24 czerwca właściwie nic się nie stało, pokwitowano tylko, że Polskę i Ukrainę więcej łączy, niż dzieli Na początku były czołgi. Sowieckie. Strzelające w 1945 r. do cmentarnej bramy i rozrywające łańcuchami filary grobu nieznanego żołnierza. Sowieci tak czcili wygraną wojnę z Hitlerem i zagarnięcie jednej trzeciej terytorium II RP. Potem były dziesięciolecia zarastania cmentarnych ruin trawą i chwastami. I grupka lwowskich Polaków po cichu sprzątająca groby. Oraz Ukraińców podobnie - choć z większym strachem - sprzątających sąsiadujące z Cmentarzem Orląt groby Strzelców Siczowych. A jeszcze później ukraińska niepodległość.
Od 1992 r., kiedy na Cmentarzu Orląt wbrew woli ukraińskich przewodników znalazł się Lech Wałęsa, coś zaczęło się zmieniać. Na cmentarz wkroczyły polskie firmy, porządkując groby i odnawiając nekropolię. Potem już oficjalnie zaczęli działać konserwatorzy zabytków, a sprawa cmentarza znalazła się w kalendarzu polityków. Cmentarz był bowiem gotowy od ponad pięciu lat. Odwiedzali go polscy turyści. Brakowało kilku drobiazgów: tablicy, lwów, dwóch niedużych pomników.
Trwały natomiast nieustanne negocjacje. W Kijowie, Lwowie i Warszawie. O każdą literę napisu na tablicy, o każdy sporny szczegół. Te jednak uzgodniono w miarę szybko. Potem były już pozorne spory.
W rzeczywistości zaś chodziło o to, czy cmentarz zostanie oficjalnie otwarty, czy będzie funkcjonował jako niechciany symbol niechcianej polskości.
Przy okazji politycy - zarówno ci na szczeblu prezydenckim, jak i lokalni radni - chcieli koniecznie coś na cmentarzu zyskać. Kanceliści prezydenta Kwaśniewskiego ogłaszali przełom w sprawie cmentarza przed każdymi kolejnymi wyborami albo kryzysami politycznymi. Lwowscy nacjonaliści z kolei szantażowali Kijów wycofaniem poparcia. A w Moskwie zacierano ręce, że sprawa cmentarza dzieli i będzie skłócać Polaków i Ukraińców.
24 czerwca właściwie nic się nie stało. Ot, po prostu pokwitowano, że po "pomarańczowej rewolucji" Polskę i Ukrainę więcej łączy, niż dzieli. Wygłoszono uroczyste przemówienia, lwowska gazeta "Postup" (od zawsze raczej przyjazna Polakom) napisała, że Ukraińcy powinni się uczyć od Polaków szacunku do siebie samych. W rzeczywistości jednak otwarcie Cmentarza Orląt oznacza usunięcie tamy blokującej polsko-ukraińskie spory historyczne. Ten cmentarz był symbolem, narobił mnóstwo złej krwi, ale równocześnie kanalizował polsko-ukraińskie spory o historię na względnie bezpiecznym polu. Teraz przyjdzie się zmierzyć z żądaniami upamiętnienia tysięcy Polaków pomordowanych podczas rzezi na Wołyniu i żołnierzy setek oddziałów UPA, których groby rozsiane są w Polsce. Technologowie polityczni w Moskwie niewątpliwie szykują się już do tego, aby stosownie podgrzewać nastroje. Warto pamiętać, że kilka dni po masowym poparciu polskich polityków dla "pomarańczowej rewolucji" telewizja rosyjska wyemitowała - pierwszy raz w historii - film o rzeziach na Wołyniu i bestialstwie UPA. Obawiam się, że widzowie, także ukraińscy, będą mieli możliwość obejrzenia licznych a stronniczych filmów emitowanych z Rosji.
Konflikt o Cmentarz Orląt w zasadzie został zakończony. Jeszcze ostatniego dnia przed uroczystością grupka parlamentarzystów usiłowała zablokować otwarcie. Silna wola Wiktora Juszczenki sprawiła, że ich głos nie został wysłuchany. Sprawa cmentarza została sprawnie użyta przez premier Tymoszenko, "przyjazną oponentkę" Juszczenki, do zademonstrowania jej politycznej siły. Zarówno blokada w radzie miejskiej Lwowa, jak i późniejsze kłopoty w Radzie Najwyższej były dziełem deputowanych z Bloku Julii Tymoszenko. Pani premier zademonstrowała zresztą podczas rozmów w Kazimierzu nad Wisłą, że układając stosunki polsko-ukraińskie, należy się liczyć nie tylko z prezydentem, ale i z nią.
"Długo i z wielkim trudem Ukraińcy i Polacy dochodzili do wielkiej prawdy. Bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski i bez wolnej Polski nie będzie wolnej Ukrainy. Teraz znamy już prawdę i możemy się nie bać upiorów przeszłości" - mówił podczas otwarcia Cmentarza Orląt prezydent Juszczenko. Kłopot w tym, że prawdę znaliśmy od dawna, a upiory przeszłości, choć mniej widoczne, nie zniknęły. Dotychczas obowiązywała w relacjach polsko-ukraińskich zasada parytetu: wy jeden cmentarz, my jeden cmentarz. Nie mieścił się w tym rachunku wyłącznie Cmentarz Orląt. Jego oficjalne otwarcie jest zdarzeniem ważnym, choć na pewno nie historycznym przełomem. Skoro jednak udało się zamknąć jeden z najdrażliwszych tematów w stosunkach Polaków i Ukraińców, to może pozostałe zabierzmy politykom. Reanimujmy żyjący wirtualnym życiem Uniwersytet Polsko-Ukraiński i decyzje dotyczące upamiętniania historii złóżmy w ręce uczonych.
