"Prawda kłamstw" - polemika Spuścizna po komunistycznym aparacie bezpieczeństwa jest pierwszorzędnym źródłem wiedzy o Polsce Ludowej" - tak twierdzi młody człowiek w III RP, noszący dumnie brzmiące miano historyka, pracownika dostojnego Instytutu Pamięci Narodowej ("Prawda kłamstw", "Wprost" nr 22). Stalinowski aparat ma powód, by po takiej wypowiedzi podskoczyć z radości. Ich idee, ich wizja człowieka, wyniki ich dociekań doczekały się uznania w oczach młodego historyka. Dzieło ich życia nie idzie na marne. Widać, że jest grono zdolnych ludzi, którym przydadzą się owoce ich starań.
Co mówią teczki bezpieki
Nie zamierzam dowodzić, że wiedza płynąca z bezpieczniackich źródeł to tylko obrazy z gabinetu luster - zostało to opisane w tysiącach publikacji o działaniach tajnych służb. Sam Sławomir Cenckiewicz zapamiętał ze studiów odpowiednie formułki i nawet potrafi je zastosować. Dlaczego nie stosuje ich do siebie? Ludzie kojarzeni z IPN stali się bohaterami mediów, a ich opinie są często uznawane za niepodważalne. W tym tkwią również niebezpieczeństwa: uwikłanie w polityczne gry, pokusa sensacyjności, pospieszność ocen itp.
W sporze o to, czy w ogóle historia najnowsza może być przedmiotem naukowych badań, staję po stronie historyków z ich warsztatem metodologicznym, ich odpowiedzialnością naukowca, z ich kanonami rzetelności i prawdy. To dzięki nim poznaję nieznane szczegóły mojej własnej historii. Nie wszystko przecież, co się działo, co mnie dotyczyło, było mi znane. Wiele szczegółów mojej "legendarnej" ucieczki pozostaje dla mnie tajemnicą, którą chętnie poznam. Moja ucieczka nie była jedyną. Ucieczki Bogdana Borusewicza czy Eugeniusza Szumiejki uważam za bardziej dramatyczne. Im także się udało. Dowodzi to, że nie wolno się poddawać w żadnej sytuacji.
Schwytać - załatwić - ciało utylizować
Działacze solidarnościowej konspiracji, także ja, mieli często decydujący wpływ na wiele politycznych decyzji i przedsięwzięć ważnych dla losów państwa i narodu. Nie tylko więc prawem, ale wręcz obowiązkiem historyków jest zbadanie rzeczywistego wpływu i znaczenia konspiracyjnego kierownictwa "Solidarności". Byłem za utrzymywaniem sankcji gospodarczych przeciw polityce gen. Jaruzelskiego. Byłem przeciwny tworzeniu chadeckich związków zawodowych. Byłem przeciwko jakiejkolwiek koncesjonowanej partii opozycyjnej. Odradzałem wchodzenie do Rady Konsultacyjnej tworzonej przez gen. Jaruzelskiego. Może przesadzam z tym wpływem. Możliwe jednak, że zdołaliśmy zdusić w zarodku pomysły, które mogły być szkodliwe dla Polski. Wszystko to powinno być zbadane i opisane w imię prawdy o najnowszej historii naszego kraju.
Dla mnie ważne jest odkrycie kulis mojego aresztowania, mojego wcześniejszego o kilka lat zatrzymania i słynnej ucieczki. Chętnie poznam kulisy sytuacji, gdy trzeba było wychodzić z regularnego okrążenia z udziałem wielkich sił bezpieki, antyterrorystycznych oddziałów i ZOMO. Czy rzeczywiście użyto paru (ilu?) tysięcy funkcjonariuszy? Czy rzeczywiście wysłano elitarny oddział do schwytania mnie i dano tym ludziom prawo zastrzelenia mnie? Czy jest prawdą, że rozpuszczanie informacji o moim wyjeździe z kraju było elementem planu: schwytać - załatwić - ciało utylizować? W dwóch ostatnich sprawach uważałem i uważam, że mogły to być jedynie rojenia najbardziej nawiedzonych umysłów. Ale właśnie dlatego opisanie tych czasów i tych wydarzeń za pomocą warsztatu historyka jest potrzebne.
Stalin na tylnym siedzeniu
Nie mam wątpliwości, że z totalitarną władzą można wygrać jedynie, formułując przeciwne jej kulturowo metody walki, styl działania i stosunek do drugiego człowieka. Wiedziały o tym wielkie postacie polskiej opozycji demokratycznej. Przekazały to takim jak ja działaczom "Solidarności". Zdołaliśmy dzięki temu razem powalić i rozbić totalitarnego molocha. A jednak metody bezpieki i owoce jej działań mają jakąś magiczną siłę przyciągania i uwodzenia, nawet wykształconych umysłów. Co w nich jest takiego pociągającego? Co każe przyjmować materiały bezpieki jako prawdę objawioną?
Z dziecięcych lat zapamiętałem sentencję: "Zapałki w ręku dziecka to pożar". Dzisiaj nie boję się o pożary. Proszę natomiast, by z rąk dzieci zabrano teczki bezpieki. Publikacja Cenckiewicza przypomniała mi "Autobus" Bronisława Linkego. We współczesnej wersji autobus stoi obok IPN. Wysiadający ludzie idą do instytutu, by poznać swój status. W oknie widać młodego historyka uradowanego "prawdą o ucieczce Bujaka". Obok dziennikarz, któremu ta prawda "może wiele wyjaśnić z historii III RP". I tylko na tylnym siedzeniu autobusu z uśmiechem przepełnionym złośliwą satysfakcją siedzi spoglądający na nich wszystkich Stalin.
