REAGANOMIKA THATCHERYZM TUSKONOMIKA Rząd wcale nie musi się wtrącać do wszystkiego, aby społeczeństwo znalazło się w niebezpieczeństwie. Kilka ingerencji w zupełności wystarczy" - mówił Milton Friedman, amerykański noblista z ekonomii. W dzisiejszej Polsce też wystarczy kilka ingerencji państwa, by zepsuć wszystko. Większość polskich polityków nie chce zaniechania ingerencji państwa, a tylko wymiany ingerujących. Na tym polega fundamentalna różnica między Polską Tuska i Rokity a Polską braci Kaczyńskich.
Wolność kontra etatyzm
Wybierając między Tuskiem a braćmi Kaczyńskimi, wybieramy inną Polskę. Ta inna Polska musi nie tylko zlikwidować wewnętrzne bariery wzrostu i konkurencji, lecz co najmniej dotrzymać kroku tygrysom środkowej Europy w rodzaju Estonii, Słowacji czy Litwy, a także skutecznie konkurować na rynkach unii oraz z ekspansywnymi państwami w rodzaju Chin, Indii czy Brazylii. Tusk różnicę między swoją koncepcją Polski a tą autorstwa braci Kaczyńskich ujmuje prosto: - W Polsce Tuska i Rokity dominuje wiara w człowieka, a nie wiara we władzę. Polacy doskonale dadzą sobie radę sami, o ile politycy nie będą im przeszkadzali. My chcemy władzy nakładać kaganiec, PiS chce nakładać kaganiec obywatelom. Bracia Kaczyńscy chcą, aby władza leczyła moralnie społeczeństwo. My uważamy, że ludzie są zdrowi, a leczyć trzeba władzę - mówi "Wprost" Tusk.
Lech i Jarosław Kaczyński odwołują się do organizacji państwa, modelu służby publicznej i urzędniczego etosu II Rzeczypospolitej. Ich IV RP miałaby być kontynuacją tamtej Polski. To kuszące, ale niebezpieczne, bo w II RP dominował państwowy kapitalizm. Państwo było największym graczem na rynku (Centralny Okręg Przemysłowy, Gdynia, wielkie państwowe koncerny chemiczne, kopalnie itp.), a kasta urzędnicza miała uprzywilejowaną pozycję.
Pierwsze prawo Tuska:
koniec państwa-milicjanta
"Bariery tworzą polscy politycy, broniąc złego ustroju i paraliżując polską przedsiębiorczość nadmierną regulacją i wysokimi podatkami" - napisał Tusk w wydanej przed kilkoma dniami książce "Solidarność i duma". Lider PO przyznaje, że jego wiara w siłę przedsiębiorczości rodaków bierze się z osobistego doświadczenia, ale też z zakorzenienia w kaszubskiej tradycji ("pomorski patriotyzm to była sztuka przetrwania, nie walki"). Wolności i przedsiębiorczości Tusk uczył się w norweskim Tršmso, gdzie pracował po zniesieniu stanu wojennego. Był wtedy cieślą, szklarzem, murarzem, malarzem i ogrodnikiem. "Z tą energią i elastycznością przegonicie nas w ciągu kilku lat, gdy tylko zmieni się system" - usłyszał od jednego z mieszkańców miasteczka.
W grudniu 1970 r. czternastoletni Tusk był świadkiem krwawej rozprawy władzy z robotnikami na ulicach rodzinnego Gdańska. Milicjanci zatrzymywali wtedy jego i kolegów. Kazali pokazywać ręce. Gdy ktoś miał brudne, dostawał pałą. Dziś Tusk twierdzi, że to z pozoru nieważne wydarzenie uświadomiło mu, jak wielkim zagrożeniem może być państwo, które chce bez reszty podporządkować sobie obywatela.
- Dlatego najważniejszym zadaniem jest odejście od rzeczywistości, w której politycy i urzędnicy przejmują rolę milicjantów z grudnia 1970 r., nakazujących ludziom uczciwym, a często bezbronnym, pokazywanie rąk - mówi Tusk.
