Dawna radykalna lewica tworzy dzisiejszy establishment Niemiec
W Niemczech - w przeciwieństwie do USA i Polski - nie toczą się gwałtowne publiczne spory o wartości, nie ma w zasadzie wojny kulturowej. Nieliczne kwestie sporne - na przykład eutanazja czy inżynieria genetyczna - są dyskutowane wśród specjalistów lub w kręgach elitarnych. Szersza publiczność nie interesuje się takimi sprawami, jak małżeństwa homoseksualistów czy aborcja, które gdzie indziej wywołują burzliwe kontrowersje. Jedyny ważny punkt sporny to oszczędności socjalne. To ta kwestia ostatecznie doprowadziła do upadku "czerwono-zielonej koalicji". Jak doszło do tego "pokoju", do tej zadziwiającej kulturowej i obyczajowej homogenizacji?
Jest to wynik wojny kulturowej wygranej przez pokolenie '68 i '70. Lata 60. i 70. były czasem gwałtownych konfliktów, które wstrząsnęły państwem i znalazły wyraz w ostrych sporach, demonstracjach i bitwach ulicznych, a nawet krwawych zamachach terrorystycznych. Różnica w stosunku do USA polega na tym, że w Niemczech kontrkultura nie zrodziła kontrkontrkultury, nie doszło do kulturalnej kontrrewolucji lub choćby skutecznych prób oporu. W Polsce z kolei kontrkultura nie miała szans na przebicie się w realnym socjalizmie, który ponadto w wielkim stopniu uodpornił polskie społeczeństwo na jej najbardziej radykalne propozycje.
Wojna domowa
Tuż przed wybuchem wojny kulturowej w Niemczech końca lat 60. socjologowie narzekali na bierność i konformizm młodzieży. Gerd Koenen, autor "Czerwonej dekady", jednej z najlepszych książek o tamtej epoce, i uczestnik tamtych wydarzeń, twierdzi, że jedną z głównych przyczyn rewolty studenckiej była "sięgająca granic schizofrenii rozbieżność między rzeczywistymi procesami społeczno-ekonomicznymi a subiektywnymi formami świadomości i ekspresji". Niemcy Adenauera zmieniały się szybko pod względem gospodarczym i społecznym, kultura zaś miała charakter tradycyjny. Po okresie nazistowskiej rewolucji i wojny chciano wrócić do mieszczańskich cnót i chrześcijańskich zasad. "W niemieckich filmach z lat 50. o stronach rodzinnych (Heimatfilmen), w podręcznikach szkolnych lub okolicznościowych przemówieniach konserwatywnych ideologów (...) przywoływano obraz idylli wielodzietnej rodziny i ludzi przywiązanych do tradycji jako niezłomny ideał, piętnując zarazem ducha konsumpcji tych czasów i rozkiełznanie młodzieży".
Młodzież szukała także ucieczki od "nieznośnej lekkości bytu", braku silnych przeżyć. One też stały się jedną z najważniejszych przyczyn rewolty, rodząc chęć rozliczenia się z poprzednim pokoleniem, uwikłanym w narodowy socjalizm. Socjolog Heinz Bude twierdzi w swojej książce o pokoleniu '68, że miało ono poczucie obciążenia winą, że chciało zadośćuczynić za winy rodziców i żyło w poczuciu ich nieudanej "denazyfikacji". Często przytaczane są słowa Gudrun Ensslin, podobno wypowiedziane w 1967 r. na wiadomość o śmierci Benno Ohnesorga, studenta zabitego przez policję w czasie demonstracji przeciw szachowi Iranu: "Oni nas wszystkich zabiją - przecież wiecie, z jakimi świniami mamy do czynienia - mamy do czynienia z pokoleniem Auschwitz, z ludźmi, którzy zrobili Auschwitz nie można dyskutować. Oni mają broń, my nie mamy żadnej. My także musimy się uzbroić". Hans--Joachim Klein, inny terrorysta, pisał w książce opublikowanej w 1979 r., gdy już wyszedł z terrorystycznego podziemia: "Wiem tylko jedno, że po 1945 r. trzeba by było zaprowadzić przed sąd połowę niemieckiego narodu".
Epoka nazizmu stanowiła niezbędny punkt odniesienia całego ruchu. Więzienie, w którym osadzono terrorystów, było dla nich i ich sympatyków czymś podobnym do Auschwitz, a cele do komór gazowych. Studenci porównywali się do prześladowanych Żydów, a niektórzy z ich przywódców, na przykład Rudi Dutschke, wymyślali sobie żydowskie pochodzenie. Co ciekawe, nie przeszkadzało im to uznać syjonistów - obok światowych imperialistów i faszystów - za głównych wrogów. Planowano m.in. porwanie Heinza Galińskiego, przewodniczącego Rady Żydów w Niemczech.
