Terrence Malick ("Cienka czerwona linia") próbował upolować jednym strzałem trzy zające. Opowiedzieć o zderzeniu cywilizacji bez powielania schematów o dobrych dzikusach i wrednych osadnikach, nakręcić wzruszający melodramat i zredefiniować, znaną nie tylko amerykańskim dzieciakom, legendę o indiańskiej księżniczce Pocahontas. Plan nie do końca wypalił, po części z winy samego reżysera, który uciekając od hollywodzkich konwencji, popadł w manierę rodem z natchnionych filmów przyrodniczych. Gdy widz oczekuje gwałtownego zwrotu akcji, Malick proponuje mu kontemplację traw kołyszących się na wietrze. Kolejny raz zawiódł Aleksander Macedoński, czyli Colin Farrell, który z awanturniczego kapitana Smitha zrobił zbolałego romantyka. Trudno uwierzyć, by ktoś o tak melancholijnym usposobieniu wyprawił się na podbój nowych lądów. Film ratują niekonwencjonalne zdjęcia oraz 14-letnia Q'Orianka Kilcher, równie zjawiskowa w lasach Wirginii i w XVII-wiecznym Londynie. Widzów ciekawych metod pracy Malicka (przez wielu uważanego za geniusza) zachęcam do obejrzenia dokumentu o kulisach powstania "Podróży do Nowej Ziemi". Dowiedzą się, ile pary poszło w gwizdek.
Wiesław Chełminiak
"Podróż do Nowej Ziemi", reż. Terrence Malick, Warner
Więcej możesz przeczytać w 39/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.