Pogląd, że rozwój ekonomiczny jest zależny od gejowskiego równouprawnienia, sytuuje nas w awangardzie postępu Było to tego strasznego, ale i pięknego dnia, gdy nieludzki prezydent Kaczyński zakazał nam manifestować. Nam wszystkim, bo - jak napisał dziennikarz specjalnej troski III RP w piśmie, które jest arką przymierza między dawnymi a nowymi laty - wszyscy jesteśmy gejami. Był to więc dzień, kiedy należało powiedzieć "dość" i kiedy wszyscy ludzie dobrej woli, przełamując zrozumiały strach przed szalejącymi po Warszawie bojówkami nietolerancji, udali się na demonstrację. Przez przypadek znalazłem się wówczas w kanale TVP Kultura. Wszyscy dookoła opowiadali o przeżyciach związanych z demonstracją, niektórzy pokazywali zaświadczenia lekarzy zakazujące im - niestety - uczestnictwa w niej, jeszcze inni z pewnym zażenowaniem tłumaczyli się zbiegiem okoliczności, który przeszkodził im spełnić obowiązek obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Opowiedziałem wówczas o tym, co zdarzyło się kilka dni wcześniej w Paryżu. Grupa aktywistów gejowskich wtargnęła w trakcie mszy do katedry Notre Dame, urządzając parodystyczny ślub lesbijek, profanując miejsce i bijąc księdza odprawiającego ceremonię. Moje opowiadanie rozluźniło nieco atmosferę, wywołując wesołość obecnych. Najbardziej rozbawił ich fakt odprawiania katolickiej ceremonii w Paryżu. "Na mszy w tym kościele mogli być tylko turyści - zaśmiewali się słuchacze - a ten happening musiał ich szczególnie zainteresować".
Kulturalni, jak to w kulturalnym kanale, rozmówcy nie dali mi odczuć niestosowności mojej wypowiedzi i "rozbroili" ją wesołością. Kiedy jednak "Wiadomości" - jako tło heroicznych wydarzeń warszawskich - pokazały incydent paryski, ludzie dobrej woli musieli powiedzieć "dość". Ich organ, czyli "Gazeta Wyborcza", która dba o jakość programów telewizyjnych i nakazuje zdejmować te niewłaściwe, napiętnowały telewizyjny skandal. Bo są wydarzenia, które można pokazać jako kontekst i są takie, których nie można. Wydarzenie paryskie należało do tych drugich. Och, jak się musiał tłumaczyć szef telewizyjnych "Wiadomości", jak oficjalnie przepraszał. Będzie musiał teraz uważać.
Europa daje nam przykład. Polska nietolerancja znalazła się na czołówkach, paryskie wypadki mało kogo zainteresowały. Wprawdzie pobity księżulo usiłuje odwołać się do prawa, ale został oskarżony przez gejowskich aktywistów o uniemożliwianie im przeprowadzenia happeningu, a nawet - o zgrozo - próbę wyrzucenia ich z kościoła. Trudno przewidzieć, jaki będzie werdykt sądu, sprawa okazuje się dalece niejasna, a racje podzielone. Zupełnie co innego niż w Warszawie. Tu nie ma dyskusji. Jest tylko białe i czarne. Obrońcy wolności (i postępu) i ich przeciwnicy. Ba, wspomniany już dziennikarz specjalnej troski wywodził, że rozwój ekonomiczny jest zależny od gejowskiego równouprawnienia. Trzeba przyznać, że jego poglądy sytuują nas już w awangardzie postępu. Albowiem nawet w zachodniej Europie rzadko spotyka się opinie, że kluczem do gospodarczego rozkwitu jest spełnianie żądań gejowskiego lobby.
Być może umieszczenie Polski w czołówce krajów antysemickich przez Radę Europy i dziennik "Le Figaro" także wiąże się z zakazem parady. Bo jeśli wszyscy jesteśmy gejami, to są nimi również Żydzi, a więc sprzeciw wobec gejowskiej manifestacji miał antysemicki wydźwięk. Zupełnie nie zdziwiłbym się, gdybym wyczytał tego typu analizę dokonaną przez jakiś polski autorytet. Nie tak dawno jeszcze używano określenia "moralny autorytet". Ostatnio okazało się jednak, że kategoria moralności jest niebezpieczna, gdyż odwołując się do niej, rozliczyć można również owe autorytety. Sytuacja ta wywołała powszechne (wśród owych autorytetów) i zrozumiałe oburzenie. Moralność stała się podejrzana, a zwłaszcza próba przywrócenia jej w Polsce, gdyż tego zabiegu - dziwnym trafem - nie da się przeprowadzić bez eliminacji autorytetów III RP. Autorytety przeszły więc do kontrofensywy i na łamach gazet, w radiu i telewizji donoszą o szkodliwości mediów, które psują Polskę. Nie tak dawno jeden z nich (w TVN 24) przedstawiał jako godny naśladowania przykład mediów amerykańskich, które w czasie wojny nie informowały, że prezydent Roosevelt porusza się na wózku inwalidzkim. Wprawdzie w Polsce wojny nie ma, ale polskie media do tej pory zachowywały się podobnie (np. niedyspozycja prezydenta Kwaśniewskiego w Charkowie była generalnie przemilczana) i zbiesiły się dopiero ostatnio, nic więc dziwnego, że autorytety poczuły niemal wojenne zagrożenie. A walka o kolejne uprawnienia homoseksualistów stała się ich szansą. Niepotrzebnie ułatwił im to prezydent Kaczyński.
