Polski Zgorzelec chce wchłonąć niemieckie Görlitz i na odwrót
Jedna stutysięczna aglomeracja zamiast dwóch osobnych miast po obu stronach granicy. Tak mają się zmienić Zgorzelec i Görlitz po zrealizowaniu projektu "Miasto 2030". Na razie nie przewiduje się powołania wspólnych władz miejskich, ale mają zostać stworzone instytucje koordynujące ich działania. Niemiecko-polskie ciała doradcze z czasem zamienią się w zarząd dwumiasta. Wcześniej powstanie wspólna komunikacja miejska, instytucje komunalne, kulturalne, naukowe i gospodarcze. Mieszkańcy Zgorzelca przyjeżdżający do swego miasta pociągiem nie będą wysiadać na zrujnowanym dworcu Zgorzelec Miasto, lecz na nowoczesnym Görlitz Hauptbahnhof. Koszty funkcjonowania połączonych miast znacznie się zmniejszą (o 30-40 proc.), głównie dlatego, że zostaną zlikwidowane dublujące się instytucje. Wkrótce oba brzegi Nysy połączy nowy most, który powinien pomóc zrewitalizować najbardziej zaniedbaną część Zgorzelca - Przedmieście Nyskie. Projekt fuzji obu miast (przed wojną stanowiących jedność) przygotował Instytut Ekologicznej Przestrzeni w Dreźnie, a zaakceptowały władze po obu stronach Nysy.
Formalnie nadal będą funkcjonować osobne urzędy Görlitz i Zgorzelca. Ale mają one działać zgodnie z zaleceniami polsko-niemieckich ciał koordynujących (mających status doradczy). Oznacza to, że doradcy będą decydować o takich sprawach, jak infrastruktura, planowanie przestrzenne (łącznie z wytyczaniem działek) czy usługi komunalne. Przyjęto takie rozwiązanie, żeby nie trzeba było zmieniać konstytucji i innych aktów prawnych w Polsce i Niemczech.
Polscy pionierzy
Görlitz w byłej NRD i Zgorzelec w PRL łączyło to, że leżały na peryferiach swoich krajów. Nieprzypadkowo nazywano je ludzkimi śmietnikami, bo zjeżdżali tam narkomani, działali przemytnicy, kwitła prostytucja. Odradzające się obecnie Przedmieście Nyskie przez lata było swego rodzaju gettem, gdzie obok narkomanów, bezdomnych i różnych niebieskich ptaków funkcjonowała społeczność imigrantów z Grecji.
Po zjednoczeniu Niemiec w 1991 r. Zgorzelec prawie się nie zmienił, natomiast Görlitz otrzymało wielkie wsparcie finansowe z Bonn. W krótkim czasie miasto, przez lata straszące odrapanymi fasadami kamienic, zmieniło się w jedno z najpiękniejszych w Niemczech. Problemem było to, że z tego pięknego miasteczka zaczęli uciekać jego mieszkańcy. Rynek w Görlitz, po którym przechadzało się coraz mniej ludzi, zaczął przypominać dekorację filmową pozbawioną aktorów - jak w berlińskich studiach Babelsberg. Do połowy lat 90. z Görlitz do tzw. starych landów wyjechało prawie 10 tys. osób.
Do dziś wiele witryn sklepowych przy głównej ulicy miasta świeci pustkami. Polka Magdalena Seib, która niedawno przy Berlinerstrasse otworzyła sklep z włoskim obuwiem, czuje się niczym amerykańscy pionierzy na Dzikim Zachodzie. - Tutaj widać, jakie spustoszenia w głowach i sumieniach Niemców spowodowała NRD. Mało kto spośród tych, którzy pozostali, szuka jakiejś pracy. Większość potrafi tylko wyciągać rękę po socjal. Jeśli ktoś jest tu przedsiębiorczy i chce coś zrobić, to Polacy i Wietnamczycy - mówi Magdalena Seib. Seib narzeka, że niektórzy niemieccy klienci, gdy usłyszą, że mówi się polsku lub z obcym akcentem, odwracają się i wychodzą ze sklepu. Wielu wschodnich Niemców nie może pojąć, że Polacy potrafią robić lepsze interesy niż oni, że zaczynają być śmietanką towarzyską miasta.
