Berlusconi zmienił Włochy jak nikt od czasów Mussoliniego
Zawód klakiera, wzgardzony przez teatry, odrodził się tej wiosny we Włoszech dzięki polityce. Świadkami cudownego wskrzeszenia stali się baronowie biznesu. Zebranych w marcu na konferencji Włoskiego Związku Przemysłowców (Confindustria) w Vicenzy zaskoczyły ogłuszające oklaski, a potem wściekłe gwizdy. Pierwszymi powitano Silvio Berlusconiego, zwanego Il Cavaliere. Drugie przerywały orację Diego La Vallego, antagonisty premiera. Później opowiadano, że wkrótce przed pojawieniem się szefa rządu akredytowało się 250 osób, które nie figurowały na liście zaproszonych. Zaraz po jego wyjściu nieoczekiwani goście zniknęli.
Przemysłowcy do pracy
Triumf premiera w Vicenzy dawał się mierzyć głównie w decybelach. Konferencja spaliła bowiem mosty między Berlusconim a elitą Confindustrii. "Brak polityki przemys-łowej", zerowy wzrost w 2005 r., rekordowy deficyt budżetowy, Włochy na "europejskiej oślej ławce" pod względem konkurencyjności - wyliczał grzechy rządu markiz Luca Cordero di Montezemolo, prezes Confindustrii, szef Fiata i producent wyścigowych ferrari, potomek arystokratycznej rodziny. "Nie chcemy się mieszać do polityki, ale nie możemy pozostać obojętni, gdy Włochom grozi wypadnięcie z międzynarodowego wyścigu" - wtórował mu Diego La Valle, syn szewca, szef koncernu produkującego obuwie Tod's. Naprzeciw tych symboli sukcesu "made in Italy" stanął człowiek, który sukces w polityce połączył z powodzeniem w gospodarce. "Jaki kryzys? Obraz kryzysu stworzyła lewica i jej sprzymierzeńcy w mediach. Zamiast płakać nad losem Italii, trzeba brać mniej urlopów, a więcej pracować. Ci, którzy rzucają się w ramiona lewicy, są albo szaleni, albo mają w szafie jakieś szkielety do ukrycia" - wołał Berlusconi.
Solenne przyrzeczenia głównych aktorów włoskiej sceny politycznej, że w kampanii skupią się na programach, a nie na fajerwerkach Berlusconiego, spaliły na panewce. Im bliżej elekcji, tym bardziej obecny, zwłaszcza w telewizji, był Il Cavaliere. Jego kontrkandydat z lewicy, były szef Komisji Europejskiej Romano Prodi, zwany Il Professore, sprawiał wrażenie bezbarwnego i często zdenerwowanego retoryką oponenta. Ale to Prodi zbierał punkty u tych, na których obecny szef rządu liczył najbardziej. W 2001 r. Confindustria powitała zwycięstwo Berlusconiego aplauzem. Najbogatszy człowiek Włoch, właściciel imperium medialnego, przedsiębiorca, któremu powiodło się w polityce, obiecywał reformy mające zliberalizować gospodarkę, a w obywatelach wyzwolić ducha przedsiębiorczości. Pięć lat później dziennik "Corriere della Sera" wystąpił przeciw Berlusconiemu i uosabianemu przezeń "nieliberalnemu i nieefektywnemu" kapitalizmowi. Dla szefa rządu był to kolejny dowód istnienia antyrządowego "Świętego Przymierza rozciągającego się od Lewicowych Demokratów [dawnych komunistów], przez czerwonych sędziów, związkowców, wielkie dzienniki, niektórych bankierów, aż po sztab Związku Przemysłowców".