Kulturalni, jak to w kulturalnym kanale, rozmówcy nie dali mi odczuć niestosowności mojej wypowiedzi i "rozbroili" ją wesołością. Kiedy jednak "Wiadomości" - jako tło heroicznych wydarzeń warszawskich - pokazały incydent paryski, ludzie dobrej woli musieli powiedzieć "dość". Ich organ, czyli "Gazeta Wyborcza", która dba o jakość programów telewizyjnych i nakazuje zdejmować te niewłaściwe, napiętnowały telewizyjny skandal. Bo są wydarzenia, które można pokazać jako kontekst i są takie, których nie można. Wydarzenie paryskie należało do tych drugich. Och, jak się musiał tłumaczyć szef telewizyjnych "Wiadomości", jak oficjalnie przepraszał. Będzie musiał teraz uważać.
Europa daje nam przykład. Polska nietolerancja znalazła się na czołówkach, paryskie wypadki mało kogo zainteresowały. Wprawdzie pobity księżulo usiłuje odwołać się do prawa, ale został oskarżony przez gejowskich aktywistów o uniemożliwianie im przeprowadzenia happeningu, a nawet - o zgrozo - próbę wyrzucenia ich z kościoła. Trudno przewidzieć, jaki będzie werdykt sądu, sprawa okazuje się dalece niejasna, a racje podzielone. Zupełnie co innego niż w Warszawie. Tu nie ma dyskusji. Jest tylko białe i czarne. Obrońcy wolności (i postępu) i ich przeciwnicy. Ba, wspomniany już dziennikarz specjalnej troski wywodził, że rozwój ekonomiczny jest zależny od gejowskiego równouprawnienia. Trzeba przyznać, że jego poglądy sytuują nas już w awangardzie postępu. Albowiem nawet w zachodniej Europie rzadko spotyka się opinie, że kluczem do gospodarczego rozkwitu jest spełnianie żądań gejowskiego lobby.
Być może umieszczenie Polski w czołówce krajów antysemickich przez Radę Europy i dziennik "Le Figaro" także wiąże się z zakazem parady. Bo jeśli wszyscy jesteśmy gejami, to są nimi również Żydzi, a więc sprzeciw wobec gejowskiej manifestacji miał antysemicki wydźwięk. Zupełnie nie zdziwiłbym się, gdybym wyczytał tego typu analizę dokonaną przez jakiś polski autorytet. Nie tak dawno jeszcze używano określenia "moralny autorytet". Ostatnio okazało się jednak, że kategoria moralności jest niebezpieczna, gdyż odwołując się do niej, rozliczyć można również owe autorytety. Sytuacja ta wywołała powszechne (wśród owych autorytetów) i zrozumiałe oburzenie. Moralność stała się podejrzana, a zwłaszcza próba przywrócenia jej w Polsce, gdyż tego zabiegu - dziwnym trafem - nie da się przeprowadzić bez eliminacji autorytetów III RP. Autorytety przeszły więc do kontrofensywy i na łamach gazet, w radiu i telewizji donoszą o szkodliwości mediów, które psują Polskę. Nie tak dawno jeden z nich (w TVN 24) przedstawiał jako godny naśladowania przykład mediów amerykańskich, które w czasie wojny nie informowały, że prezydent Roosevelt porusza się na wózku inwalidzkim. Wprawdzie w Polsce wojny nie ma, ale polskie media do tej pory zachowywały się podobnie (np. niedyspozycja prezydenta Kwaśniewskiego w Charkowie była generalnie przemilczana) i zbiesiły się dopiero ostatnio, nic więc dziwnego, że autorytety poczuły niemal wojenne zagrożenie. A walka o kolejne uprawnienia homoseksualistów stała się ich szansą. Niepotrzebnie ułatwił im to prezydent Kaczyński.
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.