Konsultacje Schrödera
Polacy radzą sobie w Görlitz mimo zamknięcia dla nich rynku pracy. Najprostszą metodą jej znalezienia jest założenie własnej firmy. Ireneusz Łukiewicz uruchomił po zachodniej stronie granicy przedstawicielstwo firmy produkującej meble. Łukiewicz zauważa, że kilkudziesięcioletnie tzw. przyjazne sąsiedztwo Görlitz i Zgorzelca było fikcją. Niemcy nie traktowali Polaków jak partnerów dopóty, dopóki nie przekonali się, że są solidni, pracowici i przedsiębiorczy, a często po prostu bogatsi. Łatwiej jednak zmienić mentalność przeciętnych ludzi niż wschodnioniemieckich urzędników. Tak naprawdę wielu z nich zachowuje się tak, jakby nie doszło do połączenia Niemiec i zmiany ustroju.
Waldemar Gruna, doradca inwestycyjny ze Zgorzelca, wydawca dwujęzycznego pisma "Region", twierdzi, że niemiecki rząd przygotował plan zaktywizowania terenów przygranicznych przy udziale polskich przedsiębiorców. Na razie plan jest poufny, bo podważa sens zamknięcia rynku pracy dla Polaków. Kanclerz Schröder już się jednak zorientował, że była to zła decyzja: dla Niemców, nie dla Polaków.
Podczas niedawnej krótkiej wizyty w Warszawie kanclerz Niemiec konsultował z polskimi władzami plany ożywienia terenów przygranicznych po obu stronach Odry i Nysy Łużyckiej z udziałem Polaków mieszkających w strefie przygranicznej. Kanclerz miał przyznać w Warszawie, że choć rząd federalny wpompował w byłą NRD 1,2 bln euro, tereny te są dotknięte permanentnym kryzysem. Nie powstrzymano emigracji, społeczeństwo się starzeje, bezrobocie rośnie, nie poradzono sobie z syndromem wyuczonej bezradności.
Plany połączenia Görlitz i Zgorzelca wydają się aktem desperacji ze strony niemieckiego sąsiada. Władze Zgorzelca chcą tę sytuację wykorzystać. - Zawsze udawało nam się osiągnąć konsensus z niemieckimi partnerami. Spróbujemy stworzyć wspólny organizm - mówi Mirosław Fiedorowicz, burmistrz Zgorzelca. - Jesteśmy jedną rodziną, w której panuje duch zdrowego współzawodnictwa, a nie bezwzględnej rywalizacji. Cel mamy wspólny: jedno miasto - dodaje Rolf Karbaum, burmistrz Görlitz.
Kto kogo?
Niemieckie Görlitz będzie miało coraz większe kłopoty, jeśli odrzuci możliwość zjednoczenia miast. Czy jednak to zjednoczenie jest dobrym interesem dla Zgorzelca? Ci jego mieszkańcy, którzy już przed 1 maja pracowali po niemieckiej stronie granicy bądź robili tam interesy, twierdzą, że nawet jeśli Niemcy mają jakieś ukryte niekorzystne zamiary wobec Polaków, ci potrafią przechytrzyć swoich zachodnich sąsiadów. Choćby dlatego, że są gotowi ciężej pracować i wciąż są głodni sukcesu, podczas gdy Niemcom niewiele się chce. Tomasz Böttchener (mimo niemieckiego nazwiska jest Polakiem) jest kucharzem i kelnerem w restauracji prowadzonej przez Turka przy głównej ulicy Görlitz. Mieszka po polskiej stronie, pracuje po niemieckiej. To, co robi, Niemcom się nie opłaca - więcej otrzymują z zasiłku. Dzięki posiadanej pracy Böttchener nie popada w apatię jak pobierający zasiłki Niemcy. I gromadzi kapitał na własne przedsięwzięcia.
