Po co nam giełda papierów bezwartościowych?
Stracili? To ich problem. Nikt im nie kazał kupować naszych papierów - skwitował kłopoty akcjonariuszy po znacznej przecenie walorów Agrosu były członek zarządu tej spółki. Podobne opinie wyraża wiele zarządów polskich firm notowanych na warszawskiej giełdzie. Notorycznie łamią one pierwsze przykazanie, które powinno obowiązywać władze spółek: pomnażaj majątek akcjonariuszy!
Przygotowany przez tygodnik "Wprost" i Akademię Zarządzania z Sopotu ranking 100 spółek publicznych według kryterium ekonomicznej wartości dodanej (EVA) i rynkowej wartości dodanej (MVA) - pierwszy tego typu w Polsce - nie pozostawia złudzeń. Dzięki zastosowanym przez nas wskaźnikom, opracowanym przez międzynarodową firmę Stern Stewart (w Polsce reprezentowaną przez Akademię Zarządzania), akcjonariusze mogą się dokładnie dowiedzieć, co dzieje się z ich pieniędzmi - czy są pomnażane, czy marnowane. Spośród 206 firm, których akcjami obraca się na stołecznym parkiecie, w minionym roku kapitał inwestorów powiększyło zaledwie... 13. Po co więc nam giełda takich papierów - na ogół - bezwartościowych?
Parkiet za mgłą
Ciułacz stawiający pierwsze kroki na naszym parkiecie może się poczuć jak pijany we mgle: "podrasowane" raporty roczne, wolty w działalności firm, skrzętnie skrywane plany inwestycyjne (notoryczne - i nie ścigane przez prokuraturę - jest wykorzystywanie w handlu walorami informacji poufnych) to tylko niektóre niespodzianki, jakie na niego czekają. Większość Polaków grę na giełdzie uważa za "czysty hazard". W naszych biurach maklerskich otwarto 1,2 mln rachunków inwestycyjnych, lecz "aktywnych" jest tylko ok. 100 tys.
E-buty i gazeta na skórze
"Choć spółka nie ujawniła konkretnych planów, jej zamierzenia (...) mają szansę powodzenia" - tak w szczycie internetowej hossy zakup akcji Softbanku rekomendował pewien analityk. Wycena wielu firm najczęściej nie ma nic wspólnego z ich rzeczywistym standingiem. Niektóre zarządy w tej iluzji upatrują szansy na łatwe pieniądze. Szyjąca buty firma Ariel wywindowała kurs swoich papierów o 300 proc., gdy z dnia na dzień ogłosiła, że zajmie się... Internetem. Spółka 4 Media, która przejęła upadające przedsiębiorstwo galanteryjne Chemiskór, na kredyt buduje "grupę medialną", AS Motors zaś, niegdyś handlująca autami, raptem przepoczwarzyła się w firmę internetową 7bulls. com. Nie łudźmy się, w takich warunkach nawet słynący z rynkowego nosa Warren Buffett, legenda nowojorskich parkietów (2. na liście najbogatszych "Forbesa"), nic by nie zdziałał.
Warszawska giełda bywa maszynką do robienia pieniędzy, lecz tylko dla niektórych firm, a nie dla kupujących ich akcje. Dopuszczenie papierów spółki do obrotu publicznego to wydatek 100-300 tys. zł. Za tę sumę firmy nie tylko zapewniają sobie większą wiarygodność w oczach banków (czytaj: łatwiejszy dostęp do kredytów), ale i reklamę wartą fortunę. Potem wystarczy przeprowadzić emisję akcji i giełdowym odkurzaczem wyssać pieniądze z kieszeni inwestorów, a dalej "jakoś będzie". Na szczęście to nie reguła, tego rodzaju praktyki odchodzą w przeszłość, czego dowodem jest choćby niedawna nieudana próba debiutu na warszawskim parkiecie ITI Holdings. - Zarządy nie potrafią jasno określić celów emisji, czyli wytłumaczyć inwestorom, na co zostaną przeznaczone ich pieniądze, nie mówiąc o realizacji zamierzeń - potwierdza Jacek Socha, przewodniczący Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.
Fuzja przy skroni
- Do tej pory nadwyżki finansowe inwestowaliśmy, teraz tworzymy rezerwowy fundusz dywidend - mówi Zbigniew Drzymała, prezes spółki Inter Groclin Auto (wartość firmy wzrosła od stycznia 2002 r. o 200 proc.). Podobnie postępuje Tomasz Gajdziński, prezes przedsiębiorstwa cukierniczego Mieszko. To jednak wyjątki. W ostatnim roku na granicy upadłości znalazło się 26 spółek ze stołecznej giełdy, czyli ponad 10 proc. wszystkich notowanych na niej firm! Zaledwie 13 z nich zdołało w ostatnim roku powiększyć swój kapitał, w dodatku zwykle na poziomie, jaki gwarantują bezpieczne państwowe obligacje. O wypłacie dywidendy najczęściej w ogóle nie ma mowy.
