofel prezydencki robi się więc coraz bardziej gorący. Po kilku dniach prezydenckiego zadęcia i obrażania się o kartoflu Kaczyńskim głośno już w całej Europie. Śmieje się prasa brytyjska i francuska, gdzie jest tradycja braku litości dla śmiesznostek polityków i innych wielkich tego świata.
Królowa jako idiotka
To nieprawda, że w Anglii nie wolno się śmiać tylko z królowej - jak się powszechnie sądzi. Z królowej także wolno, a nawet trzeba się śmiać. W wielu brytyjskich komediach (choćby w słynnym filmie "Szpital Brytania" Lindsaya Andersona) urzędująca królowa jest pokazana jak kukła, niewolnica dworskiej etykiety czy wręcz totalna idiotka. Skoro w Anglii za tego typu żarty nie obraża się nawet królowa, to może czas, aby w Polsce prawnik z Żoliborza Lech Kaczyński też dał sobie spokój z komediantami. Warto chyba pamiętać, że wojna z satyrykami nikomu chwały w demokratycznym kraju nie przyniosła. Co więcej, z satyrykami nie jest łatwo wygrać. Taki zawsze wyszydzi, wyśmieje, zarechoce i pognębi. Polityk z bójki z kuglarzami może wyjść tylko jeszcze bardziej ośmieszony. Owszem, można środkami administracyjnymi zamknąć mu na jakiś czas gębę, ale będzie to efekt krótkotrwały. W epoce Internetu cenzura satyry to donkiszoteria. Przykładem zakazane w Polsce piosenki piekielnie politycznego i rockowego Big Cyca - "Moherowe berety" i "Atak klonów". Internetowy teledysk do kpiny z braci Kaczyńskich pod tytułem "Atak klonów" jest hitem w amerykańskiej telewizji internetowej You Tube, skąd ściągnęło go już ponad 1,2 mln osób.
Jest jeszcze druga strona medalu - być komentowanym przez głowy państw satyrykiem to marzenie każdego prześmiewcy. Awanturą o kartofla kancelaria prezydenta zrobiła niepotrzebną reklamę małej gazetce i jej słabiutkiemu autorowi. Siła oddziaływania "Taz" w Niemczech jest taka jak zakładowej gazetki ściennej w powiatowej spółdzielni mleczarskiej w Odrzywołach. "Taz" to pismo byłych lewaków, anarchistów, aktualnych zielonych i kontrkulturowców. Obrażać się na ich artykuły to tak, jak obrazić się na wrogi napis nabazgrany mazakiem w toalecie.
W pysk za matkę!
A jednak przyznam, że trochę rozumiem braci Kaczyńskich. W awanturze z żartami niemieckiego "Tageszeitung" nie poszło tak naprawdę o kartofla, tylko o matkę. Obok porównania prezydenta do kartofla oraz wykpiwania braku znajomości Niemiec (Köhler napisał, że z Niemiec Kaczyński zna tylko spluwaczkę na lotnisku we Frankfurcie) szydzono także z matki prezydenta, pisząc, że mieszka z synem Jarosławem, i to bez ślubu. Za żart o matce każdy normalny facet leje w pysk. Problemem jest to, że bracia Kaczyńscy nie są zwykłymi obywatelami. Jako osoby pełniące najwyższe funkcje w państwie (prezydent i szef rządzącej partii) muszą niestety zacisnąć zęby i takie szyderstwa puszczać mimo uszu. Będąc na szczycie, trzeba z pokorą (a może lepiej z uśmiechem i pobłażaniem) traktować wszystkie możliwe satyryczne zaczepki.
Na niepotrzebnej, rozpętanej przez Kaczyńskich aferze kartoflanej ucierpi nie tylko wizerunek polskich władz, ale oberwie się także nam wszystkim. Już dziś postrzega się nas jako najmniej dowcipny i wyluzowany naród Europy. I cała robota Barei, Kobieli, Kobuszewskiego, Laskowika, Dańca, Fedorowicza, Wolskiego, Kabaretu Moralnego Niepokoju oraz Ani Mru-Mru pójdzie na marne! Czyż nie szkoda tej kartoflanej wojny na bój o lepszą sprawę?
Ilustracja: D. Krupa
Dornem w Köhlera
Brak poczucia humoru u obrażalskich i czułych na swym punkcie najważniejszych polskich bliźniaków wywołał coś na kształt międzynarodowej afery. Prezydent pod pretekstem kłopotów z kiszkami odwołał swój udział w spotkaniu trójkąta weimarskiego, lekceważąc tym samym przywódców Niemiec i Francji. Szefowa Ministerstwa Spraw Zagranicznych Anna Fatyga, naciskana przez prezydencką kancelarię, domagała się przeprosin ze strony niemieckiego rządu, przyrównując przy okazji "Tageszeitung" do hitlerowskiego "Stürmera". Premier Kazimierz Marcinkiewicz nazwał publikację "draństwem". Jeden z dyplomatów stracił pracę. Jednym słowem - kocioł i zamieszanie. Dobrze, że kogoś nie rozstrzelano za te głupie żarty. Niech się autor artykułu Peter Köhler cieszy, że nie mieszka w Warszawie, bo pewnie już miałby ludzi Ludwika Dorna na karku i przeszukanie oraz zarekwirowany komputer.