Nowa lewica była przekonana, że żyje w świecie niejawnego totalitaryzmu, opartego na wyzysku i przemocy. Chciała ujawnić ukrytą przemoc, prowokując reakcje na swoje akty przemocy. Uważała się za część wielkiego ruchu rewolucyjnego, który rozwijał się w krajach Trzeciego Świata. Aktywiści ruchu mieli być miejskimi partyzantami podobnymi do Tupamaros i organizacji palestyńskich. Ich idolami byli Marks, Engels, Liebknecht, Róża Luksemburg, Enver Hodża, Fidel Castro i Che Guevara, a także Mao Zedong. Marzono o socjalizmie. Jak mówił Joschka Fischer, "my jesteśmy szaleńcami, utopistami. Chcemy innego życia, życia rewolucyjnego. Nie chcemy budować socjalizmu w odległej przyszłości, lecz dla nas wyzwolenie odbywa się w codziennym oporze, w naszym życiu".
Choć ekstremiści stanowili tylko mały odłam pokolenia, cieszyli się sympatią szerokich kręgów społeczeństwa, zwłaszcza młodzieży. Według badań przeprowadzonych w 1969 r., 30 proc. młodej inteligencji wyrażało sympatie dla marksizmu lub komunizmu. 65 proc. twierdziło, że nie jest reprezentowane przez system partyjny, 8 proc. chciałoby wybrać partię komunistyczną, 20 proc. partię bardziej lewicową niż SPD, 10 proc. jakąś partię radykalno-demokratyczną, a 18 proc. - bardziej narodowo zorientowaną. Także terror przyjmowano z sympatią. W badaniach z 1971 r. stwierdzono, że co czwarty obywatel Republiki Federalnej poniżej 30. roku życia deklarował sympatie dla RAF (Frakcji Czerwonej Armii), a co dwudziesty był gotowy przechowywać terrorystów.
Realny socjalizm typu sowieckiego był przez większość odrzucany jako "socjal-faszyzm". Wzorem były raczej Chiny, Kuba, Kambodża i Albania. Własny los porównywano z losem dysydentów w krajach bloku sowieckiego. Grupa niemieckich lewicowych intelektualistów, wśród nich Heinrich Böll, Wolf Biermann, Ernst Bloch, Günter Grass, pisała w liście otwartym do siedzącego w więzieniu Adama Michnika w odpowiedzi na jego apel o solidarności, w którym wyznawał swą wiarę w demokratyczny socjalizm: "To właśnie zwolennicy demokratycznego socjalizmu potępiają prześladowanie komunistów, socjalistów i demokratów niezależnie od tego, gdzie się zdarza - w Chile, Persji, RFN lub w Polsce, NRD czy ZSRR". Choć zdawano sobie sprawę z represji w ZSRR, "ojczyzna proletariatu" fascynowała jako alternatywa kapitalizmu. Żywiono też nadzieję, że "biurokratyczny socjalizm" zdemokratyzuje się - na tym miała polegać rola ruchów dysydenckich, a nie na naśladowaniu Zachodu.
Freud w komunie
Antyautorytaryzm dotyczył nie tylko autorytetów politycznych, lecz wszelkich autorytetów - w rodzinie, szkole i instytucjach, wreszcie "autorytarnego" superego jednostki. Jedno z najważniejszych haseł ruchu głosiło, że "to, co prywatne, jest także polityczne". Rewolucja polityczna miała być też rewolucją obyczajową. Czytano z zapałem Freuda, Charlesa Reicha czy Herberta Marcusego i jego teorię "zinstytucjonalizowanej desublimacji" w kapitalizmie, który urzeczawiał miłość i pożądanie pod pozorami swobody. Tej skomercjalizowanej erotyce kapitalizmu przeciwstawiano prawdziwe wyzwolenie seksualne w nowych formach życia, np. w słynnej komunie berlińskiej Kommune 1.
Wtedy pojawiły się pierwsze formy radykalnego feminizmu i zorganizowany ruch homoseksualistów. Walczono z paragrafem 218 konstytucji zakazującym aborcji. Walczono także z paragrafem 175 kodeksu karnego, który zakazywał aktów homoseksualnych pod karą do 10 lat pozbawienia wolności - dopiero w 1969 r. zmieniono prawo tak, że karalne były tylko akty homoseksualne między mężczyznami poniżej 21. roku życia, a od 1973 r. - poniżej 18. roku życia, maksymalną karę obniżono zaś do 5 lat.
