Kino kona, rozdarte między efektami specjalnymi a artystycznym eksperymentem. Widz wybiera więc dobry serial
Kiedyś uważano film za najniższą formę sztuki. Teraz i my mamy na co patrzeć z góry" - tymi słowami powitał powstanie telewizji legendarny hollywoodzki reżyser Billy Wilder. Medium, nazywane złośliwie gumą do żucia dla oczu, bierze dziś na filmowcach srogi odwet. Przeboje małego ekranu zaczynają wygrywać poziomem artystycznym z filmami kinowymi. A co ważniejsze dla producentów, stały się równie wielkim źródłem dochodów jak superprodukcje wyświetlane w multipleksach. Tajna broń, za pomocą której telewizja skutecznie zaatakowała Hollywood, nazywa się "popularny serial na DVD".
Także w Polsce ambitne seriale z importu mają szybko rosnące grono wiernych widzów. Czekają oni niecierpliwie na kolejny sezon "Rodziny Soprano", "Sześciu stóp pod ziemią", "Deadwood", "Huffa" czy "Carniv`ale". Najwyraźniej oczekują od telewizji czegoś więcej niż niekończące się perypetie zawodowe lekarzy z "Ostrego dyżuru" i miłosne kłopoty "wiecznie młodych" bohaterów "Przyjaciół". Rosnącej popularności "seriali z wyższej półki" nie da się wytłumaczyć tylko modą i pracą specjalistów od reklamy.
Żyjemy w Rzymie
Wiele wyjaśnia krótkie spojrzenie na trzy najbardziej oczekiwane serialowe premiery DVD ostatnich tygodni. Posępny i porywający serial historyczny "Rzym" wart jest każdego centa z ponad stu milionów dolarów wydanych na produkcję - ale to nie walory widowiskowe stanowią o jego sile. Opowieść o upadku rzymskiej republiki i walce o władzę między Cezarem a Pompejuszem brzmi zadziwiająco współcześnie. Najważniejsze są tu nie bitwy i łopot chorągwi, ale losy zwykłych ludzi. Pytania o lojalność w wielkiej polityce i najbliższej rodzinie. O cienką granicę między tyranią a wolnością, między tęsknotą za lepszym światem a żądzą władzy. "Rzym" jest filmem o tym wszystkim, o czym nie potrafią opowiadać współcześni propagandyści w rodzaju Olivera Stone'a, beznadziejnie uwikłani w bieżące spory ideologiczne.
"Gotowe na wszystko" to z kolei najlepszy od lat serial obyczajowy nie podpierający się gatunkową protezą. O problemach współczesnego społeczeństwa "Rodzina Soprano" mówiła w przebraniu gangsterskim, a "Nowojorscy gliniarze" - w kostiumie kryminału. Opowiadał o nich nawet "Ostry dyżur" - udając medyczną operę mydlaną. W "Gotowych na wszystko" maski opadły - choć sporo tu elementów komediowych, widz nie obcuje z kolejną bajkową historią o Ally McBeal czy seksie w wielkim mieście. To drapieżne kino obyczajowe, bliższe klimatom z "American Beauty" - tyle że w odcinkach.
Wreszcie król polowania, czyli "Zagubieni", ogłoszony już nawet "serialem idealnym". To zdecydowanie najlżejsza (więc i najpopularniejsza) pozycja w wymienianym gronie, ale także kryjąca drugie dno. Historia grupy rozbitków walczących o przetrwanie na tajemniczej wyspie jest jednocześnie serialem kryminalnym, fantastycznym i obyczajowym. Doceniając warsztatowe mistrzostwo jego twórców (genialna konstrukcja, umożliwiająca plątanie w nieskończoność poszczególnych wątków, i galeria bohaterów, w której każdy widz znajdzie kogoś, komu zechce kibicować), trudno nie zauważyć, że "Zagubieni" idealnie oddają stan ducha zachodniego społeczeństwa u progu XXI wieku. W świecie, który powstał po 11 września, poczucie niepewności, podejrzliwość i strach łączą się w niepokojącą miksturę zatruwającą nas wszystkich. Bohaterowie serialu nie wiedzą, dlaczego znaleźli się w krytycznej sytuacji, nie wiedzą, jakie siły oddziałują na ich los, i po omacku szukają dróg ratunku. Trudno o bardziej nośną metaforę.
