Nadal mam w sobie witalność młodego człowieka - mówi Jack Nicholson
Nie ma tematu, na który nie można by porozmawiać z Jackiem Nicholsonem. Twarz mu się rozjaśnia, gdy mówi o swoich dzieciach (ma syna i córkę z Rebeccą Broussard). Przewraca oczami jak nastolatek, gdy mowa o Larze Flynn Boyle, której oprawiony portret wisi w jego łazience. Robi dygresje na temat Wielkiej Karty Swobód, terroryzmu, Fidela Castro, Thomasa Jeffersona, kary śmierci, baterii słonecznych jako alternatywy dla "nafciarskiego matriksa", Nostradamusa oraz filmu "Zabójcza broń". Najchętniej jednak mówi o aktorstwie.
Dom Nicholsona stoi wysoko ponad Los Angeles, na wzniesieniu nazywanym przez niego "wzgórzem niegrzecznego chłopca". Jego sąsiadami są Marlon Brando i Warren Beatty. Nicholson wchodzi do salonu potargany, niezgrabny, w koszuli w jaskrawe paski i spodniach khaki. Siada w fotelu naprzeciwko obrazów Picassa, Bonnarda, Magritte'a i Bacona (z nieodłącznym papierosem).
Silnik Nicholsona
W tragikomedii "About Schmidt", swoim nowym filmie, Jack Nicholson gra owdowiałego pracownika firmy ubezpieczeniowej, który po przejściu na emeryturę przemierza kraj samochodem campingowym. W ten sposób kariera gwiazdora zatoczyła koło. Trzydzieści trzy lata temu w pierwszej ważnej roli w filmie "Swobodny jeździec" grał naiwnego prawnika z południa, który beztrosko przyłącza się do dwóch uciekających przed prawem harleyowców, goniących na motorach za wolnością przez cały kraj. Jako Warren Schmidt jedzie tymi samymi pustymi autostradami. Teraz jednak jest siwy, ma nadwagę i z powagą trwa w bezowocnej pogoni za sensem dotychczasowego życia. Film wejdzie na amerykańskie ekrany w grudniu. Choć pozycja Nicholsona nie jest zagrożona, aktor uważa, że mężczyznom w jego wieku rzadko trafiają się wielkie role. - Jeśli nie są to role melodramatyczne, jeśli nie generał, sędzia czy morderca, to chodzi o kwestie związane ze śmiercią, odejściem na emeryturę lub rozczarowaniem - mówi. Trzykrotny zdobywca Oscara specjalizował się do tej pory w kreacjach dominujących, nieco szalonych ekscentryków, takich jak bohaterowie "Lotu nad kukułczym gniazdem" czy "Lśnienia". Tymczasem Warren Schmidt jest pozbawionym wdzięku wyrobnikiem. - Po raz pierwszy czuję się ograniczony w tym sensie, że nie mogę już zagrać każdego. Ale silnik motocykla Nicholsona jest cały czas na chodzie - mówi aktor, parafrazując tekst piosenki "Born to Be Wild" z filmu "Swobodny jeździec".
Jedyny Jack
Nicholson, syn kosmetyczki ze stanu New Jersey, zaczynał w połowie lat 50. jako chłopiec na posyłki w dziale animacji MGM. Chodził wzdłuż ogrodzenia Chaplin Studios, próbując dostać się na przesłuchanie do roli pacjenta sadystycznego dentysty w "Krwiożerczej roślinie" (1960 r.). W końcu rolę dostał, ale musiał przeskoczyć przez płot, bo nie miał pieniędzy na zapłacenie strażnikowi za otwarcie bramy. Gdy stracił już nadzieję, że kiedykolwiek zagra w lepszych filmach, otrzymał rolę w "Swobodnym jeźdźcu". Od tamtego czasu Nicholsonowi nigdy nie brakowało intratnych propozycji. Dziś sądzi, że te wczesne, chude lata świetnie przygotowały go do okresu gwiazdorskiego. Po nakręceniu z górą sześćdziesięciu filmów Nicholson jest tak samo spragniony pracy jak dawniej i nie uważa swego gwiazdorskiego statusu za coś oczywistego. - Są gwiazdy, które grały w lepszych filmach, ale nikogo nie znają na całym świecie tak jak jego. Zna go każde dziecko. Jack jest jedyny. Niepowtarzalny. Nikogo nie gra - mówi producent Robert Evans, przyjaciel aktora od 40 lat.