W przeciwnym razie sprawa lwowskiego cmentarza rozmnoży się w dziesiątki mniejszych, ale jeszcze bardziej bolesnych awantur o groby i pamięć.
Trwały natomiast nieustanne negocjacje. W Kijowie, Lwowie i Warszawie. O każdą literę napisu na tablicy, o każdy sporny szczegół. Te jednak uzgodniono w miarę szybko. Potem były już pozorne spory.
W rzeczywistości zaś chodziło o to, czy cmentarz zostanie oficjalnie otwarty, czy będzie funkcjonował jako niechciany symbol niechcianej polskości.
Przy okazji politycy - zarówno ci na szczeblu prezydenckim, jak i lokalni radni - chcieli koniecznie coś na cmentarzu zyskać. Kanceliści prezydenta Kwaśniewskiego ogłaszali przełom w sprawie cmentarza przed każdymi kolejnymi wyborami albo kryzysami politycznymi. Lwowscy nacjonaliści z kolei szantażowali Kijów wycofaniem poparcia. A w Moskwie zacierano ręce, że sprawa cmentarza dzieli i będzie skłócać Polaków i Ukraińców.
24 czerwca właściwie nic się nie stało. Ot, po prostu pokwitowano, że po "pomarańczowej rewolucji" Polskę i Ukrainę więcej łączy, niż dzieli. Wygłoszono uroczyste przemówienia, lwowska gazeta "Postup" (od zawsze raczej przyjazna Polakom) napisała, że Ukraińcy powinni się uczyć od Polaków szacunku do siebie samych. W rzeczywistości jednak otwarcie Cmentarza Orląt oznacza usunięcie tamy blokującej polsko-ukraińskie spory historyczne. Ten cmentarz był symbolem, narobił mnóstwo złej krwi, ale równocześnie kanalizował polsko-ukraińskie spory o historię na względnie bezpiecznym polu. Teraz przyjdzie się zmierzyć z żądaniami upamiętnienia tysięcy Polaków pomordowanych podczas rzezi na Wołyniu i żołnierzy setek oddziałów UPA, których groby rozsiane są w Polsce. Technologowie polityczni w Moskwie niewątpliwie szykują się już do tego, aby stosownie podgrzewać nastroje. Warto pamiętać, że kilka dni po masowym poparciu polskich polityków dla "pomarańczowej rewolucji" telewizja rosyjska wyemitowała - pierwszy raz w historii - film o rzeziach na Wołyniu i bestialstwie UPA. Obawiam się, że widzowie, także ukraińscy, będą mieli możliwość obejrzenia licznych a stronniczych filmów emitowanych z Rosji.
Konflikt o Cmentarz Orląt w zasadzie został zakończony. Jeszcze ostatniego dnia przed uroczystością grupka parlamentarzystów usiłowała zablokować otwarcie. Silna wola Wiktora Juszczenki sprawiła, że ich głos nie został wysłuchany. Sprawa cmentarza została sprawnie użyta przez premier Tymoszenko, "przyjazną oponentkę" Juszczenki, do zademonstrowania jej politycznej siły. Zarówno blokada w radzie miejskiej Lwowa, jak i późniejsze kłopoty w Radzie Najwyższej były dziełem deputowanych z Bloku Julii Tymoszenko. Pani premier zademonstrowała zresztą podczas rozmów w Kazimierzu nad Wisłą, że układając stosunki polsko-ukraińskie, należy się liczyć nie tylko z prezydentem, ale i z nią.
"Długo i z wielkim trudem Ukraińcy i Polacy dochodzili do wielkiej prawdy. Bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski i bez wolnej Polski nie będzie wolnej Ukrainy. Teraz znamy już prawdę i możemy się nie bać upiorów przeszłości" - mówił podczas otwarcia Cmentarza Orląt prezydent Juszczenko. Kłopot w tym, że prawdę znaliśmy od dawna, a upiory przeszłości, choć mniej widoczne, nie zniknęły. Dotychczas obowiązywała w relacjach polsko-ukraińskich zasada parytetu: wy jeden cmentarz, my jeden cmentarz. Nie mieścił się w tym rachunku wyłącznie Cmentarz Orląt. Jego oficjalne otwarcie jest zdarzeniem ważnym, choć na pewno nie historycznym przełomem. Skoro jednak udało się zamknąć jeden z najdrażliwszych tematów w stosunkach Polaków i Ukraińców, to może pozostałe zabierzmy politykom. Reanimujmy żyjący wirtualnym życiem Uniwersytet Polsko-Ukraiński i decyzje dotyczące upamiętniania historii złóżmy w ręce uczonych.
W przeciwnym razie sprawa lwowskiego cmentarza rozmnoży się w dziesiątki mniejszych, ale jeszcze bardziej bolesnych awantur o groby i pamięć.
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.