Daniel Libeskind zmienia wygląd polskiej stolicy
Warszawa ma fatalną urbanistykę, którą trzeba "obezwładnić" dobrym planowaniem i architekturą - mówi "Wprost" Daniel Libeskind. Ten urodzony w Łodzi światowej sławy architekt chce, by polska stolica doczekała się "spektakularnej architektury, która pozwoli jej odzyskać utraconą tożsamość i da nową jakość jej centrum". Jego wkładem w architektoniczny renesans Warszawy ma być najwyższy po moskiewskim Triumph Palace apartamentowiec Europy. 52--piętrowy wieżowiec Złota 44, z charakterystycznym żaglem wysuniętym z jednego z narożników, zmieni panoramę miasta i oblicze śródmieścia. Gdy w 1955 r. mały Daniel oglądał Pałac Kultury i Nauki, nie przypuszczał, że w przyszłości to budynek jego projektu przyćmi "dar Stalina". Symboliczne jest w tym kontekście zdarzenie z października 1956 r., gdy uczeń trzeciej klasy szkoły muzycznej w Łodzi Daniel Libeskind rozbił kamieniem portret Stalina w tym mieście. Z Polski Libeskind wyjechał w 1957 r., gdy miał 11 lat.
Powrót do centrum
- Mieszkać w centrum to znaczy być nieustannie zadziwianym i mieć nieograniczone źródła rozrywki, także tej płynącej z architektury - uważa Libeskind. Twierdzi, że miasto bez gęstego centrum jest martwe, a pod tym względem w Warszawie zmarnowano 15 lat. Najlepiej obrazuje to rozwój Berlina, który po 1990 r. stał się wielkim placem budowy i dzięki temu dziś jest już spójny urbanistycznie - jak Paryż czy Londyn. - Centrum miasta jest jak wielkie laboratorium, w którym dobry chemik-architekt może wyczarować prawdziwe cuda - mówi "Wprost" Libeskind. Jego apartamentowiec ma skłonić dobrze sytuowanych warszawiaków do powrotu do centrum. Tym bardziej że w jego pobliżu ma powstać podobnej wysokości i gabarytów apartamentowiec Stefana Kuryłowicza, autora m.in. apartamentowców na osiedlach Marina, EkoPark czy biurowca Focus w Warszawie.
Odmienione centrum Warszawy Libeskind wyobraża sobie jako kolaż architektonicznych stylów, ale też jako mieszankę powagi z zabawą. Takiej zasadzie hołduje się obecnie w metropoliach. Na przykład ostatni laureat prestiżowej Nagrody im. Miesa van der Rohe, Holender Rem Koolhaas, na zasadzie kolażu stylów zaprojektował gmach ambasady Holandii w Berlinie. To podświetlony w nocy jak dyskoteka obiekt z krętym dziedzińcem i salami konferencyjnymi wysuniętymi z głównej bryły niczym szuflady. Również w Berlinie na Potsdamer Platz Tim i Jan Edlerowie postawili największą na świecie, wysoką na 11 pięter fasadę medialną - gigantyczny telebim.
Dominacja i agresja
Nowo powstające i planowane budynki w centrum Warszawy łączy dominacja nad otoczeniem i agresywny wygląd. Nie grozi im więc przytłoczenie przez monumentalny gmach Pałacu Kultury i Nauki. Nowe warszawskie budowle wpisują się w "rebeliancki" trend w architekturze światowej, kojarzony z takimi nazwiskami jak Thom Mayne czy Zaha Hadid. Realizacje tych zdobywców nagród Pritzkera (zwanych architektonicznymi Oscarami) wręcz przewracają do góry nogami porządek miast. Tak było w wypadku biurowca Caltrans District w Los Angeles projektu Mayne'a czy Centrum Nauki i Techniki Phaeno w Wolfsburgu autorstwa Zahy Hadid. W gmachu Phaeno, przypominającym przewrócony wielki liniowiec, zwiedzający jest uwodzony przez gęstwinę wijących się korytarzy i powykrzywianych płaszczyzn. Równie "wywrotowy" jest otwarty pod koniec ubiegłego roku Pałac Sztuki Królowej Zofii w Walencji Santiago Calatravy. Sylwetka budynku jest zamknięta dwoma łupinami, nad którymi rozpościera się długi na 230 m łuk w kształcie pióra. Z bocznych stron gmach przypomina origami. Wcześniej w Malmö oddano do użytku inne dzieło Calatravy - "pokręcony" niczym dłuto wiertarki 54-piętrowy apartamentowiec. Z Libeskindem łączy tych architektów to, że wraz z Peterem Eisenmanem byli ojcami chrzestnymi obowiązującego dziś brutalistycznego kierunku w architekturze, zwanego dekonstruktywizmem.