To, że bracia Kaczyńscy nie znają się na żartach, wiadomo było od dawna. Przekonał się o tym kilka miesięcy temu pewien rencista z Elbląga, który zabawne fotki kaczek z tekstem "A teraz pocałujcie nas w kupry" rozsyłał Internetem do znajomych. Ponieważ istniało podejrzenie, że kacze kupry na fotografii mogą obrazić głowę państwa, rencista zaliczył przeszukanie w domu i przesłuchanie w prokuraturze. Prokurator ostatecznie uznał, że sprawa nie nadaje się na odsiadkę i z powodu znikomej szkodliwości czynu ją umorzył. Ale jasny sygnał do społeczeństwa został wysłany - z nami nie ma żartów.
Przeprosiny kartofla
Wielu polskich komentatorów uważa, że prezydent Kaczyński powinien zignorować tandetne szyderstwa szwabskiego pisemka. Tak przesadna reakcja nawet na ostrą satyrę nie przystoi po prostu głowie państwa. Sam sobie nie życzę, aby ranga Polski ucierpiała, a polska polityka międzynarodowa była realizowana w sposób kulawy z powodu dotkliwego braku poczucia humoru ludzi władzy. Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć, że reagowanie na tego typu prasowe zaczepki spowoduje tylko dalsze szydercze komentarze. Co też się stało. W odpowiedzi na żądanie przeprosin ze strony niemieckiej pismo "Taz" przeprasza, ale kartofla - za przyrównanie go do polskiego polityka. Kartofel prezydencki robi się więc coraz bardziej gorący. Po kilku dniach prezydenckiego zadęcia i obrażania się o kartoflu Kaczyńskim głośno już w całej Europie. Śmieje się prasa brytyjska i francuska, gdzie jest tradycja braku litości dla śmiesznostek polityków i innych wielkich tego świata.
Królowa jako idiotka
To nieprawda, że w Anglii nie wolno się śmiać tylko z królowej - jak się powszechnie sądzi. Z królowej także wolno, a nawet trzeba się śmiać. W wielu brytyjskich komediach (choćby w słynnym filmie "Szpital Brytania" Lindsaya Andersona) urzędująca królowa jest pokazana jak kukła, niewolnica dworskiej etykiety czy wręcz totalna idiotka. Skoro w Anglii za tego typu żarty nie obraża się nawet królowa, to może czas, aby w Polsce prawnik z Żoliborza Lech Kaczyński też dał sobie spokój z komediantami. Warto chyba pamiętać, że wojna z satyrykami nikomu chwały w demokratycznym kraju nie przyniosła. Co więcej, z satyrykami nie jest łatwo wygrać. Taki zawsze wyszydzi, wyśmieje, zarechoce i pognębi. Polityk z bójki z kuglarzami może wyjść tylko jeszcze bardziej ośmieszony. Owszem, można środkami administracyjnymi zamknąć mu na jakiś czas gębę, ale będzie to efekt krótkotrwały. W epoce Internetu cenzura satyry to donkiszoteria. Przykładem zakazane w Polsce piosenki piekielnie politycznego i rockowego Big Cyca - "Moherowe berety" i "Atak klonów". Internetowy teledysk do kpiny z braci Kaczyńskich pod tytułem "Atak klonów" jest hitem w amerykańskiej telewizji internetowej You Tube, skąd ściągnęło go już ponad 1,2 mln osób.
Jest jeszcze druga strona medalu - być komentowanym przez głowy państw satyrykiem to marzenie każdego prześmiewcy. Awanturą o kartofla kancelaria prezydenta zrobiła niepotrzebną reklamę małej gazetce i jej słabiutkiemu autorowi. Siła oddziaływania "Taz" w Niemczech jest taka jak zakładowej gazetki ściennej w powiatowej spółdzielni mleczarskiej w Odrzywołach. "Taz" to pismo byłych lewaków, anarchistów, aktualnych zielonych i kontrkulturowców. Obrażać się na ich artykuły to tak, jak obrazić się na wrogi napis nabazgrany mazakiem w toalecie.
W pysk za matkę!
A jednak przyznam, że trochę rozumiem braci Kaczyńskich. W awanturze z żartami niemieckiego "Tageszeitung" nie poszło tak naprawdę o kartofla, tylko o matkę. Obok porównania prezydenta do kartofla oraz wykpiwania braku znajomości Niemiec (Köhler napisał, że z Niemiec Kaczyński zna tylko spluwaczkę na lotnisku we Frankfurcie) szydzono także z matki prezydenta, pisząc, że mieszka z synem Jarosławem, i to bez ślubu. Za żart o matce każdy normalny facet leje w pysk. Problemem jest to, że bracia Kaczyńscy nie są zwykłymi obywatelami. Jako osoby pełniące najwyższe funkcje w państwie (prezydent i szef rządzącej partii) muszą niestety zacisnąć zęby i takie szyderstwa puszczać mimo uszu. Będąc na szczycie, trzeba z pokorą (a może lepiej z uśmiechem i pobłażaniem) traktować wszystkie możliwe satyryczne zaczepki.
