Najpopularniejsza polska nagroda literacka odgrywa rolę stypendium dla pisarzy, których książki zalegają na księgarskich półkach
Teoretycznie prestiżowych literackich wyróżnień w naszym kraju mamy kilka - wystarczy wspomnieć nagrody: Kościelskich, miesięcznika "Znak", im. Józefa Mackiewicza, Pen Clubu. Żadna z nich nie jest w stanie zapewnić laureatowi takiej satysfakcji finansowej jak Nike. Dlatego kiedy podnoszą się głosy oburzenia na werdykt jury, a argumenty przeciw mają wątłą podstawę merytoryczną, automatycznie nasuwa się powiedzenie, że kiedy nie wiadomo, o co chodzi - chodzi o pieniądze. Mówiąc wprost: Nike jest prestiżowa, bo towarzyszy jej czek na 100 tys. zł. To różni ją od większości liczących się w świecie nagród literackich, które pod względem finansowym są symboliczne. Laureaci mogą jednak liczyć na wielkie honoraria ze sprzedaży swoich książek. Magia Nike działa tylko na krajowym podwórku. A i to nie zawsze. Półki księgarń uginają się pod ciężarem wyróżnionych dzieł. I nie tylko dlatego, że na rynek rzuca się chybione dodruki. Po prostu nie interesują one nikogo poza wąskim gronem rodzinnym autora bądź autorki.
Francuska choroba
Świat nie czeka na polską literaturę. Ignoruje nawet autorów specjalizujących się w odkrywaniu prawdy o tym, jak bardzo jesteśmy zaściankowym narodem. Laureaci Nike stają się lokalnymi celebrities, a jeśli funkcjonują w międzynarodowym obiegu, to dzięki wcześniejszym dokonaniom (choćby Czesław Miłosz, laureat Nike w 1998 r., ale wcześniej, w 1980 - Nobla). Możliwe, iż podobny los czeka Wisławę Szymborską. Bywa, że nagrodzone pozycje są wydawane w krajach europejskich, ale głównie za sprawą wsparcia ze strony Instytutu Książki, sponsorującego publikację tłumaczeń. Na zagranicznych listach bestsellerów te tytuły jednak się nie pojawiają.
Pod pewnymi względami Nike bliżej jest do literackiej Nagrody Nobla. Po pierwsze, ze względów finansowych. Prawie milion euro to kwota, która robi wrażenie. Po drugie, noblowskie jury jest niezwykle niepoprawne w swej poprawności politycznej i przyznaje nagrody niemal wbrew opinii publicznej. Dlatego długa jest lista wybitnych autorów, którzy nie mogą się doczekać nagrody (od Llosy po Kunderę). Ich książki najwidoczniej nie pobudzają do dyskusji nad ważkimi problemami współczesności, jak dzieła laureatów skandalistów: Dario Fo i Elfriede Jelinek. Można odnieść wrażenie, że jury Nike także woli pozycje "z drugim dnem" niż te z prostym przekazem i wciągającą akcją.
Podobieństwa do Nike wykazuje także prestiżowa, mająca ponad sto lat, francuska Nagroda Goncourtów. Prix Goncourt to również laur lokalny - umacnia pozycję autora na rynku francuskim (do pewnego stopnia także frankofońskim), ale najczęściej nic ponadto. Także w Polsce trudno byłoby znaleźć wielu amatorów prozy laureatów ostatnich lat: Franćoisa Weyergansa, Jeana-Jacques'a Schuhla czy Jeana-Christophe'a Rufina. Tymczasem najpopularniejszy francuski pisarz Michael Houellebecq, twórca "Poszerzenia pola walki" i "Platformy", nie może się doczekać Goncourtów. Literacki salon bojkotuje człowieka, który określa islam mianem "najgłupszej religii świata".
Język sukcesu
W skali globalnej liczą się tylko nagrody amerykańskie i angielskie. Stanowią przepustkę do świata filmu. To w Hollywood pisarz ma szansę odnieść rzeczywisty sukces finansowy. Dzięki National Book Award na szerokie literackie wody wypłynęły Annie Proulx, autorka "Kronik portowych", i Susan Sontag, twórczyni powieści o Helenie Modrzejewskiej "In America".
