Kapitalizm postawił do pionu tych wszystkich,których socjalizm zdemoralizował do imentu Perspektywa konkurencji polskiego hydraulika była ponoć jednym z głównych argumentów francuskich obiboków z lewej i z prawej strony sceny politycznej przeciwko przyjęciu konstytucji UE. Konstytucja pisana pod francuskie interesy jest socjalistyczno-etatystyczna, a nie liberalna. Także i dlatego dobrze się stało, że zakończyła w tym kształcie swój żywot. Tyle że wymyślony przez przeciwników konstytucji straszak w postaci świetnie i tanio pracującego polskiego hydraulika jest dla niegdysiejszego sowietologa - jak ja - czymś wręcz niebywałym. Niebywałym i wskazującym na ciągle jeszcze nie docenianą przemożną siłę oddziaływania kapitalizmu. Adam Smith, ojciec teorii ekonomicznej rynkowego kapitalizmu, podkreślał, że ludzie od zarania starali się poprawić swoją sytuację materialną i jeśli dać im na to szansę, to z niej skorzystają. Ostrzegał też, że bez konkurencji będą działać na niekorzyść konsumentów. "Nie z dobrej woli piekarza mamy co rano świeże bułki" - pisał. W interesie własnym piekarza leży bowiem zaspokajanie potrzeb swoich klientów, gdyż jeśli tego nie zrobi, pójdą do innego.
Jeśli kapitalizm potrafił zrobić z socjalistycznego (polskiego czy jakiegokolwiek innego) hydraulika sprawnego, zdyscyplinowanego i niekosztownego konkurenta zagrażającego swoją pracą eurosklerotycznej części unii, to jest to najlepszym dowodem triumfu kapitalizmu. Nie ma takiego problemu ekonomicznego, którego nie potrafiłby rozwiązać (kapitalizm, nie hydraulik, oczywiście!). Nie darmo wolnorynkowi ekonomiści mówią: "kapitalistyczny rynek jest odpowiedzią, jakie jest pytanie?"...
Wehikuł czasu
Wsiądźmy jednak w wehikuł czasu i przenieśmy się wstecz jakieś 30 lat. Tak, właśnie w czasy tow. Gierka, którego z taką czułością wspominają różne sklerotyczne matoły. Otóż są jeszcze ludzie, którzy pamiętają polskiego hydraulika sprzed zmiany ustrojowej. Wiecznie pijanego, załatwiającego fuchy w godzinach pracy, używającego kradzionych w firmie części i wyniesionych z niej narzędzi. Robiącego łaskę swoim klientom (a raczej petentom). Łapało ich się na korytarzu, chodziło do wskazanej służbowej pakamery (z obrzydzeniem, bo zwykle na milę śmierdziało stamtąd alkoholem). Umawiało, a potem czekało. Przychodził taki na mniejszym lub większym rauszu spóźniony o dwie, trzy godziny. Poprzyglądał się i mówił, że on ma tu fuchę w pobliżu, i wychodził. Tak jakby u mnie nie miał fuchy, zarabiając prywatne pieniądze w czasie godzin pracy! Miało się ochotę złapać takiego za wysmodruchany fartuch, odwrócić, otworzyć nim drzwi (jak Skrzetuski Czaplińskim!) i spuścić ze schodów. Ale, niestety, kto nie miał zdolności manualnych i technicznej smykałki (a większość, tak jak i ja, nie miała!), zdany był na łaskę bezczelnych zapijaczonych partaczy. Skecz kabaretu Dudek pod tytułem "Wężykiem, wężykiem!" Đ w niezapomnianym składzie Kobuszewski - Michnikowski - Gołas - nie wziął się z niczego...
