Belka należał do kasty menedżerów, którzy mieli gwarantować ludziom reżimu PRL pomyślność w III RP Publiczne ujawnienie zawartości teczki Marka Belki to nie kompromitacja lustracji, lecz optymalna forma. Tylko jawność wszystkich dokumentów z teczki umożliwia opinii publicznej wyrobienie sobie zdania o charakterze współpracy Belki z SB. Zawartość teczki potwierdza nam wizerunek Marka Belki, jaki odgadywaliśmy z jego licznych zachowań. Oto człowiek, który nigdy nie był gorliwym komunistą czy kimś złym z natury. Ale jednocześnie to karierowicz, który budował swoją pozycję naukową, a potem menedżerską przez akces do PZPR i dobre stosunki z władzą, której kwintesencją była SB.
Z takich szarych karierowiczów budowano zaplecze władzy. Nie każdy musiał być aktywistą wprowadzającym stan wojenny. System znajdował miejsce także dla ludzi ostrożnych - zadowalając się ich lojalnością. Nie miejmy jednak złudzeń: gdyby Belka otarł się w czasie pobytu w USA o jakieś naprawdę istotne dla tajnych służb sprawy, przykręcono by mu śrubę i robiłby to, co by mu kazano.
Polityka hakowa
Zainteresowanie Markiem Belką, jakie SB wykazała w 1984 r., mogło mieć jeszcze inne znaczenie. Jak twierdzi socjolog Jadwiga Staniszkis, to właśnie od 1984 r. tajne służby PRL proponowały współpracę wybijającym się młodym ekonomistom. Nie po to, by na kogoś donosili, lecz po to, by silniej przywiązać ich do systemu. Wedle prof. Staniszkis, już wtedy zaczęto przygotowania do zmian ekonomicznych i wykreowano kastę menedżerów, którzy mieli być związani z władzą hakiem agenturalnej współpracy. Losy Marka Belki idealnie pasują do tego schematu. Jadwiga Staniszkis tłumaczyła, że bohaterów takich ubeckich powiązań próżno by szukać w teczkach ofiar inwigilacji. Owi menedżerowie, hojnie obdarowywani skierowaniami na stypendia fundacji Fulbrighta czy Forda, szykowali od końca lat 80. grunt pod nowe układy biznesowe. W tym sensie okazali się najlepszym zabezpieczeniem na przyszłość dla ludz z dawnych służb.
Czas pokazał, że agenturalne związki nie były absolutną gwarancją bezpieczeństwa w nowej epoce. Postkomuniści z czasem podzielili się i zaczęli rywalizować. Jak niejasno przyznaje nawet sam Marek Belka, haka w postaci jego współpracy w ostatnich latach wielokrotnie używano w rozgrywkach wewnątrz SLD. Jak wykorzystywano go na początku lat 90., gdy tworzyły się układy utożsamiane potem z Pałacem Prezydenckim?
Przywracanie pamięci
Tylko otwarcie teczek umożliwi zrozumienie rozmaitych rodzajów współpracy. Agent agentowi nierówny: jeden współpracował, bo złamano go tygodniami bicia, a inny połakomił się na talon na małego fiata.
Krytycy ujawnienia papierów Belki przez lata głosili, że wyroki sądu lustracyjnego czy prosty podział IPN na pokrzywdzonych i nie pokrzywdzonych negują złożoność ludzkich losów. Teraz, gdy teczka Belki zrozumienie tej złożoności umożliwia, powtarzane są slogany o sądzeniu bez prawa do obrony. A kto zabrania premierowi uzupełnić suche zapisy dokumentów SB?
Ludzie tacy jak Belka czy ojciec Hejmo przez lata nie mieli ochoty na rozprawienie się z własną przeszłością. Niech więc dziś się nie dziwią, że ich akta są punktem wyjścia do analizy ich przeszłości. Teraz, gdy pojawia się szansa na otwarcie teczek, szybko zrozumiemy, jak niewiele wyjaśniały wyroki sądu lustracyjnego. Nieprzypadkowo w kraju udanej lustracji - Republice Federalnej Niemiec - podstawową formą lustracji jest publiczny dostęp do zawartości teczek.