Mistrz tremy
Jack Nicholson zawsze się denerwuje przed wejściem na plan. - Jest taki okres tuż przed rozpoczęciem zdjęć, gdy człowiekowi wydaje się, że nie ma pojęcia, co robić. Na szczęście to mi przechodzi natychmiast po wejściu na plan - mówi. Nicholson wie, że jego obecność może działać na innych aktorów onieśmielająco. - Nie po to tam jestem, by to wykorzystywać. Lubię, jak wszyscy są równi - twierdzi. Wie również, czego oczekuje od niego publiczność. - Tłumiłem seksualny aspekt mojego wizerunku, choć zawsze uważałem, że stanowi mocną stronę mojego aktorstwa. Wiem, że ludzie nie tego ode mnie oczekują - uważa. W thrillerze "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy" postanowił stworzyć "najbardziej przesyconą erotyką rolę w swoim życiu". Razem z reżyserem Bobem Rafelsonem pracowali nad słynną sceną miłosną na stole kuchennym. Nicholson przekonał Rafelsona, by pod ubraniem było widać, że jest podniecony. Gdy przyszło do konkretów, męskość aktora zastrajkowała. Przed zagraniem w "About Schmidt" Nicholson rozmawiał z pracownikami firm ubezpieczeniowych. - Jeden z nich powiedział, że zwykle patrzą na czubki własnych butów, gdy rozmawiają z klientami i są skrępowani - wspomina.
Wieczny chłopiec
W przeciwieństwie do Schmidta, który przez kilkadziesiąt lat żył u boku swej żony, chociaż uważał ją za nudziarę, Nicholson nie ukrywa, że woli się spotykać z kobietami w wieku 25-38 lat. - Mam słabość do tego, co wydaje mi się atrakcyjne. To nie tylko psychologia. To również praca gruczołów i ma to coś wspólnego z bezmózgim przedłużaniem gatunku - tłumaczy. Nicholson nie zamierza odejść na emeryturę jak Schmidt. O swojej przyszłości mówi z taką samą brawurą i niepewnością jak na początku kariery. - Chciałbym nie przejmować się krytyką, ale się nią przejmuję - przyznaje. - Taka jest stawka. Nie wykluczam, że zbłaźnię się tą rolą, bo leży poza moim zwykłym terytorium. Jak zwykle znalazłem się w sytuacji, w której mogą powiedzieć: "O rany! On znów przegina". I tak właśnie jest, ale niech tam, przecież dlatego właśnie jestem dobry! Nadal uważam, że mam w sobie witalność młodego człowieka. Wciąż wierzę w to, co powiedział Faulkner do młodych artystów: "Możecie zrobić coś szalonego, co obudzi w innych życie i człowieczeństwo ". Taką właśnie mam ambicję!
Nie ma tematu, na który nie można by porozmawiać z Jackiem Nicholsonem. Twarz mu się rozjaśnia, gdy mówi o swoich dzieciach (ma syna i córkę z Rebeccą Broussard). Przewraca oczami jak nastolatek, gdy mowa o Larze Flynn Boyle, której oprawiony portret wisi w jego łazience. Robi dygresje na temat Wielkiej Karty Swobód, terroryzmu, Fidela Castro, Thomasa Jeffersona, kary śmierci, baterii słonecznych jako alternatywy dla "nafciarskiego matriksa", Nostradamusa oraz filmu "Zabójcza broń". Najchętniej jednak mówi o aktorstwie.
Dom Nicholsona stoi wysoko ponad Los Angeles, na wzniesieniu nazywanym przez niego "wzgórzem niegrzecznego chłopca". Jego sąsiadami są Marlon Brando i Warren Beatty. Nicholson wchodzi do salonu potargany, niezgrabny, w koszuli w jaskrawe paski i spodniach khaki. Siada w fotelu naprzeciwko obrazów Picassa, Bonnarda, Magritte'a i Bacona (z nieodłącznym papierosem).
Silnik Nicholsona
W tragikomedii "About Schmidt", swoim nowym filmie, Jack Nicholson gra owdowiałego pracownika firmy ubezpieczeniowej, który po przejściu na emeryturę przemierza kraj samochodem campingowym. W ten sposób kariera gwiazdora zatoczyła koło. Trzydzieści trzy lata temu w pierwszej ważnej roli w filmie "Swobodny jeździec" grał naiwnego prawnika z południa, który beztrosko przyłącza się do dwóch uciekających przed prawem harleyowców, goniących na motorach za wolnością przez cały kraj. Jako Warren Schmidt jedzie tymi samymi pustymi autostradami. Teraz jednak jest siwy, ma nadwagę i z powagą trwa w bezowocnej pogoni za sensem dotychczasowego życia. Film wejdzie na amerykańskie ekrany w grudniu. Choć pozycja Nicholsona nie jest zagrożona, aktor uważa, że mężczyznom w jego wieku rzadko trafiają się wielkie role. - Jeśli nie są to role melodramatyczne, jeśli nie generał, sędzia czy morderca, to chodzi o kwestie związane ze śmiercią, odejściem na emeryturę lub rozczarowaniem - mówi. Trzykrotny zdobywca Oscara specjalizował się do tej pory w kreacjach dominujących, nieco szalonych ekscentryków, takich jak bohaterowie "Lotu nad kukułczym gniazdem" czy "Lśnienia". Tymczasem Warren Schmidt jest pozbawionym wdzięku wyrobnikiem. - Po raz pierwszy czuję się ograniczony w tym sensie, że nie mogę już zagrać każdego. Ale silnik motocykla Nicholsona jest cały czas na chodzie - mówi aktor, parafrazując tekst piosenki "Born to Be Wild" z filmu "Swobodny jeździec".
