Współczesne diwy operowe to ofiary Marii Callas
Była symbolem artystycznego mistrzostwa, ale wiodła nieszczęśliwe życie, płacąc za obsesję perfekcjonizmu. Maria Callas, najsłynniejsza primadonna świata, zniszczyła nie tylko siebie. Jej ofiarami są przynajmniej trzy pokolenia śpiewaczek, które - próbując śpiewać, grać i wyglądać jak ona - szybko straciły głosy i pozbawiły się osobowości. Dwadzieścia pięć lat po śmierci Callas jest nie tylko niedościgłym ideałem, ale też przekleństwem żeńskiej wokalistyki.
Być Marią Callas
Gdy Angela Gheorghiu, najsłynniejsza współczesna śpiewaczka, usłyszała po raz pierwszy, że jest drugą Callas, ucieszyła się. Podobieństwo do "boskiej Marii" (zarówno pod względem głosu, jak i urody) pomogło jej dostać się na najlepsze operowe sceny i uzyskać ekskluzywny kontrakt płytowy z EMI. Niebawem jednak to, co na początku było atutem, stało się jej przekleństwem: wciąż jest porównywana do Callas. Na szczęście Angela Gheorghiu wyszła za mąż za tenora Roberta Alagnę i stworzyli wspólny wizerunek. Callas nie miała szczęścia do mężczyzn.
Masz tylko gwizdek w gardle!
Maria Callas wyszła za Giovanniego Meneghiniego, kiedy miała nieco ponad dwadzieścia lat. Dwukrotnie od niej starszy bogaty włoski przemysłowiec kochał się w Marii na zabój, choć ważyła wtedy ponad sto kilogramów. Dzięki jego uczuciu i opiece nikomu nie znana, słoniowata i prowincjonalna Greczynka - wtedy jeszcze Maria Kalogeropoulos - stała się "primadonną stulecia". Stała się też piękną kobietą i wystąpiła do sądu o separację. Sama wielką miłością zapałała dwa razy. Najpierw do słynnego reżysera Luchina Viscontiego, z którym pracowała w La Scali przy kilku swych najlepszych przedstawieniach.
Drugą miłością Marii był Aristoteles Onasis. Grecki miliarder nie odznaczał się jednak elegancją ani uprzejmością, a w dodatku miał zapędy sadystyczne i nie cenił zbytnio jej sztuki. "Masz tylko niezły gwizdek w gardle" - oświadczył kiedyś Callas bez pardonu. Najbogatszy Grek zaczął potem "kolekcjonować" inne słynne kobiety. Śpiewaczka wszech czasów szybko ustąpiła miejsca wdowie po prezydencie USA Jacqueline Kennedy.
Trzy minuty sławy
Fenomen Marii Callas polegał na tym, że śpiewała role koloraturowe i partie z oper Wagnera. Do czasu jej pojawienia się wielki repertuar dzieliły między sobą sopranistki o różnych predyspozycjach głosowych. Po Callas poprzeczka ustawiona została tak wysoko, że jej następczynie przestały myśleć o przyszłości, byleby tylko szybko zaistnieć - "jak Callas". Wbrew naturze próbują w ciągu jednego sezonu występów w rolach wykluczających utrzymanie higieny głosu. Po kilku latach "zdzierają się" doszczętnie. Pomagają im w tym firmy fonograficzne i menedżerowie teatrów, których interesuje tylko to, co dzieje się dziś.
Szybko "zmęczone" artystki szybko kończą na prowincjonalnych scenach. Tak stało się na przykład z Eleną Souliotis, Cheryl Studer czy Aprille Milo. Zawsze znajdują się kolejne "kamikadze" o słowiczych głosach, gotowe zaśpiewać tylko raz, byleby zabłysnąć w świecie.
Kompleks Callas
Obsesyjne dążenie do perfekcji nie pozwalało Callas na żaden kompromis - ani wobec siebie, ani wobec widzów. Dlatego zdecydowała się na ostrą kurację odchudzającą (zrzuciła prawie 40 kilogramów), za którą zapłaciła przedwczesną utratą głosu, a potem i życia. Kariera "primadonny wszech czasów" trwała zaledwie dwanaście lat, a atak serca - skutek ciągłego chudnięcia i przybierania na wadze - zabił ją w wieku 53 lat.
Dla Callas zawsze liczyło się tylko to, co najdoskonalsze. Nawet za cenę krzywdzącej ją opinii publicznej, utraconych przyjaźni, zaprzepaszczonych miłości.
Za życia Callas ukazało się ponad dwadzieścia książek o niej, po śmierci co najmniej drugie tyle. Jej nagrania rozchodzą się lepiej niż płyty współczesnych gwiazd. To jej głos płynie najczęściej z ekranu, gdy pojawia się muzyka operowa ("Filadelfia", "Pokój z widokiem"). Losy prochów Callas, ukradzionych i rozsypanych nad Morzem Egejskim, stały się dla Federica Felliniego inspiracją do nakręcenia filmu "A statek płynie". "Zestawianie mnie z Renatą Tebaldi jest jak porównywanie szampana z coca-colą" - powiedziała kiedyś o jednej ze swych rywalek. To samo tyczy się wszystkich obecnych.