Dotychczas do tajemnic swobodny dostęp mieli tylko "właściciele III RP" ze służb specjalnych. Dzięki upublicznieniu akt to prawo zyskali też zwykli obywatele. Nie po to, by się ekscytować tajemnicami z przeszłości, lecz by stać się równoprawnymi uczestnikami bitwy o pamięć.
Polityka hakowa
Zainteresowanie Markiem Belką, jakie SB wykazała w 1984 r., mogło mieć jeszcze inne znaczenie. Jak twierdzi socjolog Jadwiga Staniszkis, to właśnie od 1984 r. tajne służby PRL proponowały współpracę wybijającym się młodym ekonomistom. Nie po to, by na kogoś donosili, lecz po to, by silniej przywiązać ich do systemu. Wedle prof. Staniszkis, już wtedy zaczęto przygotowania do zmian ekonomicznych i wykreowano kastę menedżerów, którzy mieli być związani z władzą hakiem agenturalnej współpracy. Losy Marka Belki idealnie pasują do tego schematu. Jadwiga Staniszkis tłumaczyła, że bohaterów takich ubeckich powiązań próżno by szukać w teczkach ofiar inwigilacji. Owi menedżerowie, hojnie obdarowywani skierowaniami na stypendia fundacji Fulbrighta czy Forda, szykowali od końca lat 80. grunt pod nowe układy biznesowe. W tym sensie okazali się najlepszym zabezpieczeniem na przyszłość dla ludz z dawnych służb.
Czas pokazał, że agenturalne związki nie były absolutną gwarancją bezpieczeństwa w nowej epoce. Postkomuniści z czasem podzielili się i zaczęli rywalizować. Jak niejasno przyznaje nawet sam Marek Belka, haka w postaci jego współpracy w ostatnich latach wielokrotnie używano w rozgrywkach wewnątrz SLD. Jak wykorzystywano go na początku lat 90., gdy tworzyły się układy utożsamiane potem z Pałacem Prezydenckim?
Przywracanie pamięci
Tylko otwarcie teczek umożliwi zrozumienie rozmaitych rodzajów współpracy. Agent agentowi nierówny: jeden współpracował, bo złamano go tygodniami bicia, a inny połakomił się na talon na małego fiata.
Krytycy ujawnienia papierów Belki przez lata głosili, że wyroki sądu lustracyjnego czy prosty podział IPN na pokrzywdzonych i nie pokrzywdzonych negują złożoność ludzkich losów. Teraz, gdy teczka Belki zrozumienie tej złożoności umożliwia, powtarzane są slogany o sądzeniu bez prawa do obrony. A kto zabrania premierowi uzupełnić suche zapisy dokumentów SB?
Ludzie tacy jak Belka czy ojciec Hejmo przez lata nie mieli ochoty na rozprawienie się z własną przeszłością. Niech więc dziś się nie dziwią, że ich akta są punktem wyjścia do analizy ich przeszłości. Teraz, gdy pojawia się szansa na otwarcie teczek, szybko zrozumiemy, jak niewiele wyjaśniały wyroki sądu lustracyjnego. Nieprzypadkowo w kraju udanej lustracji - Republice Federalnej Niemiec - podstawową formą lustracji jest publiczny dostęp do zawartości teczek.
Dotychczas do tajemnic swobodny dostęp mieli tylko "właściciele III RP" ze służb specjalnych. Dzięki upublicznieniu akt to prawo zyskali też zwykli obywatele. Nie po to, by się ekscytować tajemnicami z przeszłości, lecz by stać się równoprawnymi uczestnikami bitwy o pamięć.
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.