Inną prestiżową amerykańską nagrodą jest National Book Crtitics Circle Award - przyznawana niemal w wyborach powszechnych, bo w wyniku głosowania 700 krytyków literackich. Rocznie może się pochwalić tą nagrodą 30 osób - otrzymuje ją po pięciu autorów w sześciu kategoriach. Równie pożądany jest Pulitzer. Wprawdzie nagroda opiewa na skromne 5 tys. USD, ale jest mocnym argumentem w negocjacjach autora z wydawcą.
Także Brytyjczycy przyznają nagrodę, która winduje pisarzy na najwyższe piętra światowej literatury. Zdobywcy przyznawanej od 1969 r. Booker Prize przeważnie sprzedają się lepiej niż laureaci Nobla. Golding, Martel, Atwood czy McEvan to literacka śmietanka ostatnich kilkunastu lat. Z kolei Booker International Prize to istniejąca od roku mutacja Bookera, o którą mogą się ubiegać pisarze z całego świata, pod warunkiem że ich powieści zostały opublikowane w języku angielskim.
Skandal i komercja
Nike, jak na mieszkankę Olimpu przystało, jest snobką. Od lat ma słabość do twórczości przeznaczonej nie dla masowego odbiorcy, ale dla elit. Można zaryzykować tezę, że książka porządnie napisana, opowiadająca ciekawą historię, a już nie daj Boże z poczuciem humoru - raczej nie zdobędzie sympatii jurorów. Mogą zaś na nią liczyć takie tytuły, jak "Paw królowej" Doroty Masłowskiej czy powieść homoseksualna "Lubiewo" Michała Witkowskiego. Może jury chce zademonstrować swoją otwartość na kurioza, ale fakt nobilitowania ich przez dopuszczenie do finału niepokoi. Trudno się jednak dziwić takim decyzjom - przewodniczącym jury jest Henryk Bereza, który w latach 80. zasłynął jako patron rewolucji w młodej prozie. Naczelny miesięcznika "Twórczość" z upodobaniem publikował teksty, które były bardziej strumieniem mocno wulgarnej świadomości autorów niż prozą nadającą się do czytania. Dziś po bohaterach owej rewolucji pozostał tylko niesmak. Czy Nike musi zdążać w tę samą stronę?
Tymczasem ubiegłoroczny Booker trafił do Juliana Barnesa, za książkę "Arthur & George", w której pojawia się postać twórcy detektywa Sherlocka Holmesa - Arthura Conan Doyle'a. I nie jest to żadna biografia pisarza, ale wciągająca powieść kryminalna. Może warszawskie jury, wzorując się na kolegach z Londynu, dokona nobilitacji nieco bardziej rozrywkowych gatunków? Choćby po to, by z Nike miał satysfakcję nie tylko laureat, ale także czytelnicy.
Francuska choroba
Świat nie czeka na polską literaturę. Ignoruje nawet autorów specjalizujących się w odkrywaniu prawdy o tym, jak bardzo jesteśmy zaściankowym narodem. Laureaci Nike stają się lokalnymi celebrities, a jeśli funkcjonują w międzynarodowym obiegu, to dzięki wcześniejszym dokonaniom (choćby Czesław Miłosz, laureat Nike w 1998 r., ale wcześniej, w 1980 - Nobla). Możliwe, iż podobny los czeka Wisławę Szymborską. Bywa, że nagrodzone pozycje są wydawane w krajach europejskich, ale głównie za sprawą wsparcia ze strony Instytutu Książki, sponsorującego publikację tłumaczeń. Na zagranicznych listach bestsellerów te tytuły jednak się nie pojawiają.
Pod pewnymi względami Nike bliżej jest do literackiej Nagrody Nobla. Po pierwsze, ze względów finansowych. Prawie milion euro to kwota, która robi wrażenie. Po drugie, noblowskie jury jest niezwykle niepoprawne w swej poprawności politycznej i przyznaje nagrody niemal wbrew opinii publicznej. Dlatego długa jest lista wybitnych autorów, którzy nie mogą się doczekać nagrody (od Llosy po Kunderę). Ich książki najwidoczniej nie pobudzają do dyskusji nad ważkimi problemami współczesności, jak dzieła laureatów skandalistów: Dario Fo i Elfriede Jelinek. Można odnieść wrażenie, że jury Nike także woli pozycje "z drugim dnem" niż te z prostym przekazem i wciągającą akcją.
