Polska szczepionka na węgierską chorobę
Czy Polacy też będą mieli szczęście do własnego Gyurcsányego? Mamy już w Polsce całą armię polityków, którzy - podobnie jak na Węgrzech Ferenc Gyurcsány, obecny premier i lider węgierskich socjalistów, oraz Victor Orbán, wcześniejszy premier i lider węgierskich konserwatystów - przez wiele lat z premedytacją psuli polskie finanse publiczne, ale niestety na razie nie pojawił się żaden, który zebrałby się na odwagę i szczerość, by się do tego przyznać - jak Ferenc Gyurcsány - a w każdym razie nikt dotąd nie ujawnił nagrania takiego wyznania.
A przecież im szybciej objawi się polski Gyurcsány, tym łagodniej Polska przejdzie węgierską chorobę albo może nawet w ogóle na nią nie zapadnie. "Wydaje się, że dystans dzielący plac Piłsudskiego od budapeszteńskiego placu Wolności jest jeszcze bezpieczny - uspokaja prof. Witold M. Orłowski w tekście "Węgierska choroba", po czym dodaje: "Ale pamiętajmy, że nasz dług publiczny w ostatnich latach systematycznie i zybko wzrastał - z 37 proc. PKB w 2001 r. do 45 proc. obecnie
- i mimo dobrej koniunktury wzrasta nadal. Nie chcę krakać, ale jeszcze dwa, trzy lata wysokich deficytów plus koniunkturalne spowolnienie wzrostu PKB, a potężne problemy z obsługą długu publicznego mamy jak w banku". A może jednak nie?
W końcu premier Jarosław Kaczyński i wicepremier Zyta Gilowska niejeden raz dawali dowody odwagi komunikowania niepopularnych prawd, więc może i w tej sprawie się na to zdobędą? Tym bardziej że na razie z powodzeniem bronią przed populistami naszej kotwiczki budżetowej i z całą pewnością wiedzą, iż Polsce potrzebna jest nie kotwiczka, lecz solidna anty-
węgierska kotwica budżetowa, czyli budżet zrównoważony, a w każdym razie z deficytem znacznie niższym niż kotwiczkowe 30 mld zł, czyli 10 mld dolarów, o które w ostatnich latach co roku powiększa się nasz dług publiczny!
Gdyby taka antywęgierska kotwica powstała, to zamiast przechodzić węgierską chorobę na placu Piłsudskiego, przeszlibyśmy irlandzką kurację, nie odrywając się od pracy, i raz na zawsze przestalibyśmy być krajem emigrantów, a stalibyśmy się krajem imigrantów, do którego zjeżdżaliby najzdolniejsi ludzie z całej Europy, by u nas robić karierę i pomnażać swój i przy okazji nasz majątek (vide: "Europejska lista płac").
Do rzucenia antywęgierskiej kotwicy na oceanie wieloletniej prosperity nie wystarczy jednak wiedza o czyhających na nas rafach i sposobach ich omijania oraz odwaga, by przekonać wyborców do obrania kursu na konieczne i przeważnie niepopularne reformy - wiążące się z koniecznością obniżenia wydatków budżetowych. Niezbędna jest też stabilna większość parlamentarna, która takie reformy przeforsuje. A takiej większości - jak uczy również doświadczenie Polski (o czym w tym miejscu przypominam od lat) - nie da się wyłonić bez wyborów przeprowadzonych według ordynacji większościowej (zaproponowanej przez Platformę Obywatelską) albo co najmniej według ordynacji mieszanej (w wersji zaproponowanej przez Prawo i Sprawiedliwość) (vide: "Prawy prosty").
Każda z tych ordynacji użyta w najbliższym czasie sprawiłaby, że do parlamentu dostałyby się najpewniej tylko dwie główne siły polityczne, czyli PiS i PO - obie w mniejszym czy większym stopniu, ale jednak odporne na populizm. I to byłaby chyba najskuteczniejsza polska szczepionka na węgierskiego wirusa. Skoro bowiem wkrótce dostępne mają być szczepionki chroniące przed uzależnieniem od nikotyny i narkotyków oraz przed cukrzycą i otyłością (vide: "Szczepionka na gwałt"), dlaczego my nie mielibyśmy stworzyć szczepionki przeciw węgierskiej chorobie, zaaplikować jej sobie, a potem zaoferować innym krajom Unii Europejskiej? Koniec końców, węgierską chorobę równie dobrze można przecież określić mianem choroby francuskiej (niedawne ostre protesty Francuzów przeciw reformom prawa pracy) lub choroby włoskiej (ostre protesty Włochów przeciw reformom prawa pracy). A na szczepienie ochronne podobno nigdy nie jest za późno - dopóki nie jest za późno.