Była symbolem artystycznego mistrzostwa, ale wiodła nieszczęśliwe życie, płacąc za obsesję perfekcjonizmu. Maria Callas, najsłynniejsza primadonna świata, zniszczyła nie tylko siebie. Jej ofiarami są przynajmniej trzy pokolenia śpiewaczek, które - próbując śpiewać, grać i wyglądać jak ona - szybko straciły głosy i pozbawiły się osobowości. Dwadzieścia pięć lat po śmierci Callas jest nie tylko niedościgłym ideałem, ale też przekleństwem żeńskiej wokalistyki.
Być Marią Callas
Gdy Angela Gheorghiu, najsłynniejsza współczesna śpiewaczka, usłyszała po raz pierwszy, że jest drugą Callas, ucieszyła się. Podobieństwo do "boskiej Marii" (zarówno pod względem głosu, jak i urody) pomogło jej dostać się na najlepsze operowe sceny i uzyskać ekskluzywny kontrakt płytowy z EMI. Niebawem jednak to, co na początku było atutem, stało się jej przekleństwem: wciąż jest porównywana do Callas. Na szczęście Angela Gheorghiu wyszła za mąż za tenora Roberta Alagnę i stworzyli wspólny wizerunek. Callas nie miała szczęścia do mężczyzn.
Masz tylko gwizdek w gardle!
Maria Callas wyszła za Giovanniego Meneghiniego, kiedy miała nieco ponad dwadzieścia lat. Dwukrotnie od niej starszy bogaty włoski przemysłowiec kochał się w Marii na zabój, choć ważyła wtedy ponad sto kilogramów. Dzięki jego uczuciu i opiece nikomu nie znana, słoniowata i prowincjonalna Greczynka - wtedy jeszcze Maria Kalogeropoulos - stała się "primadonną stulecia". Stała się też piękną kobietą i wystąpiła do sądu o separację. Sama wielką miłością zapałała dwa razy. Najpierw do słynnego reżysera Luchina Viscontiego, z którym pracowała w La Scali przy kilku swych najlepszych przedstawieniach.
Drugą miłością Marii był Aristoteles Onasis. Grecki miliarder nie odznaczał się jednak elegancją ani uprzejmością, a w dodatku miał zapędy sadystyczne i nie cenił zbytnio jej sztuki. "Masz tylko niezły gwizdek w gardle" - oświadczył kiedyś Callas bez pardonu. Najbogatszy Grek zaczął potem "kolekcjonować" inne słynne kobiety. Śpiewaczka wszech czasów szybko ustąpiła miejsca wdowie po prezydencie USA Jacqueline Kennedy.
Trzy minuty sławy
Fenomen Marii Callas polegał na tym, że śpiewała role koloraturowe i partie z oper Wagnera. Do czasu jej pojawienia się wielki repertuar dzieliły między sobą sopranistki o różnych predyspozycjach głosowych. Po Callas poprzeczka ustawiona została tak wysoko, że jej następczynie przestały myśleć o przyszłości, byleby tylko szybko zaistnieć - "jak Callas". Wbrew naturze próbują w ciągu jednego sezonu występów w rolach wykluczających utrzymanie higieny głosu. Po kilku latach "zdzierają się" doszczętnie. Pomagają im w tym firmy fonograficzne i menedżerowie teatrów, których interesuje tylko to, co dzieje się dziś.
Szybko "zmęczone" artystki szybko kończą na prowincjonalnych scenach. Tak stało się na przykład z Eleną Souliotis, Cheryl Studer czy Aprille Milo. Zawsze znajdują się kolejne "kamikadze" o słowiczych głosach, gotowe zaśpiewać tylko raz, byleby zabłysnąć w świecie.
Kompleks Callas
Obsesyjne dążenie do perfekcji nie pozwalało Callas na żaden kompromis - ani wobec siebie, ani wobec widzów. Dlatego zdecydowała się na ostrą kurację odchudzającą (zrzuciła prawie 40 kilogramów), za którą zapłaciła przedwczesną utratą głosu, a potem i życia. Kariera "primadonny wszech czasów" trwała zaledwie dwanaście lat, a atak serca - skutek ciągłego chudnięcia i przybierania na wadze - zabił ją w wieku 53 lat.
Dla Callas zawsze liczyło się tylko to, co najdoskonalsze. Nawet za cenę krzywdzącej ją opinii publicznej, utraconych przyjaźni, zaprzepaszczonych miłości.
Za życia Callas ukazało się ponad dwadzieścia książek o niej, po śmierci co najmniej drugie tyle. Jej nagrania rozchodzą się lepiej niż płyty współczesnych gwiazd. To jej głos płynie najczęściej z ekranu, gdy pojawia się muzyka operowa ("Filadelfia", "Pokój z widokiem"). Losy prochów Callas, ukradzionych i rozsypanych nad Morzem Egejskim, stały się dla Federica Felliniego inspiracją do nakręcenia filmu "A statek płynie". "Zestawianie mnie z Renatą Tebaldi jest jak porównywanie szampana z coca-colą" - powiedziała kiedyś o jednej ze swych rywalek. To samo tyczy się wszystkich obecnych.
Więcej możesz przeczytać w 43/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.