Podczas gdy kino coraz bardziej zapada na śmiertelnie niebezpieczne rozdwojenie jaźni (rozdartej między orgiami efektów specjalnych a artystowskim bełkotem), ambitne seriale telewizyjne zaczynają odgrywać rolę kina środka. Telewizyjne hity z roku na rok mają większe budżety i skupiają coraz lepszych reżyserów, scenarzystów i aktorów. Nie stronią od najtrudniejszych tematów, ale podają je w atrakcyjnej formie (przede wszystkim nie nudząc).
Świat według Polskich
W Polsce brak takich produkcji jest szczególnie mocno odczuwalny. Nie ma się więc co dziwić, że bardziej wybredny widz - zmuszony do wyboru między "Klanem" i "Śpiewającymi fortepianami" w telewizji a depresyjnymi i na wpół amatorskimi wizjami reżyserów kinowych - szuka mądrej rozrywki gdzie indziej: w dobrym serialu na DVD. Wygląda więc na to, że ten rok zapisze się w historii polskiego rynku jako przełomowy. W internetowym sklepie Merlin pierwsza trzydziestka najchętniej kupowanych filmów w jednej trzeciej należy już do seriali. Przyczynił się do tego zdecydowanie kontratak polskich producentów - w ciągu ostatnich kilku miesięcy nastąpił prawdziwy wysyp ich propozycji. Monopol Klossa, czterech pancernych i mieszkańców bloku przy Alternatywy 4 został złamany. O zawartość portfela widza walczą hity TVP ("Glina", "Oficer"), TVN ("Magda M." i "Kryminalni") i Polsatu ("Świat według Kiepskich", a nawet słabiutkie "Daleko od noszy" czy "Czego boją się mężczyźni"). Wydawcy zacierają ręce, klienci zarywają noce przed telewizorem, by obejrzeć wszystko "jeszcze raz, na spokojnie", kolejne tytuły szturmują listy bestsellerów i tylko z boku siedzi diabeł i cicho chichocze. Bo zauważył już, jak złudny jest to sukces. Na nowych polskich serialach można zarobić pieniądze, ale to akurat jedyna dobra rzecz, jaką można o nich powiedzieć. Tematów do poważniejszej dyskusji brak.
Choć pod względem realizacji polskie produkcje wyglądają coraz lepiej, mentalnie zatrzymały się gdzieś na poziomie osiągnięć amerykańskiej telewizji lat 70. i 80. Królują klasyczne soap opery, wzbogacone o rozbudowane swojskie tło obyczajowe ("M jak Miłość", "Na Wspólnej", "Samo życie", "Na dobre i na złe"). Gonią je sitcomy, przyrządzane ze sprawdzonych receptur (jak choćby "Niania" czy "Miodowe lata"). Do tego dochodzi polska Ally McBeal ("Magda M.") i garść seriali sensacyjnych, z których najlepiej zrobieni są TVN-owscy "Kryminalni" (takie rodzime "Ulice San Francisco").
To prawda, wielu dobrych reżyserów, scenarzystów i aktorów zabrało się w Polsce do prac zleconych na małym ekranie. Nie doprowadziło to jednak do zmiany jakościowej. Telewizja dała im schronienie i zarobek, ale najwyraźniej pożarła ambicje. W efekcie Polska pokazywana z małego ekranu przypomina jakiś fikcyjny Neverland, poskładany z przygód Magdy M., przekleństw Pitbulla oraz wygłupów niani Frani i zasnuty dymem z papierosów nadkomisarza Gajewskiego. Miłośnik "Rzymu" dostanie po oczach kiczem "Starej baśni". Fan inteligentnego sitcomu (jak "Seinfeld", "Frasier" czy "Biuro") dostanie po uszach rechotem Smolenia lub Buły i spóły. Widz, spragniony rozmowy na poziomie "Gotowych na wszystko" albo "Rodziny Soprano", w ogóle nie ma czego szukać przy półkach z napisem "polskie seriale". Paradoksalnie, ostatnią produkcją, która choć trochę się otarła o rzeczywistość, był tak wyśmiewany niegdyś serial "Ekstradycja". Dzisiejsze prasowe doniesienia ze spóźnionych śledztw prokuratorskich pokazują, jak blisko prawdziwych patologii byli jego twórcy.