A przecież im szybciej objawi się polski Gyurcsány, tym łagodniej Polska przejdzie węgierską chorobę albo może nawet w ogóle na nią nie zapadnie. "Wydaje się, że dystans dzielący plac Piłsudskiego od budapeszteńskiego placu Wolności jest jeszcze bezpieczny - uspokaja prof. Witold M. Orłowski w tekście "Węgierska choroba", po czym dodaje: "Ale pamiętajmy, że nasz dług publiczny w ostatnich latach systematycznie i zybko wzrastał - z 37 proc. PKB w 2001 r. do 45 proc. obecnie
- i mimo dobrej koniunktury wzrasta nadal. Nie chcę krakać, ale jeszcze dwa, trzy lata wysokich deficytów plus koniunkturalne spowolnienie wzrostu PKB, a potężne problemy z obsługą długu publicznego mamy jak w banku". A może jednak nie?
W końcu premier Jarosław Kaczyński i wicepremier Zyta Gilowska niejeden raz dawali dowody odwagi komunikowania niepopularnych prawd, więc może i w tej sprawie się na to zdobędą? Tym bardziej że na razie z powodzeniem bronią przed populistami naszej kotwiczki budżetowej i z całą pewnością wiedzą, iż Polsce potrzebna jest nie kotwiczka, lecz solidna anty-
węgierska kotwica budżetowa, czyli budżet zrównoważony, a w każdym razie z deficytem znacznie niższym niż kotwiczkowe 30 mld zł, czyli 10 mld dolarów, o które w ostatnich latach co roku powiększa się nasz dług publiczny!
Gdyby taka antywęgierska kotwica powstała, to zamiast przechodzić węgierską chorobę na placu Piłsudskiego, przeszlibyśmy irlandzką kurację, nie odrywając się od pracy, i raz na zawsze przestalibyśmy być krajem emigrantów, a stalibyśmy się krajem imigrantów, do którego zjeżdżaliby najzdolniejsi ludzie z całej Europy, by u nas robić karierę i pomnażać swój i przy okazji nasz majątek (vide: "Europejska lista płac").
Do rzucenia antywęgierskiej kotwicy na oceanie wieloletniej prosperity nie wystarczy jednak wiedza o czyhających na nas rafach i sposobach ich omijania oraz odwaga, by przekonać wyborców do obrania kursu na konieczne i przeważnie niepopularne reformy - wiążące się z koniecznością obniżenia wydatków budżetowych. Niezbędna jest też stabilna większość parlamentarna, która takie reformy przeforsuje. A takiej większości - jak uczy również doświadczenie Polski (o czym w tym miejscu przypominam od lat) - nie da się wyłonić bez wyborów przeprowadzonych według ordynacji większościowej (zaproponowanej przez Platformę Obywatelską) albo co najmniej według ordynacji mieszanej (w wersji zaproponowanej przez Prawo i Sprawiedliwość) (vide: "Prawy prosty").
Każda z tych ordynacji użyta w najbliższym czasie sprawiłaby, że do parlamentu dostałyby się najpewniej tylko dwie główne siły polityczne, czyli PiS i PO - obie w mniejszym czy większym stopniu, ale jednak odporne na populizm. I to byłaby chyba najskuteczniejsza polska szczepionka na węgierskiego wirusa. Skoro bowiem wkrótce dostępne mają być szczepionki chroniące przed uzależnieniem od nikotyny i narkotyków oraz przed cukrzycą i otyłością (vide: "Szczepionka na gwałt"), dlaczego my nie mielibyśmy stworzyć szczepionki przeciw węgierskiej chorobie, zaaplikować jej sobie, a potem zaoferować innym krajom Unii Europejskiej? Koniec końców, węgierską chorobę równie dobrze można przecież określić mianem choroby francuskiej (niedawne ostre protesty Francuzów przeciw reformom prawa pracy) lub choroby włoskiej (ostre protesty Włochów przeciw reformom prawa pracy). A na szczepienie ochronne podobno nigdy nie jest za późno - dopóki nie jest za późno.
Więcej możesz przeczytać w 39/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.