W 2009 r. obudzimy się z ręką w... roku 1999
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1218/s42.jpg)
Przedsiębiorca, który uwierzy, że rząd w przyszłym roku obniży "klin podatkowy", płacąc składki, przekona się, że w kasie pozostało mu pięć złotych. Aktorów, dziennikarzy i naukowców zaskoczy podwyżka podatków. Pozytywnie zdziwią się natomiast nauczyciele, lekarze i policjanci, którzy styczniową wypłatę dostaną o sto złotych wyższą. Natomiast przeciętny podatnik, płacąc PIT za rok 2006, zmian po prostu nie zauważy. Być może zastanowi się wtedy, po co był cały szum związany z reformą podatkową, skoro chodzi tylko o zmiany kosmetyczne.
Święty Nigdy
Przypominanie podatkowych obietnic PIS staje się już nudne. Miało być: dwie stawki PIT (18-procentowa i 32-procentowa z progiem podatkowym 100 tys. zł), zniesienie "podatku Belki", wprowadzenie ulg prorodzinnych (50 zł na jedno dziecko, 200 złotych na dwoje dzieci oraz 100 złotych na każde kolejne dziecko) i uproszczenie podatku VAT. Były to zapowiedzi skrajnie nierealistyczne, na co wielokrotnie tygodnik "Wprost" zwracał uwagę podczas kampanii wyborczej. Trudno się zatem dziwić, że uchwalając ustawy budżetowe na rok 2006, zmian tych nie wprowadzono. Oświadczono wtedy, że reforma podatkowa rozpocznie się w roku następnym. I wreszcie na początku kwietnia wicepremier Zyta Gilowska przedstawiła pakiet propozycji podatkowych. Zgodnie z oczekiwaniami jest on bardzo odległy od zapowiedzi przedwyborczych. Przypomnijmy: dwie stawki podatkowe mają być, ale od 2009 r. (czyli najprawdopodobniej "na świętego Nigdy"), podatek od zysków kapitałowych zostaje, a zmiany w podatku od wartości dodanej są kosmetyczne. W zamian za to ma być przywrócona waloryzacja kwoty wolnej i progów podatkowych, otrzymamy ulgę prorodzinną na trzecie (i kolejne) dziecko oraz - z czego pani wicepremier jest najbardziej dumna - zostanie obniżona składka rentowa i chorobowa. A ponieważ nie ma nic darmo, zapłacić za to musimy wzrostem akcyzy na benzynę i gaz do samochodów, podniesieniem i skomplikowaniem podatku od sprzedaży nieruchomości oraz wzrostem podatku PIT (przez redukcję kosztów uzyskania przychodów) dla wolnych zawodów.
Kawa z cykorią
W proponowanych zmianach wicepremier Gilowska kładzie szczególny nacisk na zmniejszenie składek ZUS-owskich, które dzięki obniżeniu kosztów pracy mają, jej zdaniem, spowodować wzrost zatrudnienia. Rzeczywiście jest tak, że obniżka "klina podatkowego" powinna działać na rynek pracy pobudzająco, niczym kawa na zmęczonego człowieka. Tyle że zapowiedziane obniżki są minimalne i tylko w niewielkim stopniu zmniejszają koszty pracodawcy. Będą działać zatem jak kawa słaba, przyrządzona z dużą domieszką cykorii.
Za to będą mieć inny skutek uboczny - wzrost wynagrodzeń pracowników, zwłaszcza w sferze budżetowej. Obciążenia płac w 2007 r. mają się zmniejszyć wskutek redukcji składki rentowej z 13 proc. do 9 proc. i składki na ubezpieczenie chorobowe z 2,45 proc. do 1,80 proc. Składka rentowa będzie nadal płacona fifty-fifty przez pracodawcę i pracownika. Natomiast składka chorobowa, dotychczas płacona przez pracownika, zostaje przerzucona na pracodawcę. A zatem obciążenie pracodawcy maleje tylko o 0,2 punktu procentowego. Jak wyliczyli eksperci BCC, przy wypłacaniu wynagrodzenia równego średniej krajowej oznacza to zmniejszenie kosztów pracodawcy o 5 zł. Inaczej mówiąc, trzeba zatrudniać ponad 600 osób, aby redukcja składek "zarobiła" na zatrudnienie jednego pracownika.
Natomiast składki płacone przez pracownika maleją o 4,45 punktu procentowego i o tyle powinny wzrosnąć jego dochody netto (dla średniej krajowej jest to blisko 100 zł). Tam jednak, gdzie funkcjonuje rynek pracy, nie jest to wcale takie pewne. Równie dobrze firma może bowiem zredukować o taką kwotę wynagrodzenie brutto (pozostawiając nie zmienione pensje netto) lub też nastąpi podział "zysku" między właściciela a zatrudnionego. Natomiast ewidentnie o mniej więcej sto złotych wzrosną dochody pracowników administracji, personelu medycznego, wojskowych, policjantów i nauczycieli. Będzie to rzadki przykład "ukrytej podwyżki płac". I to ukrytej podwójnie, bo nie tylko nikt jej nie zapowiada, ale także nie będzie wykazana przez wzrost wydatków budżetowych, bowiem sfinansuje ją ZUS (koszt
5-6 mld zł), któremu budżet może, ale wcale nie musi, zrekompensować to wzrostem dotacji. Jak uczy doświadczenie, może to oznaczać konieczność powiększania zadłużenia ZUS na rynku finansowym. Nietrudno się domyślić, że możliwość takiej "darmowej podwyżki" nie powiększającej deficytu budżetowego była dla Ministerstwa Finansów szczególnie atrakcyjna. Inną kwestią jest, czy przy nie najlepszej kondycji ZUS i pojawiających się obawach o wystarczające pieniądze na wypłatę emerytur w przyszłości nie jest to rozwiązanie dość ryzykowne.