- Od zarania dziejów architektura była po to, by błyszczeć i być podziwianą, nie ma więc powodów, żeby wstydliwie wtapiać ją w otoczenie, skoro to ona definiuje miasto, a nie na odwrót - uważa Daniel Libeskind. Wedle tej zasady przy rondzie ONZ w stolicy powstaje 194-metrowy biurowiec Rondo 1. Zaprojektowali go amerykańscy architekci ze znanej pracowni Skidmore, Owings & Merrill, w której powstał m.in. projekt słynnego drapacza chmur Sears Tower w Chicago. To już trzeci w Warszawie budynek - po Metropolitanie Normana Fostera i apartamentowcu Daniela Libeskinda - zaprojektowany w pracowni należącej do światowej czołówki. Czwartym będzie Muzeum Historii Żydów Polskich autorstwa Rainera Mahlamäkiego i Ilmariego Lahdelmy.
Miasto megaparkingów
Dzięki Złotej 44, która jest inwestycją Orco Property Group, polskie miasta, a zwłaszcza stolicę, ominie plaga ekspansji mieszkańców na przedmieścia. Śródmieścia wielu amerykańskich miast wyludniły się do końca lat 70., co doprowadziło je do skrajnej degradacji - w opuszczonych przez mieszkańców, handel i usługi centrach została biedota i ludzie starzy, wprowadzili się tam imigranci oraz tzw. margines społeczny. - Dziś koszt rewitalizacji tych terenów i sprowadzenia pożądanych mieszkańców jest kilkakrotnie wyższy, niż gdyby dbano o te centra na bieżąco - mówi Daniel Libeskind.
Aby jednak Warszawa zaczęła wyglądać jak prawdziwe miasto, musi być miastem dla ludzi, a nie - jak jest obecnie - miastem dla samochodów. Tu architekci i planiści są zgodni. Parkingów jest w Warszawie więcej niż skwerów i parków, a każdy plac jest megaparkingiem. - Absurdalne są przejścia podziemne w centrum. Ludzie muszą ustępować samochodom i autobusom, schodząc w sensie dosłownym do podziemia. Samo serce miasta jest zorganizowane jak obrzeża, przez które przebiegają obwodnice - przyznaje Michał Borowski, naczelny architekt miasta, który zapowiedział walkę z dyktaturą samochodów.
Daniela Libeskinda irytuje wszechobecny w Warszawie bałagan urbanistyczny, a zwłaszcza brak możliwości spacerowania po mieście.
- Mieszkać w śródmieściu to znaczy chodzić na piechotę i ewentualnie jeździć tramwajem, tymczasem w Warszawie wszyscy jeżdżą samochodami. Plac Defilad powinien być dostosowany dla pieszych i chodzenie po nim ma być przyjemnością - powinno być dużo zieleni, małych sklepików, kawiarni, knajp, ale też budynków mieszkalnych, by centrum nie zamierało po 17.00. Teraz tego wszystkiego bardzo brakuje - tłumaczy Libeskind.
Wszystko to, co się obecnie dzieje w warszawskiej urbanistyce, jest zerwaniem z podchwyconą przez światowych architektów w latach 50. ideą komunistycznego planowania miast, w myśl której nowoczesne metropolie miały być monumentalne, przestrzenne, jednorodne i nieprzyjazne jednostce. Pod tym względem Warszawa do dziś przypomina stolicę Brazylii, gdzie nawet nie przewidziano chodników dla pieszych.
Daniel Libeskind uważa, że aż 20 lat będzie trwała rewitalizacja centrum Warszawy. Istniejące budynki będą przebudowywane i odnawiane albo opuszczane i niszczone.
