Britney Spears polskiego Kościoła był Jan Dobraczyński - hurtownik w branży oleodruków pobożnych
Ciężko jest wiedzieć, co wiemy, Janku Pospieszalski! Który przed całą Polską rozszlochałeś się nad stanem piosenki katolickiej, spychanej do remizy. Tylko Ty, Janku, ogarniasz rozmiary dywersji na tym odcinku. I to w samym mateczniku. Przecież bywa, że ojciec Jan zapodaje melodyjnym głosem numer konta, na które rodzina powinna wpłacać, żeby nie zamilkł "głos w twoim domu", a w tle co pogrywa na okarynie? "Podmoskownyje wiecziera" - słyszałem nieraz. Albo: "Łączymy się z Jasną Górą", a w tle - ciągle na okarynie - Whitney Houston, której chórek domiata: "I wanna have hit with somebody"! Więc jak? Tu się cudowny obraz odsłania, a z tła dobiega, że murzyńska ćpunka ma ochotę się akurat pobzykać? To ładnie tak? Z matecznika na całą Polskę?
U mniej pobożnych bywa tylko gorzej. Gdzie jeszcze znajdzie przytulisko biedny pedofil Gary Glitter, jak nie w katolickim Radiu Vox, które jego rąbankami wabi słuchaczy do lektury Pisma Świętego? A wyciruska Britney Spears, która gołymi cyckami świeci pod każdym adresem internetowym? Gdzie bywa najgorliwiej odsłuchiwana, jak nie w katolickim Radiu Plus? Ciężko jest wiedzieć, co wiemy, Janku Pospieszalski, ale nie o piosence. Najciężej jest wiedzieć o fundamentach.
Weźmy kamień węgielny nazwiskiem Jan Dobraczyński. Jako felietonista powinienem napisać: Britney Spears polskiego Kościoła. Przez pół wieku stało za nim dziesięć wagonów prozy, przy której łezkę ocierała Polska nieszporna - od Częstochowy po Niepokalanów. Rozkoszniś jednakowoż apostołował totalnie. Jak przed wojną grafoman Ipohorski, dał publicznie w pysk Słonimskiemu, bo się zbyt nachalnie dostawiał do poezji polskiej, to ten kastetowy gorliwiec znalazł od ręki wyrozumiałego (i jedynego!) obrońcę w osobie młodego publicysty Jana D. Mijały epoki. Bierut - nim wyjechał w futerku, a wrócił w kuferku - przepędził Turowicza z przyległościami. Bo się "Tygodnik Powszechny" nie chciał rozszlochać po śmierci "chorążego światowego pokoju". Kto się nadał jako bierutowska wkładka do "Tygodnika"? Jan Dobraczyński - hurtownik już wówczas w branży oleodruków pobożnych.
Mijały epoki. Jak cwaniutki Moczar napuścił buraczanego Gomułkę na rodaków "nożem chrzczonych", to kto przy Moczarze trzymał patriotyczną wartę? Jan Dobraczyński, co to lewą ręką po staremu posuwał te oleodruki, ale prawą (!) szczuł na "niedoszlachtowanych żydków". Jak jeden z drugim gudłaje Brandysy, co to mu, parchy bezczelne, sprzed nosa sprzątały zagraniczne stypendia. A przecież ich miejsce na Madagaskarze, z szympansami na jednej gałęzi.
Mijały epoki. Ale zapotrzebowanie na Dobraczyńskiego bynajmniej. Jak generał wziął społeczeństwo za pysk, to też się rozglądał za figurantem z ryngrafem na piersi. I Dobraczyński, który tymczasem na służbie u Pana Jezusa dorobił się 300 tomów i dostojnej siwizny, trzasnął karnie kopytami. A kiedy Pan Bóg spojrzał wnikliwiej z chmurki, odebrał Jaruzelskiemu przewodnictwo obrad, a Dobraczyńskiemu wzrok, zgłosiłem się ja, Polak mały. Żeby mi pisarz w wywiadzie rzece naświetlił, jak on to wszystko w swej duszy chrześcijańskiej mieści. Bo jestem z tych, których obrońca szańców "model Popiełuszko" nie kręci wcale, za to Dobraczyński, jako jednostka katolicyzmu polskiego, tentuje mnie bardzo. Dobraczyński, że chętnie, że od ręki. Bylem mu tylko nie wykreślał, jak on mi śmiało i po nazwisku wyrąbie, które to parchy odsuwają go od nawy państwowej. Już się szykowałem, już biegłem, ale ksiądz z wiatykiem mnie uprzedził. I zostałem, jak podają w moich stronach: gołą dupą na lodzie. Ja i naród. Bo o istocie katolicyzmu polskiego bez objaśnień Jana Dobraczyńskiego wiemy tyle, co nic.