Dekoniunktura w gospodarce i bessa na światowych parkietach nie mogą być jedynym wytłumaczeniem sytuacji na GPW. Flagowe okręty giełdy, jak Elektrim czy Netia, toną przede wszystkim z powodu fatalnego zarządzania i wirtualnych inwestycji za ogromne kredyty. - Giełda jest słaba, bo ma słabe spółki - twierdzi Wiesław Rozłucki, prezes GPW. Tylko po co nam taka giełda? Nawet zapowiadana fuzja z parkietem w Helsinkach niczego nie zmieni, najwyżej oprócz naiwnych Kowalskich pieniądze straci też kilku naiwnych Finów.
Pełną ofertę usług Akademii Zarządzania w Sopocie oraz szczegóły dotyczące rankingu, w tym zestawienia branżowe, można znaleźć na stronie www.az.edu.pl
Przygotowany przez tygodnik "Wprost" i Akademię Zarządzania z Sopotu ranking 100 spółek publicznych według kryterium ekonomicznej wartości dodanej (EVA) i rynkowej wartości dodanej (MVA) - pierwszy tego typu w Polsce - nie pozostawia złudzeń. Dzięki zastosowanym przez nas wskaźnikom, opracowanym przez międzynarodową firmę Stern Stewart (w Polsce reprezentowaną przez Akademię Zarządzania), akcjonariusze mogą się dokładnie dowiedzieć, co dzieje się z ich pieniędzmi - czy są pomnażane, czy marnowane. Spośród 206 firm, których akcjami obraca się na stołecznym parkiecie, w minionym roku kapitał inwestorów powiększyło zaledwie... 13. Po co więc nam giełda takich papierów - na ogół - bezwartościowych?
Parkiet za mgłą
Ciułacz stawiający pierwsze kroki na naszym parkiecie może się poczuć jak pijany we mgle: "podrasowane" raporty roczne, wolty w działalności firm, skrzętnie skrywane plany inwestycyjne (notoryczne - i nie ścigane przez prokuraturę - jest wykorzystywanie w handlu walorami informacji poufnych) to tylko niektóre niespodzianki, jakie na niego czekają. Większość Polaków grę na giełdzie uważa za "czysty hazard". W naszych biurach maklerskich otwarto 1,2 mln rachunków inwestycyjnych, lecz "aktywnych" jest tylko ok. 100 tys.
E-buty i gazeta na skórze
"Choć spółka nie ujawniła konkretnych planów, jej zamierzenia (...) mają szansę powodzenia" - tak w szczycie internetowej hossy zakup akcji Softbanku rekomendował pewien analityk. Wycena wielu firm najczęściej nie ma nic wspólnego z ich rzeczywistym standingiem. Niektóre zarządy w tej iluzji upatrują szansy na łatwe pieniądze. Szyjąca buty firma Ariel wywindowała kurs swoich papierów o 300 proc., gdy z dnia na dzień ogłosiła, że zajmie się... Internetem. Spółka 4 Media, która przejęła upadające przedsiębiorstwo galanteryjne Chemiskór, na kredyt buduje "grupę medialną", AS Motors zaś, niegdyś handlująca autami, raptem przepoczwarzyła się w firmę internetową 7bulls. com. Nie łudźmy się, w takich warunkach nawet słynący z rynkowego nosa Warren Buffett, legenda nowojorskich parkietów (2. na liście najbogatszych "Forbesa"), nic by nie zdziałał.
Warszawska giełda bywa maszynką do robienia pieniędzy, lecz tylko dla niektórych firm, a nie dla kupujących ich akcje. Dopuszczenie papierów spółki do obrotu publicznego to wydatek 100-300 tys. zł. Za tę sumę firmy nie tylko zapewniają sobie większą wiarygodność w oczach banków (czytaj: łatwiejszy dostęp do kredytów), ale i reklamę wartą fortunę. Potem wystarczy przeprowadzić emisję akcji i giełdowym odkurzaczem wyssać pieniądze z kieszeni inwestorów, a dalej "jakoś będzie". Na szczęście to nie reguła, tego rodzaju praktyki odchodzą w przeszłość, czego dowodem jest choćby niedawna nieudana próba debiutu na warszawskim parkiecie ITI Holdings. - Zarządy nie potrafią jasno określić celów emisji, czyli wytłumaczyć inwestorom, na co zostaną przeznaczone ich pieniądze, nie mówiąc o realizacji zamierzeń - potwierdza Jacek Socha, przewodniczący Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.
Fuzja przy skroni
- Do tej pory nadwyżki finansowe inwestowaliśmy, teraz tworzymy rezerwowy fundusz dywidend - mówi Zbigniew Drzymała, prezes spółki Inter Groclin Auto (wartość firmy wzrosła od stycznia 2002 r. o 200 proc.). Podobnie postępuje Tomasz Gajdziński, prezes przedsiębiorstwa cukierniczego Mieszko. To jednak wyjątki. W ostatnim roku na granicy upadłości znalazło się 26 spółek ze stołecznej giełdy, czyli ponad 10 proc. wszystkich notowanych na niej firm! Zaledwie 13 z nich zdołało w ostatnim roku powiększyć swój kapitał, w dodatku zwykle na poziomie, jaki gwarantują bezpieczne państwowe obligacje. O wypłacie dywidendy najczęściej w ogóle nie ma mowy.
