Laurent Fabius - francuski Tony Blair? Referendum konstytucyjne, w którym 55 proc. Francuzów zagłosowało na "nie", w pełni ukazało skalę rozdźwięku między elitami a wyborcami. O tym rozwodzie mówi się jednak od dawna. Francuscy publicyści coraz częściej piszą o dwóch Francjach. "Jedna to klasa wyższa, rządząca: finansiści, dyrektorzy, politycy, prawnicy, dziennikarze, którzy są zadowoleni z życia, funkcjonując we własnym zamkniętym kręgu. Druga to klasa niższa: robotnicy, urzędnicy, pracownicy firm prywatnych i państwowych, którzy nie mają żadnego celu i pogrążają się w pesymizmie.
Pierwsza grupa masowo poparła konstytucję, druga głosowała przeciw" - napisał Robert Schneider w tygodniku "Le Nouvel Observateur". Reprezentantem "drugiej Francji" chce być Laurent Fabius.
"Nigdy nie był kandydatem na prezydenta, ale w swojej głowie już jest prezydentem republiki" - napisał o nim "LŐExpress". Fabius był uważany za cudowne dziecko francuskiej polityki. W wieku 31 lat wybrano go do parlamentu, trzy lata później był już ministrem. W 1984 r., gdy miał 38 lat, prezydent Francois Mitterrand mianował go premierem. Francja nigdy nie miała młodszego szefa rządu. W tej roli Fabius wytrzymał dwa lata. Skandal z 1985 r., gdy we Francji podczas przetaczania krwi zarażono wirusem HIV ponad 300 osób, omal nie położył kresu jego karierze. Ówczesny minister zdrowia (Fabius jako premier był jego zwierzchnikiem) nie zezwolił na wykonywanie badań na obecność wirusa HIV krwi przeznaczonej do transfuzji, bo do tego trzeba było użyć amerykańskiego sprzętu - rodzimy był ciągle w fazie produkcji. W 1999 r. proces sądowy oczyścił Fabiusa z zarzutów.
Od tej pory Fabius znajduje się na drugim planie. Kiedy rozpoczął kampanię przeciw eurokonstytucji, mimo że jego Partia Socjalistyczna zdecydowała się ją poprzeć, nikt nie potraktował go poważnie. Fabius był jednak wyjątkowo zdeterminowany. Podczas wieców i w wywiadach zaciekle wzywał do głosowania przeciw eurotraktatowi. To dlatego po 29 maja mianowano go przywódcą obozu "nie".
Wydawałoby się, że referendum powinno być trampoliną, która wrzuci Fabiusa do Pałacu Elizejskiego w wyborach w 2007 r. To nie jest takie oczywiste. Przeszkodą może być dla byłego premiera brak wyraźnego programu. Na dodatek Fabius zwykle plasował się na dole rankingów popularności polityków, a jego nieskrywana żądza władzy była często powodem kpin.
Po porażce eurokonstytucji socjaliści zdecydowali się usunąć Fabiusa z władz ugrupowania pod zarzutem złamania dyscypliny partyjnej. - Bez poparcia silnej partii ciężko wygrać we Francji wybory. Głównie z powodów finansowych - u nas fundusze na kampanię pozyskują ugrupowania, a nie pojedyncze osoby - tłumaczy dla "Wprost" Florence Haegel z Centrum Studiów nad Francuskim Życiem Politycznym. Teoretycznie Fabius mógłby wystartować jako kandydat niezależny, ale w tej sytuacji nikt nie daje mu większych szans.
"Druga Francja" to duża grupa, sfrustrowani stanowią coraz większą siłę. - Ciągle jednak nie pojawił się polityk, który stanąłby na ich czele i rozbił skostniały układ naszej sceny politycznej - mówi "Wprost" politolog Dominique Molsi. To właśnie może być szansą Fabiusa, pod warunkiem że wyjdzie z izolacji we własnej partii. Nie jest to niemożliwe. W latach 70. tematem numer jeden we Francji była sprawa Larzac. Tę wioskę wojsko postanowiło zamienić w koszary, przeciw czemu masowo zaprotestowali Francuzi. Błyskawicznie narodził się ruch oporu, który dzięki pomysłowym aktom sabotażu zyskał sympatię w kraju. Wykorzystał to Mitterrand, obiecując wycofanie wojska z Larzac po dojściu do władzy. Przyrzeczenia dotrzymał w 1981 r. już jako prezydent. Dla Fabiusa referendum 29 maja może być jego Larzac. Liberalne poglądy na gospodarkę mogą sprawić, że stanie się on dla Francji tym, kim Tony Blair dla Wielkiej Brytanii.
