Miller i Belka zadłużyli Polskę bardziej niż Gierek Rządy Leszka Millera i Marka Belki doprowadziły do tego, że Polska ma już około 403 mld zł długu. To kilkanaście razy więcej niż dług zagraniczny, który zostawił po sobie Edward Gierek. I pięciokrotnie więcej niż słynna tzw. dziura Bauca, cztery lata temu wynosząca około 80 mld zł. Dziś niemal wszyscy już zapomnieli, że Jarosław Bauc, ówczesny chwilowy minister finansów w rządzie Jerzego Buzka, mówił o hipotetycznej dziurze (która miałaby się ewentualnie pojawić, gdyby Sejm - z udziałem opozycyjnych posłów SLD, rzecz jasna - uchwalił wiele ustaw obciążających budżet), a nie o pieniądzach już przeznaczonych do wydania bądź wydanych. Rządząca lewica zaraz po objęciu władzy rozpoczęła proces horrendalnego zadłużania państwa. Po to, by móc beztrosko - bo na kredyt - rządzić.
Potop długów
Kiedy Leszek Miller zostawał premierem, a Marek Belka - wicepremierem i ministrem finansów, zadłużenie Polski wynosiło 284 mld zł (grudzień 2001 r.). Na koniec pierwszego kwartału 2005 r. wynosiło już 420 mld zł. Niespełna rok temu rząd SLD-UP z dumą ogłosił tzw. plan Hausnera, który miał przynieść oszczędności... po wyborach. Próbowano przy tym ukryć, że jednocześnie plan ten drastycznie zwiększał zadłużenie budżetu państwa, a także przenosił wiele wydatków do rozchodów, dzięki czemu deficyt budżetowy rządu SLD-UP stał się całkowicie nieporównywalny z deficytem za poprzednich rządów. A mimo to rząd odtrąbił swoje zwycięstwo. Rząd ponadto nie wykorzystał szybszego tempa wzrostu gospodarczego w roku 2004, by podjąć naprawę finansów publicznych.
To nie koniec złych wieści dla tych, którzy przejmą władzę po lewicy. W roku 2006 - niezależnie od bieżących potrzeb pożyczkowych - nowy rząd będzie musiał znaleźć pieniądze na sfinansowanie wykupu na rynku krajowym (według danych na koniec marca 2005 r.) obligacji rynkowych za prawie 61 mld zł, bonów skarbowych za prawie 10 mld zł, obligacji nierynkowych za prawie miliard złotych i obligacji oszczędnościowych za ponad 5 mld zł (łącznie ponad
76 mld zł na rynku krajowym!). Szczególnie niepokojąca jest sytuacja w segmencie obligacji rynkowych. W roku powyborczym 2006 kwota wykupu wzrasta (w stosunku do 2005 r.) ponaddwukrotnie - do prawie 61 mld zł (według danych na koniec marca 2005 r., w roku 2005 przypada bowiem wykup obligacji rynkowych za prawie 27 mld zł). Podobnie jest również z wykupem obligacji oszczędnościowych (2005 - 3 mld zł, 2006 - 5 mld zł, 2007 - poniżej miliarda złotych).
Doszło też do podobnej zmiany w strukturze zadłużenia zagranicznego, co spowodowało przerzucenie ciężaru spłaty na rok 2006. 31 grudnia 2003 r. papiery skarbowe o rocznym terminie wykupu miały wartość ponad 93 mld zł, a dwuletnim - około 45 mld zł. Rok później, 31 grudnia 2004 r., papiery skarbowe o terminie wykupu do roku miały wartość prawie 85 mld zł, a do dwóch lat - prawie 67 mld zł.
Jeśli celem nadrzędnym działań rządu ma być jego komfort i obarczenie przyszłego rządu maksymalnie dużymi kłopotami, to znaczy, że w postępowaniu Belki, Millera i Hausnera, nie ma miejsca na myślenie kategoriami służby publicznej, interesu Rzeczypospolitej, kontynuacji i następstwa władzy. Jest partykularyzm i patrzenie nie dalej niż czubek własnego nosa.
Ja pożyczę, ty oddaj
Przyjemnie jest w ramach planu Hausnera ogłaszać oszczędności budżetowe za swoich rządów, a koszty tych oszczędności przerzucać na barki kolejnych rządów. Polityka ta spowoduje wyższe koszty pozyskania pieniędzy (a takie będą niezbędne).