Dekoniunktura w gospodarce i bessa na światowych parkietach nie mogą być jedynym wytłumaczeniem sytuacji na GPW. Flagowe okręty giełdy, jak Elektrim czy Netia, toną przede wszystkim z powodu fatalnego zarządzania i wirtualnych inwestycji za ogromne kredyty. - Giełda jest słaba, bo ma słabe spółki - twierdzi Wiesław Rozłucki, prezes GPW. Tylko po co nam taka giełda? Nawet zapowiadana fuzja z parkietem w Helsinkach niczego nie zmieni, najwyżej oprócz naiwnych Kowalskich pieniądze straci też kilku naiwnych Finów.
Pełną ofertę usług Akademii Zarządzania w Sopocie oraz szczegóły dotyczące rankingu, w tym zestawienia branżowe, można znaleźć na stronie www.az.edu.pl
EVA* (Economic Value Added - ekonomiczna wartość dodana) Wskaźnik EVA powstaje w wyniku porównania przychodów z kosztami (otrzymujemy zysk lub stratę). Łączne koszty powiększone są dodatkowo o koszt finansowania działalności firmy kapitałem własnym, ponieważ jeśli zarządowi nie uda się wypracować minimalnej oczekiwanej przez inwestorów stopy zwrotu, spółka musi się liczyć z możliwością odpływu kapitału do innych firm. |
Indeks EVA* Indeks EVA to iloraz zysku wypracowanego na podstawie początkowego kapitału i tegoż kapitału. Wynik zestawienia pokazuje, w jakim stopniu zainwestowana kwota została pomnożona bądź pomniejszona. Jeśli indeks EVA jest większy od zera, to znaczy, że spółka wypracowała zwrot większy od tego, jakiego oczekiwali akcjonariusze. *EVA jest znakiem zastrzeżonym przez Stern Stewart & Co. |
MVA (Market Value Added - rynkowa wartość dodana) Wskaźnik MVA to różnica między rynkową i wynikającą z ksiąg wartością kapitału własnego spółki. Jeśli jest większy od zera, to znaczy, że rynek wycenił kapitały własne spółki wyżej, niż wynikałoby to z jej wartości księgowej. |
Krzysztof Dzierżawski ekspert Centrum im. Adama Smitha Giełdę papierów wartościowych nazywa się często barometrem gospodarki, postrzega jako jej zwierciadło, uważa za lokomotywę wzrostu etc. Jeśli jednak pozbawić ją symbolicznych atrybutów, okaże się, że jest jedynie areną spekulacji i gigantycznym kasynem gry. Barometr? Dobre sobie! Indeksy giełdowe potrafią się zmienić o kilka punktów procentowych w ciągu dnia, podczas gdy gospodarka na taką zmianę potrzebuje przynajmniej roku. Kiedy gospodarka wzrasta, indeksy giełdowe lecą w dół na łeb, na szyję; kiedy ledwie dyszy, pną się w górę jak oszalałe. Podobnie na poziomie mikro - wzrost i upadek spółek nowych technologii nijak nie był związany z ich rzeczywistymi wynikami. Barometr? Giełda przy ul. Książęcej w Warszawie czule reaguje na sygnały płynące z bratniej giełdy w Kuala Lumpur, ale jest obojętna na wydarzenia we Wrocławiu czy Gdańsku. Jeśli indeks giełdy nowojorskiej obniżył się w ciągu kilkunastu miesięcy z 12 tys. punktów do 7 tys. punktów (z okładem), to czy ma to jakikolwiek związek ze stanem amerykańskiej gospodarki? Oczywiście, że nie! W tej grze w istocie nie ma znaczenia, czy notowana firma istnieje w rzeczywistości, czy jest tylko bytem wirtualnym. Nie ma znaczenia, czy jej siedziba znajduje się w Detroit, czy na Księżycu. Dlatego "kreatywna księgowość" nie zaszkodzi giełdom na dłuższą metę i dlatego mnożące się wskaźniki giełdowe nie będą wpływać na poziom notowań. Stąd się bierze tak gwałtowny rozwój wyrafinowanych przedmiotów spekulacji, tak zwanych instrumentów pochodnych, będących w istocie odmianą zakładów na wyścigach konnych. Nie mam nic przeciwko spekulacji. Jeśli zabieram w tej sprawie głos, to tylko dlatego, że uważam, iż szkodliwy - szkodliwy w najwyższym stopniu - jest mit giełdy rozpalający masową wyobraźnię. Jest to mit niezawodnego mechanizmu służącego do "mnożenia pieniędzy"; gry, w której koniec końców nikt nie może przegrać; przedsięwzięcia, w którym miliony lokują nadzieję na dostatnią starość, do czego zachęcają - ba, zmuszają! - także instytucje państwowe. |
Więcej możesz przeczytać w 43/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.