Niech Polacy wypowiedzą się w referendum, czy chcą być biedni, czy bogaci
Przelot nad północnym Atlantykiem powoduje, że z przygniatającą większością Polaków dzieje się coś bardzo dziwnego. Kiedy tylko mieszkańcy Warszawy, Kielc lub Nowego Targu lądują w Stanach Zjednoczonych, natychmiast stają się wielbicielami amerykańskiego stylu życia, amerykańskiego ładu, amerykańskiej organizacji pracy i - mówiąc najogólniej - amerykańskiego modelu gospodarki. Z entuzjazmem podpisują się pod twardymi zasadami obowiązującymi w tamtym świecie: podatki mają być jak najniższe, bo tylko w ten sposób zachęca się ludzi do wysiłku i podejmowania ryzyka. Lepiej zarabiający nie powinni być ponad miarę obciążani kosztami utrzymania tych, którym powodzi się gorzej. Każdy sam odpowiada za swój los i żadna instytucja go w tym nie wyręczy. Państwo nie powinno się wtrącać tam, gdzie dobrze daje sobie radę prywatny biznes, a rynek ma zawsze rację. Od państwa nie należy oczekiwać niczego poza uczciwymi sądami, skuteczną policją i sprawnymi urzędami. Różnice w dochodach, nieraz szokujące, są zrozumiałe, bo stanowią odbicie tego, że ludzie różnią się talentem, pracowitością i szczęściem w życiu. Człowiek tylko sobie może i powinien zawdzięczać sukces. Słowem: Polacy dołączają do rzeszy wielbicieli amerykańskiego modelu gospodarczego, uważających go za uczciwy, przejrzysty, pozwalający rozwinąć skrzydła, zarobić pieniądze i zapewnić godziwy los sobie i rodzinie.
Kiedy jednak ten sam Polak wysiada z samolotu na lotnisku w Warszawie, z miejsca się przeobraża - jak dr Jekyll w Mr. Hyde'a. Kto odpowiada za to, że droga z lotniska jest zła? Państwo! Dlaczego mogę mieć kłopot ze znalezieniem pracy? Bo przyszedł zły "prywatny" i zastąpił "państwowego" właściciela firmy. Co zrobię, kiedy uznam, że ceny buraków cukrowych są zbyt niskie? Zablokuję drogi, żeby minister kazał podnieść ceny. W jaki sposób zapewnię sobie spokojną starość i godziwe dochody? Strajkując, by państwo zwiększyło emerytury.
Pan Kowalski głosuje
Proste recepty na powodzenie gospodarcze, które przyswajają Polacy w kraju po powrocie zza Atlantyku, przekładają się na głosy wyborcze. Ten sam człowiek, który za oceanem wysławia zalety wolnego rynku i broniących go polityków (a w Stanach w praktyce nie ma innych), po przylocie do kraju popiera największych populistów. Raptem zaczyna wierzyć, że dobrobyt można uzyskać nie dzięki pracy, ale przez zadrukowywanie papieru obrazkami przedstawiającymi polskich władców (to nawet ma sens - najprawdopodobniej przywiózł z Ameryki upchnięte w walizce dolary, więc los złotego specjalnie go już nie interesuje). Nagle wszystkiego oczekuje od państwa: godziwej emerytury, wysokiej pensji, skutecznej walki z bezrobociem, darmowej służby zdrowia, przyzwoitej edukacji i chętnie głosuje na pierwszego lepszego demagoga, który mu to obieca. Zaczyna uważać, że bogatym należy wszystko zabrać i popiera tę partię, która proponuje największą podwyżkę podatków dla znienawidzonego sąsiada z domem i samochodem.
Rady od Polonusa
Zjawisko gwałtownej zmiany poglądów w czasie lotu nad Atlantykiem nie dotyczy wyłącznie Polaków mieszkających w kraju. Rolę odgrywa również amerykańska Polonia. U siebie - w Chicago, Nowym Jorku, San Francisco - Amerykanie polskiego pochodzenia doskonale współistnieją w środowisku, w którym żyją. Zazwyczaj są konserwatywni, więc popierają Partię Republikańską, stale dążącą do obniżki podatków, zmniejszenia roli państwa, obniżenia zasiłków dla "darmozjadów". W pełni akceptują zasady liberalnego amerykańskiego rynku i otwartego społeczeństwa żyjącego w warunkach nieustającej walki konkurencyjnej.