Podobieństwa do Nike wykazuje także prestiżowa, mająca ponad sto lat, francuska Nagroda Goncourtów. Prix Goncourt to również laur lokalny - umacnia pozycję autora na rynku francuskim (do pewnego stopnia także frankofońskim), ale najczęściej nic ponadto. Także w Polsce trudno byłoby znaleźć wielu amatorów prozy laureatów ostatnich lat: Franćoisa Weyergansa, Jeana-Jacques'a Schuhla czy Jeana-Christophe'a Rufina. Tymczasem najpopularniejszy francuski pisarz Michael Houellebecq, twórca "Poszerzenia pola walki" i "Platformy", nie może się doczekać Goncourtów. Literacki salon bojkotuje człowieka, który określa islam mianem "najgłupszej religii świata".
Język sukcesu
W skali globalnej liczą się tylko nagrody amerykańskie i angielskie. Stanowią przepustkę do świata filmu. To w Hollywood pisarz ma szansę odnieść rzeczywisty sukces finansowy. Dzięki National Book Award na szerokie literackie wody wypłynęły Annie Proulx, autorka "Kronik portowych", i Susan Sontag, twórczyni powieści o Helenie Modrzejewskiej "In America".
Inną prestiżową amerykańską nagrodą jest National Book Crtitics Circle Award - przyznawana niemal w wyborach powszechnych, bo w wyniku głosowania 700 krytyków literackich. Rocznie może się pochwalić tą nagrodą 30 osób - otrzymuje ją po pięciu autorów w sześciu kategoriach. Równie pożądany jest Pulitzer. Wprawdzie nagroda opiewa na skromne 5 tys. USD, ale jest mocnym argumentem w negocjacjach autora z wydawcą.
Także Brytyjczycy przyznają nagrodę, która winduje pisarzy na najwyższe piętra światowej literatury. Zdobywcy przyznawanej od 1969 r. Booker Prize przeważnie sprzedają się lepiej niż laureaci Nobla. Golding, Martel, Atwood czy McEvan to literacka śmietanka ostatnich kilkunastu lat. Z kolei Booker International Prize to istniejąca od roku mutacja Bookera, o którą mogą się ubiegać pisarze z całego świata, pod warunkiem że ich powieści zostały opublikowane w języku angielskim.
Skandal i komercja
Nike, jak na mieszkankę Olimpu przystało, jest snobką. Od lat ma słabość do twórczości przeznaczonej nie dla masowego odbiorcy, ale dla elit. Można zaryzykować tezę, że książka porządnie napisana, opowiadająca ciekawą historię, a już nie daj Boże z poczuciem humoru - raczej nie zdobędzie sympatii jurorów. Mogą zaś na nią liczyć takie tytuły, jak "Paw królowej" Doroty Masłowskiej czy powieść homoseksualna "Lubiewo" Michała Witkowskiego. Może jury chce zademonstrować swoją otwartość na kurioza, ale fakt nobilitowania ich przez dopuszczenie do finału niepokoi. Trudno się jednak dziwić takim decyzjom - przewodniczącym jury jest Henryk Bereza, który w latach 80. zasłynął jako patron rewolucji w młodej prozie. Naczelny miesięcznika "Twórczość" z upodobaniem publikował teksty, które były bardziej strumieniem mocno wulgarnej świadomości autorów niż prozą nadającą się do czytania. Dziś po bohaterach owej rewolucji pozostał tylko niesmak. Czy Nike musi zdążać w tę samą stronę?
Tymczasem ubiegłoroczny Booker trafił do Juliana Barnesa, za książkę "Arthur & George", w której pojawia się postać twórcy detektywa Sherlocka Holmesa - Arthura Conan Doyle'a. I nie jest to żadna biografia pisarza, ale wciągająca powieść kryminalna. Może warszawskie jury, wzorując się na kolegach z Londynu, dokona nobilitacji nieco bardziej rozrywkowych gatunków? Choćby po to, by z Nike miał satysfakcję nie tylko laureat, ale także czytelnicy.
Więcej możesz przeczytać w 39/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.