Nasza telewizja wciąż czeka na przełom - na odważnych twórców i jeszcze odważniejszych producentów. O widza nie ma się co martwić - jeśli tylko potraktuje się go poważnie, na pewno sięgnie po pilota. Dziś Polacy mają więcej pieniędzy niż kiedykolwiek, chętnie oglądają dobre seriale i coraz chętniej fundują sobie luksus postawienia ich w domu na półce. Nie ma żadnego powodu, by nie sięgnęli również po polskie propozycje. Najpierw muszą się jednak przebić do rodzimych producentów z prostym przesłaniem "Dam ci się uwieść, tylko nie rób ze mnie idioty".
Także w Polsce ambitne seriale z importu mają szybko rosnące grono wiernych widzów. Czekają oni niecierpliwie na kolejny sezon "Rodziny Soprano", "Sześciu stóp pod ziemią", "Deadwood", "Huffa" czy "Carniv`ale". Najwyraźniej oczekują od telewizji czegoś więcej niż niekończące się perypetie zawodowe lekarzy z "Ostrego dyżuru" i miłosne kłopoty "wiecznie młodych" bohaterów "Przyjaciół". Rosnącej popularności "seriali z wyższej półki" nie da się wytłumaczyć tylko modą i pracą specjalistów od reklamy.
Żyjemy w Rzymie
Wiele wyjaśnia krótkie spojrzenie na trzy najbardziej oczekiwane serialowe premiery DVD ostatnich tygodni. Posępny i porywający serial historyczny "Rzym" wart jest każdego centa z ponad stu milionów dolarów wydanych na produkcję - ale to nie walory widowiskowe stanowią o jego sile. Opowieść o upadku rzymskiej republiki i walce o władzę między Cezarem a Pompejuszem brzmi zadziwiająco współcześnie. Najważniejsze są tu nie bitwy i łopot chorągwi, ale losy zwykłych ludzi. Pytania o lojalność w wielkiej polityce i najbliższej rodzinie. O cienką granicę między tyranią a wolnością, między tęsknotą za lepszym światem a żądzą władzy. "Rzym" jest filmem o tym wszystkim, o czym nie potrafią opowiadać współcześni propagandyści w rodzaju Olivera Stone'a, beznadziejnie uwikłani w bieżące spory ideologiczne.
"Gotowe na wszystko" to z kolei najlepszy od lat serial obyczajowy nie podpierający się gatunkową protezą. O problemach współczesnego społeczeństwa "Rodzina Soprano" mówiła w przebraniu gangsterskim, a "Nowojorscy gliniarze" - w kostiumie kryminału. Opowiadał o nich nawet "Ostry dyżur" - udając medyczną operę mydlaną. W "Gotowych na wszystko" maski opadły - choć sporo tu elementów komediowych, widz nie obcuje z kolejną bajkową historią o Ally McBeal czy seksie w wielkim mieście. To drapieżne kino obyczajowe, bliższe klimatom z "American Beauty" - tyle że w odcinkach.
Wreszcie król polowania, czyli "Zagubieni", ogłoszony już nawet "serialem idealnym". To zdecydowanie najlżejsza (więc i najpopularniejsza) pozycja w wymienianym gronie, ale także kryjąca drugie dno. Historia grupy rozbitków walczących o przetrwanie na tajemniczej wyspie jest jednocześnie serialem kryminalnym, fantastycznym i obyczajowym. Doceniając warsztatowe mistrzostwo jego twórców (genialna konstrukcja, umożliwiająca plątanie w nieskończoność poszczególnych wątków, i galeria bohaterów, w której każdy widz znajdzie kogoś, komu zechce kibicować), trudno nie zauważyć, że "Zagubieni" idealnie oddają stan ducha zachodniego społeczeństwa u progu XXI wieku. W świecie, który powstał po 11 września, poczucie niepewności, podejrzliwość i strach łączą się w niepokojącą miksturę zatruwającą nas wszystkich. Bohaterowie serialu nie wiedzą, dlaczego znaleźli się w krytycznej sytuacji, nie wiedzą, jakie siły oddziałują na ich los, i po omacku szukają dróg ratunku. Trudno o bardziej nośną metaforę.
Podczas gdy kino coraz bardziej zapada na śmiertelnie niebezpieczne rozdwojenie jaźni (rozdartej między orgiami efektów specjalnych a artystowskim bełkotem), ambitne seriale telewizyjne zaczynają odgrywać rolę kina środka. Telewizyjne hity z roku na rok mają większe budżety i skupiają coraz lepszych reżyserów, scenarzystów i aktorów. Nie stronią od najtrudniejszych tematów, ale podają je w atrakcyjnej formie (przede wszystkim nie nudząc).