Czy odejście od modelu państwa-milicjanta ma w Polsce szanse? Wyniki sondażu Pentora przeprowadzonego dla "Wprost" pokazują, że szanse są większe, niż można było przypuszczać. Oto spośród różnych wariantów współrządzenia PO i PiS najwięcej zwolenników ma ten z Tuskiem jako prezydentem i Rokitą jako premierem. Niemal tyle samo wyborców chciałoby, aby prezydentem był Lech Kaczyński, a premierem Jan Rokita. Znacznie mniej osób widziałoby w roli szefa rządu Jarosława Kaczyńskiego, lidera PiS.
Drugie prawo Tuska:
koniec przywilejów władzy
"Wszelka władza w Rzeczypospolitej jest służbą publiczną i nie może być źródłem jakichkolwiek przywilejów" - tak ma brzmieć art. 4 konstytucji, który chcą po wyborach przeforsować Tusk i Rokita. Liderzy platformy twierdzą, że przywileje władzy są jak hydra: po odrąbaniu jednego łba w tym samym miejscu wyrastają dwa nowe. Gdy obcięto posłom trzynastki, natychmiast pojawił się projekt specjalnych parlamentarnych emerytur. Dzięki nowemu zapisowi w ustawie zasadniczej Trybunał Konstytucyjny będzie automatycznie unieważniał wszelkie tego typu przepisy.
Już na przełomie października i listopada, czyli tuż po wyborach do parlamentu, Tusk chce wnieść ustawę o sanacji życia publicznego. Znajdzie się w niej na przykład bardzo krótka lista stanowisk, które wiążą się z prawem do służbowych samochodów i telefonów komórkowych. Zakazane będą wszelkie ulgi dla polityków - jak darmowe przeloty czy zniżki na przejazdy koleją. Ustawa ma też wprowadzić wzorowaną na amerykańskiej instytucję powoływanych przez premiera (na wniosek ministra sprawiedliwości) prokuratorów specjalnych, którzy będą ścigać aferzystów ze styku biznesu i polityki.
Trzecie prawo Tuska:
koniec urzędniczej nieodpowiedzialności
Tusk i PO chcą zaostrzenia kar dla funkcjonariuszy publicznych. Zmiany wzorowane na przedwojennym kodeksie Juliusza Makarewicza opracowuje dla PO wrocławski konstytucjonalista prof. Bogusław Banaszak. Kodeks wprowadzi wymóg "najwyższej staranności urzędniczej". Oznacza to, że urzędnicy będą karani za wyrządzone szkody, zaniechanie bądź błędy. I to znacznie surowiej niż zwykli obywatele.
Proponowane przez Tuska i platformę zmiany w funkcjonowaniu Trybunału Stanu mają postawić tamę bezkarności najwyższych urzędników państwa. Przed trybunałem odpowiadaliby nie tylko prezydent, premier i ministrowie, ale także posłowie i senatorowie, wiceministrowie oraz sędziowie sądów powszechnych. Najważniejsze jest jednak to, że trybunał mógłby pozbawić polityka funkcji już w momencie wszczęcia przeciwko niemu postępowania karnego, a nawet "w przypadku nieetycznego zachowania uchybiającego godności mandatu posła, senatora lub godności urzędu".
Czwarte prawo Tuska:
koniec immunitetu
Parlamentarny immunitet, mimo że zapisany w ustawie zasadniczej, jest sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości obywateli wobec prawa. Nie przeszkadza to wszystkim partiom oprócz PO bronić immunitetu. Nie mogąc liczyć na poparcie dla tego pomysłu ze strony klasy politycznej, Tusk chce się odwołać w tej sprawie do referendum.
Świętymi krowami objętymi immunitetem przestaną być także sędziowie. Kilka miesięcy temu sędzina w Świnoujściu została złapana na kradzieżach w domu towarowym. Sąd dyscyplinarny nie uchylił jej immunitetu. Gdy wybuchł skandal, sędzinę przeniesiono do innego sądu, gdzie nadal orzeka. Dlatego Tusk i platforma chcą, by przeciwko sędziom mogły się toczyć normalne sprawy karne. Dopiero gdyby sędzia uznał, że jakieś postępowanie zagraża jego niezawisłości, mógłby się zwrócić do sądu powszechnego o objęcie go immunitetem.
- Nie może być tak, że pijany sędzia jedzie samochodem, macha legitymacją, policja mu salutuje, a on pijany jedzie dalej - tłumaczy "Wprost" Rokita.