Powrót do centrum
- Mieszkać w centrum to znaczy być nieustannie zadziwianym i mieć nieograniczone źródła rozrywki, także tej płynącej z architektury - uważa Libeskind. Twierdzi, że miasto bez gęstego centrum jest martwe, a pod tym względem w Warszawie zmarnowano 15 lat. Najlepiej obrazuje to rozwój Berlina, który po 1990 r. stał się wielkim placem budowy i dzięki temu dziś jest już spójny urbanistycznie - jak Paryż czy Londyn. - Centrum miasta jest jak wielkie laboratorium, w którym dobry chemik-architekt może wyczarować prawdziwe cuda - mówi "Wprost" Libeskind. Jego apartamentowiec ma skłonić dobrze sytuowanych warszawiaków do powrotu do centrum. Tym bardziej że w jego pobliżu ma powstać podobnej wysokości i gabarytów apartamentowiec Stefana Kuryłowicza, autora m.in. apartamentowców na osiedlach Marina, EkoPark czy biurowca Focus w Warszawie.
Odmienione centrum Warszawy Libeskind wyobraża sobie jako kolaż architektonicznych stylów, ale też jako mieszankę powagi z zabawą. Takiej zasadzie hołduje się obecnie w metropoliach. Na przykład ostatni laureat prestiżowej Nagrody im. Miesa van der Rohe, Holender Rem Koolhaas, na zasadzie kolażu stylów zaprojektował gmach ambasady Holandii w Berlinie. To podświetlony w nocy jak dyskoteka obiekt z krętym dziedzińcem i salami konferencyjnymi wysuniętymi z głównej bryły niczym szuflady. Również w Berlinie na Potsdamer Platz Tim i Jan Edlerowie postawili największą na świecie, wysoką na 11 pięter fasadę medialną - gigantyczny telebim.
Dominacja i agresja
Nowo powstające i planowane budynki w centrum Warszawy łączy dominacja nad otoczeniem i agresywny wygląd. Nie grozi im więc przytłoczenie przez monumentalny gmach Pałacu Kultury i Nauki. Nowe warszawskie budowle wpisują się w "rebeliancki" trend w architekturze światowej, kojarzony z takimi nazwiskami jak Thom Mayne czy Zaha Hadid. Realizacje tych zdobywców nagród Pritzkera (zwanych architektonicznymi Oscarami) wręcz przewracają do góry nogami porządek miast. Tak było w wypadku biurowca Caltrans District w Los Angeles projektu Mayne'a czy Centrum Nauki i Techniki Phaeno w Wolfsburgu autorstwa Zahy Hadid. W gmachu Phaeno, przypominającym przewrócony wielki liniowiec, zwiedzający jest uwodzony przez gęstwinę wijących się korytarzy i powykrzywianych płaszczyzn. Równie "wywrotowy" jest otwarty pod koniec ubiegłego roku Pałac Sztuki Królowej Zofii w Walencji Santiago Calatravy. Sylwetka budynku jest zamknięta dwoma łupinami, nad którymi rozpościera się długi na 230 m łuk w kształcie pióra. Z bocznych stron gmach przypomina origami. Wcześniej w Malmö oddano do użytku inne dzieło Calatravy - "pokręcony" niczym dłuto wiertarki 54-piętrowy apartamentowiec. Z Libeskindem łączy tych architektów to, że wraz z Peterem Eisenmanem byli ojcami chrzestnymi obowiązującego dziś brutalistycznego kierunku w architekturze, zwanego dekonstruktywizmem.
- Od zarania dziejów architektura była po to, by błyszczeć i być podziwianą, nie ma więc powodów, żeby wstydliwie wtapiać ją w otoczenie, skoro to ona definiuje miasto, a nie na odwrót - uważa Daniel Libeskind. Wedle tej zasady przy rondzie ONZ w stolicy powstaje 194-metrowy biurowiec Rondo 1. Zaprojektowali go amerykańscy architekci ze znanej pracowni Skidmore, Owings & Merrill, w której powstał m.in. projekt słynnego drapacza chmur Sears Tower w Chicago. To już trzeci w Warszawie budynek - po Metropolitanie Normana Fostera i apartamentowcu Daniela Libeskinda - zaprojektowany w pracowni należącej do światowej czołówki. Czwartym będzie Muzeum Historii Żydów Polskich autorstwa Rainera Mahlamäkiego i Ilmariego Lahdelmy.