Elke Fieber, rzecznik Urzędu Miejskiego w Görlitz, przyznaje, że Polacy są potrzebni do znacznie bardziej skomplikowanych prac niż gotowanie. W miejscowym szpitalu pracują już polscy lekarze i pielęgniarki. Niemcy liczą na to, że najaktywniejsi Polacy zostaną po zachodniej stronie Nysy, bo będą tam mieli lepsze warunki pracy i życia. Polacy spodziewają się przyciągnięcia Niemców - niższymi podatkami, czynszami, cenami usług. Władze wschodnich landów obawiają się, że tę przewagę Polski dostrzegą niemieccy przedsiębiorcy, co oznacza jeszcze gorsze czasy dla wschodnich landów. Na razie te obawy się nie potwierdzają - po 1 maja w rejestrach zgorzeleckich urzędów nie przybyła ani jedna niemiecka firma.
Formalnie nadal będą funkcjonować osobne urzędy Görlitz i Zgorzelca. Ale mają one działać zgodnie z zaleceniami polsko-niemieckich ciał koordynujących (mających status doradczy). Oznacza to, że doradcy będą decydować o takich sprawach, jak infrastruktura, planowanie przestrzenne (łącznie z wytyczaniem działek) czy usługi komunalne. Przyjęto takie rozwiązanie, żeby nie trzeba było zmieniać konstytucji i innych aktów prawnych w Polsce i Niemczech.
Polscy pionierzy
Görlitz w byłej NRD i Zgorzelec w PRL łączyło to, że leżały na peryferiach swoich krajów. Nieprzypadkowo nazywano je ludzkimi śmietnikami, bo zjeżdżali tam narkomani, działali przemytnicy, kwitła prostytucja. Odradzające się obecnie Przedmieście Nyskie przez lata było swego rodzaju gettem, gdzie obok narkomanów, bezdomnych i różnych niebieskich ptaków funkcjonowała społeczność imigrantów z Grecji.
Po zjednoczeniu Niemiec w 1991 r. Zgorzelec prawie się nie zmienił, natomiast Görlitz otrzymało wielkie wsparcie finansowe z Bonn. W krótkim czasie miasto, przez lata straszące odrapanymi fasadami kamienic, zmieniło się w jedno z najpiękniejszych w Niemczech. Problemem było to, że z tego pięknego miasteczka zaczęli uciekać jego mieszkańcy. Rynek w Görlitz, po którym przechadzało się coraz mniej ludzi, zaczął przypominać dekorację filmową pozbawioną aktorów - jak w berlińskich studiach Babelsberg. Do połowy lat 90. z Görlitz do tzw. starych landów wyjechało prawie 10 tys. osób.
Do dziś wiele witryn sklepowych przy głównej ulicy miasta świeci pustkami. Polka Magdalena Seib, która niedawno przy Berlinerstrasse otworzyła sklep z włoskim obuwiem, czuje się niczym amerykańscy pionierzy na Dzikim Zachodzie. - Tutaj widać, jakie spustoszenia w głowach i sumieniach Niemców spowodowała NRD. Mało kto spośród tych, którzy pozostali, szuka jakiejś pracy. Większość potrafi tylko wyciągać rękę po socjal. Jeśli ktoś jest tu przedsiębiorczy i chce coś zrobić, to Polacy i Wietnamczycy - mówi Magdalena Seib. Seib narzeka, że niektórzy niemieccy klienci, gdy usłyszą, że mówi się polsku lub z obcym akcentem, odwracają się i wychodzą ze sklepu. Wielu wschodnich Niemców nie może pojąć, że Polacy potrafią robić lepsze interesy niż oni, że zaczynają być śmietanką towarzyską miasta.
Konsultacje Schrödera
Polacy radzą sobie w Görlitz mimo zamknięcia dla nich rynku pracy. Najprostszą metodą jej znalezienia jest założenie własnej firmy. Ireneusz Łukiewicz uruchomił po zachodniej stronie granicy przedstawicielstwo firmy produkującej meble. Łukiewicz zauważa, że kilkudziesięcioletnie tzw. przyjazne sąsiedztwo Görlitz i Zgorzelca było fikcją. Niemcy nie traktowali Polaków jak partnerów dopóty, dopóki nie przekonali się, że są solidni, pracowici i przedsiębiorczy, a często po prostu bogatsi. Łatwiej jednak zmienić mentalność przeciętnych ludzi niż wschodnioniemieckich urzędników. Tak naprawdę wielu z nich zachowuje się tak, jakby nie doszło do połączenia Niemiec i zmiany ustroju.