Wyższe progi i rychła awantura
Bezdyskusyjnie korzystne dla podatników jest odmrożenie progów podatkowych i kwoty wolnej. Ciesząc się z tej zmiany (kwota wolna była zamrożona od 2004 r., a progi - od 2002 r.), trzeba przypomnieć, że nie powoduje ona obniżki podatków (realna ich wartość pozostaje bez zmian), lecz jedynie likwiduje ich ukrytą podwyżkę. Nominalnie jednak wszyscy podatnicy zarobią. Przy dochodach 4 tys. zł brutto miesięcznie (podstawa opodatkowania 43 405 zł) pozostanie w portfelu 743,7 zł, a przy dochodach dwukrotnie wyższych (podstawa 85 528 zł) - 1 992,33 (w obu wypadkach jest to "zysk" wynoszący 2,3 proc.). Odmrożenie progów oznacza zmniejszenie dochodów budżetu o 2-3 mld zł. Warto podkreślić, że jest to rozwiązanie dość "eleganckie", bo tym kosztem można było osiągnąć cele bardziej populistyczne (na przykład bez zmian progów w większym stopniu zwiększyć kwotę wolną lub obniżyć pierwszą stawkę o punkt procentowy). Ministerstwo Finansów chce już w 2006 r. podwyższyć progi (do 42 764 zł i 85 528 zł) i kwotę wolną (do 2969 zł). Taka zmiana skali w ciągu roku - jako korzystna dla podatników - jest teoretycznie możliwa, choć sytuacja budżetu czyni ją dość mało prawdopodobną.
Równie elegancko, czyli nie dewastując systemu podatkowego, wybrnęła wicepremier Gilowska z kwestii ulgi prorodzinnej. Ma ona dotyczyć rodzin wychowujących troje lub więcej dzieci i polegać na odliczeniu od podatku kwoty zmniejszającej podatek (3013 zł) za każde dziecko. W tej kwestii jednak łatwo można prognozować dużą awanturę polityczną. W tej postaci z ulgi korzystają w największym stopniu rodziny o dochodach średnich. Rodziny o dochodach do 15 038 tys. zł (osoba zarabiająca nieco ponad 1000 zł miesięcznie, niepracująca żona i trójka dzieci) otrzymałyby tylko 171 zł, bo większej ulgi nie byłoby od czego odpisać, a podobna rodzina o dochodach dwukrotnie wyższych zyskałaby 1710 zł. Gdy "politycy jeszcze bardziej prorodzinni" zapoznają się z takimi wyliczeniami, ruszą do szturmu w obronie najbiedniejszych i najprawdopodobniej przeforsują powrót do zapisanej w programie PiS ulgi kwotowej.
Twórcy zapłacą?
Zmiany w składkach ZUS-owskich i podatku dochodowym mają kosztować nieco ponad 9 mld zł. Ponad 3 mld zł na ich sfinansowanie spada pani wicepremier z nieba w postaci wzrostu PIT, spowodowanego likwidacją ulgi remontowej, brakujące 6 mld zł zamierza uzyskać ze wzrostu akcyzy na paliwa oraz prawdopodobnie na gaz do samochodów. Ma wzrosnąć także podatek od sprzedaży nieruchomości: zamiast 10 proc. od przychodu - 19 proc. od zysku, tu jednak wszystko będzie zależeć od zdefiniowania kosztów uzyskania przychodu i zysku.
Awantury można się spodziewać także o pomysł pozbawienia prawa do odliczania kosztów uzyskania przychodów osób otrzymujących dochody z tytułu sprzedaży praw własności (50 proc.) lub umów-zleceń (20 proc.). Argumentami na rzecz obrony twórców i przedstawicieli wolnych zawodów będą faktycznie wyższe niż w wypadku pracowników koszty, jakie ponoszą, oraz istotny wzrost kosztów funkcjonowania mediów i instytucji kulturalnych (zwłaszcza lokalnych), mogący zepchnąć ich poza krawędź bankructwa. Przypadkową zapewne konsekwencją tej zmiany byłaby także niezbyt zgodna ze strategią lizbońską obniżka wynagrodzeń pracowników dydaktyczno-naukowych (po podwyżce płac nauczyciele będą zarabiać więcej niż adiunkci i wykładowcy). Rezultat czekającej nas kłótni nie jest chyba jeszcze przesądzony.
Góra urodziła mysz
W sumie przedstawione projekty zmian podatkowych można ocenić na dwa sposoby. W stosunku do szumnych zapowiedzi przedwyborczych można rzec, że "góra urodziła mysz" i że cała zapowiadana reforma ugrzęzła w drobnych korektach kosmetycznych. Ponieważ jednak większość owych korekt jest pozytywna, uwzględniając realia fiskalne, można także uznać je za "drobny krok w dobrym kierunku". Tyle że otwarte jest pytanie, czy będą kroki dalsze. To, że zasadnicza reforma PIT została odroczona do roku 2009, wskazuje, iż w najbliższym czasie ich nie będzie. Jeżeli tak się stanie, nie pozostanie nam nic innego, jak tylko przypomnieć stare przysłowie o tym, że "lepsze jest wrogiem dobrego".
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.