Nie zamierzam dowodzić, że wiedza płynąca z bezpieczniackich źródeł to tylko obrazy z gabinetu luster - zostało to opisane w tysiącach publikacji o działaniach tajnych służb. Sam Sławomir Cenckiewicz zapamiętał ze studiów odpowiednie formułki i nawet potrafi je zastosować. Dlaczego nie stosuje ich do siebie? Ludzie kojarzeni z IPN stali się bohaterami mediów, a ich opinie są często uznawane za niepodważalne. W tym tkwią również niebezpieczeństwa: uwikłanie w polityczne gry, pokusa sensacyjności, pospieszność ocen itp.
W sporze o to, czy w ogóle historia najnowsza może być przedmiotem naukowych badań, staję po stronie historyków z ich warsztatem metodologicznym, ich odpowiedzialnością naukowca, z ich kanonami rzetelności i prawdy. To dzięki nim poznaję nieznane szczegóły mojej własnej historii. Nie wszystko przecież, co się działo, co mnie dotyczyło, było mi znane. Wiele szczegółów mojej "legendarnej" ucieczki pozostaje dla mnie tajemnicą, którą chętnie poznam. Moja ucieczka nie była jedyną. Ucieczki Bogdana Borusewicza czy Eugeniusza Szumiejki uważam za bardziej dramatyczne. Im także się udało. Dowodzi to, że nie wolno się poddawać w żadnej sytuacji.
Schwytać - załatwić - ciało utylizować
Działacze solidarnościowej konspiracji, także ja, mieli często decydujący wpływ na wiele politycznych decyzji i przedsięwzięć ważnych dla losów państwa i narodu. Nie tylko więc prawem, ale wręcz obowiązkiem historyków jest zbadanie rzeczywistego wpływu i znaczenia konspiracyjnego kierownictwa "Solidarności". Byłem za utrzymywaniem sankcji gospodarczych przeciw polityce gen. Jaruzelskiego. Byłem przeciwny tworzeniu chadeckich związków zawodowych. Byłem przeciwko jakiejkolwiek koncesjonowanej partii opozycyjnej. Odradzałem wchodzenie do Rady Konsultacyjnej tworzonej przez gen. Jaruzelskiego. Może przesadzam z tym wpływem. Możliwe jednak, że zdołaliśmy zdusić w zarodku pomysły, które mogły być szkodliwe dla Polski. Wszystko to powinno być zbadane i opisane w imię prawdy o najnowszej historii naszego kraju.
Dla mnie ważne jest odkrycie kulis mojego aresztowania, mojego wcześniejszego o kilka lat zatrzymania i słynnej ucieczki. Chętnie poznam kulisy sytuacji, gdy trzeba było wychodzić z regularnego okrążenia z udziałem wielkich sił bezpieki, antyterrorystycznych oddziałów i ZOMO. Czy rzeczywiście użyto paru (ilu?) tysięcy funkcjonariuszy? Czy rzeczywiście wysłano elitarny oddział do schwytania mnie i dano tym ludziom prawo zastrzelenia mnie? Czy jest prawdą, że rozpuszczanie informacji o moim wyjeździe z kraju było elementem planu: schwytać - załatwić - ciało utylizować? W dwóch ostatnich sprawach uważałem i uważam, że mogły to być jedynie rojenia najbardziej nawiedzonych umysłów. Ale właśnie dlatego opisanie tych czasów i tych wydarzeń za pomocą warsztatu historyka jest potrzebne.
Stalin na tylnym siedzeniu
Nie mam wątpliwości, że z totalitarną władzą można wygrać jedynie, formułując przeciwne jej kulturowo metody walki, styl działania i stosunek do drugiego człowieka. Wiedziały o tym wielkie postacie polskiej opozycji demokratycznej. Przekazały to takim jak ja działaczom "Solidarności". Zdołaliśmy dzięki temu razem powalić i rozbić totalitarnego molocha. A jednak metody bezpieki i owoce jej działań mają jakąś magiczną siłę przyciągania i uwodzenia, nawet wykształconych umysłów. Co w nich jest takiego pociągającego? Co każe przyjmować materiały bezpieki jako prawdę objawioną?
Z dziecięcych lat zapamiętałem sentencję: "Zapałki w ręku dziecka to pożar". Dzisiaj nie boję się o pożary. Proszę natomiast, by z rąk dzieci zabrano teczki bezpieki. Publikacja Cenckiewicza przypomniała mi "Autobus" Bronisława Linkego. We współczesnej wersji autobus stoi obok IPN. Wysiadający ludzie idą do instytutu, by poznać swój status. W oknie widać młodego historyka uradowanego "prawdą o ucieczce Bujaka". Obok dziennikarz, któremu ta prawda "może wiele wyjaśnić z historii III RP". I tylko na tylnym siedzeniu autobusu z uśmiechem przepełnionym złośliwą satysfakcją siedzi spoglądający na nich wszystkich Stalin.
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.