Zresztą z innymi fachowcami nie było lepiej. A z taksówkarzami? Starsi mieszkańcy Warszawy pamiętają zapewne tę zmorę wyczekiwania - w kolejce - na taksówkę. I tę wściekłość, gdy facio wychylał się z okna i mówił: "Tylko na Opaczewską" albo "Tylko na Grochów". Kapitalistyczny rynek zrobił swoje. Wprawdzie po 1989 r. tworzyły się różne mafie taksówkowe, zwłaszcza w miejscach, gdzie opłacało się czekać na klienta (na przykład dworce czy hotele), ale powoli konkurencja wyczyściła sytuację. Po kilku latach na placu boju najczęściej pozostawały sprawnie funkcjonujące korporacje taksówkowe. Nawet wcześniejsi mafijni łupiskórcy, widząc, że nie przetrwają, zorganizowali korporacje i pracują uczciwie na chleb powszedni. Wiedzą bowiem, że w razie kantów może zabraknąć nawet tego powszedniego.
Kapitalizm wyżej, socjalizm niżej
Tak więc kapitalizm postawił do pionu tych wszystkich, których socjalizm w jego centralnie planowej postaci zdemoralizował - wydawałoby się - do imentu. Najpierw zdyscyplinował pracowników przemysłu, gdyż po prostu do normalnej, potrzebnej konsumentom i firmom produkcji było ich w każdym państwowym przedsiębiorstwie dwa razy za dużo. Dlatego bicz bezrobocia zadziałał błyskawicznie i już po dwóch-trzech latach na przykład nasi eksporterzy wytwarzali po konkurencyjnych cenach, przeorientowując przy tym cały eksport ze Wschodu na Zachód (co za komunizmu, gdy wiecznie gęgano o pozyskiwaniu "cennych dewiz", wydawało się nieosiągalne).
Ba, nawet w budownictwie okazało się, że wybielone w pijanym widzie podłogi i klepka położona na ścianach to zjawisko ograniczone ustrojowo. Budownictwo ruszyło z kopyta, właściciele mniejszych firm sami pilnowali jakości pracy swoich ciągle jeszcze trochę "wczorajszych", jedną nogą zakotwiczonych w socjalizmie pracowników i jakość budownictwa zaczęła się poprawiać. Wolniej niż w przemyśle, bo gdy właściciel i majster w jednej osobie się odwrócił, to mu murarz zamurował pęknięte kolanko, żeby robota szybciej szła. I wprawdzie ten majster wyrzucił go później z roboty, gdy zgłosił się właściciel domu i trzeba było za darmo zrobić drugi raz to samo, usuwając przy tym szkody poczynione przez lejącą się z sufitu wodę, ale proces trwał długo. Właściciel jednego z zakładów pogrzebowych zmienił osiem ekip grabarzy, nim skompletował wreszcie ekipę trzeźwych...
I tak powoli jakość zaczęła się u nas poprawiać także w sektorze usług, podczas gdy na znacznie bardziej powoli demoralizującym się Zachodzie zachodził i nadal zachodzi proces odwrotny. Komisarz UE, Holender Frits Bolkestein, usłyszawszy o nadciągających sprawnych, zdyscyplinowanych i niekosztownych polskich hydraulikach, wyraził nieopatrznie nadzieję, że w jego domku letniskowym we Francji uda mu się zatrudnić takiego, gdyż nie może się doszukać francuskiego, który charakteryzowałby się podobnymi cechami. Nie tylko nie zgłosił się do niego żaden solidny francuski hydraulik, ale jacyś dzielni chłopcy odcięli mu z zemsty elektryczność...
Motto Actona
Brak konkurencji demoralizuje, ale socjalizm demoralizuje całkowicie! Trawestacja słynnego motta lorda Actona pasuje jak ulał do naszej socjalistyczno-etatystycznej unijnej rzeczywistości. Rzadko kiedy, dyskutując o konkurencyjności, brano pod uwagę, że w procesie doganiania zamożnych krajów UE jest tak, że wszyscy biegniemy w jedną stronę, tyle że my, nowe kraje unii, szybciej, a stare wolniej, dzięki czemu w pocie czoła zmniejszamy dystans rozwojowy. Zapominano, że socjalizm - także demokratyczny - nieuchronnie robi swoje, to znaczy demoralizuje pracujących. Dlatego proces zmniejszania dystansu nie polega tylko na tym, że u nas pracuje się coraz lepiej, zbliżając się do zachodniego ideału, ale także na tym, że w warunkach daleko posuniętej ochrony pracowników owi pracownicy pracują często gorzej, niż pracowali niegdyś. Zwłaszcza w firmach państwowych. Kiedy w Niemczech w latach 90. sprywatyzowano częściowo i poddano konkurencji energetykę, zatrudnienie spadło w ciągu dekady o połowę.