Piąte prawo Tuska:
koniec przeregulowania
Obok ograniczenia przywilejów ludzi władzy Tusk i PO chcą ograniczenia roli państwa. - Obecnie państwo dominuje nad obywatelem, my chcemy, żeby było odwrotnie. Dlatego niepokoją nas zapowiedzi braci Kaczyńskich dotyczące wzmocnienia państwa - przyznaje Tusk. Stąd pomysł likwidacji kilku urzędów regulacyjnych: Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty, Urzędu Transportu Kolejowego, Urzędu Regulacji Energetyki oraz Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Ich zadania przejęłaby jedna instytucja, zbudowana na bazie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Platforma przygotowała też projekt instytucji raportu deregulacyjnego. Każda instytucja państwowa musiałaby co roku składać sprawozdanie udowadniające potrzebę wszelkich egzekwowanych przez nią przepisów, a także sporządzić wykaz przepisów, które są zbędne.
Szóste prawo Tuska:
koniec tłumienia przedsiębiorczości
O ile ograniczenie przywilejów polityków oraz deregulacja przepisów spotka się po wyborach z poważnymi oporami polityków PiS, o tyle w sprawach gospodarczych zapowiada się prawdziwa wojna. - Tego obawiam się najbardziej. Nie wiem, skąd u braci Kaczyńskich taka nieufność w stosunku do Polaków, którzy są przecież narodem przedsiębiorczym i sami potrafią o siebie zadbać - zastanawia się Tusk. I zapowiada zgłoszenie w przyszłej kadencji Sejmu pakietu projektów ustaw dotyczących zakładania nowych firm. W tej dziedzinie partia Tuska chce prawdziwego przełomu: nie będzie trzeba uzyskiwać żadnych zgód - działalność będzie można podejmować od razu po zarejestrowaniu w urzędzie.
Platforma poróżni się też zapewne z PiS w sprawie podatków. Wbrew ugrupowaniu braci Kaczyńskich, proponuje wprowadzenie piętnastoprocentowego podatku liniowego od dochodów osobistych, a także CIT i VAT. Jeśli uda się zlikwidować wszystkie ulgi podatkowe oraz kwotę wolną od podatku, wówczas zniknęłaby też deklaracja PIT. Po prostu każdy pracodawca potrącałby piętnastoprocentowy podatek od każdego wynagrodzenia. Zniknie armia urzędników podatkowych, znikną patologie związane z przyznawaniem ulg i umorzeniami.
Siódme prawo Tuska:
koniec bezkarności drobnych przestępców
W Polsce Tuska ma powstać system szybkich sądów dla drobnych przestępców. Oparty byłby na instytucji dyżurnego sędziego, który przez 24 godziny na dobę wydawałby wyroki na podstawie notatek policyjnych - w sprawach takich jak bójki pseudokibiców, wandalizm czy akty chuligańskie. Złapany na gorącym uczynku sprawca jeszcze tego samego dnia trafiałby do więzienia, bo od takich wyroków nie byłoby odwołania. Taka procedura wymagałaby zgody podsądnego, ale w zamian byłby on zwolniony z kosztów sądowych. Miałby też pewność, że nie dostanie wyroku większego niż trzy miesiące.
Reagan - Thatcher - Tusk
Tusk i PO nie odkrywają oczywiście Ameryki, choć tuskonomika jest programem odważnym jak na standardy przesocjalizowanej współczesnej Europy. Podobne problemy miał Ronald Reagan w USA, gdy przejmował urząd prezydenta po Jimmym Carterze. Demokraci wmówili dużej części społeczeństwa, że wysokie podatki są nieuniknione, bo państwo ma zadania socjalne, że wolny rynek nie radzi sobie bez interwencji państwa itp. Reagan uznał to wszystko za ideologiczne bzdury. Jeszcze trudniejsze zadanie miała Margaret Thatcher, która przejmowała rządy po katastrofie spowodowanej wprowadzaniem socjalizmu z ludzką twarzą przez premierów Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana. Thatcher sprywatyzowała większość sektora państwowego, oprócz kolei i gazownictwa. Teraz okazuje się, że bez thatcheryzmu Wielka Brytania byłaby dziś tym, czym są wschodnie landy Niemiec, czyli dawna NRD. Polska bez wprowadzenia tuskonomiki nie może liczyć nawet na taką przyszłość.
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.