Mitu nie można uśmiercić, ale twórców chętnych do wykonania wyroku na słynnym hiszpańskim kochanku wciąż nie brakuje
Hiszpański kolekcjoner złamanych serc nie od dzisiaj jest ulubieńcem artystów. Jako postać niemal kompletnie zmyślona zawsze miał przewagę nad Casanovą czy markizem de Sade. Bez oporu poddawał się literackiej i filmowej obróbce oraz - często wzajemnie sprzecznym - interpretacjom. Don Juan równie dobrze może być cynicznym rozpustnikiem, wrażliwym chłopcem, który daje się uwieść każdej napotkanej niewieście, sadystą albo romantykiem. Weryfikacji legendy podjął się w sztuce "Giovanni" młody gniewny polskiego teatru Grzegorz Jarzyna.
Jego Don Juan to bezwzględny i zimny uwodziciel, ale i postać tragiczna, która wie, że nie ma dla niego miejsca we współczesnym świecie. - Śmierć Don Juana jest jednocześnie jego rezygnacją z własnego mitu - wyjaśnia reżyser. Spektakl warszawskiego Teatru Rozmaitości, gościnnie grany na deskach Teatru Wielkiego, czerpie z dwóch klasyków. Don Juan z "Kamiennego gościa" Moliera spotyka "Don Giovanniego" Mozarta według libretta Lorenza da Ponte. Klasyczny teatr miesza się z operą. - Chciałem wykorzystać niezagospodarowaną przestrzeń między tymi gatunkami, stworzyć nową jakość - wyjaśnia Jarzyna. W przedstawieniu grają aktorzy dramatyczni, a śpiewają gwiazdy operowe. Andrzej Chyra, Cezary Kosiński, Danuta Stenka i Maja Ostaszewska poruszają ustami, a z głośników wydobywają się nagrane głosy solistów Teatru Wielkiego. Pomysł ryzykowny, który raczej nie wzbudzi entuzjazmu miłośników opery ani ortodoksyjnych teatromanów. Krzykliwa, niemal dyskotekowa scenografia mówi wszystko - Jarzyna adresuje swoje dzieło nie do koneserów, lecz do szerokiej publiczności.
Żegnaj, kochanku
Bohater Jarzyny jest postacią anachroniczną, z góry skazaną na klęskę, ale jest Don Juanem takim, jakim go przez wieki widziano. Mniej delikatnie obszedł się z nim Adam Hanuszkiewicz w swojej wariacji na temat "Giovanniego" Mozarta w Teatrze Wielkim w Łodzi (1998 r.). Jego Don Juan nie dość, że sam nie uwodzi, to jest niemal gwałcony przez napotkane kobiety. Zabija właściwie przypadkiem, a w łóżkowym trójkącie uczestniczy jakby mimo woli. W najnowszej powieści Petera Handkego "Don Juan (sam o sobie opowiada)" tytułowy bohater jest niewinny i czysty jak łza, a relacje z niewiastami ogranicza do kontaktu wzrokowego. W komedii romantycznej "Don Juan DeMarco" Johnny Depp gra współczesnego nowojorczyka, który uroił sobie, że jest kolejnym wcieleniem legendarnego uwodziciela. Najdalej posunął się Roger Vadim w marnym skądinąd filmiku z Brigitte Bardot "Gdyby Don Juan był kobietą". Przekaz płynący z tych dzieł był podobny: w naszej sfeminizowanej epoce nie ma miejsca na superkochanka uwodzącego czyste na ciele i duszy niewiasty.
Legenda na klęczkach
Bardziej dla mitu łaskawy jest Andrzej Bart. W swojej nowej powieści "Don Juan raz jeszcze" zwrócił się ku jego korzeniom. Bohater to mnich, który w zaciszu klasztoru chce zapomnieć o rozpustnej przeszłości. Szlachcic Don Juan de Manara, który prawdopodobnie był prototypem legendy, miał podobną biografię. Też wstąpił do zakonu, a umierając, kazał się pochować w progu kościoła. Dotąd element nawrócenia i pokuty był zwykle pomijany przez interpretatorów. Tirso de Molina, Molier, Byron, Puszkin, Dumas czy Zorilla różnili się w szczegółach, ale w jednym byli zgodni: mit jest atrakcyjny, dopóki bohater jest konsekwentnie amoralny. Nie przeraża go nawet wizja mąk piekielnych. Takiego też chce go widzieć publiczność. Dlatego, mimo współczesnej mody na demitologizację, klasyczna wersja mitu trzyma się mocno. Czy to w wersji zimnego podrywacza, który ma dzisiaj twarz Jamesa Bonda, czy podstarzałego amanta z bukietem kwiatów, którego ostatnio pokazał Jim Jarmush w "Broken Flowers". Żyjąc w świecie zniewieściałych mężczyzn oraz męskich kobiet, chcemy czytać i oglądać historie o legendarnych kochankach. Jean Baudrillard pisał, że "dla nas seksualność to już tylko i wyłącznie spełnienie pożądania, a cała reszta to literatura". I właśnie dlatego, że uwodzenie i towarzyszący mu rytuał są stopniowo wypierane z naszej kultury i codziennego życia, chcemy dotknąć mitu Don Juana. Nawet jeśli uważamy go za skończonego łajdaka.