Ale to tylko kropla w morzu niezbędnej korekty socjalistycznych aberracji modelu państwa opiekuńczego. Tego modelu, w imię którego Francuzi odrzucili socjalistyczno-etatystyczną konstytucję. Raju dla obiboków to i tak nie utrzyma na długo, ale z pewnością przyczyni się do przyspieszenia procesu zmniejszania dystansu do zamożnej, acz mocno eurosklerotycznej części starej unii. Łatwiej bowiem zmniejszać dystans do kogoś, kto już nie tyle biegnie wolniej niż my, ile chyłkiem zmierza w naszą stronę. Wygrażając nam i krzycząc przy tym, abyśmy nie biegli tak szybko. Ale prawa kapitalistycznej hydrauliki są nieubłagane...
Wehikuł czasu
Wsiądźmy jednak w wehikuł czasu i przenieśmy się wstecz jakieś 30 lat. Tak, właśnie w czasy tow. Gierka, którego z taką czułością wspominają różne sklerotyczne matoły. Otóż są jeszcze ludzie, którzy pamiętają polskiego hydraulika sprzed zmiany ustrojowej. Wiecznie pijanego, załatwiającego fuchy w godzinach pracy, używającego kradzionych w firmie części i wyniesionych z niej narzędzi. Robiącego łaskę swoim klientom (a raczej petentom). Łapało ich się na korytarzu, chodziło do wskazanej służbowej pakamery (z obrzydzeniem, bo zwykle na milę śmierdziało stamtąd alkoholem). Umawiało, a potem czekało. Przychodził taki na mniejszym lub większym rauszu spóźniony o dwie, trzy godziny. Poprzyglądał się i mówił, że on ma tu fuchę w pobliżu, i wychodził. Tak jakby u mnie nie miał fuchy, zarabiając prywatne pieniądze w czasie godzin pracy! Miało się ochotę złapać takiego za wysmodruchany fartuch, odwrócić, otworzyć nim drzwi (jak Skrzetuski Czaplińskim!) i spuścić ze schodów. Ale, niestety, kto nie miał zdolności manualnych i technicznej smykałki (a większość, tak jak i ja, nie miała!), zdany był na łaskę bezczelnych zapijaczonych partaczy. Skecz kabaretu Dudek pod tytułem "Wężykiem, wężykiem!" Đ w niezapomnianym składzie Kobuszewski - Michnikowski - Gołas - nie wziął się z niczego...
Zresztą z innymi fachowcami nie było lepiej. A z taksówkarzami? Starsi mieszkańcy Warszawy pamiętają zapewne tę zmorę wyczekiwania - w kolejce - na taksówkę. I tę wściekłość, gdy facio wychylał się z okna i mówił: "Tylko na Opaczewską" albo "Tylko na Grochów". Kapitalistyczny rynek zrobił swoje. Wprawdzie po 1989 r. tworzyły się różne mafie taksówkowe, zwłaszcza w miejscach, gdzie opłacało się czekać na klienta (na przykład dworce czy hotele), ale powoli konkurencja wyczyściła sytuację. Po kilku latach na placu boju najczęściej pozostawały sprawnie funkcjonujące korporacje taksówkowe. Nawet wcześniejsi mafijni łupiskórcy, widząc, że nie przetrwają, zorganizowali korporacje i pracują uczciwie na chleb powszedni. Wiedzą bowiem, że w razie kantów może zabraknąć nawet tego powszedniego.
Kapitalizm wyżej, socjalizm niżej
Tak więc kapitalizm postawił do pionu tych wszystkich, których socjalizm w jego centralnie planowej postaci zdemoralizował - wydawałoby się - do imentu. Najpierw zdyscyplinował pracowników przemysłu, gdyż po prostu do normalnej, potrzebnej konsumentom i firmom produkcji było ich w każdym państwowym przedsiębiorstwie dwa razy za dużo. Dlatego bicz bezrobocia zadziałał błyskawicznie i już po dwóch-trzech latach na przykład nasi eksporterzy wytwarzali po konkurencyjnych cenach, przeorientowując przy tym cały eksport ze Wschodu na Zachód (co za komunizmu, gdy wiecznie gęgano o pozyskiwaniu "cennych dewiz", wydawało się nieosiągalne).