Miasto megaparkingów
Dzięki Złotej 44, która jest inwestycją Orco Property Group, polskie miasta, a zwłaszcza stolicę, ominie plaga ekspansji mieszkańców na przedmieścia. Śródmieścia wielu amerykańskich miast wyludniły się do końca lat 70., co doprowadziło je do skrajnej degradacji - w opuszczonych przez mieszkańców, handel i usługi centrach została biedota i ludzie starzy, wprowadzili się tam imigranci oraz tzw. margines społeczny. - Dziś koszt rewitalizacji tych terenów i sprowadzenia pożądanych mieszkańców jest kilkakrotnie wyższy, niż gdyby dbano o te centra na bieżąco - mówi Daniel Libeskind.
Aby jednak Warszawa zaczęła wyglądać jak prawdziwe miasto, musi być miastem dla ludzi, a nie - jak jest obecnie - miastem dla samochodów. Tu architekci i planiści są zgodni. Parkingów jest w Warszawie więcej niż skwerów i parków, a każdy plac jest megaparkingiem. - Absurdalne są przejścia podziemne w centrum. Ludzie muszą ustępować samochodom i autobusom, schodząc w sensie dosłownym do podziemia. Samo serce miasta jest zorganizowane jak obrzeża, przez które przebiegają obwodnice - przyznaje Michał Borowski, naczelny architekt miasta, który zapowiedział walkę z dyktaturą samochodów.
Daniela Libeskinda irytuje wszechobecny w Warszawie bałagan urbanistyczny, a zwłaszcza brak możliwości spacerowania po mieście.
- Mieszkać w śródmieściu to znaczy chodzić na piechotę i ewentualnie jeździć tramwajem, tymczasem w Warszawie wszyscy jeżdżą samochodami. Plac Defilad powinien być dostosowany dla pieszych i chodzenie po nim ma być przyjemnością - powinno być dużo zieleni, małych sklepików, kawiarni, knajp, ale też budynków mieszkalnych, by centrum nie zamierało po 17.00. Teraz tego wszystkiego bardzo brakuje - tłumaczy Libeskind.
Wszystko to, co się obecnie dzieje w warszawskiej urbanistyce, jest zerwaniem z podchwyconą przez światowych architektów w latach 50. ideą komunistycznego planowania miast, w myśl której nowoczesne metropolie miały być monumentalne, przestrzenne, jednorodne i nieprzyjazne jednostce. Pod tym względem Warszawa do dziś przypomina stolicę Brazylii, gdzie nawet nie przewidziano chodników dla pieszych.
Daniel Libeskind uważa, że aż 20 lat będzie trwała rewitalizacja centrum Warszawy. Istniejące budynki będą przebudowywane i odnawiane albo opuszczane i niszczone.
Sztukmistrz z Łodzi |
---|
Daniel Libeskind urodził się 12 maja 1946 r. w Łodzi. Studiował m.in. w Cooper Union for the Advancement of Science and Art w Nowym Jorku (ukończył je w 1970 r.). Potem zapisał się na historię i teorię architektury w Essex University w Wielkiej Brytanii. Studiował również filozofię, niektóre dziedziny matematyki i literatury. Obecnie jest jednym z najbardziej znanych architektów na świecie. Rozgłos przyniosły mu projekt Muzeum Żydowskiego w Berlinie i koncepcja zagospodarowania terenu po World Trade Centre w Nowym Jorku. Inne jego znane prace to Muzeum Żydów Duńskich w Kopenhadze, Miejskie Muzeum w Osnabrücku i London Metropolitan University Graduate Centre. Obecnie pracuje m.in. nad centrum handlowym w Las Vegas, koncepcją zabudowy zatoki w Singapurze i planem zagospodarowania terenu po zniszczonym przez tsunami mieście Unawatuna na Sri Lance. W 2004 r. została opublikowana biografia Libeskinda "Breaking Ground", wydana w ponad 90 krajach. |
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.