Chrystus polityki
W 1992 r. Berlusconi wygrał wybory, obiecując cud gospodarczy, rozwój i nowoczesność. Przyrzekał mniej państwa, mniej podatków, więcej miejsc pracy, więcej pieniędzy dla emerytów, a także wielkie inwestycje i roboty publiczne. Dziś nawet sympatyzującym z nim ekonomistom trudno dostrzec ślady modernizacji państwa czy liberalizacji gospodarki. Obniżka podatków o pół punktu przed końcem kadencji parlamentu miała wydźwięk propagandowy, do reformy systemu fiskalnego nie doszło. Kłopoty budżetowe zniweczyły plany inwestycji publicznych. W 1992 r. w świetle reflektorów Berlusconi podpisał "kontrakt z Włochami", w którym zobowiązał się, że jeśli nie spełni przynajmniej czterech z pięciu obietnic wyborczych, nie będzie się ponownie ubiegał o fotel premiera. "Dotrzymaliśmy słowa, tylko ludzie nie potrafią tego dostrzec" - skarżył się pięć lat później. Il Cavaliere zmienił w tym czasie wizerunek z tryskającego optymizmem polityka sukcesu w męczennika, który pada ofiarą agresji ze strony wszelkich instytucji. Najpotężniejszy człowiek Włoch, właściciel głównych telewizji prywatnych, faktycznie kontrolujący trzy kanały publicznej telewizji RAI, skupiający w swoich rękach władzę polityczną, gospodarczą i medialną, prezentował się wyborcom jako osoba cierpiąca, ale nadal gotowa do poświęceń. "Nie żyję z polityki. Stawanie do wyborów jest poświęceniem, które podejmuję, bo zmiana rządu byłaby nonsensem" - powtarza Il Cavaliere zajmujący 23. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata z majątkiem wartym 12 mld dolarów. Wcześniej Berlusconi przyrównywał się do Mojżesza, Napoleona i Churchilla. Teraz mówi: "Jestem Jezusem Chrystusem polityki, cierpliwą ofiarą, która poświęca się dla wszystkich".
Nawet zbolały Berlusconi pozostaje panem sytuacji, reżyserem obeznanym w technikach komunikacji. Jeśli trzeba, potrafi stać się agresywny. W marcu roztaczał apokaliptyczny obraz Italii pod rządami centrolewicy. Włoska demokracja jest zagrożona, banki donoszą o ucieczce kapitałów za granicę, opozycja posługuje się kłamstwami o złej sytuacji gospodarczej, a po wygranych wyborach zdusi gospodarkę wysokimi podatkami - ostrzegał. Wkrótce Departament Stanu USA w instrukcji dla Amerykanów podróżujących za granicę ostrzegł przed zagrożeniami we Włoszech.
Imperium Premiera
Gafy Berlusconiego zrobiły międzynarodową karierę. Ich autor niewiele sobie z tego robi. Nie zbija go też z tropu ogromna liczba publikacji, na ogół nieprzychylnych, na jego temat. We włoskich księgarniach jest dziś 250 książek, mniej lub bardziej wrogich, analizujących fenomen Berlusconiego. Są też filmy o dźwięcznych tytułach: "Był sobie raz Berlusconi", "Berlusconi - epoka lodowcowa", "Bye bye Berlusconi", rozchodzące się w setkach tysięcy egzemplarzy, a wydawcom przysparzające milionów euro dochodu. Od końca marca Włochów szokuje, a czasem śmieszy, film lewicowego reżysera Nanniego Morettiego "Kajman", będący ostrą satyrą na szefa rządu. W jednej z ostatnich scen Berlusconi, skazany za oszustwa finansowe i nadużycie władzy, ale pozostający na wolności, wzywa Włochów do buntu przeciw sędziom, dając początek wojnie domowej.
Pisarz Umberto Eco zagroził udaniem się na emigrację, jeśli wybory wygra Berlusconi. Wcześniej Eco pisał, że Berlusconi pierwszy "zrozumiał, że tradycyjne wartości upadły i postanowił zastąpić je mass mediami". Dziś premier uważany jest za showmana postmodernizmu, polityka, który łamie reguły. Tradycyjni politycy związani są z partiami, programem czy ideologią. "Berlusconi wykazuje związki głównie z samym sobą. Stworzył spersonalizowany system, w którym wszystko jest nastawione na ochronę interesów jednej osoby, gdzie także prawo ma uchronić Berlusconiego przed wymiarem sprawiedliwości, a jednocześnie umacniać pozycję jego telewizyjnego imperium" - twierdzi politolog Giovanni Sartori. Berlusconi stworzył też partię Forza Italia, która w powszechnym przekonaniu funkcjonuje jak przedsiębiorstwo. Naraził się sędziom, tworząc praktykę ustaw ad personam, które pozwalały mu omijać procesy o korupcję i oszustwa podatkowe. Mniej irytował przeciętnego wyborcę, nieufnego wobec systemu sądowego, w którym 3 tys. spraw karnych będących w toku zakończy się nie wcześniej niż za osiem lat.
Kampania wyborcza we Włoszech zamieniła się w show jednego człowieka. Jej wynik może się okazać mniej istotny, niż się wydaje. "Bez względu na rezultat wyborów Berlusconi już wygrał" - twierdzi Giuliano Ferrara, jego doradca. Berlusconi zmienił mentalność Włochów, ich sposób patrzenia na rzeczywistość. Liczy się nie to, co naprawdę się dzieje, lecz jak jest to postrzegane. Część wyborców irytują gafy premiera, ale innych bawią. Ci drudzy nie interesują się polityką, a nawet nią gardzą, nie istnieją dla nich ideologie. Dla nich boski Silvio i tak nie odejdzie. "Dobry przedsiębiorca nie musi być dobrym politykiem" - twierdzi Prodi. Ale Berlusconi ma już przecież partię, która jest przedsiębiorstwem.