Ba, nawet w budownictwie okazało się, że wybielone w pijanym widzie podłogi i klepka położona na ścianach to zjawisko ograniczone ustrojowo. Budownictwo ruszyło z kopyta, właściciele mniejszych firm sami pilnowali jakości pracy swoich ciągle jeszcze trochę "wczorajszych", jedną nogą zakotwiczonych w socjalizmie pracowników i jakość budownictwa zaczęła się poprawiać. Wolniej niż w przemyśle, bo gdy właściciel i majster w jednej osobie się odwrócił, to mu murarz zamurował pęknięte kolanko, żeby robota szybciej szła. I wprawdzie ten majster wyrzucił go później z roboty, gdy zgłosił się właściciel domu i trzeba było za darmo zrobić drugi raz to samo, usuwając przy tym szkody poczynione przez lejącą się z sufitu wodę, ale proces trwał długo. Właściciel jednego z zakładów pogrzebowych zmienił osiem ekip grabarzy, nim skompletował wreszcie ekipę trzeźwych...
I tak powoli jakość zaczęła się u nas poprawiać także w sektorze usług, podczas gdy na znacznie bardziej powoli demoralizującym się Zachodzie zachodził i nadal zachodzi proces odwrotny. Komisarz UE, Holender Frits Bolkestein, usłyszawszy o nadciągających sprawnych, zdyscyplinowanych i niekosztownych polskich hydraulikach, wyraził nieopatrznie nadzieję, że w jego domku letniskowym we Francji uda mu się zatrudnić takiego, gdyż nie może się doszukać francuskiego, który charakteryzowałby się podobnymi cechami. Nie tylko nie zgłosił się do niego żaden solidny francuski hydraulik, ale jacyś dzielni chłopcy odcięli mu z zemsty elektryczność...
Motto Actona
Brak konkurencji demoralizuje, ale socjalizm demoralizuje całkowicie! Trawestacja słynnego motta lorda Actona pasuje jak ulał do naszej socjalistyczno-etatystycznej unijnej rzeczywistości. Rzadko kiedy, dyskutując o konkurencyjności, brano pod uwagę, że w procesie doganiania zamożnych krajów UE jest tak, że wszyscy biegniemy w jedną stronę, tyle że my, nowe kraje unii, szybciej, a stare wolniej, dzięki czemu w pocie czoła zmniejszamy dystans rozwojowy. Zapominano, że socjalizm - także demokratyczny - nieuchronnie robi swoje, to znaczy demoralizuje pracujących. Dlatego proces zmniejszania dystansu nie polega tylko na tym, że u nas pracuje się coraz lepiej, zbliżając się do zachodniego ideału, ale także na tym, że w warunkach daleko posuniętej ochrony pracowników owi pracownicy pracują często gorzej, niż pracowali niegdyś. Zwłaszcza w firmach państwowych. Kiedy w Niemczech w latach 90. sprywatyzowano częściowo i poddano konkurencji energetykę, zatrudnienie spadło w ciągu dekady o połowę.
Ale to tylko kropla w morzu niezbędnej korekty socjalistycznych aberracji modelu państwa opiekuńczego. Tego modelu, w imię którego Francuzi odrzucili socjalistyczno-etatystyczną konstytucję. Raju dla obiboków to i tak nie utrzyma na długo, ale z pewnością przyczyni się do przyspieszenia procesu zmniejszania dystansu do zamożnej, acz mocno eurosklerotycznej części starej unii. Łatwiej bowiem zmniejszać dystans do kogoś, kto już nie tyle biegnie wolniej niż my, ile chyłkiem zmierza w naszą stronę. Wygrażając nam i krzycząc przy tym, abyśmy nie biegli tak szybko. Ale prawa kapitalistycznej hydrauliki są nieubłagane...
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.