Waldemar Gruna, doradca inwestycyjny ze Zgorzelca, wydawca dwujęzycznego pisma "Region", twierdzi, że niemiecki rząd przygotował plan zaktywizowania terenów przygranicznych przy udziale polskich przedsiębiorców. Na razie plan jest poufny, bo podważa sens zamknięcia rynku pracy dla Polaków. Kanclerz Schröder już się jednak zorientował, że była to zła decyzja: dla Niemców, nie dla Polaków.
Podczas niedawnej krótkiej wizyty w Warszawie kanclerz Niemiec konsultował z polskimi władzami plany ożywienia terenów przygranicznych po obu stronach Odry i Nysy Łużyckiej z udziałem Polaków mieszkających w strefie przygranicznej. Kanclerz miał przyznać w Warszawie, że choć rząd federalny wpompował w byłą NRD 1,2 bln euro, tereny te są dotknięte permanentnym kryzysem. Nie powstrzymano emigracji, społeczeństwo się starzeje, bezrobocie rośnie, nie poradzono sobie z syndromem wyuczonej bezradności.
Plany połączenia Görlitz i Zgorzelca wydają się aktem desperacji ze strony niemieckiego sąsiada. Władze Zgorzelca chcą tę sytuację wykorzystać. - Zawsze udawało nam się osiągnąć konsensus z niemieckimi partnerami. Spróbujemy stworzyć wspólny organizm - mówi Mirosław Fiedorowicz, burmistrz Zgorzelca. - Jesteśmy jedną rodziną, w której panuje duch zdrowego współzawodnictwa, a nie bezwzględnej rywalizacji. Cel mamy wspólny: jedno miasto - dodaje Rolf Karbaum, burmistrz Görlitz.
Kto kogo?
Niemieckie Görlitz będzie miało coraz większe kłopoty, jeśli odrzuci możliwość zjednoczenia miast. Czy jednak to zjednoczenie jest dobrym interesem dla Zgorzelca? Ci jego mieszkańcy, którzy już przed 1 maja pracowali po niemieckiej stronie granicy bądź robili tam interesy, twierdzą, że nawet jeśli Niemcy mają jakieś ukryte niekorzystne zamiary wobec Polaków, ci potrafią przechytrzyć swoich zachodnich sąsiadów. Choćby dlatego, że są gotowi ciężej pracować i wciąż są głodni sukcesu, podczas gdy Niemcom niewiele się chce. Tomasz Böttchener (mimo niemieckiego nazwiska jest Polakiem) jest kucharzem i kelnerem w restauracji prowadzonej przez Turka przy głównej ulicy Görlitz. Mieszka po polskiej stronie, pracuje po niemieckiej. To, co robi, Niemcom się nie opłaca - więcej otrzymują z zasiłku. Dzięki posiadanej pracy Böttchener nie popada w apatię jak pobierający zasiłki Niemcy. I gromadzi kapitał na własne przedsięwzięcia.
Elke Fieber, rzecznik Urzędu Miejskiego w Görlitz, przyznaje, że Polacy są potrzebni do znacznie bardziej skomplikowanych prac niż gotowanie. W miejscowym szpitalu pracują już polscy lekarze i pielęgniarki. Niemcy liczą na to, że najaktywniejsi Polacy zostaną po zachodniej stronie Nysy, bo będą tam mieli lepsze warunki pracy i życia. Polacy spodziewają się przyciągnięcia Niemców - niższymi podatkami, czynszami, cenami usług. Władze wschodnich landów obawiają się, że tę przewagę Polski dostrzegą niemieccy przedsiębiorcy, co oznacza jeszcze gorsze czasy dla wschodnich landów. Na razie te obawy się nie potwierdzają - po 1 maja w rejestrach zgorzeleckich urzędów nie przybyła ani jedna niemiecka firma.
Więcej możesz przeczytać w 23/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.