Dzieje powszechne jawiły się z perspektywy radykalnego feminizmu jako męczeństwo miliardów kobiet, ludobójstwo dokonywane na kobietach i bezwzględna wojna płci. Jak twierdziły feministki, "kobiety i mężczyźni to dwa różne narody na tym samym terytorium". Domagano się zakazania działalności kościołów "jako najstarszych, największych i najlepiej zorganizowanych organizacji przestępczych wszystkich czasów". Postulowano odrzucenie miłości heteroseksualnej jako seksualności penetracyjnej", a także pigułki jako narzędzia fallokracji, czyniącej z kobiet zawsze dyspozycyjne obiekty seksualnego wyzysku. Wyzwolenie seksualne miało też obejmować dzieci, zachęcane do odkrywania swej seksualności, "zabaw w doktora", także z dorosłymi partnerami. Nawet terroryzm miał swoje seksualne aspekty. Zdaniem Koenena, trzy główne postaci niemieckiego terroryzmu tworzyły dziwną psychoerotyczną konstelację - styl macho Andreasa Baadera harmonizował z sadyzmem Gudrun Ensslin i masochizmem Ulrike Meinhof.
Pozagrobowe zwycięstwo
Mimo że po 1989 r. wydawało się, że lewica zbankrutowała ideowo, a upadek muru berlińskiego przypieczętował jej klęskę, ostatecznie to ona odniosła polityczne zwycięstwo, zdobywając centrum władzy politycznej i kulturowej - w latach 90. nastały wielkie czasy dla dawnych kontestatorów. Dzisiejsze Niemcy ciągle są rządzone przez pokolenie '68. Znaczna część niemieckiego establishmentu to dawni marksiści, komuniści, radykalni socjaliści, uczestnicy ruchu protestu lat 60. i 70. Najbardziej prominentne przykłady to Joschka Fischer, kiedyś obok Daniela Cohn-Bendita przywódca tzw. spontis, i Gerhard Schröder, przewodniczący Juso, radykalnej młodzieżówki SPD. Oczywiście, nie wszyscy skończyli tak szczęśliwie, niektórzy zawędrowali do więzienia, inni kończyli w klinikach psychiatrycznych lub jako samobójcy.
Jak doszło do tego zwycięstwa? Otóż "pogodzenie się lewicy z Republiką Federalną" nie byłoby możliwe bez odejścia od socjalistycznych idei i rezygnacji z radykalizmu. Aleksander Schuller, profesor socjologii i filozofii w Berlinie, pisał ironicznie: "Co zostało z roku '68? Poza zdobyciem władzy właściwie nic". Zaraz jednak dodał: "Nie jest prawdą, że nic nam nie zostało. Zostało nam wiele głupiego i wiele złego".
W rzeczywistości pokolenie to okazało się niezwykle sprawne w zdobywaniu władzy i kontrolowaniu jej mechanizmów oraz niezwykle pragmatyczne, jeśli chodzi poglądy. Koenen pisze o "wygłodzonym oportunizmie w postaci mędrkującego pragmatyzmu". Wskazuje także, jak nierówno potraktowano po zjednoczeniu marksistów z NRD i RFN. Wyeliminowano z życia politycznego tych dawnych obywateli NRD, którzy choćby incydentalnie współpracowali ze służbą bezpieczeństwa, a aktywiści radykalnych rewolucyjnych organizacji bez problemu kontynuowali kariery.
Chociaż dawną ideologię uznano za fantasmagorię, za lunatyczne bredzenie, za utratę poczucia rzeczywistości, jej ślady pozostały. Ambiwalentny pozostaje stosunek do komunizmu. Joscha Schmierer, w latach 1973-1985 przywódca maoistowskiego Kommunistischer Bund Westdeutschland, do którego należał także cytowany tutaj Koenen, potem redaktor czasopisma "Kommune", a po wyborach 1998 r. wysoki urzędnik MSZ i doradca Joschki Fischera, zapytany, czy zbrodnie reżimu Pol Pota były rezultatem komunizmu, powiedział w wywiadzie dla lewicowego czasopisma "Jungle World" z 1997 r., że to nie sam komunizm, lecz komunizm zainfekowany imperializmem i nacjonalizmem prowadził do zbrodni.
"Pogodzenie się lewicy z Republiką Federalną" było możliwe także dlatego, że społeczeństwo odrzuciło wzory obyczajowe epoki adenauerowskiej. Jak zauważa Gerd Koenen, całe społeczeństwo ewoluowało w kierunku zbliżonym do tego, w jakim zmierzała nowa lewica, odrzucając te postawy i wzory zachowań, które ideolodzy ruchu traktowali jako autorytarne, zniewalające, w gruncie rzeczy faszystowskie. Zwyciężyły ideały spontaniczności, kreatywności i elastyczności, zasada przyjemności i życia na luzie. Warto zauważyć, że dopiero pozjednoczeniowa republika berlińska zliberalizowała całkowicie prawo w kwestiach etycznych i obyczajowych, dopuszczając aborcję "jako niezgodą z prawem, ale niekaralną" i skreślając z kodeksu paragraf 175.