Kiedy jednak w grę wchodzą rady dla tych, którzy pozostali na "ziemi przodków", światopogląd niejednokrotnie diametralnie się zmienia. To, co jest nie do zaakceptowania w Stanach Zjednoczonych - ksenofobia, zacofanie, postawy antyrynkowe - raptem staje się możliwe w Polsce. Dla części Polonii idealna Polska to kraj biedny, zamknięty, swoisty skansen, do którego zawsze można wrócić, aby przypomnieć sobie czasy młodości i jeszcze raz pogratulować sobie decyzji o emigracji.
Rady od polityka
W głowie Polaka mącą często politycy. Czytając wypowiedzi z ostatnich lat, trudno jest znaleźć prominentnego działacza partyjnego, który nie deklarowałby sympatii i podziwu dla Stanów Zjednoczonych. Od Andrzeja Leppera po Leszka Millera - wszyscy widzą w tym kraju wzór do naśladowania. Politycy PiS nawołujący do rozprawy z liberalizmem i założenia państwowego kagańca nie cieszącemu się zaufaniem rynkowi nie potrafiliby wypowiedzieć jednego złego słowa o "modelu amerykańskim", choć z takimi poglądami w Stanach Zjednoczonych trafiliby najpewniej do domu wariatów. Czasem opowiadane przez polityków bzdury ocierają się o absurd, na przykład oskarżanie o doktrynalny liberalizm Brukseli przy jednoczesnej gotowości przyłączenia Polski do zdominowanej przez Amerykanów i całkowicie podporządkowanej ich liberalnej logice gospodarczej NAFTA. Ale cóż, za Atlantykiem kocha się wolny rynek i wolną przedsiębiorczość, a w kraju żąda się tylko głowy Balcerowicza.
Apel o leczenie
A może skończyć raz na zawsze z północnoatlantycką schizofrenią? Może przeprowadzić w Polsce poważną dyskusję i zadać ludziom w referendum pytanie: czy odpowiada wam amerykański model rozwoju z wszelkimi jego dobrymi i złymi stronami? Jeśli tak, to nie pytając już dalej o zdanie i bazując na jasnym mandacie, obniżyć podatki i wydatki publiczne, ograniczyć funkcje państwa, zmniejszyć biurokrację rządową, znieść bariery dla przedsiębiorców, zliberalizować rynek pracy, sprywatyzować wszystkie bez wyjątku państwowe firmy z kopalniami i koleją na czele.
Ja bym się pod tym podpisał. Ale wątpię, czy Polacy chcą się wyleczyć z północnoatlantyckiego rozdwojenia jaźni.
Kiedy jednak ten sam Polak wysiada z samolotu na lotnisku w Warszawie, z miejsca się przeobraża - jak dr Jekyll w Mr. Hyde'a. Kto odpowiada za to, że droga z lotniska jest zła? Państwo! Dlaczego mogę mieć kłopot ze znalezieniem pracy? Bo przyszedł zły "prywatny" i zastąpił "państwowego" właściciela firmy. Co zrobię, kiedy uznam, że ceny buraków cukrowych są zbyt niskie? Zablokuję drogi, żeby minister kazał podnieść ceny. W jaki sposób zapewnię sobie spokojną starość i godziwe dochody? Strajkując, by państwo zwiększyło emerytury.