Jedyny Jack
Nicholson, syn kosmetyczki ze stanu New Jersey, zaczynał w połowie lat 50. jako chłopiec na posyłki w dziale animacji MGM. Chodził wzdłuż ogrodzenia Chaplin Studios, próbując dostać się na przesłuchanie do roli pacjenta sadystycznego dentysty w "Krwiożerczej roślinie" (1960 r.). W końcu rolę dostał, ale musiał przeskoczyć przez płot, bo nie miał pieniędzy na zapłacenie strażnikowi za otwarcie bramy. Gdy stracił już nadzieję, że kiedykolwiek zagra w lepszych filmach, otrzymał rolę w "Swobodnym jeźdźcu". Od tamtego czasu Nicholsonowi nigdy nie brakowało intratnych propozycji. Dziś sądzi, że te wczesne, chude lata świetnie przygotowały go do okresu gwiazdorskiego. Po nakręceniu z górą sześćdziesięciu filmów Nicholson jest tak samo spragniony pracy jak dawniej i nie uważa swego gwiazdorskiego statusu za coś oczywistego. - Są gwiazdy, które grały w lepszych filmach, ale nikogo nie znają na całym świecie tak jak jego. Zna go każde dziecko. Jack jest jedyny. Niepowtarzalny. Nikogo nie gra - mówi producent Robert Evans, przyjaciel aktora od 40 lat.
Mistrz tremy
Jack Nicholson zawsze się denerwuje przed wejściem na plan. - Jest taki okres tuż przed rozpoczęciem zdjęć, gdy człowiekowi wydaje się, że nie ma pojęcia, co robić. Na szczęście to mi przechodzi natychmiast po wejściu na plan - mówi. Nicholson wie, że jego obecność może działać na innych aktorów onieśmielająco. - Nie po to tam jestem, by to wykorzystywać. Lubię, jak wszyscy są równi - twierdzi. Wie również, czego oczekuje od niego publiczność. - Tłumiłem seksualny aspekt mojego wizerunku, choć zawsze uważałem, że stanowi mocną stronę mojego aktorstwa. Wiem, że ludzie nie tego ode mnie oczekują - uważa. W thrillerze "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy" postanowił stworzyć "najbardziej przesyconą erotyką rolę w swoim życiu". Razem z reżyserem Bobem Rafelsonem pracowali nad słynną sceną miłosną na stole kuchennym. Nicholson przekonał Rafelsona, by pod ubraniem było widać, że jest podniecony. Gdy przyszło do konkretów, męskość aktora zastrajkowała. Przed zagraniem w "About Schmidt" Nicholson rozmawiał z pracownikami firm ubezpieczeniowych. - Jeden z nich powiedział, że zwykle patrzą na czubki własnych butów, gdy rozmawiają z klientami i są skrępowani - wspomina.
Wieczny chłopiec
W przeciwieństwie do Schmidta, który przez kilkadziesiąt lat żył u boku swej żony, chociaż uważał ją za nudziarę, Nicholson nie ukrywa, że woli się spotykać z kobietami w wieku 25-38 lat. - Mam słabość do tego, co wydaje mi się atrakcyjne. To nie tylko psychologia. To również praca gruczołów i ma to coś wspólnego z bezmózgim przedłużaniem gatunku - tłumaczy. Nicholson nie zamierza odejść na emeryturę jak Schmidt. O swojej przyszłości mówi z taką samą brawurą i niepewnością jak na początku kariery. - Chciałbym nie przejmować się krytyką, ale się nią przejmuję - przyznaje. - Taka jest stawka. Nie wykluczam, że zbłaźnię się tą rolą, bo leży poza moim zwykłym terytorium. Jak zwykle znalazłem się w sytuacji, w której mogą powiedzieć: "O rany! On znów przegina". I tak właśnie jest, ale niech tam, przecież dlatego właśnie jestem dobry! Nadal uważam, że mam w sobie witalność młodego człowieka. Wciąż wierzę w to, co powiedział Faulkner do młodych artystów: "Możecie zrobić coś szalonego, co obudzi w innych życie i człowieczeństwo ". Taką właśnie mam ambicję!
Więcej możesz przeczytać w 43/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.