Fot: A. Jagielak
Jego Don Juan to bezwzględny i zimny uwodziciel, ale i postać tragiczna, która wie, że nie ma dla niego miejsca we współczesnym świecie. - Śmierć Don Juana jest jednocześnie jego rezygnacją z własnego mitu - wyjaśnia reżyser. Spektakl warszawskiego Teatru Rozmaitości, gościnnie grany na deskach Teatru Wielkiego, czerpie z dwóch klasyków. Don Juan z "Kamiennego gościa" Moliera spotyka "Don Giovanniego" Mozarta według libretta Lorenza da Ponte. Klasyczny teatr miesza się z operą. - Chciałem wykorzystać niezagospodarowaną przestrzeń między tymi gatunkami, stworzyć nową jakość - wyjaśnia Jarzyna. W przedstawieniu grają aktorzy dramatyczni, a śpiewają gwiazdy operowe. Andrzej Chyra, Cezary Kosiński, Danuta Stenka i Maja Ostaszewska poruszają ustami, a z głośników wydobywają się nagrane głosy solistów Teatru Wielkiego. Pomysł ryzykowny, który raczej nie wzbudzi entuzjazmu miłośników opery ani ortodoksyjnych teatromanów. Krzykliwa, niemal dyskotekowa scenografia mówi wszystko - Jarzyna adresuje swoje dzieło nie do koneserów, lecz do szerokiej publiczności.
Żegnaj, kochanku
Bohater Jarzyny jest postacią anachroniczną, z góry skazaną na klęskę, ale jest Don Juanem takim, jakim go przez wieki widziano. Mniej delikatnie obszedł się z nim Adam Hanuszkiewicz w swojej wariacji na temat "Giovanniego" Mozarta w Teatrze Wielkim w Łodzi (1998 r.). Jego Don Juan nie dość, że sam nie uwodzi, to jest niemal gwałcony przez napotkane kobiety. Zabija właściwie przypadkiem, a w łóżkowym trójkącie uczestniczy jakby mimo woli. W najnowszej powieści Petera Handkego "Don Juan (sam o sobie opowiada)" tytułowy bohater jest niewinny i czysty jak łza, a relacje z niewiastami ogranicza do kontaktu wzrokowego. W komedii romantycznej "Don Juan DeMarco" Johnny Depp gra współczesnego nowojorczyka, który uroił sobie, że jest kolejnym wcieleniem legendarnego uwodziciela. Najdalej posunął się Roger Vadim w marnym skądinąd filmiku z Brigitte Bardot "Gdyby Don Juan był kobietą". Przekaz płynący z tych dzieł był podobny: w naszej sfeminizowanej epoce nie ma miejsca na superkochanka uwodzącego czyste na ciele i duszy niewiasty.
Legenda na klęczkach
Bardziej dla mitu łaskawy jest Andrzej Bart. W swojej nowej powieści "Don Juan raz jeszcze" zwrócił się ku jego korzeniom. Bohater to mnich, który w zaciszu klasztoru chce zapomnieć o rozpustnej przeszłości. Szlachcic Don Juan de Manara, który prawdopodobnie był prototypem legendy, miał podobną biografię. Też wstąpił do zakonu, a umierając, kazał się pochować w progu kościoła. Dotąd element nawrócenia i pokuty był zwykle pomijany przez interpretatorów. Tirso de Molina, Molier, Byron, Puszkin, Dumas czy Zorilla różnili się w szczegółach, ale w jednym byli zgodni: mit jest atrakcyjny, dopóki bohater jest konsekwentnie amoralny. Nie przeraża go nawet wizja mąk piekielnych. Takiego też chce go widzieć publiczność. Dlatego, mimo współczesnej mody na demitologizację, klasyczna wersja mitu trzyma się mocno. Czy to w wersji zimnego podrywacza, który ma dzisiaj twarz Jamesa Bonda, czy podstarzałego amanta z bukietem kwiatów, którego ostatnio pokazał Jim Jarmush w "Broken Flowers". Żyjąc w świecie zniewieściałych mężczyzn oraz męskich kobiet, chcemy czytać i oglądać historie o legendarnych kochankach. Jean Baudrillard pisał, że "dla nas seksualność to już tylko i wyłącznie spełnienie pożądania, a cała reszta to literatura". I właśnie dlatego, że uwodzenie i towarzyszący mu rytuał są stopniowo wypierane z naszej kultury i codziennego życia, chcemy dotknąć mitu Don Juana. Nawet jeśli uważamy go za skończonego łajdaka.
Fot: A. Jagielak
Więcej możesz przeczytać w 39/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.