Pan Kowalski głosuje
Proste recepty na powodzenie gospodarcze, które przyswajają Polacy w kraju po powrocie zza Atlantyku, przekładają się na głosy wyborcze. Ten sam człowiek, który za oceanem wysławia zalety wolnego rynku i broniących go polityków (a w Stanach w praktyce nie ma innych), po przylocie do kraju popiera największych populistów. Raptem zaczyna wierzyć, że dobrobyt można uzyskać nie dzięki pracy, ale przez zadrukowywanie papieru obrazkami przedstawiającymi polskich władców (to nawet ma sens - najprawdopodobniej przywiózł z Ameryki upchnięte w walizce dolary, więc los złotego specjalnie go już nie interesuje). Nagle wszystkiego oczekuje od państwa: godziwej emerytury, wysokiej pensji, skutecznej walki z bezrobociem, darmowej służby zdrowia, przyzwoitej edukacji i chętnie głosuje na pierwszego lepszego demagoga, który mu to obieca. Zaczyna uważać, że bogatym należy wszystko zabrać i popiera tę partię, która proponuje największą podwyżkę podatków dla znienawidzonego sąsiada z domem i samochodem.
Rady od Polonusa
Zjawisko gwałtownej zmiany poglądów w czasie lotu nad Atlantykiem nie dotyczy wyłącznie Polaków mieszkających w kraju. Rolę odgrywa również amerykańska Polonia. U siebie - w Chicago, Nowym Jorku, San Francisco - Amerykanie polskiego pochodzenia doskonale współistnieją w środowisku, w którym żyją. Zazwyczaj są konserwatywni, więc popierają Partię Republikańską, stale dążącą do obniżki podatków, zmniejszenia roli państwa, obniżenia zasiłków dla "darmozjadów". W pełni akceptują zasady liberalnego amerykańskiego rynku i otwartego społeczeństwa żyjącego w warunkach nieustającej walki konkurencyjnej.
Kiedy jednak w grę wchodzą rady dla tych, którzy pozostali na "ziemi przodków", światopogląd niejednokrotnie diametralnie się zmienia. To, co jest nie do zaakceptowania w Stanach Zjednoczonych - ksenofobia, zacofanie, postawy antyrynkowe - raptem staje się możliwe w Polsce. Dla części Polonii idealna Polska to kraj biedny, zamknięty, swoisty skansen, do którego zawsze można wrócić, aby przypomnieć sobie czasy młodości i jeszcze raz pogratulować sobie decyzji o emigracji.
Rady od polityka
W głowie Polaka mącą często politycy. Czytając wypowiedzi z ostatnich lat, trudno jest znaleźć prominentnego działacza partyjnego, który nie deklarowałby sympatii i podziwu dla Stanów Zjednoczonych. Od Andrzeja Leppera po Leszka Millera - wszyscy widzą w tym kraju wzór do naśladowania. Politycy PiS nawołujący do rozprawy z liberalizmem i założenia państwowego kagańca nie cieszącemu się zaufaniem rynkowi nie potrafiliby wypowiedzieć jednego złego słowa o "modelu amerykańskim", choć z takimi poglądami w Stanach Zjednoczonych trafiliby najpewniej do domu wariatów. Czasem opowiadane przez polityków bzdury ocierają się o absurd, na przykład oskarżanie o doktrynalny liberalizm Brukseli przy jednoczesnej gotowości przyłączenia Polski do zdominowanej przez Amerykanów i całkowicie podporządkowanej ich liberalnej logice gospodarczej NAFTA. Ale cóż, za Atlantykiem kocha się wolny rynek i wolną przedsiębiorczość, a w kraju żąda się tylko głowy Balcerowicza.
Apel o leczenie
A może skończyć raz na zawsze z północnoatlantycką schizofrenią? Może przeprowadzić w Polsce poważną dyskusję i zadać ludziom w referendum pytanie: czy odpowiada wam amerykański model rozwoju z wszelkimi jego dobrymi i złymi stronami? Jeśli tak, to nie pytając już dalej o zdanie i bazując na jasnym mandacie, obniżyć podatki i wydatki publiczne, ograniczyć funkcje państwa, zmniejszyć biurokrację rządową, znieść bariery dla przedsiębiorców, zliberalizować rynek pracy, sprywatyzować wszystkie bez wyjątku państwowe firmy z kopalniami i koleją na czele.
Ja bym się pod tym podpisał. Ale wątpię, czy Polacy chcą się wyleczyć z północnoatlantyckiego rozdwojenia jaźni.
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.