No chyba, że pan, panie profesorze Bender, dałby się namówić... Młodzież słucha, ona się uczy.
U mniej pobożnych bywa tylko gorzej. Gdzie jeszcze znajdzie przytulisko biedny pedofil Gary Glitter, jak nie w katolickim Radiu Vox, które jego rąbankami wabi słuchaczy do lektury Pisma Świętego? A wyciruska Britney Spears, która gołymi cyckami świeci pod każdym adresem internetowym? Gdzie bywa najgorliwiej odsłuchiwana, jak nie w katolickim Radiu Plus? Ciężko jest wiedzieć, co wiemy, Janku Pospieszalski, ale nie o piosence. Najciężej jest wiedzieć o fundamentach.
Weźmy kamień węgielny nazwiskiem Jan Dobraczyński. Jako felietonista powinienem napisać: Britney Spears polskiego Kościoła. Przez pół wieku stało za nim dziesięć wagonów prozy, przy której łezkę ocierała Polska nieszporna - od Częstochowy po Niepokalanów. Rozkoszniś jednakowoż apostołował totalnie. Jak przed wojną grafoman Ipohorski, dał publicznie w pysk Słonimskiemu, bo się zbyt nachalnie dostawiał do poezji polskiej, to ten kastetowy gorliwiec znalazł od ręki wyrozumiałego (i jedynego!) obrońcę w osobie młodego publicysty Jana D. Mijały epoki. Bierut - nim wyjechał w futerku, a wrócił w kuferku - przepędził Turowicza z przyległościami. Bo się "Tygodnik Powszechny" nie chciał rozszlochać po śmierci "chorążego światowego pokoju". Kto się nadał jako bierutowska wkładka do "Tygodnika"? Jan Dobraczyński - hurtownik już wówczas w branży oleodruków pobożnych.
Mijały epoki. Jak cwaniutki Moczar napuścił buraczanego Gomułkę na rodaków "nożem chrzczonych", to kto przy Moczarze trzymał patriotyczną wartę? Jan Dobraczyński, co to lewą ręką po staremu posuwał te oleodruki, ale prawą (!) szczuł na "niedoszlachtowanych żydków". Jak jeden z drugim gudłaje Brandysy, co to mu, parchy bezczelne, sprzed nosa sprzątały zagraniczne stypendia. A przecież ich miejsce na Madagaskarze, z szympansami na jednej gałęzi.
Mijały epoki. Ale zapotrzebowanie na Dobraczyńskiego bynajmniej. Jak generał wziął społeczeństwo za pysk, to też się rozglądał za figurantem z ryngrafem na piersi. I Dobraczyński, który tymczasem na służbie u Pana Jezusa dorobił się 300 tomów i dostojnej siwizny, trzasnął karnie kopytami. A kiedy Pan Bóg spojrzał wnikliwiej z chmurki, odebrał Jaruzelskiemu przewodnictwo obrad, a Dobraczyńskiemu wzrok, zgłosiłem się ja, Polak mały. Żeby mi pisarz w wywiadzie rzece naświetlił, jak on to wszystko w swej duszy chrześcijańskiej mieści. Bo jestem z tych, których obrońca szańców "model Popiełuszko" nie kręci wcale, za to Dobraczyński, jako jednostka katolicyzmu polskiego, tentuje mnie bardzo. Dobraczyński, że chętnie, że od ręki. Bylem mu tylko nie wykreślał, jak on mi śmiało i po nazwisku wyrąbie, które to parchy odsuwają go od nawy państwowej. Już się szykowałem, już biegłem, ale ksiądz z wiatykiem mnie uprzedził. I zostałem, jak podają w moich stronach: gołą dupą na lodzie. Ja i naród. Bo o istocie katolicyzmu polskiego bez objaśnień Jana Dobraczyńskiego wiemy tyle, co nic.
No chyba, że pan, panie profesorze Bender, dałby się namówić... Młodzież słucha, ona się uczy.
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.