"Nigdy nie był kandydatem na prezydenta, ale w swojej głowie już jest prezydentem republiki" - napisał o nim "LŐExpress". Fabius był uważany za cudowne dziecko francuskiej polityki. W wieku 31 lat wybrano go do parlamentu, trzy lata później był już ministrem. W 1984 r., gdy miał 38 lat, prezydent Francois Mitterrand mianował go premierem. Francja nigdy nie miała młodszego szefa rządu. W tej roli Fabius wytrzymał dwa lata. Skandal z 1985 r., gdy we Francji podczas przetaczania krwi zarażono wirusem HIV ponad 300 osób, omal nie położył kresu jego karierze. Ówczesny minister zdrowia (Fabius jako premier był jego zwierzchnikiem) nie zezwolił na wykonywanie badań na obecność wirusa HIV krwi przeznaczonej do transfuzji, bo do tego trzeba było użyć amerykańskiego sprzętu - rodzimy był ciągle w fazie produkcji. W 1999 r. proces sądowy oczyścił Fabiusa z zarzutów.
Od tej pory Fabius znajduje się na drugim planie. Kiedy rozpoczął kampanię przeciw eurokonstytucji, mimo że jego Partia Socjalistyczna zdecydowała się ją poprzeć, nikt nie potraktował go poważnie. Fabius był jednak wyjątkowo zdeterminowany. Podczas wieców i w wywiadach zaciekle wzywał do głosowania przeciw eurotraktatowi. To dlatego po 29 maja mianowano go przywódcą obozu "nie".
Wydawałoby się, że referendum powinno być trampoliną, która wrzuci Fabiusa do Pałacu Elizejskiego w wyborach w 2007 r. To nie jest takie oczywiste. Przeszkodą może być dla byłego premiera brak wyraźnego programu. Na dodatek Fabius zwykle plasował się na dole rankingów popularności polityków, a jego nieskrywana żądza władzy była często powodem kpin.
Po porażce eurokonstytucji socjaliści zdecydowali się usunąć Fabiusa z władz ugrupowania pod zarzutem złamania dyscypliny partyjnej. - Bez poparcia silnej partii ciężko wygrać we Francji wybory. Głównie z powodów finansowych - u nas fundusze na kampanię pozyskują ugrupowania, a nie pojedyncze osoby - tłumaczy dla "Wprost" Florence Haegel z Centrum Studiów nad Francuskim Życiem Politycznym. Teoretycznie Fabius mógłby wystartować jako kandydat niezależny, ale w tej sytuacji nikt nie daje mu większych szans.
"Druga Francja" to duża grupa, sfrustrowani stanowią coraz większą siłę. - Ciągle jednak nie pojawił się polityk, który stanąłby na ich czele i rozbił skostniały układ naszej sceny politycznej - mówi "Wprost" politolog Dominique Molsi. To właśnie może być szansą Fabiusa, pod warunkiem że wyjdzie z izolacji we własnej partii. Nie jest to niemożliwe. W latach 70. tematem numer jeden we Francji była sprawa Larzac. Tę wioskę wojsko postanowiło zamienić w koszary, przeciw czemu masowo zaprotestowali Francuzi. Błyskawicznie narodził się ruch oporu, który dzięki pomysłowym aktom sabotażu zyskał sympatię w kraju. Wykorzystał to Mitterrand, obiecując wycofanie wojska z Larzac po dojściu do władzy. Przyrzeczenia dotrzymał w 1981 r. już jako prezydent. Dla Fabiusa referendum 29 maja może być jego Larzac. Liberalne poglądy na gospodarkę mogą sprawić, że stanie się on dla Francji tym, kim Tony Blair dla Wielkiej Brytanii.
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.