Potrzebny wróg
Ruch protestu wyczerpał się także dlatego, że zabrakło wroga - niemieckiego ciemnogrodu, który skapitulował z ulgą i skwapliwie. Pożegnano się z najbardziej ekstremalnymi hasłami pokolenia '68, ale zasady, o które ono walczyło, stały się uznanymi prawnie i politycznie zasadami życia społecznego. Nie oznacza to, że można się obejść bez wrogów. Głównym zagrożeniem dla świata jest amerykański imperializm i nacjonalizm, szczególnie w "nowej Europie". Wrogiem kulturowym są wszyscy ci, którzy negują zasadę wyboru jako podstawową zasadę etyczną. W Republice Federalnej trudno ich jednak spotkać w sferze publicznej, dlatego szuka się ich na zewnątrz. Przez lata takim wrogiem wolności i tolerancji byli Jan Paweł II i Watykan, a obiektem nienawiści Reagan, a teraz Bush. Od pewnego czasu, a dokładniej od momentu interwencji w Iraku, negatywne emocje budzi Polska, pod pewnym względami doskonale nadająca się do roli nowego wroga. Od czasu do czasu przez niemieckie media przelewa się emocjonalna fala pełna złej woli krytyki - ostatnia po wyborze Lecha Kaczyńskiego na prezydenta.
Jednocześnie coraz bardziej afirmatywny staje się stosunek do Niemiec i niemieckiej tradycji. To właśnie pokolenie dawnych lewackich rebeliantów doprowadziło do udziału wojsk niemieckich w interwencji w Kosowie, a dzisiaj mówi o konieczności obrony bezpieczeństwa Niemiec w górach Hindukuszu, domaga się miejsca w Radzie Bezpieczeństwa, uprawia politykę nazwaną przez krytyków "zielono-czerwonym neowilhelminizmem". Czasy, gdy demonstrowano pod hasłami "Nie wieder Deutschland" (Nigdy więcej Niemiec) lub "Deutschland verrecke" (Zdechnijcie Niemcy), to przeszłość. Niektórzy od pozycji skrajnie lewicowych przeszli do nacjonalizmu. Przykładem może być Klaus Rainer Röhl, kiedyś mąż Ulrike Meinhof i wydawca lewicowego "Konkretu", pisma, które do 1964 r. było finansowane przez NRD i oferowało mieszankę polityki i politycznej pornografii, a teraz przedstawiciel "demokratycznej prawicy", narzekajacy na "zakazaną żałobę" i milczenie o cierpieniu Niemców, twierdzący, że powojenna reedukacja była czymś w rodzaju kulturalnej kastracji Niemców. Inni nie zajmują tak skrajnych stanowisk, ale tę samą bezwzględność w pamięci o krzywdzie i domaganiu się pokuty winnych, z jaką kiedyś rozliczano pokolenie rodziców, można dzisiaj spotkać w debacie o "wypędzeniu" i bombardowaniach miast niemieckich.
Obserwując niemieckie media, można powiedzieć, że w niemieckim społeczeństwie zwyciężyła "zinstytucjonalizowana desublimacja", o której pisał Marcuse. Trafniejsze wydaje się jednak stwierdzenie, że chodzi o dominację etyki autentyczności i związaną z nią zasadę słabego relatywizmu, zanalizowaną przez Charlesa Taylora i głoszącą, że "wszelkie decyzje mają taką samą wartość, ponieważ są obiektem wolnego wyboru, a to właśnie wybór nadaje im wartość". Taylor uważa, że ta zasada zwycięża w całej kulturze nowoczesnej, ale w pewnych społeczeństwach (na przykład w USA) napotyka opór i sprzeciw, jest tylko jednym ze sposobów myślenia i zachowania. W Niemczech opór taki jest niesłychanie słaby - nawet ze strony kościołów, które zniknęły niemal z życia publicznego i w znacznej mierze uległy wpływom dominującej kultury. Co więcej, w przeciwieństwie do krajów anglosaskich w Niemczech nie doszło do powstania intelektualnego neokonserwatyzmu, który był reakcją na idee nowej lewicy lat 60. i 70. Dopiero teraz pojawiły się głosy, że bez niego nie da się zreformować Republiki Federalnej. Na razie jednak nie widać, aby podobny nurt myślowy i kulturowy mógł powstać. Rodzi się też pytanie, jakby poradził on sobie z niebezpiecznym dziedzictwem niemieckiej przeszłości. Wydaje się zatem, że długo jeszcze w Niemczech będzie dominować ta dziwna, stworzona przez pokolenie '68, mieszanka egalitarnej ideologii państwa opiekuńczego, permisywizmu obyczajowego i etycznego oraz neowilhelmińskich ambicji politycznych. Republika nasyconych obywa się na razie bez silniejszych przeżyć.