Na niepotrzebnej, rozpętanej przez Kaczyńskich aferze kartoflanej ucierpi nie tylko wizerunek polskich władz, ale oberwie się także nam wszystkim. Już dziś postrzega się nas jako najmniej dowcipny i wyluzowany naród Europy. I cała robota Barei, Kobieli, Kobuszewskiego, Laskowika, Dańca, Fedorowicza, Wolskiego, Kabaretu Moralnego Niepokoju oraz Ani Mru-Mru pójdzie na marne! Czyż nie szkoda tej kartoflanej wojny na bój o lepszą sprawę?
GLOBALNY KARTOFEL |
---|
Prezydent USA George W. Bush jest najbardziej krytykowanym, ośmieszanym i najczęściej parodiowanym politykiem na świecie. Znani amerykańscy satyrycy - Jay Leno, David Letterman czy Jimmy Kimmel żartują z "buszyzmów" prezydenta, czyli niezbyt poprawnych wypowiedzi. Kiedyś Bush pomylił Słowenię ze Słowacją, a Greków nazwał Gracjanami. Satyrycy szydzą też z wypadków, które co jakiś go spotykają: a to spadł z roweru, a to prawie się udławił preclem. W Europie Bush ma wizerunek znacznie gorszy niż w Stanach Zjednoczonych, więc europejscy dziennikarze i satyrycy również go nie oszczędzają. George W. Bush niespecjalnie się tym przejmuje. Często powtarza, że jedyne, co go interesuje, to opinia wyborców, a nie to, co o nim piszą w gazetach lub mówią w telewizji. Nawet wtedy, kiedy Michael Moore nakręcił swój film "Fahrenheit 9.11", w którym nie tylko naśmiewał się z prezydenta, ale podał wiele nieprawdziwych faktów, Biały Dom nie zareagował. Rzecznik prezydenta pytany o film powiedział, że Ameryka to wolny kraj i Moore może kręcić filmy, na jakie ma ochotę. Kiedy wiceprezydent USA Dick Cheney na początku tego roku postrzelił podczas polowania swego przyjaciela, stał się bohaterem wszystkich programów rozrywkowych. "Najważniejsze pytanie teraz to czy był to jednorazowy wypadek, czy też Cheney będzie próbował zabić ponownie?" - pytał David Letterman. "Dobre wiadomości, proszę państwa, znaleźliśmy broń masowego rażenia. Jest nią Dick Cheney" - drwił dalej Letterman. Prezydent Bush tuż po zdarzeniu wziął Cheneya w obronę, ale po kilku miesiącach na spotkaniu z dziennikarzami sam żartował z wypadku wiceprezydenta. Tony Blair, Jacques Chirac czy Gerhard Schröder, choć często są przedmiotem kpin i żartów, właściwie na nie nie reagują. Wyjątkiem jest sprawa "włosów kanclerza Schrödera". Kiedy w niemieckich mediach zaczęły się pojawiać spekulacje, że Schröder farbuje włosy, kanclerz podał agencję DPA do sądu. Przed obliczem wymiaru sprawiedliwości musieli się stawić były i obecny fryzjer Schrödera, którzy zeznali, że kolor jego włosów jest naturalny. Były premier Włoch Silvio Berlusconi słynie z tego, że odpłaca dziennikarzom i satyrykom pięknym za nadobne. Dziennikarzy, którzy najgłośniej go krytykowali, oskarżył o to, że robią z telewizji kryminalny użytek. Kiedy podczas kampanii wyborczej dziennikarka zadawała mu niewygodne pytania, uznał, że jest stronnicza, i po prostu wyszedł ze studia. Swoich krytyków najczęściej określał mianem "komunistów". Nie wahał się używać słów uchodzących za wulgarne. Berlusconi potrafi jednak również się śmiać z siebie - często w telewizji opowiada dowcipy na swój temat. Kilka miesięcy temu w Pradze pojawiły się billboardy z twarzami zwykłych ludzi i z hasłem "Wstydzę się za swojego premiera". Chodziło o ówczesnego szefa rządu Stanislava Grossa, którego media oskarżyły o wzięcie łapówki na kupno eleganckiego apartamentu z basenem w najdroższej stołecznej dzielnicy. Agencja reklamowa, która wpadła na pomysł billboardów, zaprosiła do udziału w kampanii wszystkich Czechów. Wystarczyło wpłacić równowartość ok. 400 zł, by mieć swój własny bill-board. Jedna tablica stanęła nawet na ulicy, przy której mieszkał Gross. Celem akcji było ośmieszenie polityka i zmuszenie go do dymisji. I premier pod naciskiem partii koalicyjnych podał się do dymisji. (JS) |
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 28/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.