Przemysłowcy do pracy
Triumf premiera w Vicenzy dawał się mierzyć głównie w decybelach. Konferencja spaliła bowiem mosty między Berlusconim a elitą Confindustrii. "Brak polityki przemys-łowej", zerowy wzrost w 2005 r., rekordowy deficyt budżetowy, Włochy na "europejskiej oślej ławce" pod względem konkurencyjności - wyliczał grzechy rządu markiz Luca Cordero di Montezemolo, prezes Confindustrii, szef Fiata i producent wyścigowych ferrari, potomek arystokratycznej rodziny. "Nie chcemy się mieszać do polityki, ale nie możemy pozostać obojętni, gdy Włochom grozi wypadnięcie z międzynarodowego wyścigu" - wtórował mu Diego La Valle, syn szewca, szef koncernu produkującego obuwie Tod's. Naprzeciw tych symboli sukcesu "made in Italy" stanął człowiek, który sukces w polityce połączył z powodzeniem w gospodarce. "Jaki kryzys? Obraz kryzysu stworzyła lewica i jej sprzymierzeńcy w mediach. Zamiast płakać nad losem Italii, trzeba brać mniej urlopów, a więcej pracować. Ci, którzy rzucają się w ramiona lewicy, są albo szaleni, albo mają w szafie jakieś szkielety do ukrycia" - wołał Berlusconi.
Solenne przyrzeczenia głównych aktorów włoskiej sceny politycznej, że w kampanii skupią się na programach, a nie na fajerwerkach Berlusconiego, spaliły na panewce. Im bliżej elekcji, tym bardziej obecny, zwłaszcza w telewizji, był Il Cavaliere. Jego kontrkandydat z lewicy, były szef Komisji Europejskiej Romano Prodi, zwany Il Professore, sprawiał wrażenie bezbarwnego i często zdenerwowanego retoryką oponenta. Ale to Prodi zbierał punkty u tych, na których obecny szef rządu liczył najbardziej. W 2001 r. Confindustria powitała zwycięstwo Berlusconiego aplauzem. Najbogatszy człowiek Włoch, właściciel imperium medialnego, przedsiębiorca, któremu powiodło się w polityce, obiecywał reformy mające zliberalizować gospodarkę, a w obywatelach wyzwolić ducha przedsiębiorczości. Pięć lat później dziennik "Corriere della Sera" wystąpił przeciw Berlusconiemu i uosabianemu przezeń "nieliberalnemu i nieefektywnemu" kapitalizmowi. Dla szefa rządu był to kolejny dowód istnienia antyrządowego "Świętego Przymierza rozciągającego się od Lewicowych Demokratów [dawnych komunistów], przez czerwonych sędziów, związkowców, wielkie dzienniki, niektórych bankierów, aż po sztab Związku Przemysłowców".
Chrystus polityki
W 1992 r. Berlusconi wygrał wybory, obiecując cud gospodarczy, rozwój i nowoczesność. Przyrzekał mniej państwa, mniej podatków, więcej miejsc pracy, więcej pieniędzy dla emerytów, a także wielkie inwestycje i roboty publiczne. Dziś nawet sympatyzującym z nim ekonomistom trudno dostrzec ślady modernizacji państwa czy liberalizacji gospodarki. Obniżka podatków o pół punktu przed końcem kadencji parlamentu miała wydźwięk propagandowy, do reformy systemu fiskalnego nie doszło. Kłopoty budżetowe zniweczyły plany inwestycji publicznych. W 1992 r. w świetle reflektorów Berlusconi podpisał "kontrakt z Włochami", w którym zobowiązał się, że jeśli nie spełni przynajmniej czterech z pięciu obietnic wyborczych, nie będzie się ponownie ubiegał o fotel premiera. "Dotrzymaliśmy słowa, tylko ludzie nie potrafią tego dostrzec" - skarżył się pięć lat później. Il Cavaliere zmienił w tym czasie wizerunek z tryskającego optymizmem polityka sukcesu w męczennika, który pada ofiarą agresji ze strony wszelkich instytucji. Najpotężniejszy człowiek Włoch, właściciel głównych telewizji prywatnych, faktycznie kontrolujący trzy kanały publicznej telewizji RAI, skupiający w swoich rękach władzę polityczną, gospodarczą i medialną, prezentował się wyborcom jako osoba cierpiąca, ale nadal gotowa do poświęceń. "Nie żyję z polityki. Stawanie do wyborów jest poświęceniem, które podejmuję, bo zmiana rządu byłaby nonsensem" - powtarza Il Cavaliere zajmujący 23. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata z majątkiem wartym 12 mld dolarów. Wcześniej Berlusconi przyrównywał się do Mojżesza, Napoleona i Churchilla. Teraz mówi: "Jestem Jezusem Chrystusem polityki, cierpliwą ofiarą, która poświęca się dla wszystkich".