Te sprokurowane przez lewicę problemy, nawet jeśli nie wystąpią w skrajnie niekorzystnej formie, dadzą asumpt do pełnych troski okrzyków obecnych sabotażystów o "rewolucyjnych, skrajnych,
zideologizowanych i niekompetentnych rządach prawicy, powodujących nieufność rynków finansowych", o "inwestorach redukujących zaangażowanie w polskie papiery dłużne, rosnącym deficycie budżetowym" itp., itd. Manipulowanie finansami państwa trzeba tym bardziej nazywać po imieniu, bo obecna władza jest reklamowana jako techniczny rząd fachowców, który nie realizuje politycznych celów.
Profesor Marek Gierek
Drugi sposób promowania lewicy i jej rządu, a zarazem przygotowań do ataku na nową, prawicową ekipę, to lansowanie tezy, że w obecnej kadencji osiągnięto stabilny wysoki wzrost PKB. Belka powtarza jak mantrę: wypracowaliśmy solidne i trwałe podstawy do szybkiego wzrostu gospodarczego. Jak jest naprawdę? Trudno dwuprocentowy wzrost, jaki osiągnęliśmy w I kwartale 2005 r., nazwać wysokim (rok temu było 7 proc.). Przestał rosnąć eksport, co przyszłemu wzrostowi gospodarczemu nie wróży dobrze.
"Profesjonaliści i ponadpartyjni fachowcy" z rządzącej lewicy oddadzą po wyborach 25 września państwo dramatycznie zadłużone, z osłabioną gospodarką i już następnego dnia po wyborach obarczą prawicę odpowiedzialnością za własne błędy, zaniechania, a przede wszystkim za dokonane z premedytacją szkody. Będą chcieli w ten sposób zakodować w świadomości wyborców związek między rządami prawicy a gorszą sytuacją budżetu państwa, słabszymi wynikami polskiej gospodarki. Dlatego z taką determinacją walczą o wpływy w Telewizji Polskiej. Ten plan ma im umożliwić powrót do władzy za cztery lata, a może nawet wcześniej, jeśli uda się im na fali spodziewanego niezadowolenia społecznego doprowadzić do skrócenia kolejnej kadencji parlamentu.
Lewicowi zaklinacze wzdychają na łamach "Trybuny" za PRL tak mocno, że prawie doprowadzili do wystawienia Adama Gierka w wyborach prezydenckich. Choć syn mistrza w bezsensownym zadłużaniu kraju odmówił, to smutek postkomunistów jest nieuzasadniony. Naszym krajem wciąż rządzi nieśmiertelny towarzysz Gierek. Tym razem pod pseudonimem "profesor Marek Belka".
Kiedy Leszek Miller zostawał premierem, a Marek Belka - wicepremierem i ministrem finansów, zadłużenie Polski wynosiło 284 mld zł (grudzień 2001 r.). Na koniec pierwszego kwartału 2005 r. wynosiło już 420 mld zł. Niespełna rok temu rząd SLD-UP z dumą ogłosił tzw. plan Hausnera, który miał przynieść oszczędności... po wyborach. Próbowano przy tym ukryć, że jednocześnie plan ten drastycznie zwiększał zadłużenie budżetu państwa, a także przenosił wiele wydatków do rozchodów, dzięki czemu deficyt budżetowy rządu SLD-UP stał się całkowicie nieporównywalny z deficytem za poprzednich rządów. A mimo to rząd odtrąbił swoje zwycięstwo. Rząd ponadto nie wykorzystał szybszego tempa wzrostu gospodarczego w roku 2004, by podjąć naprawę finansów publicznych.
To nie koniec złych wieści dla tych, którzy przejmą władzę po lewicy. W roku 2006 - niezależnie od bieżących potrzeb pożyczkowych - nowy rząd będzie musiał znaleźć pieniądze na sfinansowanie wykupu na rynku krajowym (według danych na koniec marca 2005 r.) obligacji rynkowych za prawie 61 mld zł, bonów skarbowych za prawie 10 mld zł, obligacji nierynkowych za prawie miliard złotych i obligacji oszczędnościowych za ponad 5 mld zł (łącznie ponad
76 mld zł na rynku krajowym!). Szczególnie niepokojąca jest sytuacja w segmencie obligacji rynkowych. W roku powyborczym 2006 kwota wykupu wzrasta (w stosunku do 2005 r.) ponaddwukrotnie - do prawie 61 mld zł (według danych na koniec marca 2005 r., w roku 2005 przypada bowiem wykup obligacji rynkowych za prawie 27 mld zł). Podobnie jest również z wykupem obligacji oszczędnościowych (2005 - 3 mld zł, 2006 - 5 mld zł, 2007 - poniżej miliarda złotych).