Ilustracja: D. Krupa
Jest to wynik wojny kulturowej wygranej przez pokolenie '68 i '70. Lata 60. i 70. były czasem gwałtownych konfliktów, które wstrząsnęły państwem i znalazły wyraz w ostrych sporach, demonstracjach i bitwach ulicznych, a nawet krwawych zamachach terrorystycznych. Różnica w stosunku do USA polega na tym, że w Niemczech kontrkultura nie zrodziła kontrkontrkultury, nie doszło do kulturalnej kontrrewolucji lub choćby skutecznych prób oporu. W Polsce z kolei kontrkultura nie miała szans na przebicie się w realnym socjalizmie, który ponadto w wielkim stopniu uodpornił polskie społeczeństwo na jej najbardziej radykalne propozycje.
Wojna domowa
Tuż przed wybuchem wojny kulturowej w Niemczech końca lat 60. socjologowie narzekali na bierność i konformizm młodzieży. Gerd Koenen, autor "Czerwonej dekady", jednej z najlepszych książek o tamtej epoce, i uczestnik tamtych wydarzeń, twierdzi, że jedną z głównych przyczyn rewolty studenckiej była "sięgająca granic schizofrenii rozbieżność między rzeczywistymi procesami społeczno-ekonomicznymi a subiektywnymi formami świadomości i ekspresji". Niemcy Adenauera zmieniały się szybko pod względem gospodarczym i społecznym, kultura zaś miała charakter tradycyjny. Po okresie nazistowskiej rewolucji i wojny chciano wrócić do mieszczańskich cnót i chrześcijańskich zasad. "W niemieckich filmach z lat 50. o stronach rodzinnych (Heimatfilmen), w podręcznikach szkolnych lub okolicznościowych przemówieniach konserwatywnych ideologów (...) przywoływano obraz idylli wielodzietnej rodziny i ludzi przywiązanych do tradycji jako niezłomny ideał, piętnując zarazem ducha konsumpcji tych czasów i rozkiełznanie młodzieży".
Młodzież szukała także ucieczki od "nieznośnej lekkości bytu", braku silnych przeżyć. One też stały się jedną z najważniejszych przyczyn rewolty, rodząc chęć rozliczenia się z poprzednim pokoleniem, uwikłanym w narodowy socjalizm. Socjolog Heinz Bude twierdzi w swojej książce o pokoleniu '68, że miało ono poczucie obciążenia winą, że chciało zadośćuczynić za winy rodziców i żyło w poczuciu ich nieudanej "denazyfikacji". Często przytaczane są słowa Gudrun Ensslin, podobno wypowiedziane w 1967 r. na wiadomość o śmierci Benno Ohnesorga, studenta zabitego przez policję w czasie demonstracji przeciw szachowi Iranu: "Oni nas wszystkich zabiją - przecież wiecie, z jakimi świniami mamy do czynienia - mamy do czynienia z pokoleniem Auschwitz, z ludźmi, którzy zrobili Auschwitz nie można dyskutować. Oni mają broń, my nie mamy żadnej. My także musimy się uzbroić". Hans--Joachim Klein, inny terrorysta, pisał w książce opublikowanej w 1979 r., gdy już wyszedł z terrorystycznego podziemia: "Wiem tylko jedno, że po 1945 r. trzeba by było zaprowadzić przed sąd połowę niemieckiego narodu".
Epoka nazizmu stanowiła niezbędny punkt odniesienia całego ruchu. Więzienie, w którym osadzono terrorystów, było dla nich i ich sympatyków czymś podobnym do Auschwitz, a cele do komór gazowych. Studenci porównywali się do prześladowanych Żydów, a niektórzy z ich przywódców, na przykład Rudi Dutschke, wymyślali sobie żydowskie pochodzenie. Co ciekawe, nie przeszkadzało im to uznać syjonistów - obok światowych imperialistów i faszystów - za głównych wrogów. Planowano m.in. porwanie Heinza Galińskiego, przewodniczącego Rady Żydów w Niemczech.
