Recepta na inny los to walka o samą siebie. Nie z innym mężczyzną i nie z inną kobietą, ale z samą sobą
Każdy pierwotny lud ten sam ma początek. Mężczyzna poluje i walczy. Kobieta wysila umysł, imaginację, rodzi sny i bogów. Pewnego dnia staje się jasnowidzącą, zaczyna się bezkresny lot marzenia i pożądania. Aby lepiej obliczać czas, obserwuje niebo. Ale nie mniej kocha ziemię. Z oczami spuszczonymi na zakochane kwiaty, młoda i sama jak kwiat, zawiera z nimi osobistą znajomość. Jest kobietą i żąda od kwiatów, aby uzdrawiały tych, których ona kocha" - tak o swojej czarownicy w połowie XIX wieku pisał Jules Michelet.
Minęło sto pięćdziesiąt lat i purpurowy ze złości senator Orrin Hatch, posługując się cytatami z "Egzorcysty", grzmiał: "Anita Hill to kobieta opętana przez diabła. Współczesna czarownica, owładnięta destruktywną erotomanią, zagrażająca spokojowi domowego ogniska i karierze szacownych obywateli". W czym specjalizuje się czarownica Anno Domini 2002? Czym zakłóca spokój swoich inkwizytorów? Brakiem pokory, za krótką spódnicą, apetytem na wolność czy też opanowaniem do perfekcji krótkiego słówka "nie"?
W wydanej właśnie "Chwale czarownicom" Krystyny Kofty czytam: "Czarownica, następna postać z mojej przeszłości, wiąże się z męskim bogiem, diabłem i kapłanami dręczonymi lękiem i nienawiścią do kobiet, które to uczucia nakazywały im na przestrzeni kilkuset lat prowadzić swoisty holocaust!". Mimo lat spędzonych na długich rozmowach z autorką tych zdań, a dziś moją przyjaciółką, ta książka prawdziwie mnie poruszyła.
Nie mam bowiem najmniejszych wątpliwości, że Kofta w opowieści o losie kobiety niepokornej jest prawdziwie szczera. Tabu jak gliniany garnek z antropologicznych rozważań Ruth Benedict rozpada się w jej powieści na tysiące kawałków. Oswajanie lęków, samotność i wszechobecna potrzeba miłości, którą naznaczona jest każda z nas. Szukanie nowego, zaglądanie śmierci w oczy. Pamiętam, że gdy przed laty pisałyśmy "Harpie, piranie i anioły", rozbieranie muru, który dzieli kobiety, zaczęłyśmy od rozmów o ich braku solidarności. Dzieje się tak nie dlatego, że kobieta jest gorsza albo inna od mężczyzny, ale dlatego, że w społecznych relacjach ze światem nadal stanowi jego blade odbicie. Ach, żeby tylko chciała i miała odwagę być czarownicą! Z kim jednak miała się sprzymierzać, skoro od wieków perswadowano jej, że mężczyzna to pan i władca, jedyny i pewny punkt odniesienia. Będziesz grzeczna, to dostaniesz paletko na zimę i wczasy nad Adriatykiem. Będziesz niegrzeczna, to zamiast ciebie będzie się pluskać w morzu inna pani. Wiele czasu upłynęło, zanim kobiety zdały sobie sprawę z tego, o co i z kim powinny walczyć. W niepamięć i na marne poszły poszarpane życiorysy tych, które bały się uwierzyć, że recepta na inny los to walka o samą siebie. Nie z innym mężczyzną i nie z inną kobietą, ale z samą sobą. Proces bolesny, uciążliwy i długotrwały. Więcej w nim turpistycznej prozy życia niż poezji. Więcej mordęgi niż wiary w to, że cel uświęca środki. Zadanie dla czarownicy?
W swojej powieści Kofta bez strachu i zawstydzenia zagląda w zakamarki kobiecej duszy. Na światło dzienne wyciąga wszystko, co my, kobiety, przeczuwamy, ale do czego nawet same przed sobą boimy się przyznać. Nie chcemy i nie potrafimy być grzeszne, nawet myślą, nie mówiąc o uczynku, bo przecież "z urzędu" funkcjonujemy jako bezgrzeszne matki i żony. Kochanki, które niczym Penelopy godzinami potulnie wyczekują w oknach nadejścia kochanków. Spętane tradycją, skute brakiem uczuciowej wolności nawet w marzeniach z lękiem oddają się rozkoszy. Orgazm zaś mają "tylko po to, aby na pytanie: 'Dobrze ci było, kochanie?' z wprawą wytrawnego kłamcy odpowiedzieć: 'Cudownie'. Później przepędzałam samotność przy pomocy mężczyzn, których oszukiwałam, udając miłość po to, żeby położyć się z nimi do łóżka, a później dręczyć ich bez powodu, dla samej przyjemności dręczenia" - wyznaje bohaterka Kofty. Cierp sobie pomalutku, po to też jest się czarownicą. Trzeba dręczyć diabła.
Mimo że - jak przekonuje amerykański seksuolog Bob Berkovitz - ten, czyli "diabeł", coraz częściej w fantazjach dopuszcza obecność erotycznych bestii w kobiecej skórze. Tak podobno umacniają się ideały równouprawnienia. Pewnie dlatego coraz więcej wokół nas mamusiek, porządnych dziewczynek i słabych kobietek, które przywłaszczają sobie nie tyle szaty, co ideologię czarownic. Dochodzą do wniosku, że w drodze do celu i "diabeł" może być najlepszym przyjacielem kobiety? Tej palonej na stosie, szczypcami rozrywanej na strzępy i tej, która bez strachu oskarża o molestowanie? Wczoraj i jutro. Tego samego oprawcę.
Świat ludzki został oddany w nieodpowiednie ręce, zbyt często zaciskające się w pięści. Poszedł w złym kierunku i dalej zmierza ku zagładzie. Wiele religii widzi w kobiecie zło, a stało się to za sprawą męskiej pięści i męskiego umysłu. Zło czynione przez kobiety wydaje się dziecinne i śmiesznie małe w porównaniu z męskim złem, z torturami fizycznymi i psychicznymi, z zabijaniem prostym i wymyślnym, z ludobójstwem na kosmiczną skalę. A wszystko w imię idei. Idee zawsze wcielano w życie siłą, a ludzkość nie wyciągnęła z tego żadnych wniosków. "Warto więc dla własnego dobra zapamiętać, że być może i ty jesteś tą, której nie zdążyli spalić". Chwała czarownicom.
Więcej możesz przeczytać w 43/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.