Doszło też do podobnej zmiany w strukturze zadłużenia zagranicznego, co spowodowało przerzucenie ciężaru spłaty na rok 2006. 31 grudnia 2003 r. papiery skarbowe o rocznym terminie wykupu miały wartość ponad 93 mld zł, a dwuletnim - około 45 mld zł. Rok później, 31 grudnia 2004 r., papiery skarbowe o terminie wykupu do roku miały wartość prawie 85 mld zł, a do dwóch lat - prawie 67 mld zł.
Jeśli celem nadrzędnym działań rządu ma być jego komfort i obarczenie przyszłego rządu maksymalnie dużymi kłopotami, to znaczy, że w postępowaniu Belki, Millera i Hausnera, nie ma miejsca na myślenie kategoriami służby publicznej, interesu Rzeczypospolitej, kontynuacji i następstwa władzy. Jest partykularyzm i patrzenie nie dalej niż czubek własnego nosa.
Ja pożyczę, ty oddaj
Przyjemnie jest w ramach planu Hausnera ogłaszać oszczędności budżetowe za swoich rządów, a koszty tych oszczędności przerzucać na barki kolejnych rządów. Polityka ta spowoduje wyższe koszty pozyskania pieniędzy (a takie będą niezbędne).
Te sprokurowane przez lewicę problemy, nawet jeśli nie wystąpią w skrajnie niekorzystnej formie, dadzą asumpt do pełnych troski okrzyków obecnych sabotażystów o "rewolucyjnych, skrajnych,
zideologizowanych i niekompetentnych rządach prawicy, powodujących nieufność rynków finansowych", o "inwestorach redukujących zaangażowanie w polskie papiery dłużne, rosnącym deficycie budżetowym" itp., itd. Manipulowanie finansami państwa trzeba tym bardziej nazywać po imieniu, bo obecna władza jest reklamowana jako techniczny rząd fachowców, który nie realizuje politycznych celów.
Profesor Marek Gierek
Drugi sposób promowania lewicy i jej rządu, a zarazem przygotowań do ataku na nową, prawicową ekipę, to lansowanie tezy, że w obecnej kadencji osiągnięto stabilny wysoki wzrost PKB. Belka powtarza jak mantrę: wypracowaliśmy solidne i trwałe podstawy do szybkiego wzrostu gospodarczego. Jak jest naprawdę? Trudno dwuprocentowy wzrost, jaki osiągnęliśmy w I kwartale 2005 r., nazwać wysokim (rok temu było 7 proc.). Przestał rosnąć eksport, co przyszłemu wzrostowi gospodarczemu nie wróży dobrze.
"Profesjonaliści i ponadpartyjni fachowcy" z rządzącej lewicy oddadzą po wyborach 25 września państwo dramatycznie zadłużone, z osłabioną gospodarką i już następnego dnia po wyborach obarczą prawicę odpowiedzialnością za własne błędy, zaniechania, a przede wszystkim za dokonane z premedytacją szkody. Będą chcieli w ten sposób zakodować w świadomości wyborców związek między rządami prawicy a gorszą sytuacją budżetu państwa, słabszymi wynikami polskiej gospodarki. Dlatego z taką determinacją walczą o wpływy w Telewizji Polskiej. Ten plan ma im umożliwić powrót do władzy za cztery lata, a może nawet wcześniej, jeśli uda się im na fali spodziewanego niezadowolenia społecznego doprowadzić do skrócenia kolejnej kadencji parlamentu.
Lewicowi zaklinacze wzdychają na łamach "Trybuny" za PRL tak mocno, że prawie doprowadzili do wystawienia Adama Gierka w wyborach prezydenckich. Choć syn mistrza w bezsensownym zadłużaniu kraju odmówił, to smutek postkomunistów jest nieuzasadniony. Naszym krajem wciąż rządzi nieśmiertelny towarzysz Gierek. Tym razem pod pseudonimem "profesor Marek Belka".
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.