Nawet zbolały Berlusconi pozostaje panem sytuacji, reżyserem obeznanym w technikach komunikacji. Jeśli trzeba, potrafi stać się agresywny. W marcu roztaczał apokaliptyczny obraz Italii pod rządami centrolewicy. Włoska demokracja jest zagrożona, banki donoszą o ucieczce kapitałów za granicę, opozycja posługuje się kłamstwami o złej sytuacji gospodarczej, a po wygranych wyborach zdusi gospodarkę wysokimi podatkami - ostrzegał. Wkrótce Departament Stanu USA w instrukcji dla Amerykanów podróżujących za granicę ostrzegł przed zagrożeniami we Włoszech.
Imperium Premiera
Gafy Berlusconiego zrobiły międzynarodową karierę. Ich autor niewiele sobie z tego robi. Nie zbija go też z tropu ogromna liczba publikacji, na ogół nieprzychylnych, na jego temat. We włoskich księgarniach jest dziś 250 książek, mniej lub bardziej wrogich, analizujących fenomen Berlusconiego. Są też filmy o dźwięcznych tytułach: "Był sobie raz Berlusconi", "Berlusconi - epoka lodowcowa", "Bye bye Berlusconi", rozchodzące się w setkach tysięcy egzemplarzy, a wydawcom przysparzające milionów euro dochodu. Od końca marca Włochów szokuje, a czasem śmieszy, film lewicowego reżysera Nanniego Morettiego "Kajman", będący ostrą satyrą na szefa rządu. W jednej z ostatnich scen Berlusconi, skazany za oszustwa finansowe i nadużycie władzy, ale pozostający na wolności, wzywa Włochów do buntu przeciw sędziom, dając początek wojnie domowej.
Pisarz Umberto Eco zagroził udaniem się na emigrację, jeśli wybory wygra Berlusconi. Wcześniej Eco pisał, że Berlusconi pierwszy "zrozumiał, że tradycyjne wartości upadły i postanowił zastąpić je mass mediami". Dziś premier uważany jest za showmana postmodernizmu, polityka, który łamie reguły. Tradycyjni politycy związani są z partiami, programem czy ideologią. "Berlusconi wykazuje związki głównie z samym sobą. Stworzył spersonalizowany system, w którym wszystko jest nastawione na ochronę interesów jednej osoby, gdzie także prawo ma uchronić Berlusconiego przed wymiarem sprawiedliwości, a jednocześnie umacniać pozycję jego telewizyjnego imperium" - twierdzi politolog Giovanni Sartori. Berlusconi stworzył też partię Forza Italia, która w powszechnym przekonaniu funkcjonuje jak przedsiębiorstwo. Naraził się sędziom, tworząc praktykę ustaw ad personam, które pozwalały mu omijać procesy o korupcję i oszustwa podatkowe. Mniej irytował przeciętnego wyborcę, nieufnego wobec systemu sądowego, w którym 3 tys. spraw karnych będących w toku zakończy się nie wcześniej niż za osiem lat.
Kampania wyborcza we Włoszech zamieniła się w show jednego człowieka. Jej wynik może się okazać mniej istotny, niż się wydaje. "Bez względu na rezultat wyborów Berlusconi już wygrał" - twierdzi Giuliano Ferrara, jego doradca. Berlusconi zmienił mentalność Włochów, ich sposób patrzenia na rzeczywistość. Liczy się nie to, co naprawdę się dzieje, lecz jak jest to postrzegane. Część wyborców irytują gafy premiera, ale innych bawią. Ci drudzy nie interesują się polityką, a nawet nią gardzą, nie istnieją dla nich ideologie. Dla nich boski Silvio i tak nie odejdzie. "Dobry przedsiębiorca nie musi być dobrym politykiem" - twierdzi Prodi. Ale Berlusconi ma już przecież partię, która jest przedsiębiorstwem.
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.