Świat według Polskich
W Polsce brak takich produkcji jest szczególnie mocno odczuwalny. Nie ma się więc co dziwić, że bardziej wybredny widz - zmuszony do wyboru między "Klanem" i "Śpiewającymi fortepianami" w telewizji a depresyjnymi i na wpół amatorskimi wizjami reżyserów kinowych - szuka mądrej rozrywki gdzie indziej: w dobrym serialu na DVD. Wygląda więc na to, że ten rok zapisze się w historii polskiego rynku jako przełomowy. W internetowym sklepie Merlin pierwsza trzydziestka najchętniej kupowanych filmów w jednej trzeciej należy już do seriali. Przyczynił się do tego zdecydowanie kontratak polskich producentów - w ciągu ostatnich kilku miesięcy nastąpił prawdziwy wysyp ich propozycji. Monopol Klossa, czterech pancernych i mieszkańców bloku przy Alternatywy 4 został złamany. O zawartość portfela widza walczą hity TVP ("Glina", "Oficer"), TVN ("Magda M." i "Kryminalni") i Polsatu ("Świat według Kiepskich", a nawet słabiutkie "Daleko od noszy" czy "Czego boją się mężczyźni"). Wydawcy zacierają ręce, klienci zarywają noce przed telewizorem, by obejrzeć wszystko "jeszcze raz, na spokojnie", kolejne tytuły szturmują listy bestsellerów i tylko z boku siedzi diabeł i cicho chichocze. Bo zauważył już, jak złudny jest to sukces. Na nowych polskich serialach można zarobić pieniądze, ale to akurat jedyna dobra rzecz, jaką można o nich powiedzieć. Tematów do poważniejszej dyskusji brak.
Choć pod względem realizacji polskie produkcje wyglądają coraz lepiej, mentalnie zatrzymały się gdzieś na poziomie osiągnięć amerykańskiej telewizji lat 70. i 80. Królują klasyczne soap opery, wzbogacone o rozbudowane swojskie tło obyczajowe ("M jak Miłość", "Na Wspólnej", "Samo życie", "Na dobre i na złe"). Gonią je sitcomy, przyrządzane ze sprawdzonych receptur (jak choćby "Niania" czy "Miodowe lata"). Do tego dochodzi polska Ally McBeal ("Magda M.") i garść seriali sensacyjnych, z których najlepiej zrobieni są TVN-owscy "Kryminalni" (takie rodzime "Ulice San Francisco").
To prawda, wielu dobrych reżyserów, scenarzystów i aktorów zabrało się w Polsce do prac zleconych na małym ekranie. Nie doprowadziło to jednak do zmiany jakościowej. Telewizja dała im schronienie i zarobek, ale najwyraźniej pożarła ambicje. W efekcie Polska pokazywana z małego ekranu przypomina jakiś fikcyjny Neverland, poskładany z przygód Magdy M., przekleństw Pitbulla oraz wygłupów niani Frani i zasnuty dymem z papierosów nadkomisarza Gajewskiego. Miłośnik "Rzymu" dostanie po oczach kiczem "Starej baśni". Fan inteligentnego sitcomu (jak "Seinfeld", "Frasier" czy "Biuro") dostanie po uszach rechotem Smolenia lub Buły i spóły. Widz, spragniony rozmowy na poziomie "Gotowych na wszystko" albo "Rodziny Soprano", w ogóle nie ma czego szukać przy półkach z napisem "polskie seriale". Paradoksalnie, ostatnią produkcją, która choć trochę się otarła o rzeczywistość, był tak wyśmiewany niegdyś serial "Ekstradycja". Dzisiejsze prasowe doniesienia ze spóźnionych śledztw prokuratorskich pokazują, jak blisko prawdziwych patologii byli jego twórcy.
Nasza telewizja wciąż czeka na przełom - na odważnych twórców i jeszcze odważniejszych producentów. O widza nie ma się co martwić - jeśli tylko potraktuje się go poważnie, na pewno sięgnie po pilota. Dziś Polacy mają więcej pieniędzy niż kiedykolwiek, chętnie oglądają dobre seriale i coraz chętniej fundują sobie luksus postawienia ich w domu na półce. Nie ma żadnego powodu, by nie sięgnęli również po polskie propozycje. Najpierw muszą się jednak przebić do rodzimych producentów z prostym przesłaniem "Dam ci się uwieść, tylko nie rób ze mnie idioty".
Więcej możesz przeczytać w 39/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.