Nowa lewica była przekonana, że żyje w świecie niejawnego totalitaryzmu, opartego na wyzysku i przemocy. Chciała ujawnić ukrytą przemoc, prowokując reakcje na swoje akty przemocy. Uważała się za część wielkiego ruchu rewolucyjnego, który rozwijał się w krajach Trzeciego Świata. Aktywiści ruchu mieli być miejskimi partyzantami podobnymi do Tupamaros i organizacji palestyńskich. Ich idolami byli Marks, Engels, Liebknecht, Róża Luksemburg, Enver Hodża, Fidel Castro i Che Guevara, a także Mao Zedong. Marzono o socjalizmie. Jak mówił Joschka Fischer, "my jesteśmy szaleńcami, utopistami. Chcemy innego życia, życia rewolucyjnego. Nie chcemy budować socjalizmu w odległej przyszłości, lecz dla nas wyzwolenie odbywa się w codziennym oporze, w naszym życiu".
Choć ekstremiści stanowili tylko mały odłam pokolenia, cieszyli się sympatią szerokich kręgów społeczeństwa, zwłaszcza młodzieży. Według badań przeprowadzonych w 1969 r., 30 proc. młodej inteligencji wyrażało sympatie dla marksizmu lub komunizmu. 65 proc. twierdziło, że nie jest reprezentowane przez system partyjny, 8 proc. chciałoby wybrać partię komunistyczną, 20 proc. partię bardziej lewicową niż SPD, 10 proc. jakąś partię radykalno-demokratyczną, a 18 proc. - bardziej narodowo zorientowaną. Także terror przyjmowano z sympatią. W badaniach z 1971 r. stwierdzono, że co czwarty obywatel Republiki Federalnej poniżej 30. roku życia deklarował sympatie dla RAF (Frakcji Czerwonej Armii), a co dwudziesty był gotowy przechowywać terrorystów.
Realny socjalizm typu sowieckiego był przez większość odrzucany jako "socjal-faszyzm". Wzorem były raczej Chiny, Kuba, Kambodża i Albania. Własny los porównywano z losem dysydentów w krajach bloku sowieckiego. Grupa niemieckich lewicowych intelektualistów, wśród nich Heinrich Böll, Wolf Biermann, Ernst Bloch, Günter Grass, pisała w liście otwartym do siedzącego w więzieniu Adama Michnika w odpowiedzi na jego apel o solidarności, w którym wyznawał swą wiarę w demokratyczny socjalizm: "To właśnie zwolennicy demokratycznego socjalizmu potępiają prześladowanie komunistów, socjalistów i demokratów niezależnie od tego, gdzie się zdarza - w Chile, Persji, RFN lub w Polsce, NRD czy ZSRR". Choć zdawano sobie sprawę z represji w ZSRR, "ojczyzna proletariatu" fascynowała jako alternatywa kapitalizmu. Żywiono też nadzieję, że "biurokratyczny socjalizm" zdemokratyzuje się - na tym miała polegać rola ruchów dysydenckich, a nie na naśladowaniu Zachodu.
Freud w komunie
Antyautorytaryzm dotyczył nie tylko autorytetów politycznych, lecz wszelkich autorytetów - w rodzinie, szkole i instytucjach, wreszcie "autorytarnego" superego jednostki. Jedno z najważniejszych haseł ruchu głosiło, że "to, co prywatne, jest także polityczne". Rewolucja polityczna miała być też rewolucją obyczajową. Czytano z zapałem Freuda, Charlesa Reicha czy Herberta Marcusego i jego teorię "zinstytucjonalizowanej desublimacji" w kapitalizmie, który urzeczawiał miłość i pożądanie pod pozorami swobody. Tej skomercjalizowanej erotyce kapitalizmu przeciwstawiano prawdziwe wyzwolenie seksualne w nowych formach życia, np. w słynnej komunie berlińskiej Kommune 1.
Wtedy pojawiły się pierwsze formy radykalnego feminizmu i zorganizowany ruch homoseksualistów. Walczono z paragrafem 218 konstytucji zakazującym aborcji. Walczono także z paragrafem 175 kodeksu karnego, który zakazywał aktów homoseksualnych pod karą do 10 lat pozbawienia wolności - dopiero w 1969 r. zmieniono prawo tak, że karalne były tylko akty homoseksualne między mężczyznami poniżej 21. roku życia, a od 1973 r. - poniżej 18. roku życia, maksymalną karę obniżono zaś do 5 lat.
Dzieje powszechne jawiły się z perspektywy radykalnego feminizmu jako męczeństwo miliardów kobiet, ludobójstwo dokonywane na kobietach i bezwzględna wojna płci. Jak twierdziły feministki, "kobiety i mężczyźni to dwa różne narody na tym samym terytorium". Domagano się zakazania działalności kościołów "jako najstarszych, największych i najlepiej zorganizowanych organizacji przestępczych wszystkich czasów". Postulowano odrzucenie miłości heteroseksualnej jako seksualności penetracyjnej", a także pigułki jako narzędzia fallokracji, czyniącej z kobiet zawsze dyspozycyjne obiekty seksualnego wyzysku. Wyzwolenie seksualne miało też obejmować dzieci, zachęcane do odkrywania swej seksualności, "zabaw w doktora", także z dorosłymi partnerami. Nawet terroryzm miał swoje seksualne aspekty. Zdaniem Koenena, trzy główne postaci niemieckiego terroryzmu tworzyły dziwną psychoerotyczną konstelację - styl macho Andreasa Baadera harmonizował z sadyzmem Gudrun Ensslin i masochizmem Ulrike Meinhof.
Pozagrobowe zwycięstwo
Mimo że po 1989 r. wydawało się, że lewica zbankrutowała ideowo, a upadek muru berlińskiego przypieczętował jej klęskę, ostatecznie to ona odniosła polityczne zwycięstwo, zdobywając centrum władzy politycznej i kulturowej - w latach 90. nastały wielkie czasy dla dawnych kontestatorów. Dzisiejsze Niemcy ciągle są rządzone przez pokolenie '68. Znaczna część niemieckiego establishmentu to dawni marksiści, komuniści, radykalni socjaliści, uczestnicy ruchu protestu lat 60. i 70. Najbardziej prominentne przykłady to Joschka Fischer, kiedyś obok Daniela Cohn-Bendita przywódca tzw. spontis, i Gerhard Schröder, przewodniczący Juso, radykalnej młodzieżówki SPD. Oczywiście, nie wszyscy skończyli tak szczęśliwie, niektórzy zawędrowali do więzienia, inni kończyli w klinikach psychiatrycznych lub jako samobójcy.
Jak doszło do tego zwycięstwa? Otóż "pogodzenie się lewicy z Republiką Federalną" nie byłoby możliwe bez odejścia od socjalistycznych idei i rezygnacji z radykalizmu. Aleksander Schuller, profesor socjologii i filozofii w Berlinie, pisał ironicznie: "Co zostało z roku '68? Poza zdobyciem władzy właściwie nic". Zaraz jednak dodał: "Nie jest prawdą, że nic nam nie zostało. Zostało nam wiele głupiego i wiele złego".
W rzeczywistości pokolenie to okazało się niezwykle sprawne w zdobywaniu władzy i kontrolowaniu jej mechanizmów oraz niezwykle pragmatyczne, jeśli chodzi poglądy. Koenen pisze o "wygłodzonym oportunizmie w postaci mędrkującego pragmatyzmu". Wskazuje także, jak nierówno potraktowano po zjednoczeniu marksistów z NRD i RFN. Wyeliminowano z życia politycznego tych dawnych obywateli NRD, którzy choćby incydentalnie współpracowali ze służbą bezpieczeństwa, a aktywiści radykalnych rewolucyjnych organizacji bez problemu kontynuowali kariery.
Chociaż dawną ideologię uznano za fantasmagorię, za lunatyczne bredzenie, za utratę poczucia rzeczywistości, jej ślady pozostały. Ambiwalentny pozostaje stosunek do komunizmu. Joscha Schmierer, w latach 1973-1985 przywódca maoistowskiego Kommunistischer Bund Westdeutschland, do którego należał także cytowany tutaj Koenen, potem redaktor czasopisma "Kommune", a po wyborach 1998 r. wysoki urzędnik MSZ i doradca Joschki Fischera, zapytany, czy zbrodnie reżimu Pol Pota były rezultatem komunizmu, powiedział w wywiadzie dla lewicowego czasopisma "Jungle World" z 1997 r., że to nie sam komunizm, lecz komunizm zainfekowany imperializmem i nacjonalizmem prowadził do zbrodni.
"Pogodzenie się lewicy z Republiką Federalną" było możliwe także dlatego, że społeczeństwo odrzuciło wzory obyczajowe epoki adenauerowskiej. Jak zauważa Gerd Koenen, całe społeczeństwo ewoluowało w kierunku zbliżonym do tego, w jakim zmierzała nowa lewica, odrzucając te postawy i wzory zachowań, które ideolodzy ruchu traktowali jako autorytarne, zniewalające, w gruncie rzeczy faszystowskie. Zwyciężyły ideały spontaniczności, kreatywności i elastyczności, zasada przyjemności i życia na luzie. Warto zauważyć, że dopiero pozjednoczeniowa republika berlińska zliberalizowała całkowicie prawo w kwestiach etycznych i obyczajowych, dopuszczając aborcję "jako niezgodą z prawem, ale niekaralną" i skreślając z kodeksu paragraf 175.
Potrzebny wróg
Ruch protestu wyczerpał się także dlatego, że zabrakło wroga - niemieckiego ciemnogrodu, który skapitulował z ulgą i skwapliwie. Pożegnano się z najbardziej ekstremalnymi hasłami pokolenia '68, ale zasady, o które ono walczyło, stały się uznanymi prawnie i politycznie zasadami życia społecznego. Nie oznacza to, że można się obejść bez wrogów. Głównym zagrożeniem dla świata jest amerykański imperializm i nacjonalizm, szczególnie w "nowej Europie". Wrogiem kulturowym są wszyscy ci, którzy negują zasadę wyboru jako podstawową zasadę etyczną. W Republice Federalnej trudno ich jednak spotkać w sferze publicznej, dlatego szuka się ich na zewnątrz. Przez lata takim wrogiem wolności i tolerancji byli Jan Paweł II i Watykan, a obiektem nienawiści Reagan, a teraz Bush. Od pewnego czasu, a dokładniej od momentu interwencji w Iraku, negatywne emocje budzi Polska, pod pewnym względami doskonale nadająca się do roli nowego wroga. Od czasu do czasu przez niemieckie media przelewa się emocjonalna fala pełna złej woli krytyki - ostatnia po wyborze Lecha Kaczyńskiego na prezydenta.
Jednocześnie coraz bardziej afirmatywny staje się stosunek do Niemiec i niemieckiej tradycji. To właśnie pokolenie dawnych lewackich rebeliantów doprowadziło do udziału wojsk niemieckich w interwencji w Kosowie, a dzisiaj mówi o konieczności obrony bezpieczeństwa Niemiec w górach Hindukuszu, domaga się miejsca w Radzie Bezpieczeństwa, uprawia politykę nazwaną przez krytyków "zielono-czerwonym neowilhelminizmem". Czasy, gdy demonstrowano pod hasłami "Nie wieder Deutschland" (Nigdy więcej Niemiec) lub "Deutschland verrecke" (Zdechnijcie Niemcy), to przeszłość. Niektórzy od pozycji skrajnie lewicowych przeszli do nacjonalizmu. Przykładem może być Klaus Rainer Röhl, kiedyś mąż Ulrike Meinhof i wydawca lewicowego "Konkretu", pisma, które do 1964 r. było finansowane przez NRD i oferowało mieszankę polityki i politycznej pornografii, a teraz przedstawiciel "demokratycznej prawicy", narzekajacy na "zakazaną żałobę" i milczenie o cierpieniu Niemców, twierdzący, że powojenna reedukacja była czymś w rodzaju kulturalnej kastracji Niemców. Inni nie zajmują tak skrajnych stanowisk, ale tę samą bezwzględność w pamięci o krzywdzie i domaganiu się pokuty winnych, z jaką kiedyś rozliczano pokolenie rodziców, można dzisiaj spotkać w debacie o "wypędzeniu" i bombardowaniach miast niemieckich.
Obserwując niemieckie media, można powiedzieć, że w niemieckim społeczeństwie zwyciężyła "zinstytucjonalizowana desublimacja", o której pisał Marcuse. Trafniejsze wydaje się jednak stwierdzenie, że chodzi o dominację etyki autentyczności i związaną z nią zasadę słabego relatywizmu, zanalizowaną przez Charlesa Taylora i głoszącą, że "wszelkie decyzje mają taką samą wartość, ponieważ są obiektem wolnego wyboru, a to właśnie wybór nadaje im wartość". Taylor uważa, że ta zasada zwycięża w całej kulturze nowoczesnej, ale w pewnych społeczeństwach (na przykład w USA) napotyka opór i sprzeciw, jest tylko jednym ze sposobów myślenia i zachowania. W Niemczech opór taki jest niesłychanie słaby - nawet ze strony kościołów, które zniknęły niemal z życia publicznego i w znacznej mierze uległy wpływom dominującej kultury. Co więcej, w przeciwieństwie do krajów anglosaskich w Niemczech nie doszło do powstania intelektualnego neokonserwatyzmu, który był reakcją na idee nowej lewicy lat 60. i 70. Dopiero teraz pojawiły się głosy, że bez niego nie da się zreformować Republiki Federalnej. Na razie jednak nie widać, aby podobny nurt myślowy i kulturowy mógł powstać. Rodzi się też pytanie, jakby poradził on sobie z niebezpiecznym dziedzictwem niemieckiej przeszłości. Wydaje się zatem, że długo jeszcze w Niemczech będzie dominować ta dziwna, stworzona przez pokolenie '68, mieszanka egalitarnej ideologii państwa opiekuńczego, permisywizmu obyczajowego i etycznego oraz neowilhelmińskich ambicji politycznych. Republika nasyconych obywa